poniedziałek, 6 lipca 2015

Syn Przepowiedni - Rozdział IV

 Westchnąłem, zastanawiając się nad tym, co właśnie się stało. Rodzice pozwolili mi opuścić Ignem! W dodatku w końcu mi w czymś zaufali, a nie było to proste zważywszy na to, że wszyscy włącznie z nimi uważali, że ze względu na moje oczy, nie jestem w stanie robić rzeczy tak samo dobrze jak inni.
Woda w powietrzu zawirowała, kiedy zamknąłem za sobą drzwi od pokoju. Z ulgą uwolniłem moc i wyuczonymi krokami ruszyłem w stronę łóżka. Ściągnąłem buty i tunikę, która pojawiła się na mnie po zmianie postaci. Nie miałem pojęcia jakim cudem za każdym razem, kiedy zmieniam się w Fenix'a, Smoka lub Salamandrę, a potem przyjmuję ludzki wygląd, to ubranie znika z mojego pokoju i pojawia się na mnie, zupełnie nowe. 
Położyłem się na łóżku i przez otwarty balkon słuchałem ptasich rozmów. Dzisiejszy dzień zleciał w mgnieniu oka i zbliżała się już pora kolacji. Lurei zniknął gdzieś z ciocią Rachel i Ariel, które bardzo chętnie zgodziły się uszyć mu strój. W sumie to same to zaproponowały, nie przyjmując odmowy.
 Leżałem tak na łóżku, rozmyślając o podróży, Lureiu i jego siostrze, kiedy coś uszczypało mnie w rękę. Odskoczyłem, omal nie spadając z łóżka i powoli wyciągnąłem przed siebie rękę. Natrafiła ona na coś puszystego, pokrytego piórami.
- To tylko ty - westchnąłem z ulgą i pogłaskałem orła po głowie. Ten zapiszczał cicho dziobiąc delikatnie mój palec. - Głodna?
Entuzjastyczny pisk wystarczył mi za odpowiedź. Wyszedłem na balkon i poprosiłem ptaki, żeby przyniosły mi któryś z owoców. Nie minęła chwila, a zamiast jednego, trzymałem dwa owoce Salamandry. Podziękowałem obu ptaszkom i wróciłem do pokoju. Usiadłem na skraju łóżka i odgryzłem kawałek owocu.
- Podejdź - ptak w kilka sekund wszedł mi na kolana i dziobem szturchał po rękach, usiłując dorwać jedzenie. Zaśmiałem się cicho i podstawiłem rękę z owocem pod jego dziób. Kiedy orlicazapałem pałaszowała swoją porcję, ja również zająłem się jedzeniem. Owoc Salamandry sprawił, że głód zniknął, a fala energii zalała moje ciało. Uwielbiałem to uczucie świeżości, które nawiedzało mnie po zjedzeniu któregokolwiek z ognistych owoców.
 Nakarmiwszy mojego nowego podopiecznego i upewniwszy się, że zdążę się zdrzemnąć przed kolacją, wszedłem pod koc i zamknąłem oczy, myślami znów wracając do czekającej mnie podróży.

Przyjdzie na świat trzem rodom wierny...

Zachłysnąłem się powietrzem, gdy coś ciężkiego przygniotło mnie do łóżka. Odruchowo złapałem rzecz, która na mnie wylądowała i zdezorientowany usiłowałem zrozumieć co się właśnie stało.
- Ała - usłyszałem znajomy głos, a coś poruszyło się w moich ramionach.
- Lurei? To ty?
- A na kogo ci wyglą.. - mężczyzna urwał gwałtownie, uświadamiając sobie swój błąd. - Przepraszam, nie to miałem na myśli. Tak, to ja.
- Nie szkodzi, tylko ze mnie zejdź, strasznie ciężki jesteś.
Aquer zsunął się ze mnie i usiadł, bądź położył się na łóżku. Jeszcze lekko zaspany, przeciągnąłem się i podniosłem do siadu.
- Co ty tutaj właściwie robisz ? Twój pokój jest obok.
- Wiem, Arael poprosił, żebym po ciebie poszedł. Za chwilę kolacja.
- Ała. Przez ciebie będę miał siniaki. 
- Przepraszam za to. Nie zauważyłem tego kamienia.
- Kamienia? Jakiego kamienia? - zdumiony przerwałem czesanie włosów i odwróciłem się w jego stronę.
- Tego, który stoi koło twojego łóżka.
- O czym ty...? - ruszyłem w stronę, z której wcześniej spadł na mnie Lurei i syknąłem, kiedy moja noga natknęła się na coś, czego wcześniej na pewno  tu nie było. - Co to jest ? - warknąłem, rozmasowując obolałą kostkę.
- Hmm, wygląda jak duży kamień, z wgłębieniem na środku. 
- Skąd to się tu wzięło?
- Nie mam pojęcia. To twój pokój. O cholera! - Lurei gwałtownie podskoczył na łóżku. Szybko wzniosłem mgłę z wody, chcąc zobaczyć co się stało. Nie dostrzegłem nic nadzwyczajnego, no może oprócz tego, że mała orlica stała na łóżku z otwartym dziobem, którym musiała wcześniej udziobać Lureia. Teraz wskoczyła na kamień i usadowiła się na nim wygodnie.
- Czy to jest orzeł?
- Niestety. Ave?! - krzyknąłem w nadziei, że wiewiórka jest w pobliżu.
- Tak?
- Możesz mi powiedzieć skąd wziął się tutaj ten kamień?
- Pewnie. Przyniosłam go tu. Nie sama, ale jest tu dzięki mnie.
- A mogę wiedzieć w jakim celu?  
- Dla orła. Musisz go wziąć ze sobą.
- Po co? Może tutaj zostać. Poproszę tatę żeby się nim zaopiekował.
- Nie. Musisz go wziąć. Już się do ciebie przywiązał. Poza tym mam dziwne przeczucie, że powinieneś. 
- Nawet jeśli, to chyba nie myślisz, że będę tachał ze sobą ten głaz?
- Czemu nie? Nie jest przecież taki duży.
- Nie duży? Waży prawie tyle co ja!
- Jak chcesz. Ja muszę iść do Diulowa. Prosił mnie, żebym przekazała, że macie na niego poczekać z odjazdem.
- Jeśli go szukasz, to sprawdź u cioci Ariel. 
- Dziękuję. Widzimy się później - wiewiórka wybiegła przez balkon, znikając za balustradą. Odwróciłem się w stronę Lureia, który sądząc po ciszy i minie, którą pokazywała mi woda, był trochę zdumiony. Trochę bardzo.
- Czy ja wariuje, czy ty serio rozmawiałeś z wiewiórką?
- Co w tym takiego dziwnego? Rozmawiam ze wszystkimi zwierzętami. Podobnie jak zresztą większość mojej rodziny - uśmiechnąłem się i skierowałem w stronę drzwi.   
- Nie wiem czy wiesz, ale zwykli ludzie tego nie potrafią, więc tak, to jest dziwne.
- Nie przesadzaj. Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz. A teraz chodź. Mieliśmy iść na tę kolację.
Zeszliśmy do jadalni w idealnym momencie. Wszyscy aśnie zasiadali do stołu, a służba podawała posiłek. Brakowało tylko cioci Ariel, która zapewne siedziała ze swoim mężem. Zawsze, kiedy myślałem o ich związku, nie mogłem się nie uśmiechnąć. 
Ciocia opowiadała mi kiedyś jak to było z nią i Diulowem. Dziadek Edward wciąż nie może pogodzić się z faktem, że jego córeczka potajemnie wyszła za Salamandrę.
Po kolacji, na której wszyscy rozmawiali na raczej niezobowiązujące tematy, postanowiłem wybrać się na spacer. Ojcowie nie byliby zbyt szczęśliwi wiedząc, że chcę się wymknąć poza miasto, dlatego też oznajmiłem wszystkim, że wcześniej się położę. Lureia miałem z głowy, bo on wybierał się do miasta.
 Poczekałem aż się ściemni, w międzyczasie pakując najpotrzebniejsze rzeczy na jutrzejszą podróż. Kiedy według moich obliczeń powinno być już ciemno, cicho wymknąłem się przez balkon. Na platformie z wody przedostałem się na drugą stronę muru i wylądowałem za krzewami. Ograniczyłem otoczkę z mgły do kilku metrów i ruszyłem drogą w stronę wyjścia do jednej z dzielnic handlowych.
Kilkanaście minut później przekopałem się pod murem i wszedłem na polankę. Ku mojemu zdziwieniu trafiłem na tą samą, na której ukrywałem się przed Lureiem. Jednak jeszcze dziwniejsze było to, że sam mężczyzna leżał w tym samym miejscu, co wtedy.
Miałem zamiar cicho przekraść się dalej, ale niestety woda, którą wcześniej się otoczyłem, zawibrowała delikatnie informując mnie, że ktoś się zbliża. 
- Cholera - szepnąłem i schowałem się za tym samym krzewem. Miałem nadzieję, że tym razem to nie strażnicy, bo ojcowie zabroniliby mi jechać, gdyby się dowiedzieli, że wymykam się po nocach.
Wypuściłem mgłę na większą odległość i w końcu ich dostrzegłem. Grupa dwunastu mężczyzn przemierzała lasek, uważnie się rozglądając. Wyglądali, jakby bardzo nie chcieli, żeby ktoś ich zobaczył. Mgła nico zgęstniała, dzięki czemu mogłem dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć. Przełknąłem ślinę, kiedy jeden z mężczyn wyciągnął miecz. Reszta poszła w jego ślady.
- Chyba wolałbym strażników - mruknąłem do siebie i podbiegłem do Lureia, by go obudzić póki nie znajdujemy się w zasięgu wzroku grupy mężczyzn. 
- Co ty tu robisz? - Lurei wyraźnie zaskoczony podniósł się do siadu.
- Cicho bądź - warknąłem i zakryłem mu usta dłonią.
Mężczyźni przystanęli na chwilę, rozglądając się, jednak ich wzrok nie mógł przeniknąć ciemności, wspomaganej przez moją mgłę. Po kilku sekundach ruszyli dalej, rozglądając się jeszcze uważniej.
- O co ci chodzi tym razem - Lurei odsunął rękę i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Dwunastu Najeźdźców skrada się w stronę murów, więc bądź tak miły i się zamknij, bo nas usłyszą. Idzimy za nimi, więc z łaski swojej nie nadepnij znów na jakąś gałąź. 
- Gdzie oni są?
- Przejmij na chwilę tą część mgły. Jakieś piętnaście metrów dalej - wskazałem mu kierunek, a on skupił się na tamtym miejscu. Poczułem jak tracę kontrolę nad mgłą i musiałem się powstrzymać, by odruchowo o nią nie walczyć. Ciężko nawet na chwilę zrezygnować ze swoich oczu.
- Zatrzymali się - Lurei powoli zaczął iść za Najeźdźcami. Udałem się za nim, jak najciszej manewrując między roślinami. - Nie wiem jak ty to robisz, ale dłużej nie utrzymam tej całej mgły. Ty prowadź, a ja będę ubezpieczał tyły.
- Jak wolisz - z ulgą znów zapanowałem nad wodą. Lurei miał rację. Mężczyźni zatrzymali się kilka kroków od muru. Dwóch z nich uklękło i zaczęło coś majstrować przy ziemi. Zdumiony obserwowałem, jak podnoszą płat trawy, odsłaniając cztery grube deski. Kiedy je podnieśli, nakazałem mgle wpłynąć do środka szerokiego tunelu. Zmarszczyłem brwi, czując głębokość ziemistej jamy. Zostały zaledwie dwa metry do przekopania się pod murem i wyjściem drugą stroną.
- Cholera - ruszyłem szybciej do przodu, a Lurei odwrócił się w moją stronę.
- Co jest?
- Kopią tunel pod murem. Zostało im tylko kilkanaście godzin pracy. Kto wie ile takich już wykopali?
- Jak bardzo jest źle?
- Dzisiaj powinni być w stanie go skończyć. A mur jest wkopany na pięć metrów w ziemie! Muszą pracować nad tym od tygodni.
- Więc? Co robimy? Idziemy po strażników?
- Oszalałeś? Jak któryś z ojców się dowie, że tu jestem, to nie tylko mnie zabiją, ale też nie pozwolą jechać do twojej siostry. Załatwimy to sami. Wystarczy, że odwrócisz ich uwagę. 
- Co masz zamiar zrobić? - Lurei zmrużył podejrzliwie oczy.
- Rozwalę im ten tunel. A Najeźdźców podrzucimy strażnikom.
- Więc może mnie uświadomisz jak chcesz  Więc może mnie uświadomisz w jaki sposób chcesz załatwić dwunastkę najeźdźców we dwóch?
- Jak nie chcesz, to sam to załatwię, tylko krzyknij żeby się odwrócili czy coś - uśmiechnąłem się czując dreszczyk poprzedzający przemianę. - Tylko się nie przestrasz.
Posłałem mu jeszcze jeden uśmiech i zamknąłem oczy. Poczułem ciepło rozchodzące się po moim ciele. Przyjemne rozciąganie i mrowienie wypełniło moje ciało. Woda zeszła na drugi plan, jednak delikatna mgiełka dalej unosiła się w powietrzu. Nie wypuściłem jej do końca, by móc obserwować otoczenie.
- Serio? Dużo jeszcze masz takich sztuczek? Nie mogłeś się w mysz zamienić i ich śledzić?
Zaśmiałem się, przez co z moich nozdrzy wyleciały obłoczki dymu. Kiwnąłem głową w stronę Najeźdźców i cofnąłem się dwa kroki. Ziemia zastrzęsła się pod moim ciężarem co zwróciło uwagę Najeźdźców.
- Dzięki, teraz pewnie będą próbowali mnie zabić. 
Pokazałem mu salamandrzy język i kilka sekund później zakopałem się w ziemi. Utrzymywałem się tuż pod powierzchnią, by w razie czego móc szybko zareagować.
Gdy Lurei krzyknął coś do Najeźdźców, ci zwrócili sie w jego stronę. Połowa z nich ruszyła na niego z mieczmi, bądź nożami.
- I co teraz, geniuszu?! - usłyszałem głos Lureia, więc przekopałem się pod niego i ruszyłem w stronę nadciągających mężczyzn. machnąłem ogonem, podcinając niespodziwających się ataku Najeźdźców.  - No chyba, że w ten sposób - uśmiechnął się i ruszył za mną, uderzając wrogów wodą.
Najeźdźcy zdezorientowani wycofali się pod sam tunel, co nie było zbyt mądrym posunięciem, gdyż właśnie przekopałem się za nich i wyszedłem na samym jego końcu, zagradzając drogę trzem mężczyznom, którzy cały czas kopali tunel. Jeden z nich rzucił we mnie kilofem. Machnąłem łapą, przecinając metal na kilka części.
Wypuściłem dym przez paszczę i pokazałem zęby. Wystarczył jeden krok w przód, a Najeźdźcy biegiem ruszyli w przeciwnym kierunku. Poszedłem za nimi, ogonem rozbijając ściany tunelu. Z małych otworów na moim grzbiecie buchały płomienie, topiąc ściany tuneli i ułatwiając ścinom zawalenie się.
Mężczyźni jeszcze przyśpieszyli czując gorąco za plecami. Z krzykiem opuścili tunel akurat kiedy jego wyjście się zawaliło. Poczekałem aż kamienie nie zaczęły mnie przysypywać i przekopałem się z powrotem pod Lureia, który pokonał już wszystkich pozostałych na powierzchni Najeźdźców. Wydawał się być nieco zmęczony, więc wystawiłem głowę tuż przed jego nogami.
- Gdzieś ty był? Myślałem że mnie tu zabiją - wbrew swoim słowom uśmiechnął się widząc trzech kolejnych wrogów.
- W takim razie sobie odpocznij - powiedziałem, kiedy zmieniłem postać. - Trzeba jeszcze zanieść ich do strażników.
Miecz zatrzymał się między nami, złapany przez mgłę. Muszę przyznać, że ledwo go zauważyłem. Odwróciłem się w stronę jednego z Najeźdźców, który właśnie rzucił w nas swoją bronią i pozwoliłem oczom zmienić kolor. Przynajmniej nadawały się do straszenia ludzi, kiedy zmieniały się na czerwone.
- To był błąd - uśmiechnąłem się i stworzyłem bańkę wody wokół głowy najeźdźcy, przytrzymując przez dłuższą chwilę. Nie chciałem, żeby utonął, więc wypuściłem go w porę i uderzyłem sporą kulą z wody. Mężczyzna stracił przytomność. To samo zrobiłem z dwoma ostatnimi, pomijając podtapianie ich.
- Więc? Jak ich zaniesiemy? Chyba trochę za dużo ich do niesienia.
- Właściwie, to może nie będziemy musieli. Zwiąż tamtych, ja się zajmę tymi.
Podzieliliśmy się pracą i w kilka minut związaliśmy całą dwunastkę znalezionymi przy nich linami. Ułożyliśmy ich na kupie i zakneblowaliśmy, bo co poniektórzy zaczęli nadmiernie hałasować.
- Gotowy? - nie czekając na odpowiedź uniosłem rękę w górę i wystrzeliłem wysoko płomień. Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby oprócz niego nie pojawiło się jeszcze kilka i nie wylądowało na pobliskich krzewach.   
- Tak miało być? - Lurei podniósł wysoko brwi, na co chrząknąłem cicho.
- Nie do końca, ale liczy się to, że strażnicy już tu biegną - zgasiłem wodą wszystkie płonące rośliny i zwróciłem się z powrotem do Lureia. - Chyba musimy stąd wiać, bo zaraz tu będą.
- Pytanie tylko jak? Nie możesz przejść przez bramę, bo cię zauważą.
- Za to ty nie możesz przejść w tej spalonej koszuli bo cię nei przepuszczą - zaśmiałem się, uświadamiając sobie, że podczas mojej "zabawy" z ogniem zwęgliłem mu koszule. Aż dziwne, że przez przypadek go nie oparzyłem.
- Cholera, moje ulubione ubranie - westchnął, a w oddali rozległy się nawoływania strażników.
- Chyba nie mamy wyjścia. Jak bardzo jest ciemno?
- Aż za bardzo, a przez tę mgłę nie widzę nawet ciebie.
- To dobrze. Wracamy w tradycyjny sposób - uśmiechnąłęm się i podszedłem bliżej.
- Chyba nie zamierzasz...?
- Hhh, chyba właśnie to zamierzam. Pytanie tylko: idziesz po dobroci, czy wolisz w łapach?
- Dobra, tylko się pośpiesz bo nas złapią - Lurei westchnął zrezygnowany, a ja w kilka sekund zmieniłem się w smoka. Przykucnąłem i zgiąwszy łapę, aby ułatwić Aquerowi dostanie się na mój grzbiet, odczekałem aż wsiądzie.
- Gotowy. Chyba. Tylko proszę cię, nie leć bardzo szyb...
Wybiłem się z ziemi i kilkoma uderzeniami skrzydeł uniosłem nas nad mur. Leciałem powoli, nie śpiesząc się. W pewnym momencie poczułem jak Lurei się rozluźnia. Teraz po prostu siedział, trzymając się jednego z moich szpikulców. Wystarczyłoby lekko się przechylić, a z pewnością by spadł.  Zdumiony nasłałem na niego lekką mgiełkę, chcąc dowiedzieć się co się stało.
Lurei jednak tylko siedział, patrząc w dal. Oczy miał utkwione gdzieś w oddali, poza zasięg mojej mgły. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, a włosy poruszał silny wiatr.
- Jak tu pięknie - szepnął, a mnie coś zakuło w sercu. Ja nigdy nie zobaczę czym jest to piękno. Zamknąłem oczy i naiwnie spróbowałem je otworzyć jeszcze raz. Bez skutku. Ciągle jedna i ta sama pustka. Wszystko w kolorze ciemności.
Zwróciłem głowę przed siebie, usiłując zapomnieć o siedzącym na moim grzbiecie mężczyźnie. Pogodziłem się już z tym, że nie widzę i nigdy nie zobaczę. Więc czemu jedno zdanie wywołało u mnie taki smutek? Potrząsnąłem łbem i przyspieszyłem. 
Nie chcąc robić hałasu, wolną spiralą opadłem na podwórko, lądując miękko na trawie. Poczekałem aż Lurei zejdzie z mojego grzbietu i zmieniłem postać.
- Pójdę już. Dobranoc - powiedziałem cicho i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem w stronę Pałacu.
- Filen? Zaczekaj - Lurei dogonił mnie tuż przed drzwiami i złapał za ramię. - Czemu płaczesz? - zapytał delikatnie.
- O czym ty...? - dotknąłem policzka i ku swojemu zdziwieniu poczułem wilgoć pod palcami. Nico zszokowany przetarłem policzek. - Musiało mi coś wpaść do oczu. Pewnie jak lecieliśmy.
Lurei poluźnił uścisk, więc szybkim krokiem udałem się do pokoju. Czułem jak kolejne krople płyną mi po policzkach i nie potrafiłem tego zatrzymać. 
Wpadłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem na łózku, a orlica wdrapała mi się na kolana.
- Czemu ja płaczę, co malutka? - za odpowiedz musiał mi wystarczyć dotyk pierzastej główki.
Odłożyłem ptaka na miejsce i wszedłem pod kołdrę, owijając się nią jak najszczelniej. Kilka minut później wykończony zasnąłem, zostawiając wszystkie smutki na jawie.
Przyjdzie na świat trzem rodom wierny,
Błogosławieństwem mitycznych zostanie objęty... 


6 komentarzy:

  1. Cudne chcem jeszcze więcej i jeszcze szybciej bo nie moge sie doczekać.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh... Rozdział jak zwykle genialny. Oczyma wyobraźni widziałam uciekających w popłochu Najeźdźców. Wyglądało to przezabawnie. ;P Nie każdy ma takie "szczęście", by spotkać salamandrę. xD Czy Filen też potrafiłby spalić ciało przeciwnika?
    Nie wiem, czy że mnie taka czuła osobą, ale gdy Filen płakał ja też lada chwila, a sama bym się rozryczała. To było smutne. :c
    Gdy tak Lurei upał na Filena w sypialni ja już podświadomie zaczęłam myśleć, że w magiczny sposób, chociażby przez lunatykowanie, spał z nim w łóżku. :D
    Reakcje Lureia na wszystkie sytuacje mnie rozwalają. xD
    Pod pierwszym rozdziałem dodałam komentarz, nie? I pomysł z nowa postacie, prawda? Cieszę się, że przypadł co do gustu. :D Już się nie mogę doczekać, kiedy poznam. *^*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uuuuu, co za wspaniały rozdział :)
    Na początku przygoda w sypialni Filena, później walka- dosłownie mówiąc dzień pełen wrażeń dla naszych głównych bohaterów.
    Smutno się zrobiło, gdy Filen zaczął płakać, i tak jest dzielny, bo wiele osób nie poradziło by sobie z tą chorobą, choć myślę, że w przyszłości Filien będzie widział :)
    Intryguje mnie ta przepowiednia, czy w każdym rozdziale będziemy poznawać kontynuację?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    wyobraziłam sobie tą ucieczkę najeźdźców, tak może ta orlica bardzo mu pomoże kiedyś....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    rewelacja, właśnie wyobraziłam sobie tą ucieczkę najeźdźców, może kiedyś ta orlica mu pomoże...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniale, wyobraziłam sobie ucieczkę najeźdźców jak wygląda, a może kiedyś ta orlica mu pomoże...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń