poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 1

 Nowe opowiadanko czas zacząć !! :) Nie będę się rozdrabniać na prolog, więc macie tu od razu pierwszy rozdział <3 Mam nadzieję, że moje nowe dzieło przypadnie Wam do gustu :) Miłego czytania!!
*                 *                 *
LUIS

- Lu! Gdzieś ty był? Za dziesięć minut lekcje! - krzyknęła niewysoka brunetka, na co spojrzał w jej kierunku.
Właśnie się do niego zbliżała z groźną miną. Nie będzie łatwo, pomyślał i uśmiechnął się mimowolnie.
- Bo widzisz, szedłem sobie przez park... - właśnie zaczynał przemyślaną historyjkę, jednak jej mina przekonała go co do tego, że to nie jest dobry pomysł.
- Serio? Znowu? Naprawdę tak ciężko wstać na czas? W ogóle to wymyśliłbyś jakąś nową historyjkę, bo ta ze strusiami w parku robi się przestarzała - mruknęła i stanęła przed nim. Uśmiechnął się do niej i pocałował w policzek.
- Cóż ja poradzę, że mój budzik nie chce dzwonić?
- On dzwoni i to tak, że wszyscy twoi sąsiedzi się potem skarżą! To, że masz sen jak niedźwiedź w śpiączce, to już nie jest wina budzika. - ruszyła szybkim krokiem w stronę szkoły, a Luis czym prędzej ją dogonił.
- Moja też nie. Zawalili nas nauką i musiałem siedzieć do czwartej - ziewnął szeroko, przypominając sobie o swoim zmęczeniu.
- Nie ważne - westchnęła i spojrzała na brata zielonymi oczami, takimi samymi jak jego. - Jak to możliwe, że my w ogóle jesteśmy spokrewnieni? Mój rodzony brat nad książkami. Dobrze się czujesz?
- Zważywszy na to, że zazwyczaj to ty zakuwasz jak szalona, to ja jestem tym normalnym w rodzinie - mruknął, znów się uśmiechając.
- To jest stanowczo nie fair. Jakim cudem zawsze masz takie wyniki jak ja, chociaż wcale się nie uczysz? Ja muszę codziennie ślęczeć nad książkami, a ty tylko dzień przed zaliczeniami!
- Wcale nie takie same. Jesteś pierwsza w szkole, ja drugi. To spora różnica.
- Tylko dlatego, że się lenisz. Człowieku, znasz dziesięć języków, w tym dwa, które wymarły jakiś miliard lat temu.
- Wcale nie miliard, a poza tym, większość nawet mi się nie przydaje. A ty nie jesteś lepsza, nawet nie ogarniam jakimi słowami się posługujesz, kiedy gadasz z Wydrą. Jakbyście mieli jakiś własny język. Dobrze, że mamy razem tylko kilka lekcji.
- A propos, to ty będziesz tłumaczył Wydrze dlaczego się spóźniłam - uśmiechnęła się słodko i pomknęła do przodu, nim zdążył ją złapać i załaskotać na śmierć.
Luis złapał siostrę dopiero przed wejściem do klasy biologicznej. Wbiegli do klasy równo z drugim dzwonkiem, co niestety nie umknęło uwadze nauczyciela.
- Dzień dobry, bardzo przepraszam za spóźnienie - powiedziała Ann słodkim głosem. Nauczyciel uśmiechnął się do niej i skinął głową, że nic się nie stało. Dziewczyna szybko usiadła na swoim miejscu i posłała bratu współczujące spojrzenie.
- Dzień dobry, ja także bardzo prze... - Lu usiłował naśladować siostrę, ale wnioskując z miny Wydry, raczej mu nie wyszło.
- Harenore, znowu spóźnienie - mruknął tylko z uśmiechem i zanotował coś w dzienniku.
Luis nawet nie miał ochoty się kłócić, po prostu westchnął i skierował się na swoje miejsce, które jak przystało na biologii, znajdowało się na samym końcu sali.
Chłopak nie cierpiał poniedziałków. Nie dość, że musieli wstawać o diabelskiej godzinie, żeby zdążyć na lekcje, to jeszcze zaczynali biologią - przedmiotem stworzonym chyba tylko po to, by karać ludzi za grzechy z poprzedniego życia. Luis musiał nieźle przeskrobać. Nie cierpiał chodzić na te lekcje i nauczyciel dobrze o tym wiedział, mszcząc się na nim nie tylko za to, ale także za całe zło świata.
Wydra, a właściwie pan Wydrzyński był po części obcokrajowcem. Jego ojciec pochodził z Europy, ale niestety jego syn postanowił uprzykrzyć życie uczniom z ich szkoły i zostać w Stanach. Na jego nazwisku wielu łamało sobie języki, a za każdym razem gdy źle się je wypowiedziało i pech chciał, żeby Wydra to usłyszał, miało się dosłownie przerąbane.
Oczywiście szczęście Luisa chciało, żeby pierwszego dnia w nowej szkole spotkał tegoż właśnie nauczyciela i zamiast grzecznie przeprosić za przekręcenie nazwiska, zaczął się z nim kłócić z jakiego języka ono pochodzi. I tak właśnie wylądował na czarnej liście profesora Wydrzyńskiego.
- Macie całą lekcje na wypełnienie testu. Zasady znacie. Start - nauczyciel usiadł na krześle, nie trudząc się rozdaniem kartek. Osoby z pierwszych ławek już się tym zajęły, podając kartki do tyłu.
W końcu kartka dotarła także do niego. Wziął się za pisanie i po dziesięciu minutach skończył. Może i nie znosił biologi, ale uczył się jej i dobrze ją umiał. Co prawda nie tak dobrze jak jego siostra, która już od siedmiu minut rysowała coś w brudnopisie. Ona tylko przejechała wzrokiem kartkę i zaznaczyła odpowiedzi. A mówiła mu, że to on jest geniuszem.
Jakąś minutę po tym, jak odłożył długopis, do klasy zapukał dyrektor.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale to bardzo ważne. Czy mógłbym zwolnić pana Harenore z reszty lekcji?
- Cóż, piszą teraz test, więc...
- Nie szkodzi, już skończyłem - uśmiechnął się, wrzucił rzeczy do plecaka i wymaszerował z klasy, po drodze zostawiając kartkę na biurku nauczyciela.
Kiedy drzwi zostały zamknięte, Luis spojrzał pytająco na dyrektora. Był bardzo młody jak na swoje stanowisko. Miał dwadzieścia osiem lat, czarne włosy i zielone oczy. Znak rozpoznawczy Harenorów.
- Cóż chciałeś braciszku?
- Chodź do mnie, nie będziemy gadać na korytarzu. Przeszkadzamy w lekcjach. I miałeś tak do mnie nie mówić w szkole.
- Dobrze, Szanowny Panie Dyrektorze - uśmiechnął się złośliwie, a jego brat skrzywił się na dźwięk sarkazmu w jego głosie.
- Po prostu chodź - mruknął i ruszył do swojego gabinetu.
Pomieszczenie nie było duże, ale za to urządzone z gustem. Luis dobrze wiedział, że to nie brat go urządzał, gdyż jego własne mieszkanie wyglądało podobnie po zaproszeniu mamy na pierwszą wizytę.
Molly Harenore była niewielką kobietą o brązowych włosach i jak można by się spodziewać - zielonych oczach. Miała czterdzieści osiem lat, co było o tyle dziwne, że nadal wyglądała na trzydzieści  pięć. Z zawodu była dekoratorką wnętrz, jednak już od lat poświęcona swoim dzieciom, nie pracowała. Chyba, że brać pod uwagę zajmowanie się wystrojem domów swoich pociech. A miała ich sporo.
- Mam do ciebie prośbę - Ethan od razu przeszedł do konkretów.
- Co pewnie oznacza, że nie będę musiał iść na pozostałe dwie biologie? Wchodzę w to - Luis nie miał zamiaru wracać do klasy Wydry, który na następnej lekcji pewnie znów wziąłby go do odpowiedzi, by ten dostał pałę. Co prawda zawiódłby się, bo bieżące tematy Luis umiał już w podstawówce, ale lepiej nie kusić losu.
- Pod warunkiem, że sam wszystko nadrobisz.
- Panie dyrektorze? - powiedział z kpiącym uśmieszkiem.
- Czego? - brat znów się skrzywił.
- Skończyłem.
- Co skończyłeś?
- Nadrabiać materiał z pozostałej części roku. I następnego też.
- Nie masz co w domu robić? W Ann się zamieniasz?
- Nawet się tego nie uczyłem. Pamiętam po prostu, jak ty zakuwałeś z biologii. Przecież zawsze z tobą siedziałem.
- Taa, ty i ta twoja pamięć absolutna.
- Nie przesadzaj, swoich narodzin nie pamiętam - uśmiechnąłem się do niego i zacząłem bawić się ołówkami leżącymi na biurku. - Dobra, więc co mam robić?
- To co zawsze. Historia z pierwszymi klasami. Nowy nauczyciel stoi w korku. Jakaś wielka stłuczka na autostradzie. W każdym razie będzie tu dopiero za dwie godziny. Powinien przyjść na początku czwartej lekcji.
- Stawka?
- Czterdzieści za godzinę.
- Pięćdziesiąt.
- Czterdzieści pięć i kropka.
- Pięćdziesiąt dwa. Jestem twoim ostatnim ratunkiem, a ostatnio sporo wydałem na naprawę laptopa.
- Pięćdziesiąt i tydzień pożyczania auta.
- Stoi. Miło ubijać z tobą interesy - Luis uśmiechnął się szeroko i wstał. - Które klasy?
- A, C i  D -  Lu skrzywił się, ale kiwnął głową. Nie cierpiał pierwszej "A". Klasa sportowa kompletnie nie miała pojęcia na temat historii, czy w ogóle jakiegoś innego przedmiotu.
- Nie rób takiej miny, nie wszyscy są tak dobrzy z historii jak ty.
- Tyle, że oni nawet prezydentów wymienić nie potrafią. Nie wiem po co nam klasy sportowe, obniżają nasz poziom. Ale nie narzekam. W końcu za to mi płacisz - uśmiechnął się, wziął wskazaną przez Ethana teczkę, wyciągnął z szafki książkę do pierwszej klasy i wyszedł z gabinetu. Zostało dziesięć minut do końca lekcji, więc zahaczył o pokój nauczycielski, do którego posiadał już osobisty klucz, i udał się do sali.
Zdążył przygotować mapy i rzutnik, a nawet zrobił krótką prezentację. W końcu jednak zastał go dzwonek. Westchnął i podszedł do drzwi.
- Dobra bachory, mam z wami lekcje - powiedział na co kilka dziewczyn pisnęło ze szczęścia i wbiegło do klasy. Nie miał pojęcia co one w nim widzą. Chłopaki wchodzili do klasy, po kolei podając mu rękę.
Stanowczo zbyt dobrze ich znał. Dzięki bratu, który minimum trzy razy w miesiącu prosił go o zastąpienie jakiegoś nauczyciela, znał każdego w tej szkole przynajmniej z imienia. Z kilkoma nauczycielami kolegował się nawet poza szkołą. W budynku jednak zachowywali się jak zwykły uczeń i nauczyciel. Poza momentami, kiedy on sam na godzinę bodź dwie się nim stawał.
Większość z nauczających była w wieku jego brata. Dlaczego? Bo byli jego kolegami ze studiów. Liceum powstało trzy lata temu, a założył je nie kto inny jak Ethan właśnie. Po studiach on i kilku innych geniuszy z zawodu nauczyciela, nie mogli znaleźć odpowiadającej im pracy, tak więc postanowili założyć własną szkołę. Dzięki znajomościom Rick'a, kolejnego z braci Harenore, oraz niemałym dotacjom z firmy przyjaciela rodziny, Matt'a, w mniej niż rok otworzyli II Liceum prywatne w Colfrige. Jako, że ich rodzinka uchodzi w mieście za geniuszy, szybko znaleźli się uczniowie, a także kolejni inwestorzy. Szkoła od razu startowała z wysokiego poziomu, a ten stale rósł. Szybko przegonili inne szkoły w mieście i tak zyskali miano najbardziej prestiżowej szkoły w Colfrige.
- Luis? Już wszyscy weszli - zaśmiał się Max, który patrzył na Lu swoimi lazurowymi oczami.
- Aaa, tak, zaciąłem się - podrapałem się po głowie, a klasa cicho się zaśmiała - dobra zaczynamy, bo jak nie przerobię lekcji, to mnie brat zabije.
Pierwsza "C" była stanowczo najbardziej lubianą przez Luisa klasą. Mimo, że nie wszyscy byli orłami z historii, nikt na lekcji go nie olewał, czego wprost nie znosił. Pracowali w mirę swoich możliwości i jeśli czegoś nie wiedzieli, zadawali pytania.
- Dobra ludzie, zaczynamy. Na czym skończyliście ostatnio?
Chłopak z ostatniej ławki krzyknął ostatni temat, a Luis się uśmiechnął.
- Rou, aż tak staro wyglądam, że myślisz, że mam niedosłuch?
- Taa, włosy mnie zmyliły.
Klasa zaśmiała się, a Lu razem z nimi. Rou na każdej lekcji potrafił znaleźć sposób, by zażartować sobie  z jego koloru włosów. Otóż były one zupełnie białe. Sięgały mu do ramion, ale zazwyczaj nosił je spięte na karku. Nigdy nie obrażał się za takie żarty. W rodzinie, wszyscy zawsze śmiali się z jego zdjęć. Podczas, gdy cała rodzina miała czarne włosy, on świecił bielą już od urodzenia. Kiedy klasa się uspokoiła, włączył prezentację i polecił im otworzyć podręczniki. Mówił na temat, nie pomijając żadnych ważnych szczegółów, ale dodając też te ciekawsze. Dzięki czemu nikt nie nudził się za bardzo. Przynajmniej nie leżeli na ławkach, ani nie gapili w okna. No może z jednym wyjątkiem.
- Geo, możesz opowiedzieć o bitwie? - zapytał, a chłopak kiwnął głową i zaczął płynnie mówić. Był najzdolniejszym uczniem z całej klasy i bratem Matt'a, więc znali się od dawna. Na każdej lekcji siedział ze wzrokiem wbitym w okno, jednym uchem słuchając tego, co mówią nauczyciele. Wielu to wkurzało, ale Lu już kilkakrotnie zadawał mu pytania, na które ten zawsze poprawnie odpowiadał. Chłopak skończył mówić, więc Luis podziękował mu i dokończył temat.
- Skończyłem - mruknął w końcu, a chłopaki szybko połączyli stoły i zaczęli grać w karty. Dziewczyny zbiły się w grupkę plotkowały o czymś, co chwilę wysyłając wiadomości.
W szkole obowiązywał zakaz korzystania z telefonów, jednak na pierwszej lekcji Luis ustalił z klasami, że po tym jak skończę mówić, mogą robić co chcą, pod warunkiem, że zachowają względny spokój i nie rozwalą klasy.
- Luis? Możesz mi pomóc z zadaniem? - Max spojrzał na Lu błagalnie, więc ten westchnął tylko i usiadł obok niego.
- Z czego?
- Z angielskiego - mruknął z niezadowoleniem.
- Dawaj to - wziął od niego ołówek i zaczął zakreślać odpowiedzi, przy każdej tłumacząc mu o co chodzi. Po chwili Max sam robił drugie zadanie, a on tylko poprawiał go w razie błędów, których z resztą było niewiele.
- Nie możesz uczyć nas angielskiego? - zapytał w końcu, a Lu cicho się zaśmiał.
- Ostatnio mówiłeś tak o fizyce i chemii, a wcześniej jeszcze o rosyjskim i francuskim.
- No bo człowieku, oni nie potrafią w ogóle uczyć. Popatrz, przez dziesięć minut z tobą zrozumiałem więcej niż przez pół roku z Toad.
- Taa, coś o tym wiem - Toad była mądrą kobietą, ale jej sposób nauczania pozostawiał wiele do życzenia. - Przyjdź na zajęcia, to ci resztę wytłumaczę.
Luis, na prośbę brata, co dwa tygodnie prowadził zajęcia dla chętnych uczniów. Oni mogli zwrócić się do niego o pomoc z każdego przedmiotu, a on zarabiał dodatkową sumkę, którą odkładał, by w końcu kupić sobie samochód.
Kiedy zadzwonił dzwonek, uczniowie poukładali ławki tak, jak były i żegnając się, wyszli z klasy. Luis spędził przerwę na piciu kawy z automatu stojącego na korytarzu i przygotowywaniu materiałów do następnej lekcji.
Kolejne zajęcia miał z pierwszą "A", toteż przez godzinę mówił, pokazując im obrazki i powtarzając rzeczy po dwa, albo nawet trzy razy, żeby wszystko zrozumieli. I tak kilka osób nie potrafiło zrobić końcowego ćwiczenia, więc uznał to za własną porażkę.
Pierwsza "B" mimo, że nie była złożona z kujonów, miała dobre wyniki i inteligentnych członków, dzięki czemu lekcja leciała w miarę szybko i przyjemnie. Luis właśnie skończył opowiadać i miał zamiar to oznajmić uczniom, kiedy po klasie rozeszło się pukanie. Podszedł do drzwi, ponieważ nikt nie wszedł, po drodze mówiąc głośne "Koniec".
Pociągnął za klamkę i zamarł. Jego serce podskoczyło, a zielone oczy rozszerzyły się nieznacznie. Przed nim stał wyższy od niego o kilka centymetrów szatyn, o krótko ściętych włosach i brązowych oczach. Jego kwadratowa szczęka pokryta była kilkudniowy zarostem, zupełnie jak kiedyś. Górował nad nim nie tylko wzrostem, ale także muskulaturą. Zresztą w porównaniu do jego chudego ciała, mężczyzna wyglądał jak młody bóg. Nie, to nie może być on.
- Lui? - mężczyzna stojący przed nim wyglądał na równie zaskoczonego co on. Luis szybko rzucił do klasy "zaraz wracam" i wypychając nowo przybyłego na zewnątrz, zamknął za sobą drzwi.
 - Tomas, co ty tu do cholery robisz? - warknął trzęsącym się głosem.
To nie mogła być prawda. Nie po tym co przeszedł, żeby w końcu się od niego uwolnić. Żeby przestać co noc wyobrażać sobie jego twarz. Nie, nie mógł znowu przez to przechodzić. Nie po tym jak jego serce rozpadło się na kawałki, po tym, co Tom zrobił.
- Lui! - Tom uśmiechnął się radośnie i objął go przyjacielsko. Chłopak zesztywniał, starając się uspokoić walące serce. W końcu odetchnął z ulgą, gdy mężczyzna go puścił. - Kopę lat. Nie miałem pojęcia, że też tu uczysz. Zaraz, zaraz, nie jesteś czasem na to za młody?
- Zastępuję nowego nauczyciela, ale co ty tu robisz? Miałeś być na studiach! - warknął groźnie.
- I byłem, ukończyłem je rok wcześniej z wyróżnieniem. Przyjechałem, bo Ethan zaproponował mi pracę. Wygląda na to, że jestem twoim nowym nauczycielem od historii - mężczyzna uśmiechnął się, zupełnie nieświadomy bitwy jaka teraz odgrywała się w umyśle młodszego rozmówcy.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział XXII

 Z góry informuję, że rozdział strasznie krótki :( Jestem chora i po prostu nie mam sił, żeby cokolwiek dopisać. Na pocieszenie powiem wam, że na 90% powstanie kolejna część, której głównymi bohaterami będą Filen i ktoś, nie zdradzę kto <3
Za tydzień na blogu pojawi się pierwszy rozdział nowego opowiadania pt. "Niechciana miłość" tytuł trochę tandetny, ale innego pomysłu nie mam :P
Miłego czytania ;)



- Uff, w końcu pojechali - westchnąłem z ulgą, opierając się o Elina, który od samego rana chodził w wilczej formie.
- Przecież nie było tak źle - zaszczekał, uśmiechając się do mnie.
- Odezwał się! Od samego rana udajesz mojego psiaka, żeby tylko uniknąć gości. Swoją drogą, to długo ich znasz?
- Nie znam. To polityczni sprzymierzeńcy. Jako przyszły Igne, muszę dbać o sprawy miasta.
- I robisz to, chowając się przed gośćmi? - Elin przewrócił oczami i zniżył głos, tak, że tylko ja mogłem go usłyszeć.
- Córka tego księcia usiłowała mnie uwieść. Nie obchodziło jej to, że właśnie była na moim ślubie! Nie cierpię kobiet - odwrócił się i ruszył do Pałacu, zatrzymując się i patrząc, czy za nim idę.
Zaśmiałem się i poszedłem za nim, po drodze machając Ariel, która stała niedaleko, podejrzanie zbliżając się do drzew.
Elin prowadził mnie do jadalni, gdzie za chwilę miał się odbyć rodzinny obiad. Kiedy weszliśmy do środka Elin zmienił postać i odsunął mi krzesło. Parsknąłem coś o byciu mężczyzną, ale grzecznie usiadłem.
Po chwili dołączyli do nas Edward z Arią, mama, tata oraz Ariel, która niby przypadkiem przekroczyła próg z Diulowem. Igne spojrzał na nich krzywo, ale pod karcącym spojrzeniem Arii, nie odezwał się. Po chwili do jadalni wszedł Deryt w towarzystwie Alena, który także został zaproszony na rodzinne spotkanie. Do głowy przyszła mi myśl, że ładnie razem wyglądają. Szybko ją odrzuciłem, ale Elin, z który właśnie rozmawiałem w myślach, uśmiechnął się i przytaknął.
- Pewnie tylko nam się zdaje - mruknąłem, a Edward popatrzył na mnie dziwnie.
- Znowu rozmawiacie w myślach? Chętnie usłyszymy co was tak zaabsorbowało.
- Mówiłem właśnie... - zaczął Elin, ale Ariel szybko go powstrzymała.
- Nie! Nawet bez zaglądania do twojej głowy wiem, że nikt z nas nie chce wiedzieć. Tato, uwierz mi, ty też nie chcesz tego słyszeć - na je twarzy pojawił się grymas.
Oboje z Elinem zaczęliśmy się śmiać, od jakiegoś czasu Ariel nie dotykała naszych umysłów, po tym, jak przypadkowo się połączyliśmy podczas seksu. Przez tydzień nie potrafiłem spojrzeć jaj w oczy.
W końcu w sali pojawiła się także Rachel, która niosła, a raczej kazała bańkom wody nieść, kilka tac z potrawami. Od jakiegoś czasu zajmowała się gotowaniem obiadu, na co bardzo skarżył się kucharz, zawiadamiając Igne, że jeżeli to się wkrótce nie skończy, rzuci te robotę.
Kiedy wszystkie potrawy wylądowały na stole, zaczęliśmy jeść, rozmawiając o gościach, którzy właśnie opuścili Pałac.Okazał się , że nie tylko nas męczyła ich obecność.
- Teraz czas na deser - Rachel najwyraźniej nie mogła się doczekać, aż da nam do spróbowania swojego dzieła. - Wymyśliłam coś nowego i musicie to ocenić.
Do sali weszło dwóch służących, niosących srebrne tace, na których stały pucharki. Kiedy każdy dostał po jednym, spróbowałem deseru i niemal rozpłynąłem się w tym smaku. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Skądś znałem ten smak. Olśniło mnie w ostatnim momencie.
- Nie! - krzyknąłem, aż Edwardowi wypadła łyżeczka. Z przerażeniem spojrzałem na Rachel, która właśnie przełknęła deser.
- Araelu, co się stało? - zapyała Aria, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- To owoc Fenix'a. Rachel, dobrze się czujesz?
- Taa, nie rozumiem twojego wybuchu, jak ci nie smakuje, to powiedz - powiedziała lekko urażona.
Tata chwycił za łyżeczkę i spróbował deseru. Elin zrobił to samo i po chwili obaj patrzyli na Rachel ze zdziwieniem.
- Kochanie, na pewno wszystko w porządku? Nie powinnaś tego jeść.
- Czemu? Te owoce z ogrodu są naprawdę dobre.
- Więc je jadłaś?
- Oczywiście, że tak. Myślisz, że podałabym wam coś, czego nigdy nie jadłam?
- I nic ci po nich nie było?
- O co wam chodzi?
- O to, że zjadłaś owoc, po którym większość staje w ogniu i umiera. I prawie nas nim nakarmiłaś.
- O matko, Arael, ty.. - pokazała na łyżeczkę, a na jej twarzy wymalował się starach.
- Nic mi nie będzie. Ja mogę go zjeść, tak jak Elin i tata. Diulow i Deryt też są na niego odporni.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- To nie twoja wina, powinniśmy ci byli wcześniej powiedzieć.
Nie mogąc się powstrzymać, wziąłem do ust kolejną łyżeczkę i prawie ją wyplułem, kiedy mój brzuch rozdarł ból . Wypuściłem łyżeczkę, która z brzdękiem upadła na podłogę.
- Arael? - chwyciłem się za brzuch i omal nie spadłem z krzesła, na szczęście Elin złapał mnie w ostatnim momencie. Nie musiałem mu mówić co się dzieje, bo doskonale to wyczuwał.
- O-on.. O Boże... Przecież zostało jeszcze pół miesiąca! - Elin panikował jak jeszcze nigdy.
- Opanuj się człowieku, bo jak mnie upuścisz to do końca życia cię do łóżka nie wpuszczę - warknąłem cicho, zwijając się z bólu.
Ledwo zarejestrowałem jak Elestera wpadła do jadalni i kazała Elinowi zanieść mnie do pokoju. Ignis położył mnie na łóżku i zaczął wykonywać polecenia Wyroczni. Odciąłem się od niego, żeby nie czuł bólu, który rozsadzał mój brzuch. Docierały do mnie tylko pojedyncze słowa wypowiadane przez Elina, Wyrocznie lub mamę, którzy jako jedyni zostali wpuszczeni do pokoju. Reszta siedziała za drzwiami, co wnioskowałem ze strzępek rozmów.
- Aaa - krzyknąłem, gdy poczułem mocny skurcz. Elin trzymał moją dłoń i lekko się skrzywił, gdy ścisnąłem ją z całych sił.
Przez wieczność leżałem na łóżku, co chwilę krzycząc z bólu. Skurcze przychodziły coraz częściej, aż w końcu przerwy między nimi były tak krótki, że nie miałem czasu uspokoić oddechu.
- Teraz, Araelu - powiedziała Elestera. - Przyj!
Z wszystkich pozostałych mi sił zacząłem przeć i po chwili usłyszałem płacz. Z moich oczu popłynęły łzy, a na twarzy mimo wszystko pojawił się uśmiech.
- Nasz synek - powiedział Elin, również ze łzami w oczach i wyciągnął ręce, by wziąć owinięte niemowlę na ręce. Elestera jednak trzepnęła go w dłonie.
- Arael ma pierwszeństwo - powiedziała i podała mi chłopczyka.
Uśmiech na mojej twarzy stał się jeszcze szerszy, gdy chwyciłem malutkie dzieciątko.
- Filen - wyszeptałem i kątem oka zobaczyłem jak Elin się uśmiecha. Podszedł do nas i przytuli mnie, głaskając naszego synka po główce.
- Więc tak go nazwiecie? Przyszły władca Ignem, Filen - Elestera uśmiechnęła się, wyrażając aprobatę dla tego imienia. Mama podeszła i z płaczem ostrożnie mnie objęła, by zaraz potem ucałować wnuka w główkę.
- Kochanie, tak się cieszę.
Drzwi od pokoju otwarły się i do środka weszła cała rodzina. Po kolei podchodzili do nas, gratulując i ciesząc się w równym stopniu co ja i Elin. Kiedy Rachel, Ariel, Aria, Edward i Alen już nacieszyli się widokiem nowego członka rodziny, nadeszła kolej taty i jego braci.
- Mogę - zapytał Fenix z czułością patrząc na wnuka.
Kiwnąłem głową i podałem mu małe zawiniątko. Przytulił je do piersi, uśmiechając się przy tym, jakby trzymał skarb. Stanął z Filenem między braćmi, a wokół nich zajaśniało światło. Mimo, że całkowicie im ufałem i tak lekko mnie to zaniepokoiło. Elin także drgnął, jednak pozostał na miejscu.
Diulow uniósł dłoń i pogłaskał dziecko po główce, całując je w czoło. Światło zajaśniało mocniej, by przygasnąć i znów się rozjarzyć, gdy Deryt i tata powtórzyli te same czynności.
- Filen został obdarzony Błogosławieństwem Ognia, silniejszym niż ktokolwiek inny. Pochodzącym od Smoka, Salamandry i Fenix'a i nadającym mu moc silniejszą niż któregokolwiek z nich - odezwała się Elestera, wyjaśniając wszystkim to, co przed chwilą miało miejsce. - Araelu, Elinie, jeśli się zgodzicie, ja i moje siostry także chciałybyśmy mu coś dać.
Kiwnąłem głową i patrzyłem jak Wyrocznia bierze Filena na ręce.
- Filenie, Wyrocznie miast żywiołu Ognia, Wody, Ziemi i Powietrza, ofiarują ci medalion, który pomoże ci opanować twoją moc, a także ochroni od złego w chwili, kiedy wszystko inne zawiedzie - kobieta wyciągnęła z kieszeni amulet z czarnego jak smoła kamienia i zawiesiła go Filenowi na szyi. Maluch zagaworzył wesoło i uniósł nad główkę czarny kamień.
Elestera podała Filena Elinowi i wygoniła wszystkich, by pozwolili odpocząć mnie i dziecku. Elin się uparł i usiadł z dzieckiem na fotelu, oznajmiając, że zostanie.
Zmęczenie ogarnęło całe moje ciało, więc połozyłem głowę na poduszkę i niemal od razu zasnąłem.

Obudził mnie płacz. Zerwałem się z łóżka i ignorując ból podszedłem do łóżeczka, którego nigdy wcześniej nie widziałem na oczy. W środku dostrzegłem malutkiego chłopca z niezwykle błękitnymi oczami.
Uśmiechnąłem się do malucha i wziąłem go na ręce, cichutko nucąc. Filen powoli się uspakajał, machając rączkami i mrucząc coś w sobie znanym języku. Kiedy przestał płakać usiadłem z nim na łóżku i zamknąłem oczy. Spróbowałem wyczuć jego obecność i po chwili zadowolony dotknąłem dziecięcego umysłu. Zobaczyłem tylko ciemność, jednak może dlatego, że mały niemiał jeszcze nawet dnia. Usłyszałem piosenkę, którą przed chwilą nuciłem. W końcu jednak poczułem jego głód. Powód wcześniejszego płaczu.
Otworzyłem oczy i zacząłem się zastanawiać, czym mam nakarmić Filena. Przecież nie mogę karmić piersią.
Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem leżącą na szafce szklankę i leżącą obok niej butelkę. Podszedłem do niej czując, jak suche jest moje gardło. Wypiłem pół szklanki, jak się okazało, soku z owocu Fenix'a i poczułem jak ból ustępuje, a moje ciało napełniają nowe siły. Spojrzałem na dzieciątko, które teraz z zapałem machało rączkami, próbując dosięgnąć szklanki.
- Tata mówił, że jego sok nie będzie szkodził jego wnukowi, więc może... - odłożyłem na chwilę Filena, by móc przelać trochę soku do butelki.
- Gotowe - postawiłem butelkę koło łóżka i razem z synkiem usiadłem obok. Już miałem dać mu soku, kiedy uświadomiłem sobie, że jest on zimny. Skarciłem się w duchu i jedną ręką trochę go podgrzałem, tak, aby nie był za gorący. Kiedy stwierdziłem, że ma idealną temperaturę, wlałem kropelkę do ust maleństwa. Nie zobaczyłem niczego niepokojącego, więc dałem mu resztę do wypicia. Kiedy kończyłem do pokoju wszedł Elin. Spojrzał na nas z ulgą.
- Czym go karmisz? Nie chce pić żadnego mleka. Nawet Elestera nie wiedziała czym można go nakarmić. Zacząłem już panikować.
- Karmię go sokiem. Wiem, że to trochę niemądre, ale miałem przeczucie, że mu niem zaszkodzi.
- To jest wprost genialne, dzięki tobie go nie zagłodzimy. Myślałem, że odejdę od zmysłów - usiadł obok mnie i pocałował mnie czule w usta.
- Jesteśmy rodzicami - uśmiechnąłem się. Ta świadomość sprawiła, że z moich oczu znów popłynęły łzy. Mimo to uśmiechałem się szeroko.
- I już zawsze będziemy - pocałował Filena w czoło, a ja dopiero teraz dostrzegłem na nim ledwo widoczny ślad.
Przyjrzałem mu się dokładnie i dostrzegłem trzy znaki, tworzące trójkąt. Były to runy oznaczające Smoka, Salamandrę i Fenix'a.
- Będzie chroniony nie tylko przez nas, ale też przez trzy najsilniejsze stworzenia w mieście - powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się. Miałem wrażenie, że od tej pory będzie to jedyna mina, którą inni będą mogli zobaczyć na mojej twarzy.


KONIEC 

ALE

c.d.n. w przyszłości  :)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział XXI

 Udało się, choć myślałam, ze nie dam rady :) Cały dzień nie było internetu i choć nic się nie zmieniło, cudem wstawiam ten rozdział. Chyba z godzinę usiłowałam jakoś go wstawić i w końcu się udało ;) Mam nadzieję, że się opłaciło :P Miłego czytania <3
PS: Nie jestem pewna, czy uda mi się to zrobić, ale prawdopodobnie następny rozdział będzie ostatnim :) Wiem, że ciężko jest się pożegnać z bohaterami, bo sama będę za nimi tęsknić, ale nie ma co przeciągać :D Wiem już jak wszystko się skończy, a wy dowiecie się tego wkrótce :*


Minęły ponad dwa miesiące odkąd Elin na powrót został człowiekiem. Mama i Rachel zaaklimatyzowały się już w Pałacu, bez problemu wchodząc w rodzinę Ignisów. Tak jak się spodziewałem Rachel zaprzyjaźniła się Ariel i nie było to bezpieczne dla rodzaju męskiego. Mama często znikała na całe dnie, jednak dzięki tacie doskonale wiedziałem, że jest bezpieczna. Co jakiś czas dawał mi znać, że wszystko jest w porządku.
Był tylko jeden problem, a mianowicie to, że zamiast cieszyć się z powrotu ludzkiej formy Elina, ja cały czas albo rozpaczałem, że tak długo go nie było, albo byłem na niego wściekły. Wściekły za to, że przez niego stałem się gruby.
Elin potulnie znosił wszystkie moje krzyki, płacze i inne skrajne emocje. Spełniał moje zachcianki bez szemrania. Rachel i Ariel nabijały się z niego przez kilka dni, kiedy zastały go żonglującego piłeczkami w wilczej formie.
Teraz siedziałem sobie na tarasie i patrzyłem jak słońce chowa się za górami. Katem oka zauważyłem postać, która rozglądając się między drzewami chciała pozostać niezauważona. Uśmiechnąłem się do siebie i podszedłem do barierki. Skupiłem się i otoczyłem dziewczynę malutkimi kropelkami wody, by po chwili uformować je w napis głoszący " Widzę cię".
Dziewczyna spojrzała prosto na mnie z cichym przekleństwem na ustach. Machnęła ręką a przed moim nosem pojawiły się litery z ognia. Napis "Spróbuj komukolwiek o tym powiedzieć, a będziesz martwy" nie zrobił na mnie wrażenia, ale skinąłem głową i uśmiechnąłem się do Ariel. Nie miałem zamiaru wydać jej małego sekretu. Domyślałem się dokąd szła, a tam z całą pewnością była bezpieczna.
- Do kogo się tak uśmiechasz? - usłyszałem szept przy uchu, a ciepłe ręce objęły mnie w pasie, gładząc po dużym już brzuchu.
- Do pewnego podrywającego mnie adoratora - uśmiechnąłem się złośliwie, czując jak mięśnie Elina lekko się napinają. Wbił zabójczy wzrok w miejsce, gdzie chwilę wcześniej znajdowała się jego siostra i pociągnął nosem.
- Masz mnie. Nikogo tam nie było. Czuję tylko Ariel. Tak właściwie to gdzie ona poszła?
Oho, pora interweniować. Elin pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć gdzie po nocach znika jego mała siostrzyczka. Jego wilcze zmysły nie zniknęły, przez co trudno było go zmylić. Był jednak jeden sposób.
Odwróciłem się do niego, obejmując jego kark i zbliżając swoją twarz do apetycznie pachnącej szyi. 
- Hmmm, poszła się przewietrzyć, za chwilkę pewnie wróci - z premedytacją chuchałem na jego skórę, by na końcu przejechać po niej nosem. Elin zadrżał, a ja z uśmiechem mogłem stwierdzić, że całkiem zapomniał o siostrze.
- Ty mały... - Elin warknął po wilczemu i chwycił mnie za pośladki, niosąc w stronę balkonowej kanapy. Kiedy już tam dotarliśmy położył mnie pod sobą i spojrzał mi w oczy.
- No co? - uśmiechnąłem się pod jego spojrzeniem.
- Mam ochotę zedrzeć z ciebie ubranie i zrobić mnóstwo nieprzyzwoitych rzeczy.    
- Nie mam przeciwwskazań - zrobiłem niewinną minkę i cmoknąłem go w usta. Elin westchnął, wyraźnie się powstrzymując.
- A co dzieckiem?
- Jeżeli nie zaszkodziło mu poprzednie dwadzieścia razy, to tym razem też nic mu nie będzie - przyciągnąłem go do siebie i złączyłem nasze usta w czułym pocałunku.
Elin szybko się poddał, pogłębił pocałunek i zaczął głaskać mnie po brzuchu. Odepchnąłem go trochę zbyt mocno, bo przechylił się i runął na ziemię ciągnąc mnie za sobą. Lądowanie miałem miękkie, Ignis najwyraźniej też, bo nim zdążyłem zapytać czy wszystko z nim w porządku, przeszedł ustami na moją szyję. 
Jęknąłem, gdy mocno zassał się na mojej szyi, pozostawiając po sobie czerwony ślad. Moje dłonie zawędrowały na jego brzuch, dokładnie badając każdy mięsień. Czułem ogień, który otoczył nasze ciała, sprawiając, że wyglądaliśmy jak duże ognisko.
Chciałem kontaktu z jego skórą, a Elin ostatnio spełniał każde moje życzenie. I tym razem się nie zawiodłem. Ignis ściągnął koszulkę, szybkim ruchem pozbywając się także mojej. Przewrócił nas tak, że ja znalazłem się na podłodze i zaczął zjeżdżać ustami niżej, co chwilę podgryzając moją skórę. W końcu zawędrował do granicy, którą stanowiły moje spodnie. Nie trudził się zdejmowaniem ich. Po prostu spłonęły, kiedy tylko sobie tego zażyczył. Jego usta kontynuowały swoją podróż, przyprawiając mnie o szybszy oddech. W końcu zatrzymał się między moimi nogami i omijając strategiczne miejsce, zaczął pieścić moje uda.
Jęczałem, nie mogąc się powstrzymać, ale Elin zniecierpliwiony szybko przestał i spojrzał na mojego członka, trącając go nosem.
- Elin, co ty... - tym razem z moich ust wydobył się głośny krzyk, kiedy Ignis wziął go do ust i zaczął poruszać głową.
Cały świat przestał istnieć, kiedy jego język delikatnie pocierał główkę, doprowadzając mnie na skraj.
- Elin, ja już.. - mocniej nacisnął językiem na czułe miejsce, a ja zobaczyłem miliony gwiazd.
Opadłem bez sił na podłogę, starając się odzyskać oddech. Elin pochylił się nade mną i pocałował mnie w usta. Poczułem lekko słonawy smak, który o dziwo mnie nie obrzydził. Elin był cudowny, pod każdym względem. Łącznie  z tym, który teraz wbijał mi się w biodro. 
- Kocham cię - szepnąłem, a z moich oczu popłynęły łzy.
- Ciii, nie płacz - Elin starł łzy i znów delikatnie mnie pocałował.
- Jestem w ciąży, chyba mam prawo sobie popłakać? - ocho moje emocje znów zaczęły płatać mi figle. Jednym zdaniem mnie wkurzał, a drugim sprawiał, że miałem ochotę pozbawić go tych cholernych spodni, które wciąż miał na sobie.
- Kocham cię i masz prawo do wszystkiego czego sobie zażyczysz. To miasto jest prawie twoje.
- Nasze - uśmiechnąłem się i przeniosłem ręce z powrotem na jego brzuch.
- Już niedługo - pocałował mnie, znów rozpalając do granic możliwości.
- A teraz chyba musimy pozbyć się tego problemu w twoich spodniach - posłałem mu słodki uśmiech, a część jego garderoby spłonęła tak samo, jak wcześniej moja.
- Znowu zmniejszasz moją liczbę ubrań?
- Masz ich stanowczo za dużo - uśmiechnąłem się, a jego dłoń powędrowała do moich pośladków.
- Hmmm, zgadzam się. Najelepiej obaj zacznijmy chodzić nago - mruknął a jeden z jego palców zakradł się do mojego wejścia.  
- Skończ już gadać i działaj - przyciągnąłem go do swoich ust, czując jak powoli wkłada we mnie dwa palce.
- I za to cię kocham - uśmiechnął się i zaczął mnie rozciągać, po chwili wchodząc we mnie i po raz kolejny doprowadzając do bram nieba.

- Gotowy? - Rachel wraz z Ariel wkroczyły do pokoju, zamykając za sobą drzwi. 
- Nie. Ten cholerny garnitur nie chce się dopiąć! - warknąłem wściekły na marynarkę.
- Cóż, twórca chyba nie pomyślał o ciężarnym panu młodym - Ariel zaśmiała się i ściągnęła ze mnie marynarkę.
- Rachel? Co powiesz na małe czary mary?
- No nie wiem. Elestera mówiła, żebym używała mocy tylko w nagłych wypadkach.
- Halo, to jest nagły wypadek! Twój brat nie ma w czym iść do ślubu!
-No myślę, że można to zaliczyć. Dawaj to - dziewczyna wzięła od przyjaciółki marynarkę i spojrzała na nią krytycznie. - Ostrzegam, że nie jestem pewna w co to się zmieni.
Rachel położyła materiał na łóżku i przyłożyła do niego ręce. Zamknęła oczy, a po chwili z jej rąk wydobyło się białe światło. Materiał się rozjarzył i zaczął zmieniać kształt. Po kilku sekundach na jego miejscu znajdowała się długa, biała szata, bardziej przypominająca suknie niż garnitur. Rachel z uśmiechem otworzyła oczy i ruszyła z ubraniem w moją stronę.
- Nie ma mowy, nie ubiorę tego. Nie jestem panną młodą!
- Nie pękaj. To nie suknia  ślubna, tylko szata. Będziesz w niej ślicznie wyglądał. Popatrz nawet jest miejsce na twój brzuch.
- Macie szczęście, że nie mamy już czasu - warknąłem i pozwoliłem im się ubrać. Sam nie miałem pojęcia jak to coś założyć.
Kilkanaście minut później stałem przed lustrem z otwartymi szeroko ustami. Stanowczo nie wyglądałem jak kobieta.
Długa do ziemi szata w kolorze czystej bieli podkreślała moją szczupłą sylwetkę, jednocześnie nie ściskając pokaźnego brzucha, z którego lada dzień miał przyjść na świat dziedzic mocy Fenix'a, Smoka i Salamandry.  Długie rękawy zapewniały ciepło, a ogromny, niebieski Fenix, znajdujący się z przodu szaty dopełniał całego stroju, sprawiając, że wyglądał... ładnie. Nawet w swojej własnej ocenie.
- Siadaj. Teraz moja kolej - Ariel posadziła go przed sobą na drewnianym krześle i zaczęła majstrować przy jego włosach. - Rachel, jak myślisz, podpinamy to tu, a u góry tak? 
- Nie, tak mu nie pasuje, a może to tu i z tego warkoczyk?
- Tak nie podkreślimy jego twarzy. A gdyby tak warkoczyk przenieść tu i do tego to spiąć, resztę zostawiając rozpuszczonych?  
- Dobra. Ja prostuje ty czeszesz - wzięła do ręki dwa kawałki metalu, zakończone drewnianymi rączkami. Nawet nie chciałem wiedzieć co zamierza z tym zrobić. - Arael, nagrzej mi to.
- Po co? - zapytałem z lekką obawą. Posłała mi spojrzenie mówiące, że nie mam nic do gadania, więc posłusznie rozgrzałem metal.
Po chwili dziewczyny stały nade mną, ciągnąc mnie za włosy, upinając je i mówiąc, żebym nie narzekał. Piętnaście minut minęło, zanim zgodnie orzekły, że "może być".
Nawet nie spojrzałam w lustro, a one wypchnęły mnie z pokoju, prowadząc pod rękę do sali w której miała się odbyć uroczystość. Po drodze spotkaliśmy mamę, która z płaczem rzuciła mi się na szyję.
- Araelu, tak ślicznie wyglądasz. Nie mogę uwierzyć, że wychodzisz za mąż - pocałowała mnie w oba policzki, a ja mocno ją przytuliłem.
- Cieszę się, że tu jesteście. Nie wyobrażam sobie tego ślubu bez was.
- Kochani, już czas - tata podszedł do nas, ubrany w czarny garnitur. Nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu, ale mama pewnie nie pozostawiła mu wyboru. Fenix uścisnął mnie mocno i podał ramię.
- Tradycja nakazuje mi odprowadzić pana młodego do ołtarza - uśmiechnął się do mnie i spojrzał na mamę, która skinęła mu głową.
- A to nie było przypadkiem z panną młodą? - spojrzałem na niego pytająco.
- Mi tego nie musisz mówić. Twoja matka jest najbardziej upartą kobietą na świecie - zaśmiałem się z jego konspiracyjnego tonu i chwyciłem go pod ramię. Zaczynałem się porządnie denerwować, co oczywiście wyczuł.
- Gotowy? - zapytał, choć dobrze znał odpowiedź.
- Powiedz, że jest tam tylko kilku ludzi - szepnąłem, gdy drzwi się otwarły.
- Nie będę cię dołować - zabrzmiała muzyka, więc wolnym krokiem ruszyliśmy pod ołtarz.
Kiedy tylko weszliśmy do sali, głowy wszystkich zwróciły się w naszym kierunku. Przełknąłem zdenerwowanie i kiwnąłem głową na nieme pytanie taty. Ruszyliśmy dalej, a ja w końcu spojrzałem przed siebie. Całe zdenerwowanie minęło, kiedy napotkałem bursztynowe spojrzenie.
Stał tam z tym swoim uśmiechem i jednodniowym zarostem.Najwyraźniej dziewczyny odwiedziły także jego, bo jego czarny garnitur był dłuższy i bardziej przypominał frak. Dodatkowo połyskiwał lekkim brokatem. Idealnie podkreślał jego sylwetkę, ale kto by tam patrzył na ubrania. Ważniejsze były jego oczy, a dokładniej to, co w nich widziałem.
Po pierwsze mogłem się przekonać, że nie tylko ja się denerwuję, a po drugie zalała mnie jego miłość. Uśmiechnąłem się i dopiero wtedy zauważyłem, że stoimy już przed ołtarzem. Elin wyciągnął do mnie rękę, ale tata spojrzał na niego uważnie i coś musiał mu przekazać w myślach, bo Elin chwycił moją dłoń i cicho szepnął:
- Prędzej sam do ciebie przyjdę, niż stanie mu się jakaś  krzywda.
- Ale co? - popatrzyłem na tatę, ale on tylko się uśmiechnął i odszedł na bok.
- Nic, chodźmy - Elin pociągnął mnie przed Elesterę, która miał odprawić ceremonię.
Kiwnąłem jej głową, a ona delikatnie się uśmiechnęła. Szkoda, że Irada musiała wracać do Aquem. Kiedy staliśmy już przed nią, głośno chrząknęła, a wszelkie szepty ucichły.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj by oficjalnie połączyć tych dwóch mężczyzn. Mimo, że wszyscy są w stanie dostrzec skutki połączenia ich amuletów - tu ponownie się do mnie uśmiechnęła. - Przystąpmy więc do ceremonii. Araelu, czy chcesz pojąć tego mężczyznę za męża? - za chwilę odebrało mi głos. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w te kochające oczy i jeden przepełniony radością uśmiech.
- Tak, chcę - powiedziałem głośno, a mama siedząca w pierwszym rzędzie wytarła łzy i wtuliła się w tatę. Aria także otarła łzy, ściskając rękę męża.
- Czy przyrzekasz być wiernym i kochającym mężem i ojcem?
- Przyrzekam - kolejny czuły uśmiech.
- Czy przyrzekasz chronić swego męża, wspierać go i sprowadzać na właściwą drogę, jeśli kiedykolwiek z niej zejdzie?
- Przyrzekam.
- Elinie - jego oczy cały czas utkwione były we mnie, gdy głośno odpowiadał na moją przysięgę. Do oczu napłynęły mi łzy, a Elin delikatnie starł je kciukiem.
- Tak więc od teraz jesteście małżeństwem, niech wasz związek trwa aż do śmierci, a wasza droga pozbawiona będzie wszelkich przeszkód i zakrętów. Możecie się po... -Elin nie czekał, aż Wyrocznia skończy, tylko od razu chwycił mnie w talii i wziął moje usta w posiadanie. To był długi i czuły pocałunek, podczas którego goście głośno bili brawo i wiwatowali. W końcu zmuszeni byliśmy się od siebie oderwać. Elin ujął moją dłoń i uniósł ją do ust.
- Kocham cię - powiedział, a ja uśmiechnąłem się i przytuliłem go mocno.
- Ja ciebie też - wyszeptałem mu do ucha i odsunąłem się, nie puszczając jednak jego ręki.
Razem z częścią gości udaliśmy się na salę balową, w której teraz wisiało pełno ozdób. Byłem pewny, że Rachel i mama maczały w tym palce, gdyż gdzieniegdzie stały piękne rzeźby z lodu, podświetlane ognistymi płomykami. Sala wyglądała naprawdę pięknie i miałem zamiar im się za to odwdzięczyć.
Pierwszy taniec zatańczyłem z Elinem, jednak zaraz potem zostaliśmy rozdzieleni. Ja trafiłem na Arię i jak wypadało od razu poprosiłem ją do tańca.
- Mój synek - szczęśliwa kobieta od razu mnie objęła, a ja uśmiechnąłem się do Elina, który właśnie przeżywał to samo w ramionach mojej mamy.
- Ario, nawet nie wiesz jak się cieszę, że zyskałem tak wspaniałą rodzinę - kobieta spojrzała na mnie krytycznie.
- Jaka tam Ario, od teraz jesteś moim pełnoprawnym synem, a co do rodziny, to cieszę się, że tak się wpasowałeś. Nie każdy potrafi z nami wytrzymać.
- Dziękuję... mamo - za te dwa słowa zostałem nagrodzony szczerym uśmiechem. Kiedy piosenka dobiegła końca podszedł do nas Alen z Rachel i po krótkim "odbijany", zamieniliśmy się partnerkami.
- Dziękuję, że zajęłaś się wszystkim – powiedziałem, prowadząc ją w rytm wolnej piosenki.
- Nie ma sprawy, braciszku. Zawsze chciałam być organizatorką twojego wesela. Co prawda nie spodziewałam się tego tak szybko, ale to nawet lepiej. Dalej nie mogę uwierzyć, że wszystko się tak nagle pozmieniało – uśmiechnęła się i oparła brodę o moje ramię.
- Kiedyś się odwdzięczę – mruknąłem i przekazałem jej dłoń jakiemuś młodemu Ignisowi, który już od dłuższego czasu nam się przyglądał.
Po kilkudziesięciu kolejnych tańcząc, nie tylko z kobietami, udałem się na chwilę na balkon. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, więc usiadłem na krześle, delektując się świeżym powietrzem.
- Arael? - poczułem dotknięcie umysłu Elina i jego zaniepokojenie.
- Spokojnie Rycerzu, chwilowo odpoczywam – czułem jak się uspokaja. - Nie ma mnie trzy minuty, a ty już panikujesz.
- Teraz martwię się nie tylko o ciebie, ale też o naszego synka. Cokolwiek powiesz, nie przestanę – uśmiechnął się w myślach. - Gdzie jesteś?
- Na balkonie – odpowiedziałem i spojrzałem w stronę drzwi, w których lada chwila spodziewałem się go ujrzeć. Nie pomyliłem się.
- Muszę się zastanowić, czy to był dobry pomysł zatrudniać cię jako całodobowego męża. Mogę cię mieć dość.
- Ty? To ja muszę cię ogonem miziać po plecach – uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
Wtuliłem się w jego pierś, czując otaczające mnie bezpieczeństwo. Właśnie o tym marzyłem, kiedy jeszcze mieszkałem w Aquem. O tym uczuciu, kiedy się wie, że inna osoba cię potrzebuje do życia. I o tym, by wtulić się w kogoś ufnie, nie przejmując się, co ta osoba sobie pomyśli i być pewnym, że chce tego samego co ty. Być komuś potrzebnym.
Ziewnąłem szeroko, nieświadomie głaskając swój brzuch. Taki niewinny nawyk.
- Zmęczony? - Elin pocałował mnie w czoło, nakładając swoją dłoń na moją.
- Nawet bardzo. Przez to zdenerwowanie nie mogłem zasnąć.
- Chodź – pociągnął mnie w bok, aż do barierki.
- Gdzie mnie ciągniesz?
- Do pokoju.
- I jak niby chcesz się tam dostać? Nasza rodzina raczej nie pozwoli nam się wcześniej urwać – uśmiechnąłem się przy słowie "nasza". Tak cudownie to brzmiało.
- Wcale nie muszą o tym wiedzieć – uśmiechnął się i zamknął oczy. - Ostatnio sporo ćwiczyłem. Zastanawiałem się, czy skoro ty potrafisz unieść się na wodzie, to czy z ogniem też jest to możliwe.
- I? Do czego doszedłeś? - nim odpowiedział, przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował.
- Zaraz zobaczymy – uśmiechnął się diabolicznie i mocno mnie trzymając, przeskoczył barierkę.
Nie zdążyłem nawet krzyknąć, gdy się zatrzymaliśmy. Otworzyłem oczy, które same się zamknęły i spojrzałem w dół. Dalej byliśmy na tej samej wysokości, z tym, że teraz staliśmy na platformie z ognia.
- Chyba jednak się udało – Elin postawił mnie na ogniu i powoli nas obniżył.
- Co tak wolno? - zapytałem na co spojrzał w drugą stronę.
- Cóż, można powiedzieć, że dopiero drugi raz mi się to udało – zaśmiałem się z jego miny i przelotnie go pocałowałem. Platforma zachwiała się lekko, ale szybko złapała równowagę.
- Jak mnie będziesz tak rozpraszam, to wylądujemy na ziemi.
- W takim razie ty nas połóż na ziemi, a ja się zdrzemnę. I tak pewnie zajmie ci to całą noc – wdrapałem mu się na ręce, co przyjął z rozbawionym uśmiechem i oparłem głowę o jego ramię.
- Ej, rybko. A co z naszą nocą poślubną? - zapytał Elin z zaniepokojeniem.
- Jestem w ciąży. Nie mam ochoty – uciąłem okrutnie i uchyliłem powiekę, by zobaczyć jego minę. Była bezcenna. Zacząłem chichotać na całego, opanowując się dopiero, kiedy położył mnie na pościeli. Szliśmy stanowczo zbyt krótko, by dojść do naszego pokoju.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem rozglądając się. Było jednak zbyt ciemno, żeby coś dostrzec.
- W naszym nowym pokoju – uśmiechnął się i mocno mnie pocałował. Czułem jak kładzie się obok mnie.
- Przecież już mamy pokój.
- Nie. Tamten był twój. Ten należy do nas.
- Jeśli ci na tym zależy – mruknąłem i przytuliłem się do niego.
- A na czym tobie zależy?
- Na tatuażu – odpowiedziałem, choć wiedziałem, ze to nie to miał na myśli.
- Tatuażu? - uniósł brwi, co bardziej wyczułem, niż zobaczyłem.
- Pamiętasz jak mówiłem ci o tradycjach małżeńskich w Aquem? - skinął głową. - Chciałbym, żebyśmy zrobili sobie tatuaże. Takie same.
- A co z kolczykami? Jeżeli mam zostać Igne, powinienem przestrzegać tutejszej tradycji. Ale jeśli nie chcesz...
- Już poprosiłem Ariel. Powiedziała, że jutro nam je przyniesie.
- Wiesz, że cię kocham?
- Wiem, ale mów mi tak, a z dzisiejszego celibatu nici – uśmiechnąłem się do niego, czując jego dłoń na brzuchu.
- Hmm, myślę, że mały jest za – Elin podciągnął moją szatę, by dostać się do mojego brzucha. Musiał przy tym ściągnąć cały dół, a ja z rozbawieniem patrzyłem, jak główkuje nad tym jak pozbyć się mojego ubrania, nie paląc go.
- Pomóc ci? - zapytałem w końcu cicho chichocząc.
- Powiedz mi tylko, gdzie to coś do cholery ma guziki?
Tym razem nie powstrzymałem śmiechu. Zwijałem się na materacu,a Elin z uśmiechem mi się przyglądał. W końcu opanowałem się na tyle, by przewrócić się na bok i pociągnąć za małą kokardkę na biodrze. Powoli rozsznurowywałem kolejne kokardki, aż w końcu pozostała ostatnia. Chciałem ją rozwiązać, ale Elin mnie powstrzymał.
- Moja – mruknął tylko, na co ponownie się naśmiałem.
- Tylko twoja.
Jego usta bezbłędnie znalazły drogę do moich i z upływem czasu przesuwały się coraz niżej. Kidy jednak minęły szyję i napotkały materiał, z gardła Ignisa wydobył się cichy warkot. Parsknąłem w rozbawieniu, a on skierował na mnie swoje bursztynowe oczy. Nie spuszczając ze mnie wzroku, zjechał niżej, zatrzymując się dopiero przed kokardką. Chwycił ją w zęby i pociągnął, sprawiając, ze szata opadła na materac, ukazując całe moje ciało. Elin przejechał po nim spojrzeniem, a ja z uśmiechem mu na to pozwoliłem.
- Jesteś piękny – powiedział i znów mnie pocałował z całą swoją miłością. Coś strasznie dużo się uśmiecham.
- Cofam swoje słowa. Zaczynaj tą noc poślubną, bo zaraz wybuchnę – przyciągnąłem go do siebie i zacząłem rozpinać jego koszulę.
Po chwili obaj całkowicie nadzy rozpoczęliśmy piekielną torturę, która miała nas doprowadzić na szczyt rozkoszy.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział XX

 Kolejny rozdział gotowy :) Dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam do czytania :)

*                    *                     *

- Mamo, Rachel, poznajcie mojego ukochanego. Elinie to są moja mama i siostra.
- Ar, powoli odsuń się od tego wilka. Nie chcemy, żeby odgryzł ci rękę - powiedziała Rachel widocznie uważając mnie za wariata.
- Spokojnie, gdyby chciał mnie zjeść już dawno by to zrobił. 
- Kochanie, dobrze się czujesz? Wiem, że mogłeś się tu czuć samotny, ale dlatego przyjechałyśmy. Już ne będziesz sam - powiedziała mama, uważnie obserwując każdy ruch Elina. 
Ten jednak tylko przyglądał się temu z uśmiechem, nieświadomie ukazując kły. Na ten widok kobiety cofnęły się o krok, błagając Araela, by zrobił to samo.
- On nic minie zrobi, tak samo jak wam. Elin nie pomagasz, schowaj te zęby. Rodzinę mi straszysz.
- Myślisz, że uda ci się je przekonać, że nie jestem potwornie złym wilkiem, który chce cię zjeść? - zaszczekał, na co Rachel wyciągnęła ręce do przodu. Elin spojrzał na nią złośliwie i tylko poruszając swoją głową, wziął moją rękę do pyska.
- No nie wiem. Teraz to trochę wyglądasz, jakbyś chciał mnie zjeść.
- Żaden kundel nie będzie mi pożerał brata! - Rachel posłała w jego stronę dużą kulę z wody.
Widząc to, westchnąłem i odsunąłem się, wyciągając dłoń z wilczego pyska. Kula z wody zderzyła się z tarczą ognia, którą Elin utworzył tuż przed swoim pyskiem. Ariel i mama krzyknęły zaskoczone.
- Elin, czy ty musisz być taki złośliwy? Widzisz przecież, że się o mnie boją - szturchnąłem go nogą, nie zwracając uwagi, że kobiety głośno wciągnęły powietrze.
- Skąd tu do cholery wziął się ogień?! - Rachel dalej stała w pełnej gotowości do zalania Elina falą wody. 
- No dobra, będę grzeczny. Ale pójdziemy potem do mnie?
- No nie wiem - uśmiechnąłem się i pociągnąłem go za ucho. - Jak będziesz grzeczny to się zastanowię.
- Obiecałeś! - szczeknął z wyrzutem, co pewnie brzmiało groźnie, bo znów dostał kulą wody, tym razem w bok. 
- Czy mogłybyście przestać rzucać w mojego syna wodą? - kobiety odwróciły się gwałtownie, dostrzegając Igne, który waśnie stanął w progu pokoju.
- Przepraszam za nie, Edwardzie. Myślą, że Elin chce mnie zjeść - uśmiechnąłem się przepraszająco i podszedłem do matki. Elin został na swoim miejscu.
- Mamo, proszę cię. Nikt tu nikomu nie zrobi krzywdy. Tata nic wam nie powiedział?
- Tata? - Rachel wydawała się być nieco oszołomiona.
- Więc wiesz? - zapytała mama, a kiedy kiwnąłem głową odetchnęła z ulgą. Pewnie cieszyła się, że nie będzie  usiała mi wszystkiego tłumaczyć. - Widziałyśmy się z nim tylko podczas podróży.
- Z kim? - siostra kompletnie nie wiedziała o co chodzi. 
- Jak rozumiem, Rachel o niczym nie wie?
- Nie było czasu. Dopiero rano dowiedziałyśmy się, że tu przyjedziemy.
Rachel chciała się znowu wtrącić, ale Igne chrząknął znacząco. Uświadomiłem sobie, że on pewnie nawet nie wie z kim ma do czynienia.
- Edwardzie, przepraszam. To jest moja mama i siostra - powiedziałem, po czym zwróciłem się do kobiet. - Poznajcie proszę Edwarda, władcę tego miasta i Igne.
Rachel opadła szczęka i wgapiła się w mężczyznę. Mama miała trochę więcej taktu i podeszła do niego, kłaniając się lekko.
- Edwardzie - uśmiechnęła się i podała mu dłoń.     
- Alice - Igne ujął jej rękę i pocałował w knykcie, także się uśmiechając.
Dobra teraz mnie zatkało. Razem z Rachel i Elinem, który swoją drogą właśnie usiadł między nami,  gapiliśmy się na tą dwójkę, która właśnie witała się jak starzy przyjaciele. Od razu zaczęli rozmawiać o zmianach jakie zaszły w ich życiu od kiedy się ostatnio widzieli.
- Wiedziałeś że się znają? - zapytał Elina, a Rachel widocznie właśnie go zauważyła, bo odskoczyła jak najszybciej mogła. 
- Nie miałem pojęcia - nieświadomie pogłaskałem go po głowie.
- Więc teraz jesteś Igne, co?
- Tak jakoś wyszło - Edward uśmiechnął się i w końcu zwrócił na nas uwagę. - Coś mi się wydaję, że oni właśnie usiłują się domyślić skąd się znamy. Może najpierw chcecie odpocząć? Pokoje są gotowe w każdej chwili.
- Dziękujemy za gościnę. Niedługo mam zamiar przenieść się do Dewosa, ale do tej pory chętnie się u ciebie zatrzymam.
- Moja żona będzie prze szczęśliwa, kiedy się dowie, że przyjechałaś. A tak właściwie, to jak udało ci się minąć nasze straże?
- Weszłyśmy tajemnym przejściem.
- Nawet tajemne przejścia znalazłaś? Wiesz, że nikt nie powinien o nich wiedzieć - Igne skrzywił się lekko.
- Nie miałam wyjścia. Nie chciałam wlatywać tu na grzbiecie Fenix'a.
- Nie byłoby problemu. Ostatnio jakoś często pojawiają się tu mityczne stworzenia.
- Musisz mi opowiedzieć o wszystkim co się tu działo. I już nie mogę się doczekać, aż spotkam twoją żonę. Podobno masz dzieci?
- Tak, córkę i syna. Jedno z nich już zdążyłaś poznać.
- Co? Kiedy? - mama wyglądała na lekko skonfundowaną.
- Podejrzewam, że wtedy, kiedy traktowałyście go wodą - mruknąłem, ale mama doskonale mnie usłyszała. Spojrzała na mnie, po czym jej wzrok powędrował do Elina. Rozszerzyła oczy i znów na mnie spojrzała.
- Może zacznę jeszcze raz - uśmiechnąłem się i pogłaskałem Elina między oczami. - Przedstawiam wam Elina. Syna Igne, oraz mojego ukochanego partnera.
- Co?! - Rachel prawie oczy wypadły z orbit, kiedy zbliżała się do wilka. - Więc to jest...?
- Tak, to mój syn - odpowiedział Edward ze smutkiem. 
 - Ale dlaczego on...?
- Jest wilkiem? To długa historia i na pewno nie na teraz. Jesteście wykończone, a pokoje na was czekają. 
- Więc zakochałeś się w wilku? -  siostra zmrużyła oczy i kucnęła przed Elinem, oglądając go ze wszystkich stron. - A mówili mi, że to ja jestem dziwna.
- Uważaj, mogę cie nim poszczuć w każdej chwili - mrugnąłem do niej, a Elin zawarczał żartobliwie.
- Taa, lepiej trzymaj jego zęby z daleka ode mnie - zaśmiałem się z jej miny i cmoknąłem Elina w czoło.
- To naprawdę strasznie wygląda. Tymi swoimi zębiskami mógłby z łatwością rozerwać ci tętnice.
- Nie ma takiego zamiaru. Elin, wiesz, które sypialnie są wolne?
- Tak, Ariel ostatnio mi o tym mówiła. Zauważyła, że nie pamiętam całego pałacu i postanowiła mnie oporowadzić. Nawet nie wiesz ile tu jest pokoi - skrzywił się, nawet w wilczej postaci.
- W takim razie chodźcie, zaprowadzimy Rachel do jej pokoju, a później wrócimy po mamę, bo jak na razie to nie wygląda jakby mieli szybko skończyć - wskazałem głową na Igne i mamę, rozmawiających w najlepsze o Aquem i pracy mamy.
- Ty z nim gadasz? - Rachel zmrużyła oczy i popatrzyła na nas podejrzliwie.
- Tak. Telepatycznie też potrafię. A tak a propos, to widziałeś gdzieś Ave?
- Tę wiewiórkę? Wziąłeś ją tu ze sobą?
- O ile się nie mylę - mruknął Elin pociągając nosem i podchodząc do sterty ubrań, które leżały w kącie pokoju. Trzeba będzie tu posprzątać. Elin odgarnął ubrania nosem. - Znalazłem.
Ave lekko nieprzytomna otworzyła oczka i spojrzała w pysk Elinowi.
- Nauczyłbyś się pukać - ziewnęła wiewiórka i wskoczyła mu na nos. Wytrzymał to cierpliwie i poczekał, aż wiewiórka usiądzie mu na karku.
- Przefarbowałeś ją?! - Rachel zwróciła na siebie uagę zwierzątka, które zeskoczyło z Elina i pobiegło w jej stronę.
- Rachel! Tęskniłam za tobą - powiedziała wiewiórka i wskoczyła na jej wyciągnięte dłonie.
- Oczywiście, że nie. Sama zmieniła kolor. I mówi, że za tobą tęskniła. Wy się znacie w ogóle?
- Oczywiście. Myślisz, że nigdy nie sprawdziłam z kim się tak spotykasz? I nawet mi nie mów, że z wiewiórkami też umiesz rozmawiać.
- Umiem. To trochę skomplikowane i wyjaśnię ci to trochę później.
- Wcale nie takie skomplikowane. Zdziwiło mnie tylko, że ty też to umiesz.
- Też?
- Oczywiście. Ave dużo mi o tobie opowiadała, ale nie wpominała o tym, że też potrafisz z nią rozmawiać.  
- Bo nie potrafił. Dopiero dzisiaj zaczął mnie rozumieć. Ale wybaczam mu, bo przynajmniej z tobą zawsze mogłam pogadać. 
- Teraz to już nic mnie nie zdziwi - powiedziałam do siebie. Elin podszedł do nas, obserwowany przez Rachel.
- Skoro mnie rozumiesz, to po co rzucałaś we mnie tą wodą? Wiedziałaś, że nic nie zrobię Araelowi.
- Po prostu miałam ochotę oblać cię wodą.
- Chodźcie, idziemy. Macie jakieś bagaże?
- Tak, ale wziął je ten ogromny ptak, na którym tu przyleciałyśmy. Nie mam pojęcia skąd mama wytrzasnęła tego stwora. 
- To też jest temat na później. Prowadź - kiwnąłem Edwardowi głową i wyszliśmy z pokoju.
- Rachel, sporo cię ominęło. Spotkałam nawet Diulowa! - powiedziała Ave z radością.

- Naprawdę? Cieszę się, że w końcu go zalazłaś. Chciałabym go poznać.
- Pójdę po niego jutro, jeśli chcesz. Na pewno chętnie cię pozna. Tak jak Deryt.
- Deryt? 
- Smok. Brat Diulowa i Dewosa.
- Mama coś mówiła o tym Dewosie.
- Ave, nie męcz jej teraz. Porozmawiamy o tym jutro, albo dziś po kolacji. - powiedziałem do wiewiórki wiedząc, że jak zaczną rozmawiać, to do rana nie przestaną.
- No dobra. Idę powiadomić Salamandrę o waszym przybyciu - Ave zeskoczyła na podłogę i z prędkością światła pobiegła korytarzem w tylko sobie znanym kierunku.    
Elin doprowadził nas pod odpowiednie drzwi . Otworzyłem je i wszedłem do pokoju, zastając tam Ariel, która ze zdziwieniem spojrzała na mnie z nad książki.
- Co tu robicie? - zapytała zanim zobaczyła wchodzącą za nami Rachel.
- Ariel, chciałbym, żebyś poznała Rachel.aśnie do nas przyjechała.
Dziewczyna wstała z krzesła i podeszła do nas z uśmiechem.
- Cześć, jestem Ariel. Miło cię poznać.
- Rachel, siostra Araela i mnie również.
Dziewczyny uścisnęły sobie dłonie, a ja aż odskoczyłem, widząc jak z ręki Rachel na Ariel przepływa białe światło. Ignis była równie wystraszona jak ja, co wyczułem poprzez Elina. Sądząc po minie Rachel, też nie wiedziała o co chodzi.
Światło przepłynęło na Ariel prawie całkowicie, a wtedy ona wydała zduszony jęk. Nadal nie puszczała ręki mojej siostry, choć wyglądało to tak, jakby po prostu nie mogła tego zrobić. Przeszedł przez nią dreszcz, a po chwili krzyknęła. 
Krzyk pełem bólu zamienił się w ryk i sekundę później na mniejscu Ariel stał zielony smok.
- Co do...? - wyjąkałem zanim do pokoju wpadła mama razem z Arią, które widocznie już zżyły się poznać, a zaraz za nimi gotowy do walki Igne.
Smok stał dalej w tym samym miejscu, pyskiem dotykając uniesionej dłoni Rachel. Ta tylko stała w osłupieniu i wpatrywała się w wielkiego gada.
- Co się stało? - usłyszałem warknięcie wydobywające się z pyska smoka.
- Ariel? - zapytałem, a smok popatrzył mi w oczy. - Ty jesteś smokiem!
- Co?! Ja?! - zaczęła oglądać swoje ciało, tym samym odsuwając się od Rachel. - Kobieto, coś ty mi zrobiła?
- Ja nie chciałam... Nie wiem jak...
- Super!!! - Ariel wyprostowała skrzydła na próbę.
- Nie mówcie mi nawet, że teraz Ariel - Ignis patrzył na córkę z niedowierzniem.
- Czekajcie, to pewnie tylko chwilowe. Przecież Rachel tylko jej dotknęła.
- Może spróbuj jej dotknąć jeszcze raz - zaproponował Elin, ale kiedy Rachel go posłuchała, nic się nie zmieniło.
- Ja chcę iść polatać! - zaryczała Ariel i ruszyła w stronę balkonu. Całe szczęście, że ktoś chyba przewidział taką sytuację, bo okno sięgało aż do sufitu, dzięki czemu mogła spokojnie rozbić szybę i wyjść na zewnątrz. I chyba nawet tego nie zauważyła.
- Ariel! - Aria ocknęła się i pobiegła za córką, a my podążyliśmy tuż za nią.
Smoczyca jednak nie chciała słuchać. Machnęła na próbę skrzydłami, by po chwili skoczyć w powietrze z mocnym uderzeniem powietrza.
- Ja latam! - zaryczała i zaczęła krążyć nad nami, próbując wszelkich akrobacji jakie tylko przyszły jej na myśl.
 - Edward, co my teraz zrobimy, najpierw Elin, a teraz... - Aria zakryła usta dłonią, a Igne objął ją, nie pozwalając jej się całkowicie rozkleić.
- Zaraz coś z tym zrobimy, ciii... - pogłaskał ją po plecach pocieszająco. - Araelu, dasz radę jakoś jej powiedzieć, żeby zleciała na dół?
- Nie ma sprawy - nabrałem powietrza i wydałem z siebie przeciągły pisk, na co Elin znów się skrzywił.
-  Nie mogłeś po prostu powiedzieć jej tego telepatycznie? - zapytał z wyrzutem, a ja uśmiechnąłem się przepraszająco
- Wybacz, nie pomyślałem o tym. 
Ariel zleciała na dół, przyglądając mi się podejrzliwie.
- Czy ja właśnie zrozumiałam twój pisk?
- Wychodzi na to, że tak. Możesz mi powiedzieć, jakim cudem od razu tak dobrze latasz? Ja się rozbiłem przy pierwszym lądowaniu.
- Talent - posłała mi smoczą wersję uśmiechu.
- Stawaj tu i nie waż się ruszyć. Musimy cię jakoś przemienić z powrotem.
- Całkiem mi tak wygodnie.
- Taa, poczekamy aż uświadomisz sobie, że nie zmieścisz się w drzwiach do swojej sypialni?
- Serio?! - z przerażeniem otworzyła szerzej oczy. - Jak mam się zmienić z powrotem?!
- Spokojnie, nie rycz tak głośno, bo rodziców straszysz - mruknąłem a ona spojrzała na swoich rodzicieli. Podeszłą do nich i szturchnęła ich nosem przepraszająco.
- Dobra, może nie jestem w tym specjalistą, ale powiem ci jak ja się zmieniam. Może uda ci się wrócić do formy. Szkoda, że nie ma tu żadnego z...- ziemia pod naszymi stopami zatrzęsła się lekko, a w ogrodzie dało się słyszeć dźwięk rozkopywanej ziemi.
- Chyba jestem w samą porę - łeb Salamandry wynurzył się z pomiędzy źdźbeł trawy.
- Diulow! Świetnie, że jesteś, musisz nam pomóc przemienić Ariel.
- Ariel? Więc to ona - mruknął dziwnym głosem, przez co Ariel w myślach się zarumieniła.
- Czy wy czasem nie... - chciałem dokończyć, ale przerwał mi głośny ryk.
- Nie! Cicho bądź!
- Dobra, dobra, nie denerwuj się tak. Diulow, pomożesz nam zamienić Ariel znów w człowieka?
- Jak mi powiecie jak się zmieniła, to może. Chociaż ta postać też mi się bardzo podoba - mrugnął do niej i zmienił się w człowieka. W miejscu, gdzie z ziemi wynurzyła się jego głowa nie było nawet śladu.
- To moja wina. Po prostu jej dotknęłam, wystrzeliło jakieś światło i nagle Ariel się zmieniła - Rachel machała rękami przejęta, przy okazji wywołując uśmiech na twarzy Diulowa. Ariel warknęła z irytacją. Spojrzałem na nią pytająco, ale zbyła mnie odwróceniem wzroku.
- Araelu, czy to nie jest czasem..?
- A i owszem. Oto moja siostra Rachel. Jeszcze nie wie o ojcu - dodałem w myślach, na co kiwnął głową.
- Miło mi cię poznać Rachel. Czy byłabyś tak dobra zrobić to, co zrobiłaś, kiedy dotknęłaś Ariel? - wyciągnął do niej dłoń.
- W tym rzecz, że ja nic nie zrobiłam. Po prostu chwyciłam ją za rękę. Właśnie tak - uścisnęła dłoń Salamandry a on skrzywił się znacząco.
- Co się dzieje?
- P-puść - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Rachel posłusznie wzięła rękę, a Diulow odetchnął z ulgą. Pomasował dłoń, która zaczynała nabierać dziwnego kształtu. Kiedy już wyglądało na to, że wszystko wróciło do normy, uśmiechnął się do Rachel.
- Wszystko jasne. Araelu, chyba będziesz musiał jej wcześniej powiedzieć. Otóż okazuje się, że Rachel także odziedziczyła coś po ojcu. Albo raczej po babci - zrobił krótką przerwę, ale nim zdążyła o cokolwiek zapytać, kontynuował. - Masz pewien dar wyczuwania prawdziwej natury istot. Jestem pewien, że moi bracia też będą chcieli usłyszeć tę rozmowę. Araelu mógłbyś...?
Skinąłem głową i nabierając powietrza, krzyknąłem, prosząc ojca i wuja o natychmiastowe przybycie. Nie minęło kilka sekund, a do ogrodu wleciał Fenix. Z daleka mogłem usłyszeć szum ogromnych skrzydeł, co zwiastowało przybycie Smoka.
- Dewos, zmień się - ojciec szybko zmienił postać i skinął na Ariel. Brat jednak uprzedził jego pytanie. - Zaraz się dowiesz.
- Co to za rodzinne zebranie? - Deryt w locie zmienił postać i wylądował na dwóch nogach.
- Możecie mi powiedzieć od kiedy mityczne stwory zmieniają się w ludzi? Co tu się w ogóle dzieje i dlaczego wszyscy wiedzą a ja nie?
- Tato, czy mógłbyś? - zapytałem Fenix'a  a on kiwnął głową. Podszedł do mamy, która uśmiechnęła się do niego czule.
- Tato?! - Rachel popatrzyła na mnie z uniesionymi brwiami.
- Rachel, pamiętasz jak ci opowiadałam, że poznałam waszego ojca w Ignem?
- Pamiętam, ale co to ma do rzeczy?
- Dlaczego mi o tym nie opowiadałaś? - zapytałem z wyrzutem, ale wszyscy mnie zignorowali. Oprócz Elina, który szturchnął mnie w nogę pocieszająco.
- Otóż nie powiedziałam ci, jak zginął. A to dlatego, że nigdy nie umarł.
Rachel zalała mamę tysiącem pytań, a które cierpliwie odpowiadała. W końcu Dewos opowiedział jej tą samą historię, którą usłyszałem po przyjeździe do Ignem. Na końcu Rachel po prostu stała z otwartymi ustami i patrzyła na mnie z wyrzutam.
- I nic mi nie powiedziałeś?!
- Dlaczego na mnie jesteś zła? Przecież nic nie zrobiłem! Chciałem cię z tym oswoić.
- Jestem zła, bo ukrywałeś to przede mną! Na ojca zła być nie mogę, bo dopiero go poznałam, a mama miała swoje powody!
- To nie fair!
- Życie nie jest fair! A co do was, to zapamiętam to sobie. Muszę tylko przetrawić informacje.
- Dobra, a teraz mi powiedz, po co mnie tu wezwałeś? - zapytał mnie Smok ze spojrzeniem utkwionym w Ariel. - Chociaż w sumie myślę, że ta smoczyca to wystarczający powód.
- Nie chodzi o Ariel. No może po części o nią chodzi, ale bardziej o to jak zamieniła się w smoka. Diulaw właśnie miał nam to wytłumaczyć.
- Zanim zacznę, Rachel mogłabyś uścisnąć rękę Deryta? Tylko nie trzymaj zbyt długo.
- W jakim celu? - Smok podszedł do Rachel i podejrzliwie obejrzał jej dłoń, by w końcu ją uścisnąć. Od razu zesztywniał, a z jego ust wyrwał się cichy jęk. Rachel go puściła, na co rozmasował dłoń.
- Nieźle, Mała.
- Co nieźle?
- Nieźle sobie radzisz z wymuszaniem przemiany. Potrzymałabyś mnie dłużej, a stałbym obok Ariel.
- Nie rozumiem.
- Masz pewien dar, odziedziczony po babci.
- Nasza mama była niezwykłą osobą - wtrącił się Dewos. - Posiadała zdolność wydobywania ze stworzeń ich prawdziwej natury. Potrafiła zmienić mysz w niedźwiedzia, jeśli tylko ta nim się czuła. Wystarczyło kilka odpowiednich cech, by zmienić się w zwierze. To ona zmieniła nas w nasze zwierzęce postacie i nauczyła zmieniać się z powrotem. Dzięki niej nasze siostry także potrafią się zmieniać.
- To wy macie siostry?! - zastanawiałem się jakie rewelacje jeszcze mnie czekają, ale tego bym się nie spodziewał.
- Tak, a dwie z czterech już nawet poznałeś - Elestera weszła do ogrodu niezauważona, teraz opierając się o drzewko Salamandry. Zmieniła postać, a mnie olśniło.
- Więc ty i Irada jesteście moimi ciotkami? Czemu tutaj nikt nie mówi o takich rzeczach? - mruknąłem po raz kolejny zignorowany.
- Możemy jakoś zmienić Ariel z powrotem? Nie chciałabym, żeby przeze mnie została gadem.
- Sama musi zmienić postać. Możemy jej pomóc, ale i tak wszystko zależy od niej.
- Będę mogła później znów się zmieniać?
- Kiedy tylko będziesz chciała - Diulow uśmiechnął się do niej, coraz bardziej przekonując mnie, że coś się między nimi dzieje. Sądząc po minie Igne on też to zauważył. - Pomogę ci jeśli chcesz
 - Jestem pewien, że Arael chętnie to zrobi. Dobrze się z Ariel dogadują, a poza tym dzięki Elinowi są w jakiś sposób połączeni. Prawda Araelu? - Edward spiorunował Salamandrę wzrokiem na co ten tylko się uśmiechnął.
- Pomogę - mruknąłem i posłałem wujowi przepraszające spojrzenie. Zamknąłem oczy i dotarłem do umysłu Ariel.
- Gotowa?
- Co mam robić?
- Spróbuj przyciszyć w sobie ogień. Jeśli możesz całkowicie go wyłącz. Mi pomaga wyobrażenie sobie gasnącej świeczki.
- Dobra uciekaj już.
- Co?
- Idź już, sama sobie poradzę.
- Ale..? - Ariel wypchnęła mnie ze swojego umysłu.
- Nie udało się?- zaniepokojona Aria spojrzała na mnie smutno.
- Nie wiem. Powiedziała, że sama sobie da radę.

Wszyscy wpatrywali się w Ariel, która z zamkniętymi oczami starała się przemienić.
 - Ariel - uchyliła powiekę i spojrzała na Diulowa. Coś musiał jej przekazać, bo z westchnieniem kiwnęła głową i całkowicie się od nas odcięła.
Tym razem oboje zamknęli oczy i stali koło siebie nieruchomo. W końcu Diulow się uśmiechnął, a Ariel w kilka sekund stała na dwóch nogach, jakimś cudem pojawiając się w ramionach Salamandry. Zarumieniła się po korzonki włosów i odepchnęła go od siebie. Odchrząknąłem z rozbawieniem.
- Skoro już o wszystkim wiecie, to nie ma sensu dalej tego ukrywać. Mamo, Rachel będę miał synka. I zanim zapytacie to możliwe. Mój amulet pasuje do amuletu Elina.
- Więc ty...? - mama uścisnęła mnie nawet nie czekając na odpowiedź. - Będę babcią! Gratulacje - kiedy mnie puściła, już bez zbędnej ostrożności po prostu pocałowała Elina w czoło. Szepnęła mu jeszcze coś na ucho, a on skinął głową.
Usłyszałem pisk Rachel, która chyba właśnie zrozumiałą co powiedziałem i rzuciła mi się na szyję.
- Nie myśl sobie, że ci wybaczam. Po prostu się cieszę - mruknęła i puszczając mnie spojrzała w dół na Elina. - Na ciebie się nie gniewam, nawet gdybyś chciał, to nie mogłeś mi powiedzieć.
Zanurzyła dłoń w jego sierści, a Elin pisnął głośno. Rozbłysło światło, wilk skulił się na ziemi i zaczął rosnąć. Patrzyłem z niedowierzaniem, jak na miejscu zwierzęcia pojawia się Elin. Całkowicie ludzki.
- Elin! - moje oczy wypełniły się łzami, kiedy na mnie spojrzał. Wstał lekko się chwiejąc i rozłożył ramiona. Nawet nie wyłem pewny, kiedy się w nich znalazłem.