poniedziałek, 27 lipca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział VII

 Dziękuję za komentarze! Jesteście cudowni :*


Ruszyłem w stronę Najeźdźców, jednak do głowy wpadł mi pewien pomysł, Lurei spojrzał na mnie pytająco, ale tylko pokręciłem głową. Skupiłem się na drzemiącym we mnie ogniu. Płomienie wybuchły we mnie, a ja musiałem z nimi walczyć. Miałem wrażenie, ze inaczej by mnie pochłonęły. Stłumiłem ten ogień i dysząc, chwyciłem część tej mocy. Tyle, ile nie stanowiło dla mnie zagrożenia. Podzieliłem moc na kilka płomieni i połączyłem je z jednym płomykiem, który zawiesiłem w powietrzu obok siebie. Resztę rozstawiłem po jaskini, dezorientując Najeźdźców.
- Visio, mogłabyś trochę pohałasować do tego płomyka? - Nie czekając na odpowiedź, wycofałem się i skupiłem na przemianie. Kilka sekund później poczułem dreszcz poprzedzający zmianę postaci. Po chwili stałem już na czterech łapach, wymachując potężnym ogonem. Małe wulkany na moich plecach buchnęły parą, zalewając łuski gorącą lawą, która na ciele Salamandry nigdy się nie schładzała. W tej postaci mogłem topić skały tylko na nich stojąc. Instynktownie kontrolowałem temperaturę swojego ciała. Również płomienie zareagowały na moją przemianę. Zaczęły żywiej płonąć, tańcząc w powietrzu, pomimo braku wiatru.
Visio zrozumiała o co mi chodzi i zaczęła krzyczeć, stukać łapami o kamienie i kłapać dziobem, a dźwięki roznoszone przez płomyki, dochodziły Najeźdźców ze wszystkich stron.
Będąc Salamandrą, mogłem wyczuwać drgania ziemi. Mimo, że teraz dotykałem jej tylko łapami, dalej byłem w stanie wyczuć gdzie stoją wrogowie.
Ruszyłem do przodu, rycząc najgłośniej jak potrafiłem. Najeźdźcy rozbiegli się, chowając w szczeliny w ścianach. Jeden z nich coś upuścił, a ja usłyszałem trzepot skrzydeł.
- Mam kamień! - Visio wylądowała na mojej głowie, nawet nie dostrzegając wysokiej temperatury mojego ciała.
Z ulgą otoczyłem się delikatną mgiełką. Jednym uderzeniem łapy uwolniłem Lureia. Z jednego z korytarzy dobiegły mnie wibracje. Kilku Najeźdźców zaalarmowanych hałasem zmierzało w naszą stronę. Po chwili drgania dochodziły z pozostałych korytarzy, łącznie z tym, którym weszliśmy.
Było tu około setki przeciwników, a nawet w tej postaci nie byłbym w stanie walczyć za trzech. Szczególnie, że jaskinia nie była wystarczająco szeroka dla olbrzymiej jaszczurki. Musiałem podwinąć ogon, by się obrócić. W dodatku stalagmity i stalaktyty topiły się przy kontakcie z moją skórą, przez co zaczynałem się ślizgać.
Zmieniłem postać i szybko podbiegłem do Lureia, który uwolnił się już z więzów, chwytając pręt, który wcześniej wyrwałem ze ściany. Najeźdźcy właśnie zaczęli wlewać się do jaskini, otaczając nas ze wszystkich stron. Stanęliśmy do siebie plecami, by nikt nie zaatakował nas od tyłu.
- I co teraz?
- Mówiłeś, że jeśli weźmiemy ten topaz to nasza siła wzrośnie. Jak bardzo?
- Nie mam pojęcia. Tak tylko słyszałem.
- W takim razie sprawdźmy. Visio!
Ptak przeleciał nad moją głową, upuszczajac kamień na moją wyciągniętą dłoń. Był dość duży, w dotyku podobny do kryształu, który Visio dostała od Ave. Kiedy dotknął mojej skóry, poczułem jak mgła gęstnieje. Woda we mnie zaczęła buzować, prawie gasząc ogień. Poczułem się, jakby zaraz całkowicie miał zgasnąć. Z jednej strony moja moc wody znacznie wzrosła, ale miałem wrażenie, że część mnie umiera. Z trudem łapiąc oddech, upuściłem kamień. Woda uspokoiła się, równoważąc z ogniem. Nie miałem pojęcia, że utrata mocy ognia, nad którą i tak nie panowałem, może być tak przerażająca.
- Filen! Filen, do cholery! Co się dzieje?! - Lurei stanął tyłem do mnie, naprzeciw Najeźdźców. Dopiero wtedy zdałęm sobie sprawę, że klęczę nad tapazem.
- Nie mogę go dotykać. Ten kamień gasi moją moc ognia. Woda prawie ją zastąpiła.
- Cholera, czyli te pogłoski nie są prawdą.
- Nie do końca – powiedziałem, chwytając kamień przez rękaw. - Moja moc wody prawie się podwoiła. Myślę, że po prostu było jej za dużo i zaczęła wypierać ogień.
Wstałem i zablokowałem cięcie Najeźdźcy. Chyba znudziło mu się czekanie. Pozostali ruszyli za nim, co rusz atakując.
- I jak to ma nam pomóc?! Nie możesz go użyć!
- Ja nie, ale ty nie władasz nad ogniem! - pomiędzy ciosami wcisnąłem mu w rękę topaz. To, co się działo ze mną, było niczym w porównaniu do tego, co stało się z Lureiem. A raczej z mgłą wokół niego.
Bez żadnego ostrzeżenia straciłem władzę nad całą woda w pomieszczeniu, a co za tym idzie, znów oślepłem. Świadomość Lureia otoczyła mnie ze wszystkich stron. Poczułem ruch przy policzku i wodę , dotykającą mojej skóry.
- Oszalałeś? Prawie cię zabił!
- Co? Mnie? - zwróciłem się do Lureia.
- Tak, ciebie! Widzisz tu kogoś innego? Oprócz setki tych jaskiniowców, oczywiście.
- Właśnie w tym problem. Nic nie widzę! Przejąłeś całą moją mgłę!
- Nic ci nie przejąłem. Ja wcale nie panuję nad tą mgłą.
- Więc jak wyjaśnisz to, że zatrzymałeś nią miecz?
Nastała chwilowa cisza. Lurei chyba uświadomił sobie, że jednak panuję nad mgłą w całym pomieszczeniu, bo wyczułem, jak zaczął nią ruszać.
- To niemożliwe. Nawet tego nie zauważyłem. To tak, jakbym to rozbił nieświadomie. W dodatku nie mogę przestać panować nad tą mgłą.
- Więc ja nie będę mógł niczego zobaczyć.
- To nie zbyt dobrze. Nawet z tą mocą ich nie pokonam. Cały czas pojawiają się nowi.
- Musimy się stąd wydostać. Nie wytrzymamy tu długo. Szczególnie ja. Bez wody jestem bezużyteczny – stałem z mieczem wyciągniętym przed siebie, a Lurei odpierał ataki wodą.
- Wcale nie. Jakoś udało ci się mnie uwolnić. Po prostu zrób to samo.
- To nie takie proste. Visio nie ostrzeże mnie przed atakami z trzech stron jednocześnie.
- Gdybyśmy tylko mogli obaj panować nad tą mgłą – mruknął Lurei, a ja stanąłem jak wryty.
W jednej chwili jego moc przestała walczyć z moją. Przejąłem władzę nad mgłą, ale on dalej ją posiadał. Poczułem jak spojrzał w moją stronę z niedowierzaniem. Jego myśli pojawiały się w mojej głowie, tak samo nieskładne jak moje. W pewnym momencie odróżnianie jednych od drugich stało się niemożliwe. Poruszyłem ręką i zauważyłem, że ręka Lureia wykonała dokładnie taki ruch, jaki chciałem wykonać moją. Niemożliwe.
Zrobiłem krok do przodu, jednak Lurei stał w miejscu. Musiało mi się przywidzieć. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza i ruszyłem w stronę Najeźdźców. Aquer osłaniał mnie wodą, dzięki czemu nie musiałem martwić się, że ktoś zajdzie mnie od tyłu.
To połączenie między naszymi umysłami było inne niż poprzednie. Tamte trudno było nawiązać i trzeba było nie lada skupienia, żeby usłyszeć myśli drugiej osoby. Połączenie między nami wydało mi się mocniejsze. Jakbyśmy otworzyli okno do swoich umysłów i stojąc po jego dwóch stronach, rozmawiali.
W pewnym momencie rzuciło się na mnie pięciu Najeźdźców. Jednemu z nich udało się zranić mnie w ramię, przez co inny mógł wytrącić mi miecz z ręki. O dziwo nie usłyszałem jak upadł. Odepchnąłem wrogów, a moja ręka wystrzeliła do góry bez mojej zgody. Oniemiałem, kiedy dostrzegłem w dłoni mój miecz. Spojrzałem na Lureia, który uniósł jeden kącik ust w uśmiechu.
- Nie mam pojęcia jak to działa, ale fajna sztuczka – pomyślał.
- Zostaw to na razie. Nie mam mowy, że wszystkich ich pokonamy. Cały czas przychodzą nowi.
- Nie jestem dobry w myśleniu podczas walki. Zostawiam to tobie.
- Jesteś bardzo pomocny, wiesz? - moje myśli aż ociekały sarkazmem i byłem pewny, że Lurei mógł to wyczuć. Przestałem skupiać się na Lureiu i zacząłem główkować nad jakimś wyjściem z tej sytuacji. Mógłbym zmienić się w Salamandrę, ale nie mógłbym wziąć ze sobą Lureia. W końcu pod ziemią oddychać nie umie. Zmieniając się w Fenixa, nie mógłbym opanować płomieni, więc Lurei nie usiadłby mi na grzbiecie. Pozostawała forma Smoka, ale w tej jaskini nie mógłbym swobodnie manewrować. Tunel też by mnie spowolnił. Staranowanie Najeźdźców nie było dobrym pomysłem, bo mieli sporo broni, której pewnie by na mnie użyli. Jedynym wyjściem było zawalenie jaskini i wydostanie się przez jej sklepienie. Niezbyt bezpieczne wyjście, ale w tej chwili nie potrafiłem wymyślić innego.
Najeźdźcy spychali mnie w stronę Lureia i po chwili opierałem się o jego plecy. Nie tylko ja miałem już lekką zadyszkę. Lurei musiał cały czas walczyć wodą, a wbrew pozorom nie da się tego robić przez dłuższy czas.
- Nie zastanawiaj się. Idziemy przez sufit. Tylko jak chcesz to zrobić.
- Schowaj się pode mną i weź Visio.
Stanąłem prosto i w kilka sekund zmieniłem się w Smoka. Najeźdźcy odsunęli się z krzykiem, ale niezbyt mieli miejsce by to zrobić. Było ich za dużo, a kolejni dalej wylewali się z korytarzy.
Ryknąłem głośno i myślach powtórzyłem polecenie. Lurei pozwolił Visio wylądować na swoim ramieniu i wszedł między moje przednie łapy. Wziąłem głęboki wdech i zebrałem w sobie ogień. Długo tego nie robiłem, więc zaczęło mnie łaskotać w przełyku. Musiałem się powstrzymywać, by nie zacząć kaszleć, co nie byłoby bezpieczne dla naszych wrogów.
Kiedy poczułem, że już dłużej nie wytrzymam, zwróciłem łeb ku górze i zionąłem ogniem z całych sił. Najpierw spłonęła ziemia, a następnie skały zaczęły topnieć, kapiąc na wszystkich dookoła. Krzyki bólu rozniosły się po całym korytarzu. W moją stronę poleciał miecz, ale z łatwością go odbiłem. Lurei krzyknął coś do mnie, ale nie dosłyszałem.
Moja głowa eksplodowała, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Poczułem, jakby coś ją rozsadzało. A wszystko przez tę jedną sekundę, kiedy w umyśle zobaczyłem, dosłownie zobaczyłem, obraz. O ile tak one wyglądają w rzeczywistości. Dostrzegłem kolory i uświadomiłem sobie dlaczego wszyscy używają ich do opisywania świata. Były piękne. Ni esądziłem, że kiedyś użyję tego słowa w takim znaczeniu jak inni.
Nie potrafiłem opisać tego, co zobaczyłem, a przynajmniej nie różnic w barwach. Bo jak mam określić kolor, skoro nigdy go nie widziałem? Zawsze myślałem, że kamień na jeden kolor, a teraz dostrzegłem, że ściany składają się z tysiąca odcieni. Metal połyskuje, odbijając płomienie i wygląda przy tym niesamowicie, a drewno ma miliony miniaturowych przebarwień. Najbardziej niesamowite były jednak łuski. Teraz wiedziałem dlaczego nawet moja rodzina podziwiała mnie w ciele Smoka. Głęboki fiolet, jak to określał tata Arael. Nie wiem, czy był głęboki, ale na pewno mi się podobał.
Nie miałem jednak czasu zastanowić się nad tym, co zobaczyłem. Obraz dał mi część tego, czego pragnąłem najbardziej, ale też uratował mi życie. Widok ostrego jak brzytwa grotu włóczni dotarł do mnie w samą porę.
W ostatniej chwili pochyliłem łeb, a włócznia ledwo drasnęła moją szyję. Ryknąłem z bólu i zionąłem jeszcze większą ilością ognia. Nie byliśmy głęboko, więc nie siliłem się na roztopienie całej warstwy skał i gleby.
- Uważaj – ostrzegłem Lureia i wybijając się na tylnych łapach, złapałem go w przednią. Głowę pochyliłem i skoczyłem, grzbietem rozbijając sklepienie jaskini. Zabolało, ale nie na tyle by mnie spowolnić. Najeźdźcy zaczęli strzelać z kusz, a nawet rzucać mieczami, więc nie było czasu na jakiekolwiek wahanie.
Jedno uderzenie skrzydeł pozwoliło nam uciec poza zasięg broni Najeźdźców. Visio puściła Lureia, i wzbiła się w powietrze, z trudem dotrzymując mi tempa. Nie mogłem jednak zwolnić. Pierwsze miejsce w jakie udadzą się Najeźdźcy to polana, na której wciąż znajdowały się nasze rzeczy.
Lurei spokojnie spoczywał w mojej łapie, nawet się nie trzymając. Był zajęty oglądaniem topazu, który trzymał w obu dłoniach, by przypadkiem go nie upuścić. O dziwo nie miałem najmniejszego problemu by stwierdzić co robi. Zwykle przy zmianie ciężko mi było utrzymać panowanie nad wodą.
- Gdzie mam lecieć?
- Na polanę – Lurei nie zrozumiał o co mi chodzi, ale po chwili zwrócił głowę w moją stronę. - Przepraszam. Skręć lekko w lewo. Jeszcze jakieś dwieście metrów.
Jakoś udało nam się dolecieć i szybko spakować rzeczy. Konie były lekko przestraszone, kiedy lądowałem na polanie, ale szybko się uspokoiły. Na szczęście były już do tego przyzwyczajone.
Po niezbyt długim czasie zaczęliśmy słyszeć odgłosy wydawane przez pościg. Najwyraźniej mieli konie, bo dosyć szybko się zbliżali. Spakowaliśmy resztę rzeczy i wsiedliśmy na konie, które mimo tego, że dopiero, a może raczej już, zaczynało świtać, były już gotowe do drogi.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z polany, Najeźdźcy byli już bardzo blisko. Słychać było rżenie koni i tupot biegnących ludzi. Mieliśmy jednak przewagę w postaci koni z Ignem. Były one wytrenowane w jak najszybszym galopie. Dopilnowałem też, by Lurei dostał najszybszego konia jakiego posiadaliśmy w Pałacu. Nie licząc mojego konia, z którym praktycznie się wychowałem.
- Dasz radę zostawić na drodze ścianę wody? - powiedziałem na głos. To dziwne połączenie urwało się kiedy tylko Lurei wypuścił z rąk topaz.
- Na daleką odległość nie. Musiałbym użyć kamienia.
- Zrób to. Musimy ich jakoś zatrzymać.
Lurei wyciągnął topaz, a we mnie od razu uderzyła jego świadomość. Odwróciłem się do tyłu i posłałem mgłę w stronę Najeźdźców. Wcześniej zauważyliśmy, że kiedy to robię, podczas gdy Lurei trzyma błękitny kamień, on także wszystko wyczuwa.
Kiedy Najeźdźcy wjeżdżali, bądź wbiegali w mgłę, mogliśmy podać każdy szczegół ich wyglądu. Nie licząc kolorów oczywiście. Dzięki temu dowiedzieliśmy się gdzie są i ilu ich jest. A było naprawdę sporo.
Skupiłem się i kazałem dużej ilości wody opaść na drogę za nami. Wymagało to sporo energii, ale w końcu cały odcinek pomiędzy nami i pościgiem zamienił się w błotną ślizgawkę. W niektórych miejscach sięgała ona nawet do kolan, więc konie będą miały z tym problem. Gęsty las uniemożliwiał im pójście inną drogą.
Uśmiechnąłem się, kiedy Najeźdźcy zostali zatrzymani najpierw przez błoto, a następnie przez ścianę z wody. Spojrzałem na Lureia. Lekko dyszał, ale chyba był zadowolony. On także zwrócił się w moim kierunku i uśmiechnął wesoło.
W pewnym momencie poczułem, że chce zadać jakieś pytanie. Po chwili jednak się wycofał.
- Pytaj jeśli chcesz. Wezmę pod uwagę, że jednak się na to nie zdecydowałeś i najwyżej nie odpowiem.
Lurei przez chwilę patrzył na mnie jakby zobaczył ducha. Dopiero po chwili spojrzał na kamień i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Czemu zwracasz głowę w moją stronę, tak jakbyś na mnie patrzył, skoro wyczuwasz wszystko dookoła?
Zaśmiałem się cicho. I po co on się wstrzymywał z taką głupotą?
- Dziwnie by było, gdyby ludzie widzieli, że idę z zamkniętymi oczami, ale wszystko zauważam, prawda? To działa na tej samej zasadzie. Ludzie ci nie ufają jeśli na nich nie patrzysz. Poza tym dzięki temu większość nawet nie zauważa, że jestem niewidomy. Teraz robię to z przyzwyczajenia. I tak obserwuję wszystko. To tylko mocno zakorzeniony nawyk.
Jechaliśmy w ciszy póki nie dotarliśmy do drugiego rozwidlenia dróg. Najeźdźcy byli już poza naszym zasięgiem, ale nie słyszeliśmy nic niepokojącego, więc pozwoliliśmy koniom zwolnić. Rozbawiło mnie to jak Lurei usiłował podziękować koniowi tak, bym tego nie słyszał.
Koło południa moje oczy zaczęły się zamykać. Powstrzymywałem się jak mogłem, ale kiedy po obiedzie wyleczyłem rany swoje i Lureia, straciłem resztki energii. Potem wsiedliśmy na konie, a kołysanie sprawiło, że omal z niego nie spadłem. Gdyby zwierze zybko nie zbliżyło się do Lureia, pewnie zamiast na nim, wylądowałbym na ziemi.
- Posuń się trochę. - Lurei popchał mnie do przodu.
- Po co? - zapytałem, ale posłusznie przesunąłem się jak najbardziej w przód.
- Nie możemy się zatrzymać, bo Najeźdźcy mogą nas ścigać, a jeśli dalej będziesz jechał, to zaraz sobie kark skręcisz. Dziękuj, że masz takiego mądrego konia.
Lurei zatrzymał się i po chwili podszedł do mnie. Dopiero wtedy zrozumiałem co chce zrobić. Poczułem jak moje policzki lekko się czerwienią.
- Dam radę. Nie musisz ze mną jechać. Do wieczora wytrzymam.
- Nie ma mowy. Masz wyleczyć mi siostrę, pamiętasz? Nie zrobisz tego jeśli do niej nie dojedziesz. - Lurei wskoczył na mojego konia i chwycił uzdę, przy okazji obejmując mnie ramionami. Cieszyłem się, że jedzie z tyłu i nie widzi mojej twarzy, bo ta z pewnością zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Prześpij się. Obudzę cię jak dotrzemy do wioski. Myślę, że zdążymy sporo przed zachodem.
Nie bardzo wiedziałem co robić, więc siedziałem sztywno, ledwo dotykając Aquera. Przynajmniej dopóki nie położył ręki na moim brzuchu i nie przyciągnął do siebie. Nie chciałem wyjść na idiotę, więc oparłem się o niego i zamknąłem oczy. Zmęczenie dało o sobie znać i kilka minut później już nie przejmowałem się tym, że wtulam twarz w szyję Lureia, a on mi na to pozwala.

- Filen, wstawaj. Już prawie jesteśmy. - Cichy głos przy uchu wybudził mnie ze snu, który kompletnie nie miał sensu. Było mi zimno, a Lurei był stanowczo o kilka stopni cieplejszy niż otoczenie.
- Nie śpię – mruknąłem, nie odsuwając się jednak ani o centymetr. Wcisnąłem tylko zmarznięte ręce między nasze klatki piersiowe. Nie mam pojęcia jakim cudem jechałem teraz bokiem. Plecami opierałem się o rękę Lureia, choć w większości po prostu na nim leżałem. Grunt, że było mi wygodnie.
- To dobrze, ale jest tu już sporo ludzi, a ty wcale nie wyglądasz jak dziewczyna. Choć mi to wcale nie przeszkadza – powiedział rozbawiony, a ja parsknąłem cicho.
- I tak ich nie widzę, więc mnie nie obchodzą. Zimno tu, więc usiłuję zatrzymać moje ciepełko.
- Wiesz, że jesteś zabawny jak jeszcze śpisz?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Czemu tu jest tak zimno? - otoczyłem się ramionami i odsunąłem trochę. - Wiesz gdzie jest jakaś gospoda?
- Wiem. Przed chwilą jedną mijaliśmy. Rozmawiałem z gospodarzem i powiedział, że przygotuje nam pokój. Tylko stajnie są kawałek dalej. Właśnie do nich dojeżdżamy.
- To dobrze, bo strasznie mi niewygodnie.
- Jakoś wcześniej nie narzekałeś – Lurei zaśmiał się z niewiadomego dla mnie powodu.
- Teraz narzekam. Daleko jeszcze?
- Już jesteśmy. Czekaj, zejdę pierwszy.
- Nie trzeba. Poradzę sobie. – Błyskawicznie stworzyłem mgłę i zbadałem ziemię wokół. Zeskoczyłem, nie przejmując się tym, że mogło zaboleć. Dawno nauczyłem się, że takie rzeczy nie szkodzą mi ze względu na geny. Rozprostowałem kości i wypuściłem mgłę na większy teren.
W naszą stronę szedł stajenny z szerokim uśmiechem na twarzy. Oddaliśmy mu swoje konie i ustaliliśmy, że wrócimy po nie rano. Po chwili ruszyliśmy w stronę gospody.
- Dalej mi nie powiedziałeś dlaczego jest tak zimno.
- Wcale nie tak bardzo. To u was jest zawsze gorąco. Poczekaj kilka dni, a zobaczysz jaka panuje u nas temperatura. Co prawda w porównaniu do Aquem u nas też jest ciepło, ale na pewno nie tak bardzo jak w Ignem.
- Nawet mi o tym nie wspominaj – mruknąłem i zająłem się pocieraniem ramion.
Kiedy w końcu dotarliśmy do gospody, czekał już na nas jej właściciel. Po krótkiej rozmowie i zapłacie, dostaliśmy kluczyk do pokoju. Po wejściu, Lurei od razu zaprowadził mnie na łóżko. Kiedy zniknął w łazience, szybko się przebrałem i wszedłem pod kołdrę, niemal od razu zasypiając w rozkosznym ciepełku.

6 komentarzy:

  1. No to było przeżycie, ciesze sie że się udało ma chopak inwencje nie ma co. Miłych snów:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. a więc jest jakaś nikła szansa że Filen będzie mógł zobaczyć piękno świata i koloru ... i założyć się moge że będzie do tego używał oczu Lureina :)

    niecierpliwie będę wyglądać następnej części
    pozdrawiam

    Lalalulu;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie :)
    Uwielbiam ich :) Są niesamowicie, i jak potrafią się zgrać:)
    Jak się cieszę, że Filen zobaczył kolory, czyżby przez to, że połączył swoją moc z Lu?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    dzięki niemu mogli sobie pomagać, była więź, wiec jest szansa, że będzie widział mam taką nadzieję...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniały rozdział, dzięki niemu to mogli sobie pomagać... zaistniała więź, wiec jest szansa, że jednak będzie widział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniały rozdział, cieszę się, że zaistniała więź między nimi, wiec jest szansa... może jednak będzie widział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń