Dziękuję za komentarze! Jesteście cudowni :*
Ruszyłem w stronę
Najeźdźców, jednak do głowy wpadł mi pewien pomysł, Lurei
spojrzał na mnie pytająco, ale tylko pokręciłem głową. Skupiłem
się na drzemiącym we mnie ogniu. Płomienie wybuchły we mnie, a ja
musiałem z nimi walczyć. Miałem wrażenie, ze inaczej by mnie
pochłonęły. Stłumiłem ten ogień i dysząc, chwyciłem część
tej mocy. Tyle, ile nie stanowiło dla mnie zagrożenia. Podzieliłem
moc na kilka płomieni i połączyłem je z jednym płomykiem, który
zawiesiłem w powietrzu obok siebie. Resztę rozstawiłem po jaskini,
dezorientując Najeźdźców.
- Visio,
mogłabyś trochę pohałasować do tego płomyka? -
Nie czekając na odpowiedź, wycofałem się i skupiłem na
przemianie. Kilka sekund później poczułem dreszcz poprzedzający
zmianę postaci. Po chwili stałem już na czterech łapach,
wymachując potężnym ogonem. Małe wulkany na moich plecach
buchnęły parą, zalewając łuski gorącą lawą, która na ciele
Salamandry nigdy się nie schładzała. W tej postaci mogłem topić
skały tylko na nich stojąc. Instynktownie kontrolowałem
temperaturę swojego ciała. Również płomienie zareagowały na
moją przemianę. Zaczęły żywiej płonąć, tańcząc w powietrzu,
pomimo braku wiatru.
Visio
zrozumiała o co mi chodzi i zaczęła krzyczeć, stukać łapami o
kamienie i kłapać dziobem, a dźwięki roznoszone przez płomyki,
dochodziły Najeźdźców ze wszystkich stron.
Będąc
Salamandrą, mogłem wyczuwać drgania ziemi. Mimo, że teraz
dotykałem jej tylko łapami, dalej byłem w stanie wyczuć gdzie
stoją wrogowie.
Ruszyłem
do przodu, rycząc najgłośniej jak potrafiłem. Najeźdźcy
rozbiegli się, chowając w szczeliny w ścianach. Jeden z nich coś
upuścił, a ja usłyszałem trzepot skrzydeł.
-
Mam kamień! - Visio
wylądowała na mojej głowie, nawet nie dostrzegając wysokiej
temperatury mojego ciała.
Z
ulgą otoczyłem się delikatną mgiełką. Jednym uderzeniem łapy
uwolniłem Lureia. Z jednego z korytarzy dobiegły mnie wibracje.
Kilku Najeźdźców zaalarmowanych hałasem zmierzało w naszą
stronę. Po chwili drgania dochodziły z pozostałych korytarzy,
łącznie z tym, którym weszliśmy.
Było
tu około setki przeciwników, a nawet w tej postaci nie byłbym w
stanie walczyć za trzech. Szczególnie, że jaskinia nie była
wystarczająco szeroka dla olbrzymiej jaszczurki. Musiałem podwinąć
ogon, by się obrócić. W dodatku stalagmity i stalaktyty topiły
się przy kontakcie z moją skórą, przez co zaczynałem się
ślizgać.
Zmieniłem
postać i szybko podbiegłem do Lureia, który uwolnił się już z
więzów, chwytając pręt, który wcześniej wyrwałem ze ściany.
Najeźdźcy właśnie zaczęli wlewać się do jaskini, otaczając
nas ze wszystkich stron. Stanęliśmy do siebie plecami, by nikt nie
zaatakował nas od tyłu.
-
I co teraz?
-
Mówiłeś, że jeśli weźmiemy ten topaz to nasza siła wzrośnie.
Jak bardzo?
-
Nie mam pojęcia. Tak tylko słyszałem.
-
W takim razie sprawdźmy. Visio!
Ptak
przeleciał nad moją głową, upuszczajac kamień na moją
wyciągniętą dłoń. Był dość duży, w dotyku podobny do
kryształu, który Visio dostała od Ave. Kiedy dotknął mojej
skóry, poczułem jak mgła gęstnieje. Woda we mnie zaczęła
buzować, prawie gasząc ogień. Poczułem się, jakby zaraz
całkowicie miał zgasnąć. Z jednej strony moja moc wody znacznie
wzrosła, ale miałem wrażenie, że część mnie umiera. Z trudem
łapiąc oddech, upuściłem kamień. Woda uspokoiła się,
równoważąc z ogniem. Nie miałem pojęcia, że utrata mocy ognia,
nad którą i tak nie panowałem, może być tak przerażająca.
-
Filen! Filen, do cholery! Co się dzieje?! - Lurei stanął tyłem do
mnie, naprzeciw Najeźdźców. Dopiero wtedy zdałęm sobie sprawę,
że klęczę nad tapazem.
-
Nie mogę go dotykać. Ten kamień gasi moją moc ognia. Woda prawie
ją zastąpiła.
-
Cholera, czyli te pogłoski nie są prawdą.
-
Nie do końca – powiedziałem, chwytając kamień przez rękaw. -
Moja moc wody prawie się podwoiła. Myślę, że po prostu było jej
za dużo i zaczęła wypierać ogień.
Wstałem
i zablokowałem cięcie Najeźdźcy. Chyba znudziło mu się
czekanie. Pozostali ruszyli za nim, co rusz atakując.
-
I jak to ma nam pomóc?! Nie możesz go użyć!
-
Ja nie, ale ty nie władasz nad ogniem! - pomiędzy ciosami wcisnąłem
mu w rękę topaz. To, co się działo ze mną, było niczym w
porównaniu do tego, co stało się z Lureiem. A raczej z mgłą
wokół niego.
Bez
żadnego ostrzeżenia straciłem władzę nad całą woda w
pomieszczeniu, a co za tym idzie, znów oślepłem. Świadomość
Lureia otoczyła mnie ze wszystkich stron. Poczułem ruch przy
policzku i wodę , dotykającą mojej skóry.
-
Oszalałeś? Prawie cię zabił!
-
Co? Mnie? - zwróciłem się do Lureia.
-
Tak, ciebie! Widzisz tu kogoś innego? Oprócz setki tych
jaskiniowców, oczywiście.
-
Właśnie w tym problem. Nic nie widzę! Przejąłeś całą moją
mgłę!
-
Nic ci nie przejąłem. Ja wcale nie panuję nad tą mgłą.
-
Więc jak wyjaśnisz to, że zatrzymałeś nią miecz?
Nastała
chwilowa cisza. Lurei chyba uświadomił sobie, że jednak panuję
nad mgłą w całym pomieszczeniu, bo wyczułem, jak zaczął nią
ruszać.
-
To niemożliwe. Nawet tego nie zauważyłem. To tak, jakbym to rozbił
nieświadomie. W dodatku nie mogę przestać panować nad tą mgłą.
-
Więc ja nie będę mógł niczego zobaczyć.
-
To nie zbyt dobrze. Nawet z tą mocą ich nie pokonam. Cały czas
pojawiają się nowi.
-
Musimy się stąd wydostać. Nie wytrzymamy tu długo. Szczególnie
ja. Bez wody jestem bezużyteczny – stałem z mieczem wyciągniętym
przed siebie, a Lurei odpierał ataki wodą.
-
Wcale nie. Jakoś udało ci się mnie uwolnić. Po prostu zrób to
samo.
-
To nie takie proste. Visio nie ostrzeże mnie przed atakami z trzech
stron jednocześnie.
-
Gdybyśmy tylko mogli obaj panować nad tą mgłą – mruknął
Lurei, a ja stanąłem jak wryty.
W
jednej chwili jego moc przestała walczyć z moją. Przejąłem
władzę nad mgłą, ale on dalej ją posiadał. Poczułem jak
spojrzał w moją stronę z niedowierzaniem. Jego myśli pojawiały
się w mojej głowie, tak samo nieskładne jak moje. W pewnym
momencie odróżnianie jednych od drugich stało się niemożliwe.
Poruszyłem ręką i zauważyłem, że ręka Lureia wykonała
dokładnie taki ruch, jaki chciałem wykonać moją. Niemożliwe.
Zrobiłem
krok do przodu, jednak Lurei stał w miejscu. Musiało mi się
przywidzieć. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza i ruszyłem w
stronę Najeźdźców. Aquer osłaniał mnie wodą, dzięki czemu nie
musiałem martwić się, że ktoś zajdzie mnie od tyłu.
To
połączenie między naszymi umysłami było inne niż poprzednie.
Tamte trudno było nawiązać i trzeba było nie lada skupienia, żeby
usłyszeć myśli drugiej osoby. Połączenie między nami wydało mi
się mocniejsze. Jakbyśmy otworzyli okno do swoich umysłów i
stojąc po jego dwóch stronach, rozmawiali.
W
pewnym momencie rzuciło się na mnie pięciu Najeźdźców. Jednemu
z nich udało się zranić mnie w ramię, przez co inny mógł
wytrącić mi miecz z ręki. O dziwo nie usłyszałem jak upadł.
Odepchnąłem wrogów, a moja ręka wystrzeliła do góry bez mojej
zgody. Oniemiałem, kiedy dostrzegłem w dłoni mój miecz.
Spojrzałem na Lureia, który uniósł jeden kącik ust w uśmiechu.
- Nie mam
pojęcia jak to działa, ale fajna sztuczka –
pomyślał.
-
Zostaw to na razie. Nie mam mowy, że wszystkich ich pokonamy. Cały
czas przychodzą nowi.
- Nie jestem
dobry w myśleniu podczas walki. Zostawiam to tobie.
- Jesteś bardzo
pomocny, wiesz? - moje myśli aż
ociekały sarkazmem i byłem pewny, że Lurei mógł to wyczuć.
Przestałem skupiać się na Lureiu i zacząłem główkować nad
jakimś wyjściem z tej sytuacji. Mógłbym zmienić się w
Salamandrę, ale nie mógłbym wziąć ze sobą Lureia. W końcu pod
ziemią oddychać nie umie. Zmieniając się w Fenixa, nie mógłbym
opanować płomieni, więc Lurei nie usiadłby mi na grzbiecie.
Pozostawała forma Smoka, ale w tej jaskini nie mógłbym swobodnie
manewrować. Tunel też by mnie spowolnił. Staranowanie Najeźdźców
nie było dobrym pomysłem, bo mieli sporo broni, której pewnie by
na mnie użyli. Jedynym wyjściem było zawalenie jaskini i
wydostanie się przez jej sklepienie. Niezbyt bezpieczne wyjście,
ale w tej chwili nie potrafiłem wymyślić innego.
Najeźdźcy
spychali mnie w stronę Lureia i po chwili opierałem się o jego
plecy. Nie tylko ja miałem już lekką zadyszkę. Lurei musiał
cały czas walczyć wodą, a wbrew pozorom nie da się tego robić
przez dłuższy czas.
-
Nie zastanawiaj się. Idziemy przez sufit. Tylko jak chcesz to
zrobić.
-
Schowaj się pode mną i weź Visio.
Stanąłem
prosto i w kilka sekund zmieniłem się w Smoka. Najeźdźcy odsunęli
się z krzykiem, ale niezbyt mieli miejsce by to zrobić. Było ich
za dużo, a kolejni dalej wylewali się z korytarzy.
Ryknąłem
głośno i myślach powtórzyłem polecenie. Lurei pozwolił Visio
wylądować na swoim ramieniu i wszedł między moje przednie łapy.
Wziąłem głęboki wdech i zebrałem w sobie ogień. Długo tego nie
robiłem, więc zaczęło mnie łaskotać w przełyku. Musiałem się
powstrzymywać, by nie zacząć kaszleć, co nie byłoby bezpieczne
dla naszych wrogów.
Kiedy
poczułem, że już dłużej nie wytrzymam, zwróciłem łeb ku górze
i zionąłem ogniem z całych sił. Najpierw spłonęła ziemia, a
następnie skały zaczęły topnieć, kapiąc na wszystkich dookoła.
Krzyki bólu rozniosły się po całym korytarzu. W moją stronę
poleciał miecz, ale z łatwością go odbiłem. Lurei krzyknął coś
do mnie, ale nie dosłyszałem.
Moja
głowa eksplodowała, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Poczułem, jakby coś ją rozsadzało. A wszystko przez tę jedną
sekundę, kiedy w umyśle zobaczyłem, dosłownie zobaczyłem, obraz.
O ile tak one wyglądają w rzeczywistości. Dostrzegłem kolory i
uświadomiłem sobie dlaczego wszyscy używają ich do opisywania
świata. Były piękne. Ni esądziłem, że kiedyś użyję tego
słowa w takim znaczeniu jak inni.
Nie
potrafiłem opisać tego, co zobaczyłem, a przynajmniej nie różnic
w barwach. Bo jak mam określić kolor, skoro nigdy go nie widziałem?
Zawsze myślałem, że kamień na jeden kolor, a teraz dostrzegłem,
że ściany składają się z tysiąca odcieni. Metal połyskuje,
odbijając płomienie i wygląda przy tym niesamowicie, a drewno ma
miliony miniaturowych przebarwień. Najbardziej niesamowite były
jednak łuski. Teraz wiedziałem dlaczego nawet moja rodzina
podziwiała mnie w ciele Smoka. Głęboki fiolet, jak to określał
tata Arael. Nie wiem, czy był głęboki, ale na pewno mi się
podobał.
Nie
miałem jednak czasu zastanowić się nad tym, co zobaczyłem. Obraz
dał mi część tego, czego pragnąłem najbardziej, ale też
uratował mi życie. Widok ostrego jak brzytwa grotu włóczni dotarł
do mnie w samą porę.
W
ostatniej chwili pochyliłem łeb, a włócznia ledwo drasnęła moją
szyję. Ryknąłem z bólu i zionąłem jeszcze większą ilością
ognia. Nie byliśmy głęboko, więc nie siliłem się na roztopienie
całej warstwy skał i gleby.
-
Uważaj – ostrzegłem
Lureia i wybijając się na tylnych łapach, złapałem go w
przednią. Głowę pochyliłem i skoczyłem, grzbietem rozbijając
sklepienie jaskini. Zabolało, ale nie na tyle by mnie spowolnić.
Najeźdźcy zaczęli strzelać z kusz, a nawet rzucać mieczami, więc
nie było czasu na jakiekolwiek wahanie.
Jedno
uderzenie skrzydeł pozwoliło nam uciec poza zasięg broni
Najeźdźców. Visio puściła Lureia, i wzbiła się w powietrze, z
trudem dotrzymując mi tempa. Nie mogłem jednak zwolnić. Pierwsze
miejsce w jakie udadzą się Najeźdźcy to polana, na której wciąż
znajdowały się nasze rzeczy.
Lurei
spokojnie spoczywał w mojej łapie, nawet się nie trzymając. Był
zajęty oglądaniem topazu, który trzymał w obu dłoniach, by
przypadkiem go nie upuścić. O dziwo nie miałem najmniejszego
problemu by stwierdzić co robi. Zwykle przy zmianie ciężko mi było
utrzymać panowanie nad wodą.
-
Gdzie mam lecieć?
- Na polanę –
Lurei nie zrozumiał o co mi
chodzi, ale po chwili zwrócił głowę w moją stronę. -
Przepraszam. Skręć lekko w lewo. Jeszcze jakieś dwieście
metrów.
Jakoś udało nam się dolecieć i szybko spakować rzeczy. Konie
były lekko przestraszone, kiedy lądowałem na polanie, ale szybko
się uspokoiły. Na szczęście były już do tego przyzwyczajone.
Po niezbyt długim czasie zaczęliśmy słyszeć odgłosy wydawane
przez pościg. Najwyraźniej mieli konie, bo dosyć szybko się
zbliżali. Spakowaliśmy resztę rzeczy i wsiedliśmy na konie, które
mimo tego, że dopiero, a może raczej już, zaczynało świtać,
były już gotowe do drogi.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z polany, Najeźdźcy byli już bardzo blisko.
Słychać było rżenie koni i tupot biegnących ludzi. Mieliśmy
jednak przewagę w postaci koni z Ignem. Były one wytrenowane w jak
najszybszym galopie. Dopilnowałem też, by Lurei dostał
najszybszego konia jakiego posiadaliśmy w Pałacu. Nie licząc
mojego konia, z którym praktycznie się wychowałem.
- Dasz radę zostawić na drodze ścianę wody? - powiedziałem na
głos. To dziwne połączenie urwało się kiedy tylko Lurei wypuścił
z rąk topaz.
- Na daleką odległość nie. Musiałbym użyć kamienia.
- Zrób to. Musimy ich jakoś zatrzymać.
Lurei wyciągnął topaz, a we mnie od razu uderzyła jego
świadomość. Odwróciłem się do tyłu i posłałem mgłę w
stronę Najeźdźców. Wcześniej zauważyliśmy, że kiedy to robię,
podczas gdy Lurei trzyma błękitny kamień, on także wszystko
wyczuwa.
Kiedy Najeźdźcy wjeżdżali, bądź wbiegali w mgłę, mogliśmy
podać każdy szczegół ich wyglądu. Nie licząc kolorów
oczywiście. Dzięki temu dowiedzieliśmy się gdzie są i ilu ich
jest. A było naprawdę sporo.
Skupiłem się i kazałem dużej ilości wody opaść na drogę za
nami. Wymagało to sporo energii, ale w końcu cały odcinek pomiędzy
nami i pościgiem zamienił się w błotną ślizgawkę. W niektórych
miejscach sięgała ona nawet do kolan, więc konie będą miały z
tym problem. Gęsty las uniemożliwiał im pójście inną drogą.
Uśmiechnąłem się, kiedy Najeźdźcy zostali zatrzymani najpierw
przez błoto, a następnie przez ścianę z wody. Spojrzałem na
Lureia. Lekko dyszał, ale chyba był zadowolony. On także zwrócił
się w moim kierunku i uśmiechnął wesoło.
W pewnym momencie poczułem, że chce zadać jakieś pytanie. Po
chwili jednak się wycofał.
- Pytaj jeśli chcesz. Wezmę pod uwagę, że jednak się na to nie
zdecydowałeś i najwyżej nie odpowiem.
Lurei przez chwilę patrzył na mnie jakby zobaczył ducha. Dopiero
po chwili spojrzał na kamień i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Czemu zwracasz głowę w moją stronę, tak jakbyś na mnie
patrzył, skoro wyczuwasz wszystko dookoła?
Zaśmiałem się cicho. I po co on się wstrzymywał z taką głupotą?
- Dziwnie by było, gdyby ludzie widzieli, że idę z zamkniętymi
oczami, ale wszystko zauważam, prawda? To działa na tej samej
zasadzie. Ludzie ci nie ufają jeśli na nich nie patrzysz. Poza tym
dzięki temu większość nawet nie zauważa, że jestem niewidomy.
Teraz robię to z przyzwyczajenia. I tak obserwuję wszystko. To
tylko mocno zakorzeniony nawyk.
Jechaliśmy w ciszy póki nie dotarliśmy do drugiego rozwidlenia
dróg. Najeźdźcy byli już poza naszym zasięgiem, ale nie
słyszeliśmy nic niepokojącego, więc pozwoliliśmy koniom zwolnić.
Rozbawiło mnie to jak Lurei usiłował podziękować koniowi tak,
bym tego nie słyszał.
Koło południa moje oczy zaczęły się zamykać. Powstrzymywałem
się jak mogłem, ale kiedy po obiedzie wyleczyłem rany swoje i
Lureia, straciłem resztki energii. Potem wsiedliśmy na konie, a
kołysanie sprawiło, że omal z niego nie spadłem. Gdyby zwierze
zybko nie zbliżyło się do Lureia, pewnie zamiast na nim,
wylądowałbym na ziemi.
- Posuń się trochę. - Lurei popchał mnie do przodu.
- Po co? - zapytałem, ale posłusznie przesunąłem się jak
najbardziej w przód.
- Nie możemy się zatrzymać, bo Najeźdźcy mogą nas ścigać, a
jeśli dalej będziesz jechał, to zaraz sobie kark skręcisz.
Dziękuj, że masz takiego mądrego konia.
Lurei zatrzymał się i po chwili podszedł do mnie. Dopiero wtedy
zrozumiałem co chce zrobić. Poczułem jak moje policzki lekko się
czerwienią.
- Dam radę. Nie musisz ze mną jechać. Do wieczora wytrzymam.
- Nie ma mowy. Masz wyleczyć mi siostrę, pamiętasz? Nie zrobisz
tego jeśli do niej nie dojedziesz. - Lurei wskoczył na mojego konia
i chwycił uzdę, przy okazji obejmując mnie ramionami. Cieszyłem
się, że jedzie z tyłu i nie widzi mojej twarzy, bo ta z pewnością
zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Prześpij się. Obudzę cię jak dotrzemy do wioski. Myślę, że
zdążymy sporo przed zachodem.
Nie bardzo wiedziałem co robić, więc siedziałem sztywno, ledwo
dotykając Aquera. Przynajmniej dopóki nie położył ręki na moim
brzuchu i nie przyciągnął do siebie. Nie chciałem wyjść na
idiotę, więc oparłem się o niego i zamknąłem oczy. Zmęczenie
dało o sobie znać i kilka minut później już nie przejmowałem
się tym, że wtulam twarz w szyję Lureia, a on mi na to pozwala.
- Filen, wstawaj. Już prawie jesteśmy. - Cichy głos przy uchu
wybudził mnie ze snu, który kompletnie nie miał sensu. Było mi
zimno, a Lurei był stanowczo o kilka stopni cieplejszy niż
otoczenie.
- Nie śpię – mruknąłem, nie odsuwając się jednak ani o
centymetr. Wcisnąłem tylko zmarznięte ręce między nasze klatki
piersiowe. Nie mam pojęcia jakim cudem jechałem teraz bokiem.
Plecami opierałem się o rękę Lureia, choć w większości po
prostu na nim leżałem. Grunt, że było mi wygodnie.
- To dobrze, ale jest tu już sporo ludzi, a ty wcale nie wyglądasz
jak dziewczyna. Choć mi to wcale nie przeszkadza – powiedział
rozbawiony, a ja parsknąłem cicho.
- I tak ich nie widzę, więc mnie nie obchodzą. Zimno tu, więc
usiłuję zatrzymać moje ciepełko.
- Wiesz, że jesteś zabawny jak jeszcze śpisz?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Czemu tu jest tak zimno? -
otoczyłem się ramionami i odsunąłem trochę. - Wiesz gdzie jest
jakaś gospoda?
- Wiem. Przed chwilą jedną mijaliśmy. Rozmawiałem z gospodarzem i
powiedział, że przygotuje nam pokój. Tylko stajnie są kawałek
dalej. Właśnie do nich dojeżdżamy.
- To dobrze, bo strasznie mi niewygodnie.
- Jakoś wcześniej nie narzekałeś – Lurei zaśmiał się z
niewiadomego dla mnie powodu.
- Teraz narzekam. Daleko jeszcze?
- Już jesteśmy. Czekaj, zejdę pierwszy.
- Nie trzeba. Poradzę sobie. – Błyskawicznie stworzyłem mgłę i
zbadałem ziemię wokół. Zeskoczyłem, nie przejmując się tym, że
mogło zaboleć. Dawno nauczyłem się, że takie rzeczy nie szkodzą
mi ze względu na geny. Rozprostowałem kości i wypuściłem mgłę
na większy teren.
W naszą stronę szedł stajenny z szerokim uśmiechem na twarzy.
Oddaliśmy mu swoje konie i ustaliliśmy, że wrócimy po nie rano.
Po chwili ruszyliśmy w stronę gospody.
- Dalej mi nie powiedziałeś dlaczego jest tak zimno.
- Wcale nie tak bardzo. To u was jest zawsze gorąco. Poczekaj kilka
dni, a zobaczysz jaka panuje u nas temperatura. Co prawda w
porównaniu do Aquem u nas też jest ciepło, ale na pewno nie tak
bardzo jak w Ignem.
- Nawet mi o tym nie wspominaj – mruknąłem i zająłem się
pocieraniem ramion.
Kiedy w końcu dotarliśmy do gospody, czekał już na nas jej
właściciel. Po krótkiej rozmowie i zapłacie, dostaliśmy kluczyk
do pokoju. Po wejściu, Lurei od razu zaprowadził mnie na łóżko.
Kiedy zniknął w łazience, szybko się przebrałem i wszedłem pod
kołdrę, niemal od razu zasypiając w rozkosznym ciepełku.
No to było przeżycie, ciesze sie że się udało ma chopak inwencje nie ma co. Miłych snów:-)
OdpowiedzUsuńa więc jest jakaś nikła szansa że Filen będzie mógł zobaczyć piękno świata i koloru ... i założyć się moge że będzie do tego używał oczu Lureina :)
OdpowiedzUsuńniecierpliwie będę wyglądać następnej części
pozdrawiam
Lalalulu;)
Cudownie :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ich :) Są niesamowicie, i jak potrafią się zgrać:)
Jak się cieszę, że Filen zobaczył kolory, czyżby przez to, że połączył swoją moc z Lu?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńdzięki niemu mogli sobie pomagać, była więź, wiec jest szansa, że będzie widział mam taką nadzieję...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dzięki niemu to mogli sobie pomagać... zaistniała więź, wiec jest szansa, że jednak będzie widział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, cieszę się, że zaistniała więź między nimi, wiec jest szansa... może jednak będzie widział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza