poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XII

 Hej :D
Przepraszam, że nie odpisuję nikomu na komentarze. Naprawdę nie mam czasu na takie rzeczy. Wiedzcie, że z każdego się cieszę :)  Dziękuję za ciepłe słowa, rady i krytykę ;) Dajecie mi siłę, żeby pisać dalej <3 Uwielbiam Was :*
Miłego czytania!


Lurei
- Filen, wstawaj. Słyszysz? Filen, obudź się – Potrząsnąłem brunetem, starając się delikatnie go obudzić.
- Jeszcze chwilka – zamruczał, a ja zaśmiałem się cicho.
- Śpisz już pół dnia. Ja chętnie bym ci pozwolił, ale później mnie zabijesz, bo nie zdążysz na tą swoją naradę.
- Coo? Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?! – Filen otworzył oczy i odwrócił się w moją stronę. Wciągnąłem głośno powietrze, a on znieruchomiał. Po chwili usłyszałem jego szept. - Lurei, co się stało?
- Nic, nic. Tylko twoje oczy.
- Co z nimi?
- Są czerwone – Filen odetchnął z ulgą, uśmiechając się lekko.
- Nie strasz mnie tak. Zawsze zmieniają kolor jak używam zbyt dużo mocy ognia. Tak, jakbym częściowo się zmieniał. Pozostaję człowiekiem, ale mam zmysły mitycznych. Szybciej mi się rany goją.
- Jakoś wolę cię w normalnym kolorze.
- One nigdy nie są normalne. Za to wszyscy określają je dziwacznymi. Jakby moje ciało nie mogło się zdecydować na jeden kolor.
- Przecież są ładne, wyjątkowe – powiedziałem, a Filen uśmiechnął się do mnie.
- Będę się już zbierał. Muszę dolecieć do domu jak najszybciej.
- Chciałeś powiedzieć musimy. Lecę z tobą.
- Dzięki, ale naprawdę nie musisz. Jak chcesz to przekażę wiadomość od ciebie rodzicom.
- Nie o to chodzi. Chciałbym się ich o coś zapytać.
- O co konkretnie. – Filen zmarszczył brwi i wstał z łóżka. Po chwili ponownie znieruchomiał. Chciałem odpowiedzieć, ale uciszył mnie ruchem dłoni. - Gdzie jest Eirin i Loren?
- Zaniosłem Eirin do Aulisa, bo tu jest mało miejsca. Mama pewnie z nią siedzi.
- Więc na pewno nie ma ich w domu? - szepnął, spinając się lekko. Pokręciłem głową. - Gdzie są kamienie? Lu, szybko weź kamienie do rąk. Zaraz ktoś nas zaatakuje.
  Zerwałem się z miejsca i chwyciłem torbę w której znajdowały się dwa topazy i jeden czerwony kamień. Miałem wrażenie, że jest to ten sam kamień, tylko w innym kolorze. Kiedy podałem kamienie Filenowi, otoczyła go ognista mgiełka. Sam dostrzegłem kropelki wokół mojej osoby.
- Lurei, idź do siostry i matki, ja ich tu zatrzymam. Wyprowadź je na polankę. Eirin już się obudziła?
- Kiedy tylko zemdlałeś, ale dalej jest słaba.
- Mam nadzieję, że może chodzić. Idź!
- Uważaj na siebie – powiedziałem i przełożyłem nogi przez ramę okna. Kiedy tylko zeskoczyłem, usłyszałem krzyk wroga. Co sił w nogach popędziłem do chaty Aulisa. Przeraziło mnie to, że nie tylko my zostaliśmy zaatakowani. Mężczyźni wyciągali kobiety z domów, ciągnąc je za włosy. Słyszałem krzyki dzieci oderwanych od matek. Chłopi z miasteczka stawiali opór, jednak było ich zbyt mało. Dostrzegłem Najeźdźców wyróżniających się ciemniejszą karnacją. Nie zatrzymałem się jednak. Jeśli dotarli tutaj, to domek Aulisa stał na ich drodze.
Wbiegłem do środka, z przerażeniem patrząc na leżące przy schodach zwłoki starszego mężczyzny. Znałem go od dziecka, a teraz Aulis leżał bez życia na podłodze. Strach o siostrę i matkę dodał mi sił. Wbiegłem na górę, szykując się do zbicia wrogów, ale oczom ukazała się Eirin stojąca na środku pokoju.
Z jej oczu i ust wydobywało się białe światło, które padało na barczystego mężczyznę, dwa razy od niej większego. Mimo to, to dziewczyna trzymała go za szyję. Ich twarze dzieliło kilka milimetrów, a Eirin szeptała coś do ucha Najeźdźcy. Mężczyzna zaświecił się tak jak ona. Światła zlały się w jedno, po czym zgasły, a mężczyzna upadł na ziemię bez życia.
Eirin zakryła dłonią usta i odsunęła się pod ścianę, szlochając głośno. Podbiegłem do niej, rozglądając się za mamą. Odetchnąłem, gdy zobaczyłem ją w rogu pomieszczenia. Oczy miała szeroko otwarte, a usta rozchylone w szoku. Jednak była cała i to się liczyło.
- Eirin, cicho, spokojnie, już po wszystkim. Cii – siostra płakała w moich ramionach, wskazując palcem na zwłoki leżące na środku pokoju.
- Ja wcale nie... Luri ja nie chciałam.. To samo się wydostało. Ja naprawdę nie chciałam.
- Nie płacz. Wiem o tym. Wszystko będzie dobrze. Zrobiłaś to, co musiałaś.
- Ale..
- Nie możemy teraz rozmawiać. Wioska jest atakowana. Idziemy – pocałowałem ją w czoło i chwytając obie za ręce, pociągnąłem je na dół. Kiedy Eirin zobaczyła Aulisa, ponownie wybuchła płaczem. Mama wydała zduszony jęk i zakryła usta dłonią. Dobiegł mnie huk, sygnalizujący wybuch. Filen miał kłopoty, a przynajmniej tak mi mówiło przeczucie.
- Mamo, zabierz ją na polanę, tam, gdzie wcześniej ją leczyliśmy. Biegnijcie jak najszybciej, a potem ukryjcie się w krzakach. Gdyby coś się działo, to krzyczcie jak najgłośniej.
- Chodź z nami! - krzyknęła Eirin i złapała mnie za rękę.
- Nie mogę. Filen tam jest. Nie zostawię go. Kocham was. Uciekajcie, zanim ktoś was zobaczy.
Wyrwałem się i pobiegłem w stronę płonących budynków. Przymknąłem oczy i wyrzuciłem z siebie wodę. Sięgnąłem po topaz spoczywający w mojej kieszeni, a strumień od razu się zwiększył.
Każdy wróg w zasięgu mojego wzroku został trafiony kulą z wody, która trafiając w głowę albo ich zabija z miejsca, albo później topiła. Wrogowie jednak poznikali z tej części wioski i miałem wrażenie, że znajdę ich przy Filenie.
Kiedy dobiegłem do miejsca, gdzie Najeźdźcy usiłowali przeskoczyć prze ogień, wepchnąłem wodę w ziemię i kazałem znaleźć się pod płomieniami. Tak jak podejrzewałem ogień nie zgasł nawet, kiedy się z nią zetknął.
Uśmiechnąłem się z satysfakcją i uniosłem płomienie, które szybko pozbywały się mojej wody. Mimo, że kosztowało to trochę wysiłku, po chwili wszyscy Najeźdźcy albo płonęli, albo zamienili się już w popiół. Ogień Filena nie był normalny. Wystarczyły dwie sekundy i wszystko czego dotknął, zamieniał się w proch. Na szczęście nie licząc mojego ciała.
Otoczyłem się wodą, by nie stracić ubrań i wbiegłem w płomienie. Nogawki i tak zaczęły mi płonąć, ale w porę znalazłem się po drugiej stronie ognistej bariery. Filen stał na czworaka i wyglądał jakby coś naprawdę go bolało. Podbiegłem do niego, zauważając stojącego niedaleko Najeźdźcę. Wyglądał jakby już wygrał.
- Topaz – szepnął Filen pomiędzy jednym jękiem, a drugim. W jego dłoni dostrzegłem niebieski kamień. Wyrwałem mu go, rozumiejąc, że pewnie zgubił gdzieś drugi. Brunet wyraźnie odczuł ulgę. Kontem oka dostrzegłem strzałę pędzącą w naszą stronę. Nie zdążyłem zareagować, a ta spłonęła.
- Filen, jak to zrobiłeś? - zapytałem, wiedząc, że nie otacza nas jego woda
- Zobaczyłem ją – szepnął i wstał. Kolejne strzały leciały w naszą stronę, ale na którąkolwiek spojrzałem, zaczynała od razu płoną.
- Ale jak?
- Chyba zaczynam rozumieć kolejną przepowiednie. Rozejrzyj się dookoła. Uważał po prawej zaraz pojawi się wróg.
- Skąd możesz to wiedzieć.
- Visio. Lata nad nami i widzi wszystko. Jakimś cudem ja też mogę to zobaczyć. Patrzę i przez jej oczy i przez twoje.
- Moje? Więc ty..?
- Tak. Nie potrzebuję wody, jeśli jesteście wokół. Widzisz gdzieś czerwony topaz?
Rozejrzałem się, wzrokiem poszukując kamienia. Dostrzegłem go pomiędzy deskami leżącymi kilka metrów od nas. Ogień chyba omijał je dzięki topazowi. Filen podbiegł tam i sięgnął po niego przez rękaw. Podałem mu wodny kamień, a on chwycił oba w dłonie.
- Załatwmy to szybko. Najpierw ci bez topazów. Co powiesz na to, żeby użyć wody? Mama i Eirin są na polance. Powiedziałem, że zaraz wrócimy. – Stanąłem koło niego, uważając też na tyły. Tam jednak płonął wysoki ogień, więc nic nie miało prawa się tamtędy przedostać.
- Mi pasuje. Najpierw woda, ci z niebieskimi topazami zginą od ognia. Jak dużą kule z wody dasz radę stworzyć?
- Z kamieniem? Nie mam pojęcia, ale czas się przekonać.
- Zacznij od zebrania ody z okolicy, to się tak nie zmęczysz.
- Nie ma sprawy. Gotowy?
- Zawsze. – Filen uśmiechnął się i cofnął o krok, wyciągając ręce do góry i kierując je lekko w moją stronę. Zrobiłem to samo, obserwując wrogów. Filen za to przymknął oczy. Poczułem moc wody wypływającą z nas obu. Woda ze studni przyleciała jako pierwsza, później różnorakie dzbanki i beczki zostały opróżnione. Poczułem ogromną ilość wody z odległego jeziora. Filen usiłował ją do nas przywołać, ale odległość i ilość tej wody sprawiły, że ledwie nią poruszał.
- Nie dasz rady. Jest za daleko – szepnąłem, odgradzając nas przybywających wrogów grubą ścianą z wody.
- Nie gadaj tylko mi pomóż.
- Ale..
- Zamknij się i po prostu pożycz mi mocy! - warknął, aja wątpiąc w skutki naszych działań, skupiłem się na odległej wodzie. Czułem intencje Filena i zamiast tworzyć własne polecenia, po prostu kazałem robić wodzie to, czego on chciał. Nasze moce zmieszały się, a ja poczułem jak brunet łapie mnie za rękę. Nagłe podniesienie się mocy wody sprawiło, że połowa jeziora uniosła się i w zawrotnym tempie zmierzała w naszą stronę. Im bliżej była, tym łatwiej było ją kontrolować. Po kilku sekundach mogłem spokojnie oddać ją pod opiekę Filena, samemu zajmując się wrogami. O dziwo nikt nie chciał nas zaatakować. Może dlatego, że kula wody nad naszymi głowami i tak była już wielka, a może przez tarcze z żywiołów, które nie miały prawa ustąpić pod wpływem żadnego ciosu. Widocznie nie byli przygotowani na walkę z dwoma Aliquid.
Chwilę później Najeźdźcy zaczęli uciekać, widząc zbliżające się w naszą stronę podniebne jezioro.
- Musimy jakoś odseparować mieszkańców – powiedział Filen, marszcząc brwi.
- Najpierw ich złapmy. Resztą zajmiemy się pojedynczo. Nie będą mieli gdzie uciec.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy i po chwili biegaliśmy po wiosce, biorąc po mniejszych bańkach wody i myślami utrzymując wodę w powietrzu. Kiedy słońce zaczynało zachodzić, w wiosce nie było ani jednego wroga.
Pobiegliśmy na polanę, ścigani wiwatami tych, którym udało się przetrwać. Smutek jednak był bardzo wyczuwalny. Zginęło wiele osób, które znałem od dziecka. Zbyt wiele. Nienawiść do Najeźdźców rosła w każdym z mojej wioski. Ludzie palili ich ciała na wielkich stosach. Filen wyraźnie nie mógł an to patrzeć, więc szybko pobiegliśmy do mamy i Eirin. W międzyczasie obaj skupialiśmy się na napełnieniu studni i odłożeniu wody do jeziora.
Zatrzymaliśmy się przy palącym się budynku. Znałem go aż za dobrze, a wściekłość we mnie jeszcze urosła. Jak oni śmiali spalić wszystko co posiadaliśmy? Tak ciężko było nam przeżyć nawet z dachem nad głową, a co dopiero bez niego. Filen szybko przejął płomienie i zgasił płonące drewno, ale było już za późno. Nic nie dało się ratować.
- Lu, przykro mi – powiedział, kładąc mi rękę na ramieniu. Może i był to prosty gest, ale poczułem się dzięki niemu lepiej.
- Filen, ja nie mogę z tobą lecieć. Teraz nie mam jak zostawić siostry i matki w domu – powiedziałem cicho, a on uniósł brwi.
- A gdyby dom nie spłonął, to byś je zostawił? Dopiero co pokonaliśmy Najeźdźców, ale już wiem, że tu wrócą. Nie pozwoliłbym, żeby któraś z nich tu została. Polecimy wszyscy.
- Masz zamiar lecieć z trzema osobami? Robiłeś to kiedy w ogóle?
- Ćwiczyłem dużo rzeczy. Zdarzało się, że wiozłem dwie osoby. Co prawda nigdy trzech, ale jakoś nam się uda. Może to potrwać trochę dłużej, ale jakoś dolecimy.
- Filen, ale wtedy nie zdążysz na spotkanie.
- Nie jest takie ważne. Nie pozwolę umrzeć osobom, które są dla ciebie ważne. Cicho bądź i lepiej skombinuj skądś koce i pasy skóry, żebyście mogli jakoś się przywiązać. Jako Smok jestem większy, ale mam twardsze łuski, więc lepiej, żebyście mieli siodło.
- Chcesz, żebym zrobił siodło dla Smoka?
- Chcę, nie tylko, żebyś je zrobił, ale żebyś uczynił to w trybie natychmiastowym, bo musimy jak najszybciej wylecieć. Może jeszcze zdążę na to spotkanie.
Udałem się po skóry, podczas gdy Filen poszedł znaleźć jakieś jedzenie. Z pełnym ekwipunkiem ruszyłem na polanę, gdzie zostałem wyściskany i wycałowany, przez martwiące się kobiety. Filen przybył chwilę później i oczywiście został powitany w ten sam sposób, przynajmniej przez matkę. Eirin po prostu go przytuliła. I tak było to dziwne, zważywszy, że znają się pół dnia.
Po szybkim posiłku i kilkuminutowym odpoczynku, Filen oznajmił, że czas ruszać. Ostrzegając kobiety, zmienił postać. Nie obyło się bez szoku, który jednak nie miał szans się rozwinąć. Skonstruowane przeze mnie trzyosobowe siodło nie pasowało może idealnie, ale zapewniało miękkie siedzenie i przypięcia na nogi, które uniemożliwiały spadnięcie.
  Usadowiłem siostrę po środku, a mamę na końcu, gdyż sam musiałem kierować lotem. Może Filen widział moimi oczami, ale nie był w stanie rozpoznać drogi, której wcześniej nie widział.
Wystartowaliśmy, kiedy tylko słońce schowało się za górami. Dolinę przeciął głośny ryk, ostrzegający wrogów przed zbliżeniem się do wielkiego Smoka.

Filen

Wylądowałem na polanie, ledwo utrzymując równowagę. Moje skrzydła opadły na ziemię, a głowa podążyła zaraz za nimi. Dobrze wiedziałem, że przesadziłem, ale nic nie mogłem na to poradzić. Głowa pękała mi od obrazów, do których nie byłem przyzwyczajony, a klatka piersiowa poruszała się szybciej niż kiedykolwiek. Byliśmy już niedaleko Ignem. Zostało zaledwie kilka godzin jazdy konnej, ale nie dałem rady. Lecieliśmy bez przerwy przez większą część nocy. Teraz pozostało kilka godzin do świtu.
- Filen, wszytko w porządku? - Lurei stanął koło mojego pyska, kładąc na nim dłoń. Zaryzykowałem i otworzyłem umysł, tak jak wtedy, kiedy kontaktowałem się z Eirin.
- Mam dość. Nie dam rady nawet się poruszyć. Ale poza tym jest dobrze. Już niedaleko. - Lurei powstrzymał szok i nie zadawał pytań. Wyraźnie jednak czułem, że zastanawia się jakim cudem mnie rozumie.
- I tak dużo przelecieliśmy. Niedaleko jest miasteczko. Pójdę tam i załatwię konie. Dojedziemy do Ignem na nich.
- Nie ma czasu. Polecimy, tylko daj mi kilka godzin. W tej formie regeneruję się szybciej. Potrzebuję snu, obudź mnie godzinę po wschodzie słońca. - Zamknąłem oczy i razem z nimi umysł. Nie miałem siły nic zrobić. Było dosyć ciepło, ale jednak w środku nocy i tak temperatura spada. Loren i Eirin ułożyły się na kocu, także chcąc przespać się choć trochę. Słyszałem jak Lurei z nimi rozmawia, po czym nastała cisza. Ktoś położył się przy moim brzuchu, a ja ostatkiem sił nakryłem go skrzydłem. Tylko jedna osoba mogła podejść do mnie bez strachu, który niewątpliwie bym poczuł.

Zerwałem się z ziemi, gwałtownie otwierając oczy. Z mojego pyska wydobył się głośny ryk. Mimo bólu w całym ciele, przygotowałem się do ataku. Dawno nie przebywałem w skórze Smoka przez dłuższy czas. Zwierzęce instynkty brały górę i miałem zamiar się bronić.
- Filen! - znajomy głos sprawił, że położyłem łapy na ziemi. Zamknąłem pysk, wciągając do nozdrzy powietrze. Poczułem jak moje ciało się rozluźnia, kiedy rozpoznałem specyficzną mieszankę. Las i ktoś, kto nim pachniał. Trawa i woda, mokra ziemia. Lurei.
Zniżyłem pysk, wyczuwając, gdzie mężczyzna stoi. Pyskiem otarłem się o jego bok, a przynajmniej miałem taki zamiar, bo moja głowa była prawie takiej samej wysokości jak on, więc skończyło się na tym, że prawie upadł. Zdążył się jednak złapać... mojego zęba.
- Braciszku nie mam pojęcia jakim cudem nie boisz się wkładać rąk do pyska tego stworzenia. Mógłby cię zdeptać i tego nie poczuć!
- Eirin, nie martw się. Przecież to Filen. Nic nie zrobi ani mi, ani wam.
Przechyliłem pysk na bok, wąchając powietrze. Ktoś jeszcze tu był. Dwie samice. Całkowicie niegroźne. Chociaż jednak dziwnie pachniała. Niebezpieczna, ale nie dla mnie.
W oddali rozległ się ryk. Pełen niepokojenia i strachu. Po chwili dołączył do niego drugi, a zaraz potem kilka wysokich pisków i charakterystyczne dźwięk wydawany przez Salamandrę. Stado. Stado się o mnie martwi.
Uniosłem pysk i ponownie wydałem z siebie, tym razem uspokajający ryk. Po chwili usłyszałem odpowiedzi. Wołali mnie. Rozłożyłem skrzydła, chcąc odlecieć.
- Filen! Filen, stój, co ty robisz?!
Zatrzymałem się. Jeszcze raz zaciągnąłem się powietrzem. Lurei. Czemu nie pozwala mi lecieć. Zamruczałem pytająco, ale on nie zrozumiał. Czemu nie rozumie? Należy do stada.
- Filen, czy mógłbyś się zmienić? Albo chociaż porozmawiać ze mną, tak jak wczoraj.
Wczoraj? Zmienić? Chodzi mu o Pana? On chce porozmawiać z panem. Członek stada. Panie? Ktoś chce z tobą rozmawiać.

Zachwiałem się stając na dwóch nogach. Ból ogarnął całe moje ciało, jednak nie był już tak obezwładniający jak przed snem.
- Filen – poczułem owijające się wokół mnie ramiona. Gdyby nie one, o pewnie bym upadł.
- Lurei? Co się stało?
- Dziwnie się zachowywałeś. Jakbyś nie był sobą.
- Ja? - Kiedy doszło do mnie, co powiedział, otrząsnąłem się ze snu. - Lurei wszystko dobrze, nic wam nie zrobiłem?!
- Spokojnie, nic się nie stało, tylko to było trochę inne.
- Bo to nie byłem ja! Cholera, czemu o tym nie pomyślałem. Mogłem was zabić! Nigdy więcej nie pozwól mi zasnąć w innej formie niż ludzka. Jak mnie obudziłeś?
- Filen, kompletnie nie rozumiem o co ci chodzi. Przecież nic nam nie zrobiłeś.
- Jak to nic? Czyli ja nie chciałem was zabić?
- Zabić? O czym ty mówisz.
- Poczekaj. Obudziłeś mnie jako smoka i co było dalej? Dokładnie mi powiedz.
- Ale nie ma czego. Powąchałeś mnie i prawie przewróciłeś pyskiem. Wyglądałeś jakbyś chciał, żebym cię pogłaskał. Potem ryczałeś do nieba, tak jak ktoś inny, bo słyszałem odpowiedzi. A na końcu chciałem z tobą porozmawiać i poprosiłęm, żebyś się zmienił.
- I tak po prostu cię posłuchałem? Żadnego atakowania?
- Nie, zamknąłeś oczy i się zmieniłeś.
Odetchnąłem z ulgą i nieco się rozluźniłem. Smok musiał poznać Lureia. Inaczej pewnie już by nie żyli.
- Nawet nie wiesz jakie masz szczęście. Tylko członkowie stada mogą przebywać z moimi mitycznymi. Gdyby cię nie rozpoznał, byłoby źle. Wyjaśnię ci to później.
- Dalej nie rozumiem – Lurei zamyślił się, a do mojej głowy znów zaczęły napływać obrazy. Trzeba dodać, że z lotu ptaka.
- Visio – szepnąłem i skarciłem się w duchu. Jak mogłem pozwolić by tyle za nami leciała? Przecież ona umrze z wycieńczenia! - Visio!
Zobaczyłem grupkę ludzi na polanie i uniosłem rękę. To było dziwne, jakbym przebywał w dwóch miejscach na raz. Orlica wylądowała na moim przedramieniu, delikatnie ściskając szponami materiał. Kolejny obraz nie pochodził już od Visio, ale od Lureia, który widocznie się nam przyglądał. Teraz widziałem siebie z dwóch perspektyw i było to bardziej niż dziwne.
Słońce było już dosyć wysoko, a to oznaczało, że przepałem więcej niż zamierzałem. Podsunąłem rękę do ramienia Lureia, a Visio przeszła na niego. Była wykończona i widocznie jej nie zależało.
- Musimy lecieć. Narada już się pewnie zaczyna.
- Dasz radę? Nie wyglądasz na wypoczętego – powiedział Lurei,a ja uśmiechnąłem się, słysząc troskę w jego głosie.
- Wytrzymam. Teraz już nie chodzi o mnie. Najeźdźcy zaatakowali wioskę i wszyscy muszą się o tym dowiedzieć. Nie mamy chwili do stracenia. Tym razem lecicie na Fenixie, więc siodło wam nie potrzebne.
- Ale..
Nie czekałem na jego odpowiedź i po prostu zmieniłem formę. Rozciągane mięśnie bolały niemiłosiernie, ale kiedy tylko byłem już ogromnym ptakiem, ból zelżał. Szturchnąłem Lureia dziobem i skierowałem go w stronę, z której dochodziło mnie przyśpieszone bicie serca obu kobiet.
Po krótkich wyjaśnieniach, Lureiowi udało się przekonać Eirin, żeby na mnie wsiadła. Lecieliśmy niżej niż wcześniej. Nie tylko dlatego, że oszczędzałem siły, ale też nie było po co unikać zauważenia przez ludzi. Byliśmy już niedaleko od Ignem i widok Smoka, czy Fenixa nie był dla nikogo zaskoczeniem.
Przyśpieszyłem, kiedy Lurei zobaczył miasto. Niedługo później zataczałem kółka nad pałacem, starając się zminimalizować szarpnięcia, gdyż jeźdźcy nie byli niczym do mnie przymocowani.
Lądując, krzyknąłem cicho, obwieszczając wszystkim swoje przybycie. Poczekałem, aż Lurei ściągnie ze mnie matkę i siostrę, po czym zmieniłem formę. W tym momencie drzwi do ogrodu otworzyły się, wypuszczając ze środka dziadka i jego dwóch braci, oraz babcię i ciotkę Ariel.
  Zostałem wyściskany, podobnie Lurei, a Eirin i Loren, kulturalnie przywitane. Dopiero wtedy zwróciłem się do dziadka.
- Gdzie się odbywa spotkanie?
- W jadalni. Nie możesz tam iść. Tylko władcy tam są.
- A co z drugim ojcem?
- No cóż, on też tam jest. - Dziadek podrapał się po głowie. Zastanawiałem się, czy moje oczy też są czerwone.
- Więc i ja tam idę.
- Nie możesz. Igne zakazał otwierać drzwi.
- Ja też mam być Igne i nie zamierzam pozwolić, żeby mnie ignorowano! Jestem ślepy, ale nie głupi! Czemu nie powiedzieliście mi o Najeźdźcach? O wojnie, która zapewne zaraz się zacznie? Nie wspomnieliście nawet o przepowiedni!
- Wiesz o przepowiedni? - Diulow zmarszczył brwi, co dostrzegłem dzięki stojącemu obok Lureiowi. Visio poleciała już do mojego pokoju.
- Tak wiem, ale niestety nie od was! Idę tam i jeżeli ojciec zakazał otwierać drzwi, to niech mnie powstrzyma, bo zamierzam trzasnąć nimi o ścianę.
Ruszyłem do przodu, po chwili jednak tracąc orientację. Moje oczy, czyli Aquer, nie ruszyły się z miejsca. Odwróciłem się, podszedłem do niego i chwyciłem za rękę, znów zatrzymując się przed rodziną. - A Lurei idzie ze mną!
Słyszałem, że nikt inny za nami nie podąża i dziękowałem za to w duchu, bo gdyby próbowali mnie zatrzymać, mógłbym coś im niechcący zrobić. Teraz nie miałem wątpliwości, że moje oczy są czerwone. Nie czułem już nawet bólu nadużytych mięśni. Teraz zastanawiałem się jak tam wejść i przekonać wszystkich, że powinienem tam zostać.
Byłem zły i ta złość odbiła się na drzwiach, które pchnąłem stanowczo zbyt mocno. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie i Lureia.
- Filen! Co ty tu robisz? - Elin nie był zadowolony. Nikt nie miał tu wchodzić, wliczając w to mnie. Moja wściekłość jednak stanowczo była widoczna, co też szybko zauważył.
- Co tu się dzieję? Elinie, kto to jest? - powiedział jeden z siedzących przy stole mężczyzn. Wysoki i chudy, a jednak biła od niego pewna aura władcy. Pociągnąłem nosem. Wiatr. Czyli panuje nad Aer.
- To jest...
- Filen. Jestem synem Araela i Elina. I nie mam zamiaru być dłużej pomijany. - Ostatnie zdanie wypowiedziałem w myślach, posyłając je do ojców, którzy wpatrywali się we mnie wyraźnie zaskoczeni. Tak jak i reszta zgromadzenia

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XI

Lurei

Otworzyłem oczy, dręczony dziwnym przeczuciem. Leżący obok mnie Filen spiął się lekko, wyczuwając mój ruch. Oczy miał mocno zaciśnięte, co mogłem zobaczyć dzięki jaśniejącemu powoli niebu. Chłopak wyglądał, jakby coś go dręczyło. Kolana miał podciągnięte niemal do samej piersi, a ręce owinięte wokół ramion. W pewnym momencie poruszył się, marszcząc brwi.
  Zobaczyłem dziwne światło i od razu przygotowałem się na atak. Ten jednak nie nadszedł. Rozejrzałem się po namiocie, zatrzymując wzrok na źródle ciemnego blasku. Myślałem, że nie istnieje coś takiego jak ciemne światło, a jednak miałem je przed oczyma.
Okrągły medalion w kolorze głębokiej czerni, którego nigdy wcześniej nie widziałem leżał na rzeczach Filena, oświetlając namiot tajemniczym blaskiem. W pewnym momencie jeszcze bardziej pociemniało. Chłopak leżący obok jęknął, a ból jaki słyszałem w jego głosie sprawił, że włosy na ciele stanęły mi dęba.
- Filen, obudź się. – Potrząsnąłem jego ramieniem, ale nie zareagował. - Filen, wstawaj. Słyszysz mnie? Filen!
Mimo, że podnosiłem głos i potrząsałem nim, dalej się nie budził. Światło z czarnego kamienia wciąż się nasilało, aż w końcu błysnęło na biało i w ciągu ułamka sekundy zniknęło. Filen zerwał się do siadu, dysząc ciężko. W panice rozejrzał się do koła, nie mogąc uspokoić.
- Filen, spokojnie, to tylko sen – chwyciłem jego dłoń, a on spojrzał na mnie. Powoli zaczął się uspokajać, normując oddech i rozluźniając napięte mięśnie.
- Znowu to samo – westchnął i przejechał dłonią po twarzy, po chwili gładząc włosy, które stały na wszystkie strony.
- Znowu? Od kiedy masz takie koszmary? - Zmarszczyłem brwi, lekko zaniepokojony. Mimowolnie martwiłem się o niego. Może to przez to, że jego ojcowie polecili mi na niego uważać. A może z powodu togo, że powoli zaczynało mi na nim zależeć. Nie chodziło o sferę seksualną, choć chętnie powtórzyłbym wydarzenia z wczoraj, ale o osobowość syna Igne. Coś w nim nie pozwalało mi nawet na chwilę odwrócić myśli.
- To nie do końca koszmar. Tylko takie dziwne uczucie Ten głos wydaje się taki ogromny, przytłaczający, ale za razem delikatny. Nie rozumiem o co w tym chodzi. Odkąd wyjechaliśmy z pałacu codziennie śni mi się to samo. Kobiecy głos mówiący w kółko kilka zdań, od czasu do czasu dodający nowe. Mam wrażenie, że to mnie dotyczy, ale nie potrafię tego zrozumieć.
- Pamiętasz te słowa?
- Choćbym nie chciał, to wyryły mi się w pamięci. Chcesz je usłyszeć?
Kiwnąłem głową, co chłopak wyczuł jakimś szóstym zmysłem. Westchnął głęboko i zaczął recytować.
Przyjdzie na świat trzem rodom wierny,
Błogosławieństwem mitycznych zostanie objęty.
Trzy dusze od świata otrzyma,
Dzięki nim spojrzy innymi oczyma,
Pierwszej serce swe odda, drugiej zaufanie,
Trzecia mu swą wole odda w posiadanie.
Ojcem mu błękit, matką czerwień będzie,
A dzieckiem pokój, który sercem zdobędzie.

W skupieniu słuchałem jego słów, zastanawiając się nad ich znaczeniem. Wydawały mi się one dziwnie znajome. Jakbym słuchał ich bardzo często. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie gdzie i kiedy je słyszałem.
- To brzmi jak przepowiednia.
- Też tak myślę i nawet chyba rozumiem niektóre momenty. Jestem potomkiem trzech rodów Ognia, a mój dziadek i jego bracia, zwani często mitycznymi, dali mi swoje Błogosławieństwo. Dwa pierwsze wersy są proste i wskazują na mnie. Ale później? Jak ktoś może mieć trzy dusze? Żyję ze sobą od dawna i chyba bym się zorientował, że coś jest ze mną nie tak. Poza tym ja nie widzę, więc nie mogę patrzeć. – Filen zrobił dziwną minę, jakby coś wpadło mu do głowy. Po chwili pokręcił głową i kontynuował. - Później jest błękit i czerwień. Myślę, że tu chodzi o żywioły. Woda jako niebieski, a ogień – czerwony. Tylko dalej jest coś o pokoju, ale przecież nie ma wojny.
- W sumie to niewiele do niej brakuje. Najeźdźcy panoszą się wszędzie, przedostając się z królestwa Ignem do Terram, Aer i Aquem. Przez to mieszkańcy nie są zadowoleni. Ludzie mają już dość napadów, porwań i zabójstw, których dokonują Najeźdźcy. Wybuchają bunty nie tylko przeciw wrogom, ale też przeciw władcom, które nic z tym nie robią.
- Jakim prawem ja nic o tym nie wiem?! Jak tylko wrócę do pałacu, zbiję moich rodziców. Przecież mam być Igne! Czy oni całkowicie postradali zmysły?! Jeszcze ta narada! Jak najszybciej musimy wrócić do pałacu. Pojutrze zjadą się tam wszyscy władcy z czterech królestw!
- Nie możliwe żebyśmy zdążyli. Dopiero dziś w nocy dojedziemy do mojej wioski.
- O nie. Będziemy tam jeszcze przed południem. Zwijaj namiot i ruszamy.
- Nasze konie nie dadzą rady biec galopem przez tyle czasu, a poza tym nawet jeśli, to i tak dotrzemy tam wieczorem.
- Nie gadaj, tylko się zbieraj – warknął Filen najwyraźniej wściekły na rodziców. Jego ciało zaczęło świecić dziwnym blaskiem. Otoczyły go płomyki sprawiające, że wyglądał jakby płonął. Nie, on rzeczywiście stanął w ogniu, zapalając przy okazji namiot.
- Filen! Zgaś to! - krzyknąłem, odskakując od płomieni. Nie obchodziło mnie, że nic mi nie zrobią i tak nie miałem ochoty stać w ogniu. Chłopak szybko zgasił płonący materiał i trochę się uspokoił.
- Przepraszam. Lepiej wyjdę na zewnątrz – powiedział i już zaczął wychodzić, ale w ostatniej chwili chwyciłem go za rękę.
- Filen? Może najpierw byś się ubrał, co? - zaśmiałem się cicho z jego miny. Dopiero teraz uświadomił sobie, że siedzi nago. Na jego policzkach pojawiła się rozkoszna czerwień.
- Odwróć się – powiedział, teraz zły także na mnie.
- Przecież już...
- Cicho bądź i po prostu się odwróć! - warknął, a ja z uśmiechem zrobiłem o co poprosił. W mojej głowie pojawiło się jedno słowo – uroczy.

Kilka minut później wyniosłem ocalałe rzeczy z resztek namiotu. Ten raczej nie nadawa się już do niczego. Kiedy dotknąłem jednej z osmolonych ścian namiotu, po prostu pokruszyła mi się w rekach.
- Raczej już go nie użyjemy. Musimy koniecznie dojechać do domu przed zmrokiem.
- Już ci powiedziałem, że będziemy tam wcześniej. Odepnij swoje rzeczy od konia. I nie zadawaj pytań. Nie mam zamiaru na nie odpowiadać – burknął, a ja nie chcąc go wkurzyć, po prostu zrobiłem co kazał. Czasami wydawało mi się, że pomimo swojego łagodnego charakteru, widziałem stanowczego władcę, którym w przyszłości zostanie. Martwiło mnie tylko to, że nie miałem pojęcia co on chce zrobić.
Kiedy wszystkie rzeczy leżały na trawie, Filen chwycił oba konie i zaczął do nich szeptać. Oba zarżały cicho i odwróciły się, galopem ruszając w stronę, z której przybyliśmy.
- Filen! Coś ty zrobił?! - teraz nie tylko on był wkurzony. Właśnie odesłał nasze konie. A podobno chciał jak najszybciej wrócić. Ciekawe jak to zrobimy pieszo.
- Kazałem im wracać do domu. Visio! - krzyknął, a ptak po chwili wylądował na jego ramieniu. - Leć pierwsza, to nie będziesz musiała nas dogonić. Dasz radę?
Orzeł kiwnął głową i odleciał w stronę mojego domu.
- Słucham jak chcesz teraz dotrzeć gdziekolwiek. - Złożyłem ręce na piersi, wpatrując się w chłopaka, który uśmiechnął się chytrze. Chyba nagle mu się humor poprawił.
- Zapomniałeś o pewnym istotnym szczególe. A mianowicie o tym, że jestem synem Igne i nie mam problemu by dotrzeć gdziekolwiek – powiedział i w mgnieniu oka na jego miejscu pojawił się ogromny Fenix. Faktycznie o tym zapomniałem.
Filen podszedł do leżących na ziemi rzeczy i szturchnął jeden z juków. Otworzyłem go, a w środku dostrzegłem pozwijane pasy skóry. Spojrzałem na niego pytająco. Wskazał głową na swoją szyję, a ja zmarszczyłem brwi.
- Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś sobie siodło? - Ptak pokręcił przecząco głową. Wyciągnąłem skórę na trawę i ujrzałem przypięte do nich sznury, idealne, by coś do nich przyczepić.
- Juki! Dla Fenixa?
Nie wnikając jakim cudem wiózł to przez całe Ignem, zacząłem kombinować i po chwili wszystkie rzeczy przypięte było do uprzęży umieszczonej na szyi Filena. Brakowało tam tylko mnie. Westchnąłem i wsiadłem na ptaka.
- Moja mama i siostra dostaną zawału jak wylądujesz tak przed naszym domem. Jak spadnę, to ty jej będziesz tłumaczyć, że zginąłem spadając z grzbietu ogromnego stworzenia.
Filen obejrzał się na mnie, a ja miałem wrażenie, że na mnie spojrzał. To było naprawdę dziwne, że odwracał się, mimo, że nic nie widział. Miałem wrażenie, że się do mnie uśmiechnął.
Niespodziewanie wzbiliśmy się w powietrze, a ja złapałem się miękkich piór. Do głowy przyszło mi, że można by zrobić z nich doskonały wachlarz.
- Filen, musimy lecieć lekko na prawo. Nie chcemy, żeby mieszkańcy wiosek zaczęli na ciebie polować. Ominiemy te największe, nie zajmie to dużo czasu.
- Mów, gdzie mam lecieć – usłyszałem w głowie głos i zamarłem. Nie otaczała mnie woda, więc w jaki sposób go usłyszałem? Nie było czasu na zastanawianie się nad tym. Ciężko było mi mówić, kiedy pęd powietrza uderzał we mnie z całych sił. Musiałem przylgnąć do szyi Filena, aby mnie nie zdmuchnęło. W dodatku nos miałem wciśnięty w jego pióra, gdyż wiatr uniemożliwiał mi swobodne oddychanie.
Słońce powoli wychylało się zza gór na wschodzie, tworząc niesamowity widok, jakiego nigdy nie było widać z ziemi.
- Filen, to jest takie piękne, gdybyś tylko mógł to zobaczyć – szepnąłem, nie zastanawiając się nad tym, czy on to słyszy. Fenix gwałtownie zwolnił, szybując i pozwalając mi dłużej nacieszyć się tym widokiem.

Filen
Widzę to, pomyślałem ciesząc się widokiem, który Lurei nieświadomie mi przekazał. Miał rację to było niesamowite. Nigdy nie miałem pojęcia jaki kształt mają góry i Słońce, gdyż nigdy nie mogłem dotknąć ich wodą. Nigdy bym nie pomyślał, że to będzie takie piękne.
Przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej dolecieć do domu Lureia. W końcu, po jakichś dwóch godzinach Lurei rozpoznał swoją wioskę z wysokości. Kierowany jego słowami, wylądowałem na pobliskiej polance, otoczonej ze wszystkich stron drzewami. Kiedy tylko Lurei ściągnął ze mnie nasze rzeczy, zmieniłem postać, od razu otaczając się wodą.
Wzięliśmy wszystkie rzeczy i obładowani, weszliśmy w las. Po kilkunastu krokach zaczął on się przerzedzać, aż w końcu doszliśmy do tyłu jakiegoś domu.
- To tutaj. Wyrobiliśmy się sporo przed południem.
- Mówiłem – uśmiechnąłem się i wszedłem za nim do domu. W środku okazał się mniejszy niż wyglądało z zewnątrz. Tylnym wejściem wkroczyliśmy do kuchni, wszystkie rzeczy układając pod ścianą. W domu panowała całkowita cisza. W obawie przed wrogami sprawdziłem dom wodą, tak, żeby niczego przez przypadek nie pomoczyć.
- Mama pewnie zajmuje się Eirin. Jeśli ich tu nie ma, to zapewne jej się pogorszyło. Chodź, pójdźmy do zielarza.
Lurei usiłował być spokojnym, ale w jego głosie słychać było prawdziwe zaniepokojenie. Było widać jak bardzo kocha siostrę. Wyszliśmy z domu, tym razem frontowymi drzwiami i udaliśmy się do ostatniego z domów stojących w dwóch rzędach i przedzielonych drogą.
- Powinny tu być – powiedział i zapukał w drewniane drzwi. Nie czekając na odpowiedź, pociągnął za klamkę i wszedł do środka. - Aulisie? Jesteś tu?
Coś spadło na podłogę, robiąc ogromny hałas, w mojej dłoni pojawił się płomyk, w każdej chwili gotowy, by spalić przeciwnika na popiół.
- Jestem, jestem. - Zza ogromnej szafy, pełnej pergaminów i dziwnych słoików, wyszedł gruby mężczyzna z łysym plackiem na głowie i okularami, które zapewne kilka razy zostały już złamane. Zgasiłem płomień, nie chcąc, by go dostrzegł. - Lurei?! Gdzieś ty się podziewał? Cała wioska cię szukała. Zaczynałem powoli tracić nadzieję na twój powrót.
- Musiałem wyjechać, by sprowadzić pomoc dla siostry. Gdzie ona jest? - zapytał, uśmiechając się delikatnie. Chyba darzył tego człowieka jakąś sympatią.
- Na górze. Loren przy niej siedzi. Kiepsko to wygląda. Ok trzech dni ma bardzo wysoką gorączkę. Nie może jeść i cudem udaje nam się zmusić ją do picia. Prawie cały czas jest nieprzytomna. Obawiam się, że nic już nie można zrobić.
- Można! Filen ją wyleczy! - złapał mnie za rękę i prawie biegiem zaprowadził na górę. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami. Zwrócił się w moją stronę. - Filen, proszę cię, jesteś naszą ostatnią nadzieją.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich około czterdziestoletnia kobieta. Jej oczy były podkrążone od małej ilości snu, a policzki lekko zapadnięte. Włosy miała spięte z tyłu głowy. Widać było, że kiedyś była naprawdę piękną kobietą. Życie jej nie rozpieszczało.
- Lurei – szepnęła i rzuciła się na szyję syna. Z jej oczu popłynęły łzy, ale na twarzy zagościł uśmiech. - Bałam się, że wyszedłeś i ktoś ci coś zrobił. Gdzieś ty był.
- Przepraszam. Nie mogłem patrzeć jak Eirin umiera. Sprowadziłem pomoc.
- Synku, wiem jak ci na niej zależy, czuję to samo. Jednak jest już za późno. Choroba jest zbyt silna, a Eirin za słaba, by z nią walczyć. Teraz tylko cud mógłby ją uleczyć.
- Albo woda - powiedziałem, a kobieta wyglądała, jakby dopiero teraz mnie dostrzegła. - Mam na imię Filen, potrafię leczyć za pomocą wody i spróbuję pomóc Eirin.
- Jesteś taki podobny do kogoś, kogo kiedyś poznałam, tylko te czarne włosy. Znasz może Araela? - zapytała, a ja uśmiechnąłem się lekko. Zawsze mówiono mi, że wyglądam jak młodsza kopia ojca. Tylko włosy i jedno z oczu odziedziczyłem po Elinie.
- Jestem jego synem. Niestety nie mógł tutaj przybyć, ale w zamian przysłał mnie. Jeśli mogę, to chciałbym obejrzeć Eirin.
Pierwszy raz w życiu widziałem jak ktoś tak szybko przechodzi ze zrezygnowania w najprawdziwsze szczęście i nadzieję. Kobieta najpierw mnie uściskała, a później wprowadziła do pokoju. Jako, że nie chciałem pomoczyć wszystkiego dookoła, położyłem rękę na ramieniu Lureia i za nim dotarłem do stojącego przy ścianie łóżka.
- Muszę dotknąć jej czoła – powiedziałem, a Lurei chwycił moją dłoń i położył w odpowiednim miejscu. Nie miałem pojęcia co robi jego mama, ale nie zadawała żadnych pytań. Zamknąłem oczy i skupiłem się na leżącej przede mną kobiecie. Jej skóra była nienaturalnie gorąca, a oddech nierówny. Słyszałem bicie jej serca, dzięki słuchowi mitycznych i ono także nie biło w wystarczającym rytmie. Muszę się spieszyć. Ona nie wytrzyma długo.
- Gdzie tu jest studnia? Szybko Lurei potrzebuję mnóstwo wody. Natychmiast.
- Studnia jest koło naszego domu, ja zaraz.
- Nie trzeba. Otwórz tylko okno na oścież.
Skupiłem się na wodzie w pobliżu i myślami odszukałem studnię. Wziąłem z niej dużą ilość wody i siłą woli przeniosłem do pokoju.
- Odkryjcie ją. Czy ma moce Aquera?
- Twój ojciec powiedział, ze jeśli takie miała, to się ujawnią. Do tej pory nic takiego się nie stało – powiedział Lurei, a ja zakląłem cicho.
- Lurei, nie jest dobrze. Muszę mieć amulet Visio. Wyjdź na zewnątrz. Mam przeczucie, że za chwilę przyleci.
Lurei wybiegł z pokoju, a ja tymczasem zatopiłem ciało Eirin w wodzie. Nie mogłem jednak zrobić tego do końca, bo nie byłą Aquerem i by się utopiła. Jej stan się pogarszał, serce powoli zwalniało.
- Eirin, posłuchaj mnie. Musisz walczyć. Sam nie dam rady. Wierzę, że dasz radę. Wsłuchaj się w mój głos. Wiem, że mnie słyszysz Eirin. Twój brat przebył długą drogę, żeby cię ratować. Nie zmarnuj tego! - moje myśli uderzały w jej umysł, nie słysząc żadnej odpowiedzi. Jednak czuł, że go słyszy i rozumie. Jej serce zabiło mocniej, utrzymując organizm przy życiu.
- Tak, właśnie tak. Twoja mama jest tu ze mną. Ona też o ciebie walczy. Pomóż nam, Eirin, nie poddawaj się. Jesteś silniejsza – powiem, tym razem nagłos. Do pokoju wbiegł Lurei z Visio na ramieniu.
- Nie mogę zdjąć jej naszyjnika. Nie da się – powiedział Aquer z rozpaczą w głosie.
- Musi się dać. Visio, co ja mam teraz zrobić? - zapytałem, nie mając pojęcia, jak utrzymać tę dziewczynę przy życiu. Orlica przeskoczyła na moje ramię.
- Otwórz się.Jej ciało umiera, ale umysł wciąż jest sprawny. Mówisz do niej i ona cię słyszy, ale jej słowa nie docierają do ciebie. Zamknij oczy i przestań odgradzać się od niej.
- Nie potrafię – szepnąłem.
- Potrafisz.
- Potrafisz – powiedzieli równocześnie Visio i Lurei. Oni we mnie wierzyli, a ta dziewczyna, umrze, jeśli niczego nie zrobię.
Odetchnąłem głęboko, starając się być otwartym na wszystko dookoła. Poczułem jak ktoś kladzie mi rękę na ramieniu i zachłysnąłem się powietrzem, kiedy mój umysł zalała fala światła. Ja widziałem! Wszystko dookoła nabrało barw stanęło mi przed oczami. Oczami, które wciąż miałem zamknięte. Coś zakuło mnie w piersi, kiedy uświadomiłem sobie, że to nie ja widzę. To wymysł Lureia przesyłał mi obrazy. Skarciłem ie za swoje myśli. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie.
Położyłem dłoń na czole Eirin i drgnąłem, czując ogromny ból i ogień trawiący jej ciało. Jej świadomość skuliła się pośrodku płomieni, usiłując chronić się przed nimi. Przedostałem się przez nie i wielkim wysiłkiem otoczyłem jej umysł wodą. Płomienie zaczęły szaleć, usiłując przebić wielką bańkę, ale ja stałem im na drodze.
- Eirin! - krzyknąłem, a jej świadomość zalała mnie całkowicie. Jej wspomnienia przewijały mi się przed oczyma, uczucia zmieniały się z każdym obrazem.Wzniosłem barierę między naszymi umysłami, nie mogąc znieść natłoku informacji.
- Witaj Filenie. Już się bałam, że do mnie nie dotrzesz – usłyszałem jej głos. Tak bardzo znajomy. Dręczący mnie każdej nocy.
- Ty...
- Tak, to byłam ja. Od wyjazdu Lureia zaczęło mi się pogarszać. Musiałam znaleźć sposób, by się z wami skontaktować, ale ty nie chciałeś słuchać. W śnie przyszła do mnie Wyrocznia i powiedziała jak mam do ciebie przemówić. Jednak twoje bariery są dla mnie zbyt silne i jedynie jej słowa do ciebie docierały. Mogłam więc przekazać ci tylko przepowiednię.
- Więc tym są te słowa? Przepowiednią?
- Tak, nie mam pojęcia co znaczą, ale Wyroczni obiecała mi, że jeżeli ci ją przekaże, to przyjdziesz mnie uratować.
- Dlaczego więc sama mi nie powiedziała?Przecież mogła do mnie przyjść.
- Nie mogła. Słowa przepowiedni objęte są czarami. Żadna z Wyroczni nie może ci ich zdradzić przed Uroczystością Wyboru.
- Więc nie mogła zaczekać? To już za pół roku.
- Nie wiem. Jestem słaba. Nie miałam sił, by z nią rozmawiać. Filenie, ja umieram i tylko ty możesz to zatrzymać.Kiedy byłam małą dziewczynką twój ojciec mnie wyleczył. Jednak nie wiedział wtedy, że jego moc nie ogranicza się tylko do wody. Moim przodkiem był Aquer , to prawda, ale nie miałam w rodzinie Ignisa. Kiedy więc on odkrył swoją moc ognia, uaktywniła się ona także we mnie. Ogień jednak nie jest mi pisany. Trawi mnie od środka i tylko woda utrzymuje mnie przy życiu. Elestera zdradziła mi to, mówiąc, że tylko ty jesteś w stanie mnie uleczyć. Musisz zgasić ogień. Ja nie mam już sił, by walczyć. Poczekam jeszcze chwilę, wytrzymam, ale w zamian pozbądź się tego bólu.
- Tak zrobię, obiecuję. - wycofałem się z jej umysłu i westchnąłem.
- Wiem co jej jest – powiedziałem ze smutkiem, pocierając czoło. Ulga w bólu była niesamowita. Jakim cudem Eirin tyle wytrzymała?
- Co? Filen, mów!
- To mój ojciec. On jej to zrobił – szepnąłem, a Lurei zamarł. - Nieświadomie wraz z wodą, dał jej cząstkę ognia. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jest synem Fenix'a. Jest powód, dla którego nie wolno leczyć kogoś, kto nie ma w rodzinie danego Aliquid.
- Potrafisz jej pomóc? - zapytała cicho Loren.
- Powiedziała mi co mam zrobić. Postaram się zwalczyć ogień ogniem. Będziemy musieli stąd wyjść. Nie chcę spalić wszystkiego dookoła.
- Czy to jej nie zaszkodzi? Jeśli użyjesz większej ilości ognia.
- Nie, jeśli skieruje go przeciw ogniowi ojca. Wtedy wzajemnie się wypalą. Muszę tylko uważać, by nie zostawić w niej nawet pomyka. Mój ogień jest silniejszy. Jeśli się pomylę, to ona zginie.
- Ale jeśli nic nie zrobisz, to ona zginie. Filen, wiem, że dasz radę. Musisz tylko to zrobić – szepnął Lurei, a ja pokiwałem głową.
Chwilę później stałem na polanie, na której wcześniej wylądowaliśmy. Lurei położył Eirin na trawie, a ja klęknąłem koło niej. Loren przyglądała się wszystkiemu ze łzami w oczach.
- Lurei. Nie wiem, czy zapanuję nad ogniem, a nie chcę skrzywdzić twojej mamy. Mógłbyś? - szepnąłem do niego i w odpowiedzi skinął głową. Odszedł an moment, by porozmawiać z kobietą. Ta powiedziała kilka słów i zniknęła za drzewami.
- Co teraz? - Lurei brzmiał na lekko przerażonego.
- Teraz usiądź je na udach i trzymaj ręce. Wiem, że to trudne, ale będzie ją bolało, a nie może mi się wyrwać.
Aquer przełknął ślinę i zrobił co mu kazałem. Zmarszczyłem brwi, starając się uspokoić.
- Łatwiej by było, gdybym mógł ją zanurzyć w wodzie.
- Więc to zrób. Nałóż jej swój naszyjnik. - Visio wylądowała na pobliskiej gałęzi. Jak dotąd zawsze miała rację, więc ściągnąłem z szyi czarny medalion i nałożyłem go Eirin.
- Co to jest? Widziałem jak świeciło w nocy.
- Dostałem to od Wyroczni. Mam nadzieję, że pozwoli Eirin oddychać pod wodą.
- Masz zamiar ją utopić?! - Lurei zdecydowanie nie był za tym pomysłem.
- Zaufaj mi. A jeśli nie mi, to Visio, bo ona jest tego pewna. Nie mam pojęcia skąd, ale ona wie takie rzeczy.
- Mam powierzyć życie mojej siostry przeczuciu? Co jeśli utonie? Filen jeśli ona zginie, ja nie...
- Więc do tego nie dopuścimy. Ale woda dużo pomoże. Ona ją leczy. Tylko dzięki temu, że walczy z ogniem w jej ciele, Eirin nie umarła, gdy tylko ogień się ujawnił.
Lurei zacisnął usta i kiwnął głową. Przywołałem wodę i otoczyłem nią naszą trójkę.
- Zaczynam. Trzymaj ją mocno.
Ponownie tego dnia otwarłem umysł i wszedłem do głowy Eirin. Ogień o toczył mnie ze wszystkich stron, chcąc się mnie pozbyć. Jednak ja otoczyłem się własnym, niwelując każdy płomień, jaki mnie dotknął. Jak przez mgłę usłyszałem krzyk, jednak nie zatrzymało mnie to.
Pod moimi nogami zaczęła płynąć woda, która koiła ból Eirin. Posłałem ją do całego jej ciała, razem z niewielkimi płomykami, mającymi zwalczyć ogień syna Fenixa. Nie było łatwo. Ogień taty był prawie tak silny, jak ogień mitycznych. Poczułem jak piecze mnie czoło, a mój ogień od razu zaczął zdobywać przewagę. Kiedy dotarłem do jej kostki, poczułem niesamowite gorąco. To tu ogień rósł w siłę, więc pewnie tę kostkę leczył Arael.
Czekałem, aż płomienie same mnie zaatakują, aby czasem nie przesadzić z ilością ognia. Kiedy rzuciły się na mnie, opadłem z sił. Czoło zapulsowało bólem i znów mogłem walczyć. Wściekły na to, że ogień nic nie daje, stworzyłem ogromną fale wody, która z głośnym sykiem przygasiła ogień. Nadal jednak tam był. Cisnąłem iskrę w sam jego środek i powiększyłem ją. Trzy.. dwa... jeden... Stop. Powstrzymałem falę ognia wydobywającą się ze mnie i szybko zalałem wszystko wodą.
Umysłem znajdowałem punkty w jej ciele, które promieniowały bólem i leczyłem je swoją mocą. Przez te lata ogień strawił całe jej ciało. Teraz każdą komórkę otaczałem leczniczą wodą, czując jak powoli się odnawiają. Kiedy dotarłem do jej umysłu, rozesłałem wokół siebie mgiełkę, która delikatnie gładziła każde wspomnienie, pozbawiając go bólu i nieznośnego gorąca.
- Eirin. Już po wszystkim. Obudź się – szepnąłem i zastawiłem ją samą. Otworzyłem oczy i momentalnie poczułem jak woda wokół nas opada. Moje ciało stało się niesamowicie ciężkie, a umysł nawet nie zarejestrował bólu, kiedy upadłem na twardą ziemię.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Syn przepowiedni - Rozdział X

 Dziękuję, że nawet jeśli cicho, to cały czas ze mną jesteście!! Dziękuję za komentarze <3


- Viosio! Topaz! - krzyknąłem, a ptak od razu zrozumiał o co mi chodzi.
Nie bardzo wiedziałem co mam robić, więc działałem instynktownie. Chwyciłem za topaz, znów czując jak wybucha we mnie woda. Moc wody zaczynała wypierać ogień. Zachłysnąłem się powietrzem i upadłem na kolana. Czerwony kamień wypadł mi z ręki, odwijając się z chroniącego go materiału. Ostatkiem sił, kiedy w moim wnętrzu ledwie żarzyła się iskierka, dotknąłem kamienia.
Ogień rozpalił się na nowo, buchając nową mocą. Żywioły walczyły ze sobą, chcąc wygrać, lecz po chwili splotły się i zamarły. Ból ustąpił, a mnie wypełniły nowe siły. Podniosłem się i zwróciłem w stronę Lureia, który dalej pozostał poza moim polem widzenia. Mimo, że miałem topaz, to wrogi Aquer także go posiadał. Miecz na gardle Lureia tylko utrudniał sprawę.
Nie mogłem użyć wody, bo była ona bezużyteczna w ich pobliżu. Ogień natomiast był całkowicie poza moją kontrolą.
- Filen, nie walcz z nim! - krzyknął Lurei, a przeciwnik uciszył go i przyłożył ostrze bliżej skóry.
Jak miałem z nie walczyć z ogniem? Gdybym go uwolnił, to pewnie spłonęłoby całe miasto. Poza tym nie potrafiłem nad nim panować. Więc co mi z niego? Nic, kompletnie nic. Musiałem wymyślić jakiś inny sposób.
- To twoja jedyna szansa. Musisz przestać zwalczać siebie. To twój ogień i tobie ma służyć. Przypomnij sobie jak kiedyś był twoim przyjacielem. Jak pomagał ci patrzeć na świat – Visio była pewna swoich słów. Ale co ona mogła wiedzieć? Przecież była ze mną dopiero od niedawna. Mimo to ufałem jej. I coś podpowiedziało mi, że powinienem zrobić to, co każe.
Z przyzwyczajenia przymknąłem powieki i skupiłem się na swoich mocach. Wyciszyłem wodę i zatopiłem się w mojej mocy ognia.
Czułem jak płomienie wypełniają mnie od środka i usiłują wydostać się na zewnątrz. Stłumiłem je i z wysiłkiem usiłowałem przejąć kontrolę.
- Nie walcz. Poddaj się temu.
Odetchnąłem głęboko i spróbowałem ponownie. Wypuściłem płomienie i poczułem jak wydostają się na zewnątrz. Zalała mnie ogromna ulga. Jakby część mnie, przez wiele lat więziona, nagle odzyskała wolność.
Czułem każdy płomyczek w okolicy. Potrafiłem powiedzieć w którym domu płonie świeca. Słyszałem wszystko, co mówiono w towarzystwie choćby najmniejszego ognia. Odciąłem się od tego, by nie zwariować.
Skupiłem się na ważniejszych rzeczach. Pożar, który spowodowała moja wcześniejsza walka, rozprzestrzeniał się z zawrotną prędkością. Płonęła już stodołą, a lada chwila dom stojący obok także zajmie się ogniem.
Chodź do mnie, pomyślałem, a fala płomieni oderwała się od płonących budynków i ruszyła w moją stronę. Ciepło otoczyło mnie ze wszystkich stron, dając poczucie bezpieczeństwa. Oczyma umysłu widziałem wszystko, co płonęło, bądź po prostu stykało się z ogniem. Co prawda możliwości były bardzo ograniczone, w przeciwieństwie do patrzenia wodą.
Zrobiłem krok do przodu, posyłając ogień przed siebie. Płomienie zagrodziły drogę ucieczki wrogiemu Aquerowi.
- Wypuść go, a puszczę cię wolno – powiedziałem i nawet mnie zdziwiła groźba w moim głosie.
Usłyszałem jak mężczyzna przełyka nerwowo ślinę. Płomienie trzaskały wokół nas, pozwalając mi usłyszeć nawet bicie jego serca.
Zrobiłem kolejny krok, a Aquer cofnął się, ciągnąc za sobą Lureia.
- Powiedziałem, żebyś go puścił! - warknąłem, a ogień wybuchnął w okół, jakby ktoś dołożył drewna do ogniska.
- Wtedy mnie zabijesz! Nie mam zamiaru zginąć! - odkrzyknął tamten ze strachem w głosie.
- Jestem przyszłym Igne! Nie porównuj mnie do sobie podobnych. Ja nie złamie danego słowa.
- Nie wierzę ci! Tylko Najeźdźcy spełnili obietnicę, którą mi złożyli! Jeśli ja mam zginąć, to pociągnę jego za sobą!
W ułamku sekundy płomień dosięgnął jego dłoni. Aquer krzyknął, a ja biegiem ruszyłem w ich stronę. Lurei jednak nie stał bezczynnie i szybkim ruchem odtrącił miecz, uwalniając się. Przeciwnik jednak nie dawał za wygraną. Zamachnął się bronią, lecz Lurei zdążył złapać rękojeść. Nie miałem pojęcia jak to wyglądało, bo wszystko opisywała mi Visio. Do czasu.
- Uważaj! - krzyknęła Visio, ale nie do mnie. Poczułem jak Lurei z wrogiem wpadają w moje płomienie. Takie, które zamieniają w popiół wszystko, czego dotkną.
- Nie! - W sekundę wszystkie płomienie zniknęły. Wypuściłem mgłę i pobiegłem w stronę dwóch ciał. Dopadłem do pierwszego, bardziej przypominającego węgiel. Do oczu napłynęły mi łzy. Lurei nie mógł tego przeżyć.
- Ała – usłyszałem jęk i z niedowierzaniem wyciągnąłem rękę w stronę drugiego ciała. Było... zimne. I jak najbardziej żywe.
Nie panując nad sobą, rzuciłem się na Lureia, ręce oplatając wokół jego szyi.
- Ty żyjesz!
- Nawet ja jestem zdziwiony – westchnął. - Przysiągłbym, że wpadłem w twój ogień.
- Bo wpadłeś. Tak jak on. Czułem jak płomienie cię dotykają. To nie szczęście. Ty po prostu jesteś na nie odporny.
- Ja może tak, że moje ubranie nie bardzo. - Lurei zaśmiał się cicho, a ja dopiero teraz zauważyłem, że wtulam się w jego nagie ciało. Speszony chciałem się odsunąć, ale przytrzymał mnie przy sobie.
- Jakby ci to powiedzieć – słychać było, że się uśmiecha. - Zebrało się tu sporo gapiów, którzy patrzą się na nas jak na obrazek. Zważywszy na to, że nie mam na sobie ubrań, to walałbym, żebyś się nie odsuwał. Poza tym, jakoś mi wygodnie.
Kiedy wypowiadał ostatnie zdanie, wyczułem w jego głosie dziwną nutę, która z niewiadomych powodów sprawiła, że spaliłem buraka.
- Nie możemy tak leżeć przez wieczność – odpowiedziałem i zdjąłem płaszcz, co było o tyle trudne, że Lurei trzymał rękę w na moich plecach.
W końcu udało nam się jakoś go okryć i wrócić do domu, gdzie czekało na nas małżeństwo z widłami.
- Coś czuję, że nie jesteśmy już tutaj mile widziani.
- Dziwisz się? - mruknął Lurei i obiecał małżeństwu, że wyniesiemy się jak tylko weźmiemy swoje rzeczy.
Jakąś godzinę później wyjeżdżaliśmy z miasta, gonieni przez tłum. Wyglądało to jak jakieś polowanie na czarownice. Konie szły normalnym tempem, nie poganiane przez nas, a mieszkańcy wioski szli tuż za nimi z pochodniami i widłami. Kiedy jeden z nich chciał wbić je w mojego konia, szybko wyjąłem miecz i odbiłem je, posyłając go wodą kilka metrów w bok. Zadbałem, by miał miękkie lądowanie, ale tłum chyba tego nie docenił. Pochodnie zbliżyły się do nas, a ja warknąłem wściekły, gasząc je jednym spojrzeniem.
- Przecież już wyjeżdżamy! Zastawcie nas w spokoju! - krzyknąłem, a tuż za mną wyrosła wielka ściana wody. Ludzie wpadli na nią, ale nikt jej nie przebił.
- Ty to zrobiłeś? - zapytałem Lureia, ale zaprzeczył.
- Dziwne. Nie do końca panuję nad mocą. Tę ścianę zrobiłem zupełnie przypadkiem.
- Przynajmniej wiesz co się z tobą dzieje. Ja nie mam pojęcia, dlaczego nie spłonąłem w ogniu.
- Też mnie to zastanawia – mruknąłem i odchyliłem szyję w bok, mając przeczucie, że Visio będzie chciała wylądować. Nie pomyliłem się. Orzeł delikatnie zacisnął szpony na moim ramieniu.
- Chyba wiem jak to się stało – odezwała się po chwili, a ja zdziwiony zwróciłem się w jej stronę.
- Jak to? - Lurei spojrzał na mnie, myśląc, że mówię do niego. Uświadomiłem sobie, że automatycznie otoczyłem si,ę mgłą. Tak jakby woda spełniała moje zachcianki
- Sam zobacz – odrzekła, a po chwili w mojej głowie pojawił się obraz. Poczułem znajomy ból, jednak już nie tak silny jak poprzednim razem.
Obraz, który zobaczyłem, był bardziej wyrazisty, niż ten przedstawiający mnie na koniu. Miał bardziej rażące barwy i większe pole widzenia. Wydawał się przez to trochę mało rzeczywisty. A był na nim Lurei, jak podejrzewałem. Tym, co przykuwało uwagę, było świecące się na jego czole Błogosławieństwo.
- Visio, jesteś genialna! - krzyknąłem, a Lurei omal nie spadł z konia.
- Nie strasz mnie tak.
- Błogosławieństwo!
- Błogosławieństwo?
- Twoja blizna na czole. Nie wiesz czym tak naprawdę jest?
- Mam coś mi mówiła, że ma mnie chronić czy coś, ale zbytnio jej nie słuchałem.
- Nie tylko chronić. Posłuchaj. Każdy Aliquid z wystarczającą mocą może dać komuś Błogosławieństwo. Twoja moc musi być naprawdę wielka, żeby ci się to udało. Ojciec opowiadał mi, że raz przez przypadek pobłogosławił małego chłopca. Wcześniej nie skojarzyłem faktów, ale to musiałeś być ty. Dlatego wydawało się, że cie zna. Kiedy Arael cię Błogosławił, był Aquerem i nie wiedział, że jest synem Fenixa. Jego moc musiała być uśpiona, jednak już wtedy był odporny na ogień. Część jego mocy musiała przejść na ciebie. To wyjaśnia dlaczego masz nieprzeciętną władze nad wodą, a nawet mój ogień cię nie parzył. Co prawda nie powinieneś być na niego odporny, bo nikt nie jest, ale w jakiś sposób Błogosławieństwo cię chroni. Tak jak moje daje mi nieograniczoną władzę nad ogniem.
- Więc to dzięki twojemu ojcu panuję nad wodą?
- Niekoniecznie. Aquerem mógł być twój przodek, ale on z pewnością tą moc powielił. Jako potomek najsilniejszego Aquarina, przekazał ci część jego spadku. Jednak nie widzę innej możliwość jeśli chodzi o odporność na ogień.
- Więc tak, czy tak uratował mi życie. Chyba będę musiał mu podziękować. Nie miałem pojęcia, że ta blizna mnie chroni. Zawsze tylko mi dokuczała, kiedy nagle zaczynała świecić i piec.
- Mnie piecze, kiedy usiłuje mi pomóc. Jak byłem mały i dopiero raczkowałem, ponoć wyszedłem na balkon i spadłem. Błogosławieństwo zabłysło, wyciągnęło ze mnie moc ognia i zamieniło mnie w Fenixa, dzięki czemu bezpiecznie wylądowałem na ziemi. Może twoje też tak działa. Świeci się wtedy, kiedy jesteś w niebezpieczeństwie. Wyjątkiem może być ten moment, w którym spotkałeś mojego ojca. Kiedy ja znajduję się w pobliżu dziadka i jego braci, też czuję mrowienie.
- W gruncie rzeczy masz rację, zazwyczaj świeciło się, kiedy byłem w niebezpieczeństwie.
Rozmawialiśmy jeszcze przez długą chwilę, poruszając temat naszej walki i mocy. Kiedy jednak nadeszła czarna noc, postanowiliśmy się zatrzymać. Konie nie widziały drogi, co było dosyć niebezpieczne, ponieważ wzdłuż drogi biegły rowy. Poza tym ciężko było dostrzec wrogów. Szczególnie Lureiowi, bo ja używając wody, widziałem nawet w ciemnościach.
Tym razem poszło nam szybciej niż zwykle. Pewny swojej mocy, zawiesiłem ognisko tuż nad ziemią, dzięki czemu nie traciliśmy czasu na zbieranie drewna. Lurei świetnie sobie radził z rozkładaniem namiotów, więc ja zająłem się późną kolacją. Obu nam burczało w brzuchach niemiłosiernie. Niedługo potem siedzieliśmy przy ogniu, usiłując się ogrzać. Było mi cieplej niż wcześniej, kiedy nie panowałem nad mocą ognia, ale dalej chętnie tą zimną nos spędziłbym w łóżku.
- Połóżmy się już. Jutro nie musimy wcześnie wyjeżdżać, ale lepiej nie spać na polanie w ciągu dnia. Często kręcą się tu Najeźdźcy.
- Łatwo ci mówić. Jeśli odejdę od ognia, to zamarznę – mruknąłem, a on spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
- Zawsze możesz się przytulić – powiedział, a mnie serce zaczęło bić szybciej. Poczułem jak policzki zaczynają mnie piec.
Wstałem i odpowiedziałem coś niewyraźnie. Lurei zaśmiał się cicho i ruszył za mną. Ognisko zgasło jak tylko weszliśmy do namiotu, zastąpione przez mały płomyczek w mojej dłoni.
Rozebrałem się z niewygodnych ciuchów i w lekkiej koszulce oraz cienkich spodniach, sycząc z zimna, wszedłem pod koc. Lurei zrobił podobnie i po powiedzeniu sobie "Dobranoc" umilkliśmy. Przynajmniej Lurei, bo moje zęby pomimo starań, stukały niemiłosiernie. Myślałem, że ten koc był grubszy.
Lurei, który w ciasnej przestrzeni zapewne wyczuwał moje drgania, w końcu podniósł się do siadu. Pozbawiony mgły, nie bardzo wiedziałem co robi. Już myślałem, że się na mnie kładzie, na co omal nie dostałem palpitacji serca, ale uświadomiłem sobie, że po prostu przykrył mnie kocem. Poczułem jak coś ciągnie tkaninę, którą ściskałem w rękach, więc poluźniłem uchwyt.
- Co ty robisz? - szepnąłem,nie chcąc gwałtownie przerywać cichy.
- Trzepiesz się jak barani ogon. Tak będzie cieplej – powiedział, a ja poczułem gorące ciało, które wzięło mnie w ramiona. Wstrzymałem oddech, ale posłusznie dałem się przesunąć. Niemal się nie zakrztusiłem, kiedy moje ręce natknęły się na ciepłą skórę. Wtuliłem dłonie w znajome mi już mięśnie, po raz kolejny rozkoszując się ich kształtem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że znów macam Lureia po brzuchu, ale tym razem on nie śpi i jest tego w pełni świadomy. Dyskretnie wycofałem dłonie, starając się go nie dotykać. Co było trudne, zważywszy na to, że nie miał na sobie koszulki, a w dodatku niemal na nim leżałem. Głowę miałem ułożoną na jego piersi, a jedną nogę pomiędzy tymi, należącymi do niego.
Lurei znalazł moje dłonie, po czym ułożył z powrotem je na swojej klatce piersiowej. Bez słowa umieścił dłonie w dole moich pleców, pod koszulką. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że temperatura gwałtownie wzrosła. Teraz było mi niemal gorąco. Przez moment się nie ruszałem, lecz moje dłonie same zaczęły się poruszać.
Najpierw przejechałem dłonią po jego skórze i poczułem jak jego palce naśladują mój ruch. Przyjemne ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Ponowiłem swój ruch, a Lurei zrobił to samo.
Nie miałem pojęcia, czemu to rabie. Moje ręce same zaczęły jeździć po jego skórze, a ciało reagowało na jego dotyk. Rozum zszedł na drugi plan, ale nawet on nie protestował. Czyżbym robił to świadomie? Z pewnością. Ale nawet wiedząc to, nie mogłem się powstrzymać.
Westchnąłem, kiedy Lurei delikatnie podrapał mnie po plecach, a on powtórzył swój ruch, podciągając moją koszulkę wyżej. Po chwili jednak jego dłonie zjechały na moje biodra. Krzyknąłem cicho, kiedy Lurei przewrócił nas tak, że teraz on leżał na mnie, podpierając się jedną ręką.
Przed oczami mignął mi obraz mojej twarzy, oświetlonej delikatnym światłem płomyka. Cząstką świadomości zarejestrowałem lekki ból. Obraz był trochę nierzeczywisty. Zbyt naświetlony, a ja byłem pewny, że nie mogę się tak prezentować z włosami sterczącymi we wszystkie strony, zarumienionymi policzkami i uchylonymi ustami. Mimo to, wiedziałem, że Lurei tak mnie widzi. Ja zapragnąłem zobaczyć jego. Wyciągnąłem dłoń i zamknąłem oczy, kładąc ją na jego policzku. Po chwili dołączyłem drugą dłoń, trzymając jego twarz.
Lurei pochylił się, wisząc tuż nade mną. Kiwnąłem głową, mając wrażenie, że pyta mnie o zgodę. Poczułem jak chwyta palcami moją brodę i w końcu dotyka moich ust. Poczułem w brzuchu stado Fenixów, które muskały mnie od środka piórami.
Odpowiedziałem na delikatne muśnięcie tym samym, w duchu błagając by na tym nie poprzestał. Jedną z dłoni wplątałem w jego włosy na karku, a drugą wciąż obejmowałem jego policzek.
Aquer lekko westchnął i znów zetknął ze sobą nasze wargi. Tym razem trwało to nieco dłużej, a ja z westchnięciem rozchyliłem usta. Lurei od razu skorzystał z zaproszenia, wsuwając język między moje wargi. Jego smak rozlał się na moim języku,a ja zapragnąłem więcej. Pociągnąłem lekko za jego włosy, znów wyrywając mu ciche westchnienie. Przejechałem palcami po jego szyi, znów kładąc dłoń na jego piersi. Niechcący zahaczyłem o sutek, a ledwie słyszalny jęk sprawił, że chciałem słuchać ich więcej. Lurei jednak pocałował mnie mocniej, splatając nasze języki i sprawiając, że o tym zapomniałem. Pchnąłem go lekko, a on się tego nie spodziewał, dzięki czemu udało mi się znów nas odwrócić. Tym razem usiadłem u na biodrach, nawet na moment nie przerywając pocałunku. Poczułem jego dłonie, które zaczęły badać moje ciało. Odwdzięczyłem mu się tym samym, uciskając jego wszystkie wrażliwe miejsca, które zdążyłem poznać, kiedy on smacznie spał. Moja koszulka zniknęła gdzieś, pomiędzy pocałunkiem, a drugim. Jęknąłem głośno, kiedy jedna z jego dłoni wylądowała na moim pośladku. Zaskoczony swoją bezwstydnością, zatrzymałem się na chwilę, co po chwili zrobił także Lurei.
- Wszystko w porządku? – zapytał zachrypniętym głosem, od którego przeszły mnie ciarki. Brzmiał na lekko zmartwionego. Uśmiechnąłem się, drapiąc go i pochyliłem się, by sięgnąć jego ust. Zatrzymałem się tuż przed nimi i cicho wyszeptałem:
- Nigdy nie było w lepszym.
Pragnąc więcej jego dotyku i smaku jego ust, pocałowałem go, od razu wpuszczając do środka. Znajomy ucisk w podbrzuszu nasilał się z każdą chwilą, nigdy jeszcze nie dając mi tyle przyjemności. Nawet nie wiedziałem, kiedy zrobiłem się twardy, a instynkt prowadził mnie ku jednemu.
- Kochaj się ze mną. - Zadziwiony swoimi słowami rozchyliłem usta. Lurei nie odzywał się przez chwilę, po czym zaśmiał się cicho.
- Wybacz, ale wyglądasz, jakbyś nie ty to powiedział. - Aquer uniósł, się lekko, także siadając. Nasze klatki piersiowe stykały się, a jego palce nie przeniosły się na mój brzuch.
- Powiedzmy, że się tego nie spodziewałem. – Kolejny jęk wydostał się z moich ust, kiedy Lurei pocałował mój obojczyk, po chwili go liżąc. Ustami wytyczył ścieżkę ku mojemu uchu, nie omijając nawet milimetra skóry. W końcu przygryzł mój płatek, ręką masując mój kark.
- Właśnie dlatego poczekamy. Nie mamy potrzebnych rzeczy – zamruczał, a ja ledwo zarejestrowałem jego słowa.
- Ale...
- Ciii. – Zatkał mi usta swoimi, znów odprowadzając mnie do szaleństwa. Bez walki pozwoliłem mu ułożyć się na kocach. Jego dłonie masowały mój brzuch, kierując się w dół. Uniosłem lekko biodra, ocierając się o krocze Lureia. Zalała mnie gwałtowna przyjemność, która wyrwała mi z ust jeszcze głośniejszy dźwięk. Lu także jęknął, samemu przywierając do mnie mocniej.
Mój umysł powoli się wyłączał, zostawiając miejsce dla uczuć i pragnień. Niemal nie warknąłem, kiedy ręce Lureia zatrzymały się w dole brzucha i nie chciały podążać dalej. Aquer jednak starannie odciągał moją uwagę, całując moją klatkę piersiową i w zasysając się w różnych miejscach. Kiedy jego język zatopił się w moim pępku, a dłoń ścisnęła przez spodnie moje krocze, omal nie doszedłem. Myślałem, że nie może być już lepiej, jednak Lurei postanowił przekonać mnie, że się mylę. Szybkim ruchem ściągnął mi spodnie i przejechał językiem w dół, zatrzymując się tuż nad moim penisem. Nie miałem zamiaru go do niczego zmuszać, mimo, że wzbudził we mnie te nadzieję. Czułem jak mój członek niemal pulsuje, dostarczając mi okrutnej rozkoszy. Wplotłem palce we włosy Lureia, ciągnąc go do pocałunku. On jednak oni drgnął.
Chwilę później krzyk rozniósł się po namiocie. Zatopiłem się w wilgotne gorąco, prawie tracąc przytomność z przyjemności. Język Lureia drażnił główkę, jego palce masowały jądra, a ja tylko wiłem się, chcąc wypchnąć biodra. Jego ręka jednak mi to uniemożliwiała. Ponownie krzyknąłem, kiedy poczułem jak Lurei bierze mnie głęboko do ust.
- A zaraz.. - ostrzegłem, jednak on nie przestawał, dalej czyniąc cuda i doprowadzając mnie na przepaść, z której po chwili spadłem. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, zalała mnie fala przyjemności, o jakiej nigdy nawet nie marzyłem.
Opadłem bezwładnie na koce, resztką sił przyciągając Lureia do pocałunku. Zawahał się, ale po chwili z czułością złączył nasze usta. Poczułem słony smak nasienia, ale wbrew oczekiwaniom, nie obrzydziło mnie to. Po jednym z dłuższych pocałunków Aquer chciał się odsunąć, ale zahaczył kroczem o moje kolano. Z jego ust wydobył się kolejny tej nocy jęk.
Poczułem się trochę głupio, że on doprowadził mnie do końca, w ogóle ne zważając na siebie. Chciałem mu się odwdzięczyć, choć może nie koniecznie tym samym. Nie miałem na tyle odwagi.
Zbliżyłem się do niego, gestami dając mu znać, żeby położył się na plecach. On jednak tylko podparł się rękami.
- Filen, naprawdę nie musisz – powiedział, całując mnie delikatnie.
- Ale chcę – powiedziałem tylko i rozpiąłem mu spodnie, zsuwając je lekko. Dłonią przejechałem po jego penisie, skupiając się na jego reakcjach. Zacisnąłem dłoń mocniej, przejeżdżając wzdłuż długiego trzonu i potarłem kciukiem główkę. Lurei przyciągnął mnie do siebie, wtulając swój nos w moją szyję.
W pewnym momencie nacisnąłem mocniej na małą dziurkę, a Lurei spiął się, jęcząc mi wprost do ucha.
Opadliśmy na koce, a ja stworzyłem niewielką bańkę, którą oczyściłem siebie i Lureia. On, kiedy tylko odzyskał nieco sił, przyciągnął mnie do siebie i znów czule pocałował. Tak delikatnie, jakby bał się, że mógłby mi coś zrobić. Jakby coś się za tym pocałunkiem kryło.
- Rób tak dalej, a się w tobie zakocham – mruknąłem cicho, na co on zaśmiał się i przykrył nas kocami.
- Odpocznij. Jutro czeka nas ciężka droga. Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałem cicho i wtuliłem się w niego bardziej.