poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział IX

Popatrzyłem na Elina, nic nie rozumiejąc, a on uśmiechnął się do mnie. Dziewczyna mnie puściła i podeszła do Ignisa.
- Rybko, poznaj moją siostrę, która może i nie wygląda, ale jest moją bliźniaczką. Ma na imię Ariel i jak widzisz woli nieznajomych niż własnego brata.
- Ej! Po pierwsze kultura wymaga, aby najpierw przywitać gościa, a po drugie, Arael wcale nie jest nieznajomym. Dzięki twoim opowieściom, czuję jakbym go znała od zawsze. – Dziewczyna przytuliła się do brata, a następnie pokazała mu język. – Cześć. Jak powiedział ten gbur, nazywam się Ariel. Miło mi poznać i przepraszam za ten wybuch, naprawdę wiele o tobie słyszałam.
- Od kogo? – Czułem się, jakby coś mnie ominęło.
- Jak to od kogo? Od Elina, oczywiście. Jesteśmy bliźniakami, więc nawet jeśli nie chciał mi nic mówić, wszystko wyśpiewał – mrugnęła do mnie, aż przeszedł mnie dreszcz. Miałem wrażenie, że Ariel wie o wszystkim. Musiałem zrobić głupią minę, bo zaczęła się ze mnie śmiać. – Później opowiem ci, jak to działa. Jestem pewna, że zostaniemy przyjaciółmi. Chodź, czas poznać resztę rodzinki.
Ariel podbiegła do mnie i wciągnęła za rękę do pałacu. Było w niej coś zabawnego i godnego zaufania, więc po prostu nie stawiałem oporu.
Elin zrównał się ze mną i szedł obok, cały czas zerkając w moją stronę.
- No co? – szepnąłem, a on popatrzył na mnie ze zmartwieniem i westchnął głęboko.
- Nie mam pojęcia, ale lepiej się przygotuj. Mój tata na pewno coś szykuje i nie zdziwiłbym się, gdyby to było związane z twoją mocą. Miałem ci o tym nie mówić, ale już i tak nie dasz rady się wycofać. Prawie jesteśmy, pilnuj się.
Właśnie dochodziliśmy do wielkich dębowych drzwi, a ja byłem kompletnie przerażony. Wystarczająco denerwowałem się bez ostrzeżenia Elina, ale i tak byłem mu wdzięczny.
- Ja muszę iść – powiedziała Ariel, kiedy doszliśmy do drzwi. Zapukała dwa razy i odeszła, zostawiając nas samych.
- Gotowy? – Elin spojrzał na mnie pytająco.
- Nie, ale otwieraj. – Wziąłem głęboki wdech i przygotowałem swoją moc, tak na wszelki wypadek.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i moim oczom ukazała się duża sala z marmurowymi kolumnami, biegnącymi w dwóch rzędach przez całą długość sali. Ściany udekorowane były starymi arrasami, przy których wisiały różne narzędzia do walki.
Na przeciwko wejścia stał stół, otoczony pięcioma krzesłami, z których tylko jedno było zajęte. Prowadził do niego długi, czerwony dywan.
Wysoki, barczysty mężczyzna siedział zaczytany w jakieś dokumenty. Miał ciemnobrązowe włosy i bursztynowe oczy, które odziedziczył po nim Elin. Ubrany był w prostą koszulę, ale mimo to wyglądał, jak na swoją pozycję przystało. Był przystojny i kropla w kroplę podobny do stojącego obok mnie Ignisa. Odróżniał ich tylko kolor włosów i widoczny na twarzy mężczyzny upływ czasu.
Nie miałem wątpliwości, że stoję właśnie przed ojcem Elina, czyli najprawdziwszym Igne. Delikatnie się uśmiechnął, gdy nas zobaczył i gestem zaprosił do środka. Wydawał się miły, więc zrobiłem krok na przód, ale to był błąd. Elin próbował mnie zatrzymać, więc, chcąc nie chcąc, znalazł się obok mnie.
Ze wszystkich stron poleciały na nas dziwne kulki wielkości pięści. Mając radę Elina na uwadze, uwolniłem przygotowaną wcześniej moc i zamknąłem nas w wielkiej bańce wody. I znów Elin wpadł na ten sam pomysł. Staliśmy więc otoczeni ogniem i wodą, tak że nasze pole widzenia ograniczało się do wnętrza osłony.
- Poradziłbym sobie – mruknąłem, tak że tylko Elin mógł mnie usłyszeć.
- Wiem, ale nie chciałem oberwać – puścił mi oczko, a ogień rozpłynął się w powietrzu.
Nie wyczuwając już w wodzie uderzeń piłek, także opuściłem wodę, nie pozwalając im jednak upaść. Chwyciłem jedną z nich i ścisnąłem. Była...miękka. Nie wiem czego się spodziewałem, ale na pewno nie ataku piankowymi piłkami.
- Edwardzie! Znowu zastawiłeś na kogoś pułapkę?! Ja ci dam napadać na ludzi! Później ja muszę słuchać skarg i zażaleń! – Do sali zwabiona hałasem wmaszerowała wysoka, czarnowłosa kopia Ariel. Sposób, w jaki mówiła do Igne, jasno dawał do zrozumienia, że się go nie boi. Świadczyło to, że może być tylko i wyłącznie jego żoną, a co za tym idzie matką Elina i Ariel.
- Kochanie, ale nikomu nic się nie stało – powiedział mężczyzna obronnym tonem. Wstał i zaczął się wycofywać, jakby starając się jak najbardziej oddalić od żony. – Arael doskonale sobie poradził, a zresztą w razie potrzeby Elin stał obok...
- Nic mnie to nie obchodzi! – Mama Elina, mimo że wyglądała na łagodną, najwyraźniej nie była uległą żoną. Zbliżyła się do męża i wyszeptała mu coś do ucha. Najwyraźniej nie było to nic miłego, bo Igne pobladł, a później zaczął przepraszać i obiecywać poprawę. Wyglądało to dosyć zabawnie, więc musiałem powstrzymywać się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Elin zaśmiał się cicho i pochylił w moją stronę.
- Więc poznałeś już resztę rodzinki. Twój pierwszy test zaliczony, ale radzę nie opuszczać gardy. Tata raczej nie pozostaje przy jednej próbie.
Uśmiechnąłem się do niego, a on odpowiedział mi tym samym. Patrzyliśmy chwilę na siebie, dopóki nie przerwało nam ciche chrząknięcie.
Mama Elina wpatrywała się w nas z tajemniczym uśmiechem, a jej mąż stał obok z miną dziecka, któremu właśnie odebrano wszystkie zabawki.
- Witamy w Ignem – odezwała się kobieta, podchodząc i obejmując mnie. – Mam na imię Aria, jestem mamą Elina. Proszę, mów mi po imieniu. Jesteś taki, jak opowiadała Ariel. Nie mogłam się doczekać waszego przyjazdu.
- Dziękuję – uśmiechnąłem się do niej. Przypominała mi moją mamę. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co będzie, jeżeli te kobiety kiedyś się spotkają. – Miło panią poznać.
Kobieta szturchnęła męża w bok, sądząc po jego minie, trochę boleśnie. Igne popatrzył na nią z wyrzutem, a później westchnął.
- Cóż, jak się pewnie domyślasz, jestem Edward, ojciec Elina i teraźniejszy Igne. Zdałeś pierwszy test, chciałem ci pogra... przeprosić. – Spojrzał na żonę, a ona kiwnęła lekko głową. Edward uśmiechnął się z tylko sobie znanego powodu i podał mi rękę. Uścisnąłem ją przekonany, że polubię rodzinę Elina.
- Jestem pewna, że jesteście zmęczeni po podróży. Wasze pokoje są gotowe. Elinie, zaprowadź tam Araela. Zajmie pokój tuż obok twojego. Obiad będzie za godzinę, więc się nie spóźnijcie.
- Dobrze, mamo – Elin pocałował mamę w policzek, uścisnął ojca i ruszył w kierunku drzwi. Poszedłem za nim i po chwili znaleźliśmy się w holu, któremu wcześniej nie zdążyłem się przyjrzeć.
Białe ściany udekorowane były portretami różnych osób. W niektórych dostrzegałem podobieństwo do rodziny Igne. Z sufitu zwisał piękny żyrandol ozdobiony małymi kryształkami. Wyglądały, jakby zrobione były z lodu. Po obu stronach pomieszczenia przy ścianie znajdowały się schody. Elin poprowadził mnie nimi na drugie piętro.
Przeszliśmy przez kilka korytarzy, które różniły się tylko stojącymi gdzieniegdzie szafkami. Na końcu jednej z nich dostrzegłem duży regał z książkami. Właśnie w tamtą stronę skierował się Elin. Zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami i pociągnął za klamkę.
- Twój pokój – zaprosił mnie do środka, a ja zacząłem się rozglądać. Pomieszczenie było ogromne w porównaniu do mojego pokoju w Aquem.
Na środku pokoju leżał mięciutki dywan w kolorze obsydianu. Obok wyjścia na balkon stało ogromne łózko z pościelą w identycznym odcieniu. W pokoju znajdowało się biurko i kilka szaf, w których po zajrzeniu, zobaczyłem mnóstwo pasujących na mnie ubrań. Większość z nich była w kolorze niebieskim, takim jak tunika od Elina. Najwyraźniej musiał maczać w tym palce, choć nie miałem pojęcia jak.
Usiadłem na łóżku i spojrzałem na stojącego w progu Ignisa.
- Jak to zrobiłeś? – zapytałem, skinąwszy głową w stronę otwartej szafy.
- Powiedziałem Ariel, w kwestii kupowania ubrań jest mistrzynią – uśmiechnął się i podszedł do łóżka.
- Ale jak? Nie widziałem, żebyś posyłał jakieś listy.
- Nie musiałem. To trochę skomplikowane, ale postaram się jakoś to wytłumaczyć. Ariel, skoro podsłuchujesz, to chodź i mi pomóż.
Rozejrzałem się zbity z tropu, ale nigdzie nie dostrzegłem siostry Elina. Nagle rozległo się pukanie, do środka weszła brunetka i posłała mi szeroki uśmiech.
- Hej, wcale nie podsłuchiwałam, tylko zapomniałam włączyć blokady. Nie patrz tak, zaraz ci wszystko wytłumaczę – zaśmiała się z mojej miny i usiadła, opierając się o wezgłowie.
- Ja zacznę – Elin odchrząknął i zaczął mówić: – Jak już ci mówiłem jesteśmy bliźniakami. Rzecz w tym, że nie takimi zwyczajnymi. W naszej rodzinie rzadko występują ciąże mnogie, w sumie jesteśmy dopiero drugim takim przypadkiem.
- Nasi rodzice pochodzą z dwóch różnych rodów – kontynuowała Ariel, jakby doskonale wiedząc, kiedy ma zacząć mówić. – Takie związki zdarzają się równie rzadko i jest to ze sobą powiązane. Kiedy rodzą się dzieci dwóch rodów...
- Powstaje między nimi pewnego rodzaju więź – dokończył Elin.
- Potrafią komunikować się ze sobą telepatycznie. Jeśli oboje tego chcą, oczywiście. W każdej chwili mogę zablokować Elina lub ukryć niektóre myśli. Potrzebowaliśmy dużo treningów, żeby do tego dojść, chociaż Elin nie radzi sobie tak dobrze jak ja – uśmiechnęła się zadziornie. – Potrafię złamać jego blokadę.
Kiedy to powiedziała, dotarło do mnie znaczenie jej uśmiechów. Ona wiedziała! O wszystkich porankach, kiedy budziłem się wtulony w Elina, o wszystkim, co się wtedy działo. Miałem tylko nadzieję, że incydent z łazienki pozostał tylko w głowie Elina.
Moja twarz pokryła się niechcianą czerwienią, a Ariel znów się uśmiechnęła.
- Masz racje, słodko się rumieni – powiedziała do brata, a jego twarz także nieco się zaczerwieniła. Rzucił w nią poduszką, ale ona to przewidziała i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Uśmiechnąłem się przebiegle i spojrzałem na Elina.
- Naprawdę słodko się rumienię? – popatrzył na mnie z błyskiem w oku, a jeden kącik jego ust powędrował w górę.
- Oczywiście, szczególnie podczas całowania – rzucił i zabierając pełen satysfakcji uśmiech wyszedł, zostawiając mnie z otwartymi ze zdziwienia ustami. O czym on mówił?
Pół godziny później, kiedy łamałem sobie głowę usiłując domyślić się, co Elin miał na myśli, ten wszedł do mojego pokoju, wcześniej stukając dwa razy w uchylone drzwi.
Kiedy tylko go zobaczyłem w głowie pojawił mi się lekko zamazany obraz, przedstawiający nas podczas... całowania. Natychmiast zerwałem się z miejsca i spojrzałem na Elina.
- W barze? – popatrzył na mnie bez zrozumienia, a po chwili uśmiechnął się i skinął głową.
- Myślałem, że nie pamiętasz.
- Więc my... Ale...Czy my...? – popatrzyłem na niego z całą powagą, a on po prostu wybuchnął śmiechem.
- Nie, Rybko, tylko się całowaliśmy, ale powinieneś zobaczyć swoją minę. A teraz chodź, o ile się nie mylę, mama dzisiaj wyręczyła kucharki, więc będzie bardzo nieszczęśliwa, jeśli się spóźnimy na obiad.
Jadalnią, jak się okazało, było pomieszczenie, w którym poznałem rodziców Elina. Stół przykryto białym obrusem i przygotowano do posiłku. Tym razem, kiedy weszliśmy do pomieszczenia, nie spadły na nas żadne piłki, choć byłem na to przygotowany.
Przez całą drogę, Elin opowiadał mi, gdzie co jest. Pałac był naprawdę ogromny i ciężko było się w nim nie zgubić. Wiedziałem już jak dojść do mojego pokoju, jadalni, salonu i sali balowej, choć nie byłbym pewny, czy w praktyce nie zgubiłbym się po kilku zakrętach.
W jadalni czekali już Igne i Ariel, lecz nigdzie nie było widać Arii. Usiadłem pomiędzy bliźniakami i słuchałem jak Elin rozmawia z ojcem. Wcześniej wydawało mi się, że są ze sobą blisko, jednak teraz wyczułem dziwną rezerwę, z jaką Elin podchodził do ojca. Pilnował swoich słów i zachowań, jakby poddawany był jakiejś ocenie.
W końcu do sali weszła Aria, a za nią służba z tacami pełnymi jedzenia. Po chwili stały przed nami dziesiątki potraw, wszystkie kusiły swoim zapachem i wyglądem.
Zabraliśmy się do jedzenia, a Elin opowiadał o naszej podróży. Niezbyt słuchałem, gdyż całkowicie pochłonęła mnie kuchnia Arii. Po chwili zapadła cisza, a ja rozejrzałem się po obecnych z zaskoczeniem stwierdzając, że wszyscy na mnie patrzą. Przełknąłem kęs wyśmienitego steku i odchrząknąłem, żeby się nie zakrztusić.
- Coś się stało? Przepraszam, ale to jest naprawdę pyszne – uśmiechnąłem się do Arii, a ona odpowiedział mi tym samym.
- Cieszę się, że ci smakuje.
- Pytałam, czy masz rodzeństwo – Ariel szturchnęła mnie w bok.
- Tak, mam siostrę. Ma na imię Rachel i jest rok ode mnie młodsza.
- Czym zajmują się twoi rodzice? – Edward pierwszy raz zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Mam tylko mamę, ojca nie pamiętam, opuścił nas jeszcze przed narodzeniem Rachel. Mama jest pielęgniarką i nauczycielem. Dzięki niej, znam się trochę na medycynie.
Elin zaczął opowiadać o naszym pobycie u Loren i uleczeniu Eirin. Spojrzał na mnie i pominął kwestię Błogosławieństwa. Byłem mu za to wdzięczny.
Po skończonym obiedzie, Ariel zaproponowała mi zwiedzanie ogrodu. Chętnie się zgodziłem i chciałem powiedzieć Elinowi, ale ta oznajmiła, że on o wszystkim wie. No tak, ta ich bliźniacza więź.
Kiedy weszliśmy do ogrodu, po prostu mnie zatkało. Znajdowało się w nim mnóstwo rodzajów kwiatów, krzewów i drzew. Ogród, podobnie jak cały pałac, był sporej wielkości. Przez sam jego środek biegła szeroka ścieżka, a po jej obu stronach rosły niewielkie tuje. W pewnym momencie ścieżka rozwidlała się, prowadząc do uroczej ławki pod wierzbą lub do oczka wodnego, nad którym znajdował się niewielki mostek.
Mimo że dużo uczyłem się o roślinach, rozpoznałem tylko część z nich. Były tam magnolie, róże, tulipany, fiołki, orchidee, ale także drzewa owocowe, między innymi jabłoń, grusza i wiśnia. Nie licząc kilkudziesięciu kwiatów, które widziałem po raz pierwszy, stały tam trzy drzewa z dużymi owocami. Owoce jednego kształtem przypominały rozgwiazdę, drugiego były owalne, a trzeciego podobne były do zaokrąglonego trójkąta.
Przechodziliśmy właśnie obok drzewa z rozgwiazdami, więc podszedłem do niego i zerwałem jeden z owoców.
- Nie! – Ariel zobaczyła, co zrobiłem i rzuciła się, aby wyrwać mi owoc. – Przepraszam, to moja wina, mogłam cię wcześniej ostrzec. Dobrze się czujesz?
- Tak, czemu?
- Jesteś pewny? Nie pali cię ręka?
Spojrzałem na moją dłoń, chcąc zobaczyć, co tak zaniepokoiło Ariel, jednak nic nie dostrzegłem. Moja ręka wyglądała dokładnie tak samo jak zawsze.
- Nie wszystko z nią dobrze. Strasznie zbladłaś, te owoce są trujące?
- Nie, nie dla mnie, ale ty... Nie powinieneś ich dotykać. Nie rozumiem.
- Ja też nie. Czym się różni twoja ręka od mojej?
- Tym, że moja włada ogniem, a twoja wodą. Ten owoc należy do Fenix'a, powinien cię co najmniej poparzyć.
- Nie sądzę. Moja moc nie zareagowała.
- Jak to? Przecież moc nie reaguje.
- Moja zazwyczaj reaguje. Daj – skinąłem na owoc i wystawiłem rękę.
- Nie! Nie możesz go dotknąć – wystawiła rękę w drugą stronę, a owoc Fenix'a spłonął w jej dłoni
Westchnąłem zdeterminowany, żeby spróbować. Skoro nic mi się nie stało to czemu nie? Może w końcu uzyskałbym parę odpowiedzi. Nim Ariel zdążyła mnie powstrzymać, sięgnąłem do najniższej gałęzi i zerwałem kolejny owoc. Nic nie poczułem.
- Widzisz? Nic mi nie jest.
- Ariel! Arael! – Elin szedł szybkim krokiem w naszą stronę. – Mama pyta, czy nie...
Elin stanął jak wryty, patrząc na owoc w mojej dłoni. Jego twarz wyrażała szczere niedowierzanie. Spojrzał na Ariel, a ta najwyraźniej coś mu przekazała, bo otworzył usta, patrząc na mnie jak na ducha.
- Ale to niemożliwe... Przecież nie jesteś... Chyba, że...
- Jakie Błogosławieństwo? – Ariel spojrzała na brata i zapadła chwila ciszy. Rodzeństwo patrzyło na siebie, a twarz dziewczyny coraz bardziej bladła.
- Halo? Nie róbcie tego. Ja ciągle tu jestem.
- Arael, masz w rodzinie Ignisa? - Elin patrzył na mnie już normalnie, choć widać było, że nie otrząsnął się jeszcze do końca.
- Nie. Moja mama w prostej linii pochodzi od pierwszego Aquarina. Nie ma w rodzinie żadnego innego Aliquid.
- A ojciec?
- Jak już ci mówiłem, nigdy go nie pozna... – Rozległ się głośny pisk, nieprzypominający nic, co do tej pory słyszałem. Spojrzałem w górę, gdyż jak mi się wydawało stamtąd pochodził i zamarłem. Dostrzegłem wielkie szpony i czerwone pióra, a później wszystko zaczęło się oddalać.
Nie wiedząc, co się dzieje, pozostałem nieruchomy w jednej z łap olbrzymiego ptaka. Owoc wypadł mi z ręki, ale nie zdążyłem nawet zobaczyć, gdzie wylądował. Wystarczyło jedno machnięcie ogromnych skrzydeł, a uniosłem się kilkadziesiąt metrów w górę. Słyszałem krzyki dochodzące z dołu, ale nic nie rozumiałem.
Kiedy minął pierwszy szok, spojrzałem na ptaka. Za każdym razem, kiedy machał skrzydłami uderzało we mnie gorące powietrze. Z piór ptaka sypał się czerwony pył. Jego dziób był dwa razy większy od mojej głowy.
Ptak zwolnił i wtedy do mnie dotarło, że z jego piór wcale nie sypie się ogień, tylko... iskry. To zwierze cały czas płonęło. Właśnie znalazłem się w szponach jednego z mitycznych stworzeń, które rządziły w Ignem – leciałem razem z Fenix'em do jego gniazda.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział VIII

Kolejnego dnia obudziłem się z dziwnym uczuciem. Z pozoru wszystko było takie jak zawsze. Słońce wschodziło, ptaki zaczynały śpiewać, a jakiś zagubiony pies szczekał w okolicy. Mimo to, czułem się jakby miało się stać coś niedobrego.
Wtuliłem się mocniej w Elina, a ten objął mnie i naciągnął na siebie. Spojrzałem na jego twarz, ale wyglądało na to, że zrobił to nieświadomie. Oczy dalej miał zamknięte, a zagubiony kosmyk czarnych włosów leżał na jego policzku. Odgarnąłem go, leciutko muskając gładką skórę. Elin przysunął twarz do mojej dłoni i ujmując ją w swoją, znów znieruchomiał. Oparłem głowę na jego piersi, nie mając ochoty się ruszać. Wziąłem głęboki wdech, wciągając do płuc zapach Elina.
Zamknąłem oczy i wtedy dotarło do mnie dlaczego tak dziwnie się czuję. Nie chciałem, aby to się skończyło, aby nasza wspólna podróż i wspólne pobudki dobiegły końca. Nie chciałem znaleźć się pośród obcych sam, bez nikogo z kim mógłbym porozmawiać. Nie chodziło też o zwykłego przyjaciela, bo optymistycznie zakładałem, że jakiegoś prędko zdobędę. Chodziło konkretnie o Elina i choć doskonale o tym wiedziałem, nie mogłem znaleźć żadnego konkretnego uzasadnienia tego uczucia. Po prostu chciałem, aby wszystko pozostało choć po części tak, jak do tej pory.
Dałem sobie mentalnego kopniaka, aby przestać zastanawiać się nad tym co będzie i rozkoszowałem się chwilą obecną. Od jakiegoś czasu Elin był moim najwygodniejszym posłaniem. Spało mi się na nim lepiej, niż w moim łóżku w Aquem. Nie zdziwiło mnie więc to, że przymykając na chwilę oczy, zapadłem w miłą drzemkę.
- Rybko - usłyszałem cichy głos. - Wiem, że ci wygodnie i zapewniam, że mi też, ale musimy już jechać.
- Jeszcze chwilkę - wymamrotałem, wtulając nos w ciepłe ubranie na klatce piersiowej Elina. Ten tylko zaśmiał się cicho i z powrotem mnie objął. Mógłbym tak zostać na wieki, ale niestety musiałem w końcu wstać.
Podniosłem się, wyginając do tyłu z uniesionymi rękami, aby rozprostować kości. Spaliśmy bez namiotu, gdyż noc była wyjątkowo gorąca.
Elin przyglądał mi się, kiedy rozciągałem mięśnie. Dalej leżał na ziemi, więc podałem mu rękę i pomogłem wstać. Zjedliśmy szybkie śniadanie i odwiązując konie od pobliskiego drzewa, ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie musieliśmy się spieszyć, więc spokojnym tempem przemierzaliśmy leśną dróżkę. Po pewnym czasie konie wspięły się na wysoki pagórek, dzięki czemu mogliśmy ujrzeć całą okolice.
Wokół rozciągał się las, w którym zapewne wiele osób zgubiło drogę. Drzewa rosły blisko siebie, przepuszczając przez swoje korony tylko kilka promyków światła.
- Popatrz tam, to Ignem - pokazał palcem, a ja podążyłem za jego wskazówką.
Daleko, za granicami lasu dostrzegłem duże miasto w kształcie koła. Najwyższe budynki znajdowały się w jego centrum. Podejrzewałem, że była to siedziba Igne, a co za tym idzie, dom Elina. Od pałacu we wszystkie strony odchodziły uliczki, przy których stały już mniej bogate domy. Z tej odległości nie mogłem dostrzec niczego więcej. Biorąc pod uwagę okolice, pewnie obejrzę miasto dopiero, kiedy do niego dotrzemy.
Przejście przez las okazało się łatwiejsze niż myślałem. Elin doskonale znał ten teren i co chwilę prowadził nas jakimiś ukrytymi ścieżkami. Zastanawiało mnie tylko to, że nie idziemy główną drogą, która najwyraźniej prowadziła prosto do Ignem. Postanowiłem więc zapytać o to Ignisa.
 - Przy głównej drodze czają się najeźdźcy. Okradają przejeżdżających, by móc przeżyć w tych lasach. Z rozkazu mojego ojca, obecnie droga ta jest zamknięta, a ci którzy muszą wyjechać, bądź wjechać do miasta, jadą ścieżkami takimi jak ta. Dzięki temu jest mniej ataków i rzadziej jakiś Najeźdźca wdziera się do Ignem - odpowiedział mi naukowym tonem, choć coś w jego głosie świadczyło o tym, że sam rozwiązałyby ten problem inaczej.
Nie zagłębiałem się w temat, gdyż Elin był skupiony na wypatrywaniu ścieżek, a ja nie chciałem mu przeszkadzać. Po dość długim czasie nadal poruszaliśmy się między gęstymi drzewami i krzewami.
Nagle nasze konie zastrzygły uszami, Elin od razu zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Zrobiłem to samo i po chwili doszła do mnie prowadzona szeptem rozmowa. Słychać było kroki szybko zbliżające się w naszą stronę. Elin zeskoczył z konia i gestem nakazał mi to samo. Posłusznie stanąłem na ziemi, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Rozmowa stawała się coraz głośniejsza, ale mimo, że prawie wszystko słyszałem nie poznawałem tej dziwnej mowy. Ignis najwyraźniej ją rozpoznał, bo zaczął się bardziej wsłuchiwać. Kiedy kroki zbliżyły się do nas na kilka metrów, mogłem zobaczyć dwóch mężczyzn idących równoległą ścieżką. Poszedłem za Elinem i po chwili znaleźliśmy się po ich drugiej stronie. Elin zamknął oczy i utworzył niewielki płomyczek przed oczami swojego konia. Ten przerażony zarżał głośno, ale uspokoił się, kiedy płomyk zniknął. Dopiero wtedy zrozumiałem co ma zamiar zrobić.
Mężczyźni natychmiast umilkli i przykucnęli, odwracając się tyłem do nas. Elin szturchnął mnie i pokazał, abym nie ruszał się z miejsca. Kiwnąłem głową, choć byłem pewny, że jeżeli coś pójdzie nie tak, nie zawaham się opuścić kryjówki.
Elin ruszył na przód, bezgłośnie skręcając nieco w lewo. Wyjął z kieszeni dziwną bransoletę i zapiął ją na nadgarstku. Majstrował przy niej chwilę, a niczego nieświadomi mężczyźni właśnie wyszli na ścieżkę, na której stały nasze konie. Elin podniósł kilka kamyków i chwytając jeden z nich w dwa palce, wystrzelił go z, jak mi się wydawało, niewielkiej procy umieszczonej na nadgarstku. Kamyk zapłonął w locie i uderzył jednego z mężczyzn. Trafił go idealnie między oczy, dzięki czemu ten padł na ziemię bez przytomności. W miejscu gdzie go uderzył powstało niewielkie, ale dosyć poważnie wyglądające poparzenie.
Drugi z mężczyzn, nieco niższy o krępej budowie ciała krzyknął coś w stronę Elina. Najwyraźniej było to jakieś wyzwanie, bo Ignis wstał i podszedł, zatrzymując się kilka kroków przed nim. Nastąpiła wymiana krótkich zdań, a po tonie głosu Elina wywnioskowałem, że nie była ona przyjemna. Mój towarzysz stanął prosto, a wokół niego wybuchły wysokie płomienie. Mimo, że wiele z nich sięgało krzewów, te nie zajęły się ogniem.
Elin krzyknął coś, a ja wychwyciłem tylko "Igne", jednak po reakcji Najeźdźcy domyśliłem się, że ujawnił mu swoje pochodzenie. Mężczyzna wyraźnie nie wiedział co robić. Padł na kolana i zaczął szybko mówić, tak, że jego słowa zlały się w jeden wielki bełkot. Elin podszedł do kona i wyjął z juków długą linę. Przewiązał nią nadgarstki Najeźdźcy i zakneblował go kawałkiem tkaniny.
Wyszedłem z kryjówki i sprawdziłem stan drugiego wroga. Przekonawszy się, że nic mu nie jest, nie licząc utraty przytomności, spojrzałem na Elina.
- To są Najeźdźcy, prawda? - w odpowiedzi tylko skinął głową i sięgnął do kieszeni, z której po chwili wyjął niewielki gwizdek. Rzucił mi go bez ostrzeżenia, ale dzięki mojemu szybkiemu refleksowi, udało mi się go złapać.
- Zagwiżdż, a ja pójdę po twojego konia - mówiąc to wszedł między krzewy. Dopiero teraz zauważyłem, że na ścieżce stoi tylko jeden koń. Mój najwyraźniej musiał się przestraszyć krzyków i uciekł.
Przyłożyłem gwizdek do ust i dmuchnąłem z całych sił. Od razu tego pożałowałem, bo wysoki dźwięk omal nie rozsadził mi czaszki. Wypuściłem gwizdek i chwyciłem się za uszy. Przez chwilę dudniło mi w głowie, ale na szczęście szybko mi przeszło. Podniosłem gwizdek i schowałem go do kieszeni. Moim ruchom przyglądał się zakneblowany mężczyzna. Jego towarzysz zaczynał się ruszać, więc na wszelki wypadek związałem mu ręce i nogi.
Czekałem chwilę, ale Elin nie wracał. Zaczynałem się martwić, że może spotkał kolejnych najeźdźców, ale w tej chwili jego koń zastrzygł uszami, a ja usłyszałem ciche kroki.
- Coś ty mi dał?! Omal mi głowa nie pękła! - krzyknąłem do Elina, który właśnie wyszedł zza krzewów. Spojrzałem na niego i oniemiałem.
To nie był Elin. Przede mną stał wysoki mężczyzna o długich, związanych w kucyk, ciemno brązowych włosach i oczach. Postawą przypominał Elina, miał jednak nieco więcej mięśni. Wyglądał na osobę, która z łatwością mogłaby kogoś powalić jednym uderzeniem.
Byłem zdezorientowany, ale nie ja jeden. Mężczyzna patrzył na mnie jak na ducha i rozglądał się w koło. Zerwałem się z miejsca i stanąłem w pozycji obronnej. Ave chyba wyczuła obcego, bo wyszła z mojej kieszeni, w której spędziła prawie cały dzień, i wspięła się na moje ramię.
Mężczyzna przyglądał się moim ruchom, a później stanął w pozycji bojowej. Krzyknął coś w języku Najeźdźców i ruszył do przodu. Nie miałem pojęcia co robić, chciałem zawołać Elina, ale bałem się, że to zwoła więcej przeciwników. Zamknąłem więc usta i przygotowałem się do walki.
Nagle mężczyznę otoczył ogień, a jego część uformowała się w trzy długie włócznie, które pomknęły szybko w moją stronę.
Nie zdążyłem nawet unieść rąk, ale woda sama pojawiła się przede mną. W mgnieniu oka włócznie wyparowały, a ja nie tracąc czasu pchnąłem ścianę wody prosto na Najeźdźce. A może na Ignisa? Nie miałem pojęcia, ale to ona zaatakował.
Mężczyzna nie zdążył zrobić uniku, a może był zbyt zaskoczony, aby to zrobić. W każdym razie oberwał sporą ilością wody, która od razu zaczęła parować.
W tej chwili na ścieżkę wkroczył Elin. Rzucił spojrzenie najpierw mi, a później mężczyźnie i zaczął się śmiać.
Popatrzyliśmy po sobie z nieznajomym, a później znów spojrzeliśmy na Elina, który dalej nie mógł przestać się śmiać.
- Elin! Co ty robisz idioto! - krzyknąłem na niego kompletnie nie rozumiejąc sytuacji.
Najeźdźca, bądź Ignis głośno wciągnął powietrze i spojrzał na mnie, jakby miał być świadkiem mojej śmierci. Następnie odwrócił się i uklęknął przed Elinem. Widząc to Ignis przestał się śmiać i westchnął z udręką.
- Alen, ile razy mam ci powtarzać, że wystarczy jak mi kiwniesz głową?
- Cóż, uwielbiam jak się o to wkurzasz - Alen wstał i podszedł do Elina obejmując go w geście powitania.
- Kiedyś ci się odwdzięczę.
- Strasznie długo cię nie było. Kiedy usłyszałem gwizdek, byłem pewny, że wróciłeś. Idę się przywitać, a tu taka niespodzianka - skinął głową w moją stronę, by po chwili podejść i wyciągnąć do mnie rękę. - Jestem Alen, przyjaciel tego tam i strażnik północnej części.
- Arael, Aquer, jak się pewnie domyślasz - uśmiechnąłem się do niego i uścisnąłem jego dłoń. Ave pisnęła mi do ucha, jakby pytając czy wszystko w porządku. Kiwnąłem jej głową i zwróciłem się do Alena. - To jest Ave, moja przyjaciółka, jeszcze ci nie ufa, więc nie radzę głaskać.
Mężczyzna zaśmiał się cicho i pochylił, zbliżając do mojego ucha.
- Nie radzę nazywać Szanownego idiotą w towarzystwie jakiegokolwiek Ignisa, a w szczególności Elina. Dziwne, że dotarłeś do Ignem w jednym kawałku - widząc jego diabelski uśmieszek upewniłem się, iż Alen chce mnie nastraszyć. Uśmiechnąłem się więc tak samo i szepnąłem:
- Nie boję się go. Nawet nie wiesz ile razy oberwał wiadrem wody.
Alen popatrzył na Elina z niedowierzaniem i zaczął chichotać.
- Już cię lubię - powiedział, po czym podszedł do swojego przyjaciela.
Całkowicie już spokojny minąłem Elina, aby dostać się do swojego konia. Zwierze dalej było nieco przestraszone, więc pogłaskałem je po grzbiecie, uspokajając je spokojnym tonem głosu. Elin właśnie streszczał Alenowi naszą podróż, pomijając jednak sprawę z moją mocą. Stwierdził tylko, że szybko się ona rozwinęła, dzięki naszym ćwiczeniom. Nie miałem pojęcia, dlaczego kłamię, ale ufałem mu, więc nie dałem po sobie poznać zdziwienia. Alen zaśmiał się cicho.
- Na własnej skórze doświadczyłem rezultatów waszych treningów i powiem ci, że nieźle mnie zaskoczył, oblewając mnie, pojawiającą się znikąd, falą wody.
Kiedy Elin skończył opowieść, postanowiliśmy ruszyć dalej. Alen zaproponował, że pobiegnie przy koniach, ale Elin stanowczo się na to nie zgodził.
- Więc co chcesz zrobić? Mamy tylko dwa konie. Zwiadowcy przybędą tu za chwilę, by zabrać Najeźdźców, ale dalej jest nas troje.
- Wiem. Pojadę z Araelem, a ty weźmiesz jego konia - jak widać, w naturze przyszłego Igne nie leży pytanie innych o zdanie.
Alen posłał mi dziwne spojrzenie i uśmiechnął się, jakby odkrył coś niesamowitego. Szybko wziął mojego konia i ruszył kłusem w stronę Ignem.
Nie pozostał mi nic innego, jak wsiąść na konia Elina. Kiedy się obróciłem, zajmował on już tylną część siedzenia. Podał mi rękę, a ja zastanawiałem się, w jaki sposób mam wejść na górę. Skończyło się na tym, że usiadłem przodem do Elina, oczywiście przybierając kolor dojrzałego pomidora. Ten tylko zaśmiał się i chwycił wodze konia.
- Co ty robisz?! - krzyknąłem, czując, że koń rusza. - Muszę się obrócić!
- Nie ma czasu - Elin świetnie się bawił widząc jak cały czas palę buraki. - Już i tak jesteśmy spóźnieni.
Koń ruszył wolnym galopem, przez co poleciałem do przodu, wtulając twarz w szyje Elina. Ten chwycił mocniej uprząż i jeszcze bardziej pogonił konia. Przez całą drogę wpadałem na Elina, więc, aby zbytnio się nie poobijać, z wielką niechęcią, jak sobie wmawiałem, oplotłem go ramionami w pasie. Cały czas głośno protestowałem, szczególnie, kiedy dogoniliśmy Alena, który widząc nas omal nie spadł z konia ze śmiechu.
W końcu udało mi się obrócić, po tym, jak zmusiłem Elina do zatrzymania się, przez kilkanaście sekund lejąc mu strumieniem wody w twarz. Tu ponownie Alen miał ogromny ubaw, który skończył się, kiedy Elin wystraszył biednego konia płomieniem. Zwierze stanęło dęba, omal nie zrzucając z grzbietu swego jeźdźca.Elin za to dostał kolejnym strumieniem, więc panowie szybko się uspokoili.
Po pewnym czasie wyjechaliśmy na główną drogę, a przed nami wyrosła wielka brama. Po obu jej stronach stały wierze, z których spoglądało na nas dziesięciu żołnierzy. Na dole stacjonowało tylko czterech, ci jednak nie śmieli nas zatrzymać, klękając przed Elinem. Ignis ewidentnie tego nie lubił. Za każdym razie wzdychał z udręką, mrucząc jak tego nie cierpi.
- Na pocieszenie powiem ci, że nigdy przed tobą nie uklęknę - palnąłem, aby zaraz pożałować tych słów.
W oczach Elina coś zapłonęło, a jego uśmiech upewnił mnie, że nie myślimy o tym samym. Ignis pochylił się by mieć lepszy dostęp do mojego ucha.
- Jeszcze zobaczymy, przyjmuję wyzwanie - po karku przeszedł mi przyjemny dreszcz, a w sercu coś drgnęło. W umyśle zaczęły pojawiać się dziwne wizje, przez które na moich policzkach znów pojawiła się czerwień.
Aby pozbyć się tych nieczystych myśli zacząłem się rozglądać. Wjechaliśmy do części miasta, w której najwyraźniej zbierali się kupcy i inne osoby pochodzące spoza miasta. Wokół kręciło się wielu Ignisów, którzy ubrani byli w szare mundury z trzema rodzajami herbów. Zgadywałem, że są to symbole rodów. Jedne z nich przedstawiały czarnego, lecącego gada, z pyska którego wydobywał się ogień. Drugie ukazywały czerwonego ptaka, który wyglądał, jakby płonął. Na innych z kolei widniał gad, podobny do legwana, tylko dużo większy. Miał kolce, które ciągnęły się linią przez całe jego ciało. Te na ogonie trochę przypominały płomieni.
Budynki, które mijaliśmy wyglądały na gospody, bądź niewielkie hoteliki. Nie zauważyłem nigdzie typowych domów, więc podzieliłem się spostrzeżeniami z Elinem, który starał się ignorować okrzyki typu "Szanowny wrócił!". Ludzi dziwiła także moja obecność na koniu ich przyszłego władcy, ale nikt nie odważył się poruszyć tego tematu.
- Masz rację. Nie mieszka tutaj żaden z obywateli Ignem. Jesteśmy w jednej z dzielnic handlowych. To tu zatrzymują się kupcy i podróżnicy. Znajduję się tu wielu strażników, którzy wyłapują Najeźdźców, którzy przedarli się przez bramę. W Ignem takich dzielnic jest cztery, każda tuż przy bramie miasta. Te mury - wskazał na niższe mury otaczające dzielnicę z obu stron - odgradzają nas od innych. Ignem ma kształt koła. Za murem z prawej, znajduje się dzielnica rzemieślników, gdzie produkowana jest między innymi broń, oraz inne narzędzia. Dalej kolejna dzielnica handlowa, później znajdują się pastwiska i ogólnie hodują tam zwierzęta. Następnie znów handel, a później rolnictwo i kolejna dzielnica handlowa.
- W takim razie co znajduję się po lewej?
- Cóż, jest tam jakby...więzienie dla Najeźdźców i wrogów Ignem. Wątpię, żebyś kiedyś wchodził na jego teren, więc oszczędzę ci opisów.
Kiwnąłem głową, choć zżerała mnie ciekawość. Elin jednak kontynuował.
- Wszystkie te części tworzą zewnętrzne miasto. Za murami, które zaraz przekroczymy, znajduje się miasto wewnętrzne, które także jest podzielone. Mieszkają w nim obywatele Ignem. W każdym z dziewięciu dystryktów mieszkają członkowie któregoś z rodów. W pierwszym, czwartym i siódmym potomkowie Smoka, w drugim, piątym i ósmym Fenix'a, a w trzecim, szóstym i dziewiątym krewni Salamandry. W centrum Ignem stoi pałac Igne i jego rodziny, w którym jak się domyślasz mieszkam i który od tej chwili będzie także twoim domem.
- Coo?! - krzyknąłem, odwracając głowę w jego stronę. Okoliczny tłum zwrócił całą swoją uwagę na nas. Doszły mnie słowa takie jak "bezczelny" i "niewychowany", ale zbytnio się tym nie przejąłem. Właśnie spadł mi z serca ogromny ciężar.
- Nie krzycz, jestem tuż obok. Poza tym nie wiem co cie tak dziwi. Chyba nie myślałem, że zostawię cię na pożarcie innym Ignisom?
- Niby czemu? Przecież miałeś mnie tylko dowieść całego do Ignem.
- Cóż, możliwe, że coś takiego ci powiedziałem, ale tak naprawdę, to mam nad tobą czuwać, dopóki się tu nie zaaklimatyzujesz. Poza tym mój ojciec woli mieć na ciebie oko. Jeszcze zgasisz jakiegoś Ignisa i co? - uśmiechnął się, wyraźnie się ze mnie nabijając.
- Nikogo nie zgaszę, no chyba, że bardzo mi podpadniesz - pokazałem mu swoje ząbki, czując się o wiele lepiej niż jeszcze kilka minut wcześniej.
Jechaliśmy dalej, aż w końcu dotarliśmy do wewnętrznej bramy. Była ona zamknięta, lecz kiedy tylko dostrzeżono nas z wierzy, metalowe kraty uniosły się przepuszczając nas do spokojniejszej części miasta.
Po kolejnej fali ukłonów, wkroczyliśmy do jednego z dystryktów. Na każdym z domów widniał ten sam herb, a mianowicie ten, który przedstawiał płonącego ptaka, czyli Fenix'a. Wywnioskowałem po tym, że znajdujemy się w drugim, piątym lub ósmym dystrykcie. Tym razem na ulicy znajdowało się wiele rodzin. Dzieci bawiły się przy domach, matki ich pilnowały, a ojcowie zajmowali się pewnie pracą, ponieważ ciężko było spotkać nic nie robiącego mężczyznę.
Kiedy przejeżdżaliśmy obyło się bez ukłonów. Najwyraźniej mieszkańcy wiedzieli, że Eli tego nie lubi. Dorośli kiwali nam głowami, a dzieci machały, na co Ignis uśmiechał się i im odmachiwał. Widać było, że wszyscy go szanują, więc nie trudno było zgadnąć skąd wzięło się owe "Szanowny".
Jechaliśmy w miarę szybko więc już po kilku minutach mogłem ujrzeć duży pałac, od którego biegły wszelkie uliczki.
Budynek otoczony był niewysokim murem, znajdującym się kilkadziesiąt metrów od ścian. Pałac, który bardziej przypominał zamek, składał się z trzech przylegających do siebie budowli. Największa była środkowa, do której z obu stron przylegały dwie, boczne, zakończone wysokimi wieżami. Na każdym z budynków znajdowały się wszystkie trzy herby, wyryte w kamieniu i pokryte czerwoną farbą.
W pałacu znajdowało się mnóstwo okien, z których większość miała wyjście na balkony, oddzielone od siebie ozdobnymi barierkami.
Jechaliśmy chwilę wzdłuż muru, aż w końcu trafiliśmy na główną bramę. Strażnicy od razu otwarli ją, tym razem tylko salutując, więc mogliśmy wjechać do środka. Zatrzymaliśmy się kilka metrów za bramą i zsiedliśmy z koni. Dwoje młodych chłopaków zaprowadziło konie do stajni, dzięki czemu mogliśmy udać się do pałacu. Alen pożegnał się z nami, mówiąc, że niedługo wpadnie i udał się ścieżką wzdłuż pałacu.
Trochę się stresowałem poznaniem rodziny Elina, ale śmiało ruszyłem za nim w stronę drzwi. Kiedy dzieliło nas od nich tylko kilka kroków, te otworzyły się, a ze środka wybiegła około szesnastoletnia dziewczyna. Miała długie do pasa, czarne włosy i równie czarne oczy, była dosyć podobna do Elina, więc wnioskowałem, że była to jego siostra.
Drobna dziewczyna spojrzała na nas i ku mojemu zdziwieniu, zamiast przywitać brata, podbiegła do mnie, rzucając mi się na szyję. Złapałem ją, aby nie upadła i niepewnie odpowiedziałem na uścisk.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział VII

- Arael, wstawaj już rano - puszysty miś stanął przede mną i szturchnął mnie miękką łapką.-Rybko?
- Wiesz, Misiu? Jest taki typ, który tak do mnie mówi. - wymamrotałem i pociągnąłem misia za łapkę. Był mięciutki, wiec od razu się w niego wtuliłem. - Nigdy nie wiem o co mu chodzi. Raz się wścieka, innym razem mi pomaga. Przynajmniej ty nie zrzędzisz tak jak on.
Miś zachichotał i ułożył się wygodniej, przyciągając mnie bliżej siebie.
- Mmm jesteś prawie tak ciepły jak Elin. Zmarzłem dzisiaj, a ostatnio jak się obudziłem, to było mi tak cieplutko i okazało się, że on spał obok. To było trochę dziwne, ale nawet miłe.
- A więc ten Elin jest zrzędą? - pluszak cały czas wydawał się być rozbawiony.
- Czasami, ale nie zawsze. Tylko wścieka się, a ja nie wiem o co. Na przykład zobaczyłem jego bliznę, a ona na mnie nakrzyczał, jakby to było coś wielkiego. Ja też mam bliznę, wiesz? Taką dziwną, na pośladku. Mama mówi, że to znamię, ale wygląda jak blizna.
- Czyżby? - głos misia nieco się zmienił. - Nie wierzę, chyba muszę ją zobaczyć.
Misiu chwycił mnie za tyłek, aż podskoczyłem zaskoczony. Próbowałem go odepchnąć, ale tylko przeturlaliśmy się tak, że znalazł się nade mną. Chciałem posłać mu groźne spojrzenie, więc otworzyłem oczy i ujrzałem dwa bursztyny, wpatrujące się we mnie.
Krzyknąłem, ale Elin szybko zatkał mi usta ręką.
- Nie krzycz, dzieci śpią - widząc, że się uspokoiłem, uwolnił moje usta.
- Co ty robisz?!- krzyknąłem na niego szeptem, o ile to w ogóle jest możliwe.
Elin pokazał mi swoje zęby w łobuzerskim uśmiechu i ścisnął moje pośladki, na co cicho kwiknąłem. Moja twarz momentalnie zrobiła się czerwona.
- Hmm, szukam tej blizny, jestem bardzo ciekawy jaki ma kształt - wcale nie wyglądał na ciekawego. Nie przypominał też misia, do którego tuliłem się we śnie. Co najwyżej był podobny do wielkiego, głodnego niedźwiedzia, który właśnie chce schrupać małego zajączka. Tylko, że ten zajączek wcale nie jest taki bezbronny.
- Zabieraj te ręce z mojego tyłka i złaź ze mnie - syknąłem, modląc się, by krew moja przestała płynąć w dół.
- Cóż wyjątkowo mi wygodnie - zacząłem się szarpać, ale to wcale nie pomagało. Sfrustrowany, nieświadomie uniosłem wodę z wazonu stojącego przy łóżku i skierowałem strumień prosto w twarz ignisa. Ten odchylił się do tyłu, chcąc go uniknąć, dzięki czemu wyturlałem się spod niego i skoczyłem na równe nogi.
- Za to mnie wygodnie bez wygłodniałego niedźwiedzia - fuknąłem i wymaszerowałem z pokoju. Dobiegł mnie jeszcze tylko śmiech Elina:
- Przed chwilą byłem Misiem - spaliłem raka i szybko ruszyłem do łazienki.
Woda była już nagrzana, więc szybko wziąłem prysznic i zmieniłem ubranie. Brązowe włosy spiąłem w wysoki kucyk i udałem się do kuchni.
Loire krzątała się po pomieszczeniu przyrządzając wyśmienicie pachnące potrawy. Zaburczało mi w brzuchu i przypomniałem sobie, że nie jadłem kolacji.
Przy stoliku siedział Elin podgrzewając rękami dzbanek herbaty. Pod kociołkiem także płonął ogień, choć nie było tam żadnego drewna. Loire poprosiła mnie o przyniesienie wody ze studni, więc skupiłem się na okolicy i natychmiast wyczułem dużą jej ilość kilkaset metrów od domu. Otworzyłem okno i wpuściłem do środka bańkę z wody, na co Loire zaśmiała się cicho.
- Tak też można. Szkoda, że ja tak nie potrafię. Nie musiałabym codziennie latać po wodę.
Pomogłem kobiecie w przyrządzaniu posiłku, przy okazji doskonaląc swoje umiejętności. Zrobiłem gulasz, który był specjalnością mojej mamy i za prośbą Loire poszedłem po dzieci.
Wszedłem do małego pokoiku i ujrzałem duże łóżko. Spała w nim Eirin, tuląc poduszkę, na której musiała spać Loire. Obok łóżka w prowizorycznej kołysance spało niemowlę.
Podszedłem do łóżka i delikatnie szturchnąłem Eirin. Dziewczynka od razu się obudziła i popatrzyła na mnie z dezorientacją. Po chwili chyba uświadomiła sobie kim jestem i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć śpiochu - odpowiedziałem jej równie szerokim uśmiechem. - Śniadanie już gotowe, twoja mama kazała mi was obudzić.
- Mhm - dziewczynka kiwnęła głową i poleciała się ubrać.
Spojrzałem na dziecko w kołysce i od razu posmutniałem. Jak ktoś może nie chcieć dziecka? Jak można podrzucić je komuś na wycieraczkę, nawet nie sprawdzając, czy jest bezpieczne? Nie rozumiałem jak niektórzy mogą być tacy nieludzcy. Jak mogą zostawić własne dziecko, osierocić je?
Wziąłem chłopca na ręce i zakołysałem delikatnie. Myślałem, że kiedy się obudzi, zacznie płakać, ten jednak tylko zamachał rączkami i zaczął gaworzyć wesoło. Kiedy tylko pogłaskałem go po rączce, chwycił mój palec i za nic nie chciał puścić.
Kiedy wróciła Eirin, już w pełni ubrana, udaliśmy się do kuchni, gdzie na stole leżało mnóstwo wyśmienitych potraw. Najpierw nakarmiłem niemowlę specjalną mieszanką zrobioną przez Loire. Chłopczyk szybko zjadł i zaczął ziewać, więc położyłem go na  środku łóżka, aby nie spadł i sam zacząłem jeść.
Po pysznym śniadaniu razem z Elinem usiedliśmy w naszym pokoju. Ignis trzymał na rękach dziecko, gdyż Loire była zajęta obowiązkami domowymi.
- Czy Loire mówiła ci, co zrobi z maluchem? - zapytałem siadając obok niego i dając dziecku palec do potrzymania.
- Chciałaby go zatrzymać, ale martwi się o pieniądze. Nie chce się do niego przywiązywać, w razie, gdyby nie mogła go zatrzymać. Myślę, że mogę jej z tym pomóc.
- Jak?
- Dam jej pieniądze, stać mnie na to - powiedział, jakby niezadowolony z siebie.
- Jesteś bogaty?
- Powiedzmy, że mam więcej niż mi potrzeba - uśmiechnął się i pogłaskał chłopca po głowie.
Znów zrobiło mi się żal chłopca. Będzie dorastał nie znając prawdziwych rodziców, choć i tak ma szczęście, że trafił na Loire.
Pochyliłem się i pocałowałem chłopca w czoło. W miejscu, gdzie moje usta dotknęły jego skóry pojawił się błękitny symbol. Kilka zawijasów, połączonych ze sobą w taki sposób, że przypominały dużą literę "A" z języka Aquem. Znak rozjarzył się błękitem, by po chwili przejść w czerwień i zniknąć, pozostając tylko ledwo widocznym, lśniącym wzorem.
Popatrzyłem na znak, w duszy karcąc się za to, że zrobiłem to przy Ignisie. W dodatku coś było nie tak. Znak powinien być błękitny, a ten połyskiwał dodatkowo czerwienią. Nie miałem pojęcia co to oznacza, ale na pewno nie było normalne.
Elin przypatrywał się temu z niedowierzaniem. Jeśli do tej pory nie podejrzewał, że mam większe zdolności, niż chce, aby inni wiedzieli, w tej chwili na pewno coś zrodziło się w jego głowie. Właśnie, nieświadomie dałem małemu dziecku Błogosławieństwo. Zrobiłem coś, co potrafią jedynie nieliczni, pochodzący ze starych rodów. Znak ten pomaga w odnalezieniu w sobie mocy, w tym przypadku Aquera. Jeśli osoba go nosząca ma chociaż cząstkę tej mocy, ujawnia się ona szybciej i jest dużo silniejsza.
- Czy ty właśnie dałeś mu Błogosławieństwo? Dlaczego znak był czerwony? Nie pochodzisz z Ignem - Elin przypatrywał mi się dziwnie, oczekując odpowiedzi.
Do pokoju weszła Loire i zabrała malucha, informując nas, że przybył woźnica.
- Później ci powiem, choć nie obiecuję, że wszystko - odparłem i szybko opuściłem pokój.  Nie miałem wyjścia i musiałem mu powiedzieć. Lepiej, żeby usłyszał prawdę, niż doszedł do błędnych wniosków.
Wyszliśmy wszyscy razem na zewnątrz i przypięliśmy rzeczy do siodeł. Elin zapłacił woźnicy, a ten z uśmiechem na ustach odszedł w stronę gospody.
- Cóż, chyba czas się pożegnać - Elin zwrócił się do Loire. - Dziękujemy, że pozwoliłaś nam tu zostać. Chciałbym coś ci dać - wyciągnął z kieszeni sakiewkę i wręczył ją kobiecie. Ta ciekawa, otworzyła ją i zszokowana spojrzała na Ignisa.
- Co to? Nie mogę tego przyjąć, to zbyt dużo.
- Te pieniądze nie są tylko dla ciebie. Dzięki nim będziesz mogła zapewnić dzieciom dostatnie życie. Powinno ci wystarczyć na kilka lat, a gdybyś czegokolwiek potrzebowała przybądź do Ignem i pokaż to komuś ze straży. - wręczył jej mały medalik, na którym widniał smok i salamandra - symbole dwóch rodów, a także teraźniejszego Igne.
Nagle mnie olśniło. To dlatego Elin nie zważał na pieniądze i zachowywał się jakby był inny niż reszta. Dlatego zbójcy uciekli, kiedy tylko go rozpoznali, a tłum nazywał "Szanownym". Pewnie dlatego też Irada tyle opowiadała mi o rodzinie Igne. Cała ta przepowiednia dotyczyła Elina. Dlatego tak bardzo się zdenerwował, kiedy wspomniałem o przepowiedni. Przecież ona dotyczyła jego syna! Ciążyła na nim też odpowiedzialność za Ignem. Musiał dbać o bezpieczeństwo miasta, a gdyby ktoś nieodpowiedni usłyszał o przepowiedni, w niebezpieczeństwie byłby nie tylko jego syn, ale także całą rodzina.
Wszystko nabrało sensu, a ja spojrzałem na Elina pod trochę innym kontem. Przecież nie można winić go za to, że chce chronić swoją rodzinę i ojczyznę. Jego pochodzenie wyjaśniało też to, że potrafi obchodzić się z kobietami. Pewnie był tego uczony. Nie wiem czemu jakoś lepiej poczułem się z tym, że nie nabył tych umiejętności podczas randek.
Loire w końcu dała się przekonać i wzięła pieniądze, dziękując Elinowi i mnie, choć nie była to moja zasługa. Eirin także pożegnała się z nami wylewnie, obiecując, że jak dorośnie, to nas odwiedzi.
W końcu przyszła pora, aby wyruszyć. Wsiedliśmy na konie i mieliśmy zamiar rozpocząć jazdę, lecz Loire zatrzymała nas jeszcze na chwilę.
- Ten chłopczyk, dzięki wam, ma dom nad głową. Chciałabym, żeby nosił godne imię. Czy możecie mu je nadać?
Elin skinął mi głową i szepnął.
- Ty dałeś mu Błogosławieństwo, więc masz pierwszeństwo.
- Dobrze - Loire podała mi chłopca, a ja odchrząknąłem i zastanowiłem się głęboko. Chciałem, aby to imię dało mu odwagę i szczęście. Postanowiłem więc użyć imienia mojego dziadka, który zawsze chronił naszą rodzinę, w końcu poświęcając za nią życie. Położyłem niemowlęciu rękę na czole i odezwałem się pewnie.
- Niech będzie Lurei, osoba, która nosiła to imię zawsze chroniła najbliższych nie zważając na swoje życie. Niech dobrze ci służy i pomoże w trudnych chwilach.
Znak na głowie Lurei, zabłysł na błękitno, by po chwili przejść w czerwień i zniknąć. Loire patrzyła jak zaczarowana, a Eirin uśmiechała się, jakby właśnie otrzymała przeogromny prezent.
W końcu mogliśmy wyruszyć, pozostawiając za sobą kolejny etap naszej podróży do Ignem.

Jechaliśmy dopiero kilkanaście minut, a Elin już zerkał na mnie niepewny jak zacząć rozmowę. Postanowiłem mu to ułatwić i pierwszy otworzyłem usta.
- A wiec jesteś synem Igne?
- Dokładnie.
- Czemu mi nie powiedziałeś? Nie rzucałbym w ciebie strumieni wody - uśmiechnąłem się pewny, że dalej będę to robił. - Teraz już za późno, zbytnio się przyzwyczaiłem.
Elin zaśmiał się cicho i zrównał swojego konia z moim.
- Właśnie po to, żebyś wylewał na mnie wiadra wody, nie martwiąc się, że powiem o tym ojcu.
- I tak bym to robił.
- Wiem, ale nie lubię się z tym obnosić. Wiesz, większość ludzi nie patrzy na to jaki jesteś, tylko jaki jest twój status. Gdyby wszyscy wiedzieli, że jestem przyszłym Igne, staraliby się do mnie zbliżyć z różnych powodów. Nie odważyliby się ze mną rozmawiać bez używania przydomków typu "Szanowny". Wiesz jakie to jest męczące? Idziesz sobie przez miasto, a tu co chwilę ktoś cię zaczepia i  chce porozmawiać. Nie można nawet wyjść na głupi spacer, żeby tłum nie zebrał się i zaczął prosić o pokaz mocy!
- Masz racje, to musi być wkurzające.Powiesz mi co zrobiłeś tym facetom, przed gospodą?
- Odebrałem im moc Ignisa. Zanim zapytasz, tylko Igne potrafi to zrobić, a skoro mam nim zostać, mój ojciec nauczył mnie tego. W wyjątkowych sytuacjach mogę mówić w jego imieniu.
- Więc zabrałeś im moc i połączyłeś ze swoją?
- Nie, mógłbym to zrobić, ale to niezgodne z prawem. Poza tym Igne może nauczyć tego swojego syna dopiero, kiedy ten zostanie przywódcą. Gdyby tą umiejętność posiadła niewłaściwa osoba, mogłaby ukraść moc innych i stałaby się niepokonana. Ten ognisty znak, którego użyłem, odbiera tylko zdolności, dopóki osoba, która go nałożyła, nie zdecyduje, że należy je zwrócić. Jeśli Werten i jego przyjaciel, przybędą kiedyś do Ignem i złożą przysięgę, że nie będą używać mocy do złych celów, oddam im ją.
Zapadła chwilowa cisza, w czasie której Elin znów zaczął mi się przyglądać.
- Wyduś to z siebie - rzuciłem, speszony jego spojrzeniem.
- Odpowiedziałem na twoje pytania, teraz twoja kolej. Jakim cudem dałeś Lurei Błogosławieństwo? Masz moc od niespełna tygodnia!
- Niezupełnie.
- Jak to? Aliquid odkrywają swoje mocy podczas Uroczystości Wyboru, dzięki mocy wyroczni. Chociaż o ile się nie mylę, ty swojej użyłeś, podczas występu tego dzieciaka.
- Tylko osoby o dużej mocy odkrywają swoją moc wcześniej. Zazwyczaj są spokrewnione z Aquarinem. W tej kwestii miasta żywiołów nie różnią się od siebie zbytnio. Nikt nie wie, że odkryłem swoją moc kiedy miałem dziesięć lat. Dlatego nie mogłem chodzić z innymi do szkoły. Wcale nie byłem chorowity, tak jak ci wcześniej mówiłem - posłałem mu przepraszający uśmiech. - Po prostu nie panowałem jeszcze nad moją mocą. Gdy czegoś potrzebowałem, samo do mnie przylatywało na bańce z wody. Nie mogliśmy pozwolić, żeby Aquarin dowiedział się o mojej mocy. Mógłby mnie uznać za zagrożenie. Miałem kilku nauczycieli, którzy udzielali mi lekcji z różnych przedmiotów. Wszyscy byli zaufanymi przyjaciółmi mojej mamy. To dzięki jednemu z nich wiem na czym polega Błogosławieństwo, choć nie dałem go specjalnie Lurei. Po prostu chciałem, aby zaznał szczęścia i mógł chronić to, co będzie dla niego ważne.
- Rozumiem, też odkryłem swoją moc wcześniej, choć u mnie było to normalne. Od dziecka uczono mnie o mocach wszystkich miast, nie tylko ognia. Dlatego właśnie zdziwił mnie widok twojego Błogosławieństwa. We wszystkich książkach, jakie czytałem na ten temat, Błogosławieństwo Aquera było błękitne, a twoje stało się czerwone.
- Nie mam pojęcia dlaczego. Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Może jestem jakimś mutantem? - uśmiechnąłem się, a Elin odpowiedział tym samym.
Przez następne godziny jechaliśmy w ciszy, każdy zatopiony w swoich myślach. W końcu zatrzymaliśmy się na niewielkiej polance. Elin rozpalił ogień, który, tak nawiasem mówiąc, nawet nie dotykał ziemi, a ja zająłem się gotowaniem. Wyjąłem dużą bańkę wody z bukłaka i zacząłem przygotowywać zupę grzybową. Garnek oczywiście nie był mi potrzebny, gdyż zupa składała się głównie z wody. Gotową zupę nalałem do dwóch miseczek i podałem jedną z nich Elinowi.
Rozpiąłem płaszcz, ponieważ było mi gorąco. Zapomniałem o kupnie jakichś lżejszych ubrań.
Elin widząc moje ruchy odstawił miskę na kamień i ruszył do swojego konia. Po chwili wrócił z paczką, która wylądowała na moich kolanach.
- Proszę, zapomniałem ci tego dać.
- Co to? - uśmiechnąłem się ciekawy. Naprawdę uwielbiałem prezenty.
- Otwórz to się przekonasz.
Rozpakowałem szybko pakunek i ujrzałem turkusową tunikę z długimi rękawami i złotymi wzorami w górnej części. W środku znajdował się także brązowy płaszcz, dużo cieńszy od mojego.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się ucieszony z podarunku. - Są śliczne.
- To nic takiego - mimo to odwzajemnił mój uśmiech. Widać było, że lubi dawać rzeczy innym.
- Pójdę się przebrać - ruszyłem w stronę wyższych krzaków.
- Pomóc ci? - zapytał Elin z przebiegłym uśmiechem.
- W marzeniach - pokazałem mu język i schowałem się w zarośla.
Przebrałem się szybko w tunikę i uznałem, że jest idealna. Delikatne zwężenie w talii podkreślało moje wąskie biodra i szczupłą sylwetkę. Wyszedłem zza krzaków i rozejrzałem się w poszukiwaniu Ignisa. Stał tyłem przypinając coś do siodła. Odchrząknąłem cicho, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Odwrócił się i uśmiechnął zadowolony z siebie. Przejechał wzrokiem po moim ciele, aż poczułem się niezręcznie.
- I jak?
- Wyglądasz... bardzo uwodzicielsko - błysnął swoimi zębami i wsiadł na konia. - Chętnie popatrzyłbym dłużej, ale musimy jechać dalej.
Chciałem spakować swoje rzeczy, ale okazało się, że Elin już to zrobił. Z westchnieniem wdrapałem się na konia i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rozbiliśmy namiot na niewielkiej polance i zjedliśmy kolację. Nie minęło dużo czasu, a zmęczony wpełzłem do namiotu i zasnąłem nawet nie wchodząc do śpiworu.
Kilka godzin później poczułem, że trzęsę się z zimna. Przesunąłem się w bok, poszukując czegoś do przykrycia i natrafiłem na  materiał. Naciągnąłem go na siebie i poczułem, że coś ciepłego owija mnie w talii. Bez zbędnych oporów, być może z powodu senności, wtuliłem się w ciepłe ciało, opierając głowę na klatce piersiowej Elina i ponownie zapadłem w spokojny sen.

Kolejne dni mijały nam w podobny sposób. Budziliśmy się, jedliśmy śniadanie i ruszaliśmy w drogę, by pod koniec dnia położyć się w namiocie i obudzić ze splecionymi ciałami. Żaden z nas nie poruszał tego tematu. Było nam tak dobrze i nie chciałem, aby to się zmieniło.
Podczas podróży rozmawialiśmy na błahe tematy. Elin opowiadał mi o dorastaniu przyszłego Igne, a je mówiłem o kulturze mojego narodu, mojej mamie i siostrze i ojcu, którego nigdy nie poznałem.
Nim zdążyliśmy się obejrzeć klimat znacząco się zmienił. Nie potrzebowaliśmy już płaszczy, ani śpiworów. Kwiaty w okół kwitły, ukazując mi świat, jakiego nigdy nie widziałem. Minęło kilkanaście dni, kiedy Elin w końcu oznajmił, że niedługo dotrzemy do Ignem, miejsca, które odtąd miało być moim nowym domem.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział VI

Betowała Laire Stock <3
Pierwszy raz od opuszczenia Aquem obudziłem się w ciepłym łóżku. Wielki termofor nie pozwalał mi ani na chwilę stracić cudownego ciepełka. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie okropny ból głowy, który pojawił się, kiedy tylko odzyskałem świadomość. Nie miałem pojęcia, skąd się wziął, ale byłem pewny, że z tego samego powodu coś usiłuje się wydostać z mojego żołądka.
Odetchnąłem głęboko, aby pozbyć się mdłości. Położyłem się na plecach, a Ave ułożyła się na mojej klatce piersiowej. Pogłaskałem ją i właśnie wtedy zauważyłem, że coś jest nie tak. Przecież Ave nie ma takich długich włosów. Otworzyłem szeroko oczy, zastanawiając się, gdzie się znajduję. 
Wszystko było w porządku, leżałem w naszym pokoju, na moim łóżku, tylko dlaczego nie sam?! Spojrzałem w dół i ujrzałem coś, czego nigdy bym się nie spodziewał.
Obok mnie, na łóżku smacznie spał Elin, z głową opartą na mojej klatce piersiowej i ręką przerzuconą przez mój brzuch. Plusem było to, że obaj byliśmy ubrani. Nie ruszyłem się z miejsca, nie chcąc go zbudzić. Najpierw wolałem rozgryźć jak, do cholery, znaleźliśmy się w jednym łóżku i w jaki sposób w ogóle trafiłem do pokoju.
Skupiłem się, wracając myślami do wczorajszego wieczora. Ból głowy wcale nie pomagał. W końcu jednak coś zaczęło mi świtać.
 

Najpierw poszliśmy do miasta, a kiedy wróciliśmy, zeszliśmy do baru. Elin kupił piwo, poszedłem tańczyć, później wróciłem do stolika, gdzie Elin czekał z kolejnymi kuflami piwa. Napiłem się i... No właśnie, co było dalej?
Przyłożyłem dłoń do oczu, by zablokować rażące światło wpadające przez okno. Dalej byłem śpiący, więc po chwili zacząłem przysypiać.
Byłem już na granicy snu i jawy, kiedy rozległ się głośny huk. Oboje z Elinem zerwaliśmy się z łóżka, nie przewidując, że jest ono zbyt wąskie dla nas dwóch. Elin wylądował na ziemi, ciągnąc mnie za sobą. Szybko pozbieraliśmy się z podłogi i stanęliśmy plecami do siebie, aby móc obronić się przed wrogiem.
- N-nic panom nie jest? – usłyszałem cichy, znajomy głos i odetchnąłem z ulgą.
- Nauczyłbyś się pukać albo chociaż nie trzaskać drzwiami! – wrzasnął Elin na woźnicę, wygładzając pomięte ciuchy.
- J-ja przepraszam, nie schodzili panowie, więc pomyślałem, że coś się stało. – Woźnica opuścił wzrok na podłogę.
- To nie myśl, do cholery! Zawału można dostać! Człowiek sobie śpi, a tu mu jakiś idiota drzwi próbuje wyważyć!
- Dobra, już dobra. Elin, przecież nic takiego się nie stało. Czy szukał nas pan z jakiegoś konkretnego powodu? – Położyłem Elinowi rękę na ramieniu, w razie gdyby coś głupiego wpadło mu do głowy.
- Właściwie, to tak. W nocy była burza, jak zapewne panowie wiedzą – powiedział speszony, a ja zastanawiałem się, jakim cudem mogłem przegapić burzę.
- I?
- Więc... Burza przewróciła drzewo, pod którym stał powóz. Na szczęście koniom nic się nie stało, ale przez najbliższy tydzień powóz nie będzie sprawny – mężczyzna skulił się, jakby spodziewając wybuchu Elina. Ten jednak nie nastąpił.
- Ile za konie?
- Co?
- Ile chcesz za konie? – mężczyzna chyba wyczuł okazję, bo potarł ręce i zrobił smutną minę.
- No nie wiem, te konie są bardzo wytrzymałe, wydałem na nie fortunę. Bardzo się do nich przywiązałem.
- Ile za nie chcesz?  Elin powoli tracił cierpliwość.
- Tak jak mówiłem, były bardzo drogie..
- Podaj cenę!
- Dwadzieścia tysięcy? – Woźnica uśmiechnął się przebiegle, a ja wytrzeszczyłem oczy. Ta cena na pewno przekraczała pierwotną kilkakrotnie, ale Elin najwyraźniej się tym nie przejął. Wyciągnął z kieszeni kilka złotych monet i podał woźnicy.
- Masz, to zaliczka. Dam ci dwa tysiące więcej, a ty dostarczysz konie jutro o świcie, razem z wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Załatw też namiot i śpiwory.
Mężczyźnie zaświeciły się oczy na widok złota. Uśmiechnął się promiennie, obiecał stawić się przed czasem i niemal wybiegł z pokoju.
Elin westchnął wyraźnie zmęczony i spojrzał na mnie.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakby... zielono.
I pewnie tak wyglądałem. Kiedy tylko otworzyłem usta, aby mu odpowiedzieć, do gardła podeszła mi cała zawartość żołądka. Rzuciłem się do łazienki i, dzięki Bogu, zdążyłem otworzyć klapę od toalety. Elin stanął w drzwiach.
- Jest gorzej, niż myślałem. Ktoś tu chyba za dużo wypił i to nie byłem ja – uśmiechnął się złośliwie. 
- Głowa mi pęka – poskarżyłem się, płucząc usta.
- Przecież wiedziałeś, że to się tak skończy.
- Niby skąd? Pierwszy raz byłem w barze.
- Żartujesz – popatrzył na mnie ze szczerym zdziwieniem. – Przecież w Aquem jest ich pełno. Nie chodziliście tam ze znajomymi ze szkoły?
- Nie chodziłem do szkoły.
- Dlaczego?
- Mama jest nauczycielką. A ja byłem chorowitym dzieckiem – skłamałem. Nie mogłem pozwolić, żeby ktokolwiek dowiedział się, że odkryłem swoją moc wcześniej i nie mogłem jej ujawnić.
- To nie wyjaśnia, dlaczego nigdy nie byłeś w barze. Przecież miałeś chyba jakichś innych znajomych.
Rzecz w tym, że nie miałem, co nie znaczyło, że chciałem, aby Elin o tym wiedział. I tak wyszedłem już na dziwaka. Bo przecież jak dorosła osoba mogła nigdy nie pić? No właśnie tak.
 

- Nie ważne – uciąłem temat i położyłem się na łóżku. – Tak właściwie, to jak dotarłem do pokoju? Nic nie pamiętam.
- Przyniosłem cię – Elin przyglądał mi się dziwnie. – Zupełnie nic nie pamiętasz?
- Od momentu, w którym wróciłem do stolika, a ty czekałeś z piwem – kompletnie nic. 
- Szkoda – powiedział cicho i położył się na swoim łóżku.
- Dlaczego? Działo się coś ciekawego?
- Tak, coś bardzo ciekawego – Elin uśmiechnął się łobuzersko, ukazując dołeczki w policzkach. Moje serce przyspieszyło, kiedy zastanawiałem się, co takiego mogłem zrobić, że tak się uśmiecha. Dręczyło mnie jeszcze jedno pytanie.
- Elin?
- Hmm?
- Dlaczego spaliśmy w jednym łóżku? – zapytałem, lekko się rumieniąc.
- Bo potrzebowałeś misia – puścił mi oczko, a moje serce podwoiło swój rytm.
- C-co?!
- Nie drzyj się tak. Przecież cię głowa boli. Jak już mówiłem, przyniosłem cię na górę i położyłem na łóżku, tyle że ty się do mnie przyczepiłeś i za nic nie chciałeś się obudzić. Byłem zmęczony, więc położyłem się obok.
Spaliłem buraka, więc odwróciłem się plecami do Ignisa. Przyrzekłem sobie już nigdy nie pić. Nie dość, że nic nie pamiętałem, to jeszcze czułem się, jakby przebiegło po mnie stado słoni. Nie miałem pojęcia, co jeszcze wyrabiałem wczorajszego wieczora, a sądząc po minie Elina nieźle się bawił. Ale kogo to obchodzi? Przecież byłem pijany, więc zawsze wszystko można zrzucić na alkohol. Szkoda tylko, że niewiedza nie dawała mi spokoju. 
Elin zamierzał coś powiedzieć, ale powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk. Oboje rzuciliśmy się do okna, aby zobaczyć, co się stało. Całkowicie mnie zamurowało.
Przed gospodą rozgrywała się najstraszniejsza scena, jaką kiedykolwiek widziałem. Młoda kobieta z niemowlęciem w ramionach klęczała przed wielkim mężczyzną, który ciągnął ją za włosy, aby nie mogła się uwolnić. Kobieta jednak nie dbała o to. Krzyczała i szarpała się, wyrywając w stronę na oko ośmioletniej dziewczynki. Ta była trzymana przez równie wielkiego mężczyznę, który z uśmiechem uniósł rękę i z całych sił uderzył dziecko w twarz. Ośmiolatka upadła nieprzytomnie na ziemię.
Zawrzała we mnie krew. Rzuciłem się do wyjścia, szybko zbiegając na dół i wychodząc na zewnątrz. Oprócz widzianych z okna mężczyzn, zauważyłem jeszcze pięciu, śmiejących się w głos. Naokoło stał tłum ludzi, wszyscy jakby walczyli sami ze sobą, chcąc pomóc kobiecie i jej dzieciom, ale obawiając się zbójców.
- Przestańcie! – krzyknąłem, a wszystkie głowy zwróciły się w moim kierunku. Ave wspięła mi się na ramię, trzymając się mojej koszuli.
- Bo co? Naślesz na nas wiewiórkę? – wszystkie osiłki ryknęły śmiechem na uwagę swojego przywódcy, czyli tego, który stał nad bezwładnym ciałem dziewczynki. Prowokacyjnie trącił ją butem.
- Jeszcze raz ją tknij... – poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię. Elin stanął obok, pochylając się w moją stronę.
- Nie używaj mocy, póki nie zaczną bójki – wyszeptał mi do ucha, owiewając je gorącym oddechem. Po kręgosłupie przeszły mi przyjemne ciarki.
- Czemu? – odparłem tym samym tonem.
- Bo to wbrew prawu poza granicami miast żywiołów – szepnął i odwrócił się do mężczyzn trzymających kobietę z dzieckiem. – Puśćcie ją.
Bandyci ryknęli śmiechem, a ich przywódca zrobił krok w naszą stronę.
- Niby po co? Co wy możecie? Nas jest siedmiu, a was dwóch. 
- Troje – odparłem dumnie, a Ave potwierdziła to machnięciem ogona. 
Banda ryknęła śmiechem, co nie spodobało się wiewiórce. Zwierzątko zeskoczyło z mojego ramienia i w mgnieniu oka znalazło się przy jednym z bandytów. Ten nawet nie zdążył zrobić uniku, kiedy Ave skoczyła na jego ramie i przejechała mu po twarzy pazurkami. Nim zdążył zareagować, zeskoczyła na ziemię i wróciła na moje ramię, jakby nigdy z niego nie schodziła.
Poszkodowany osiłek złapał się za krwawiące szramy. Może nie były głębokie, ale z pewnością bolesne.
Uśmiechnąłem się, kiedy śmiechy umilkły. Zakrwawiony facet wyglądał, jakby miał wybuchnąć. 
- Już jesteście martwi! Werten, zrób to! – zwrócił się do przywódcy.
- Poczekaj. – Ten podszedł do nas jeszcze kilka kroków, aż stanął zaledwie pół metra od nas. Był kilka centymetrów wyższy od Elina i o prawie głowę ode mnie.
- Biedactwa – powiedział, a ja mimo odległości poczułem jego obrzydliwy oddech. – Pewnie jesteście tu przejazdem. Nie wiecie, że mamy wśród nas dwóch Ignisów, w tym mnie, najlepszego Aliquid ognia. Cóż, dalej już nie pojedziecie. – Kiwnął głową w stronę jednego ze swoich ludzi i wycofał się, aby móc uformować z ognia dużą kulę. Widać było, że sprawia mu to trudności. Jego towarzysz także tworzył pocisk, tylko mniejszy.
Zaczekałem, aż rzuci w nas kulą i dopiero wtedy pozwoliłem sobie wybuchnąć. Woda wypłynęła nie wiadomo skąd i osłoniła nas przed ogniem. Nie znosiłem ludzi, którzy krzywdzą innych. Działając automatycznie, posłałem całą grupę bandytów kilka metrów do tyłu. Przerażeni patrzyli na mnie jak na jakieś dziwadło.
- A-aquer? – zająknął się Werten, patrząc to na mnie, to na Elina. – N-nie możesz tu przebywać, teraz to tereny Ignem!
- A to ciekawe – odezwał się Elin, podchodząc powoli do mężczyzn. – Jakoś o tym nie słyszałem, co jest trochę dziwne, zważywszy na to, że nie było mnie tylko kilkanaście dni. Powiedzcie mi panowie, dlaczego więc nie ma tu nigdzie herbów? Może zwyczaje także uległy zmianie?
- S-skąd ty...? – mężczyźnie nagle rozszerzyły się oczy, otwarł usta w niedowierzaniu i czym prędzej upadł na kolana. – Szanowny, nie poznałem cię, proszę wybacz mi! Więcej już tego nie zrobię!
Na jego słowa, reszta mężczyzn jakby coś zrozumiała i z takim samym zapałem zaczęła błagać o litość. Czułem, jakby mnie coś ominęło i to nie tylko moment, ale co najmniej kilka dni. W tłumie nastało poruszenie. "To Szanowny", szeptali ludzie, "co on tutaj robi?".
- Cisza! – Elin krzyknął na bandytów, a wszyscy obecni skulili siê momentalnie, jakby był jakimś królem...
- Ty – pokazał na mężczyznę, którego wcześniej wołali Werten. – Wstań. Co tu robicie? Jak śmiecie łamać prawo? 
- M-my bardzo przepraszamy! Chcieliśmy znaleźć Najeźdźców i pomóc Ignem!
- I w ten sposób to robicie?! Gnębiąc niewinnych mieszkańców i dzieci?! 
- M-my tylko... Ta kobieta...
- Dosyć! Takie zachowanie jest niegodne Ignem. Ignis do mnie – rzucił do mężczyzny, który wcześniej pokazał umiejętność władzy nad ogniem. Ten niemal podbiegł do niego, stając obok swojego przywódcy. Elin ściszył głos tak, że tylko ja i ci dwoje go słyszeliśmy. – Nie interesuje mnie, jak usiłujecie pomóc Ignem, ale na pewno nie zrobicie tego w taki sposób. Nie mogę wam na to pozwolić.
Elin w obydwu rękach uformował z ognia małe, dziwne kształty, na widok których mężczyźni znieruchomieli przerażeni. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, pchnął nimi w ich klatki piersiowe. Mężczyźni zatoczyli się do tyłu i upadli na ziemię bez przytomności.
- Powiedzcie im, że jeśli chcą ją odzyskać, muszą znaleźć mnie w Ignem. Macie czas do południa, żeby opuścić to miasto i uwierzcie mi, będę wiedział, jeśli tego nie zrobicie. Zabierzcie ich ze sobą i módlcie się, żebym nigdy nie usłyszał, że grupa z Ignem grasuje w innych miastach.
Mężczyźni krzyknęli jakieś potwierdzenia i zabierając nieprzytomnych towarzyszy, odbiegli, co sił w nogach. Nie miałem pojęcia, co się właśnie stało i dlaczego mężczyźni uciekli w popłochu. Kim był Elin, że tak się go bano i co im zrobił?
Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo rozległ się cichy płacz. Podbiegłem do dziewczynki, przy której klęczała matka. Kiedy mnie ujrzała, na jej twarzy pojawiła się ulga.
- Nie bój się, mogę jej pomóc – powiedziałem.
- Wiem. Jesteś z Nim. Proszę zaopiekuj się moją córką – odparła, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Nie miałem czasu, aby zastanawiać się, co znaczą jej słowa. Uklęknąłem nad dziewczynką i dokładnie ją obejrzałem. Nie widziałem żadnych złamań, więc wziąłem ją na ręce. Dołączył do nas Elin.
- Jak ci na imię? – zapytał kobietę.
- Loire.
- Posłuchaj, Loire. Musimy znaleźć jakieś bezpieczne i spokojne miejsce.
- Mieszkamy niedaleko. Chodźmy.
Kobieta zaprowadziła nas do niewielkiej chatki i zaprosiła do środka. Położyłem dziecko na łóżku i poprosiłem o miskę wody. Kobieta poszła do sąsiedniego pomieszczenia, wcześniej przekazując niemowlę Elinowi. 
Ignis uśmiechnął się do dzieciątka i zaczął je kołysać. Widząc go, zaczęło ono wesoło gaworzyć i wymachiwać rączkami. Elin wyglądał zupełnie inaczej niż jeszcze przed chwilą. Jego rysy złagodniały, a spojrzenie stało się cieplejsze. Nieświadomie zaczął nucić i robić śmieszne miny.
Na pierwszy rzut oka widać było, że kocha dzieci. Wyglądał, jakby trzymał w ręku własnego synka. Ten widok sprawił, że coś się we mnie poruszyło. Elin przestał być tylko przystojnym, wkurzającym facetem, który uwielbia dokuczać innym. 
Do pokoju wróciła Loire, niosąc miskę pełną zimnej wody. Postawiła ją przy łóżku, a ja od razu włożyłem do niej rękę. Tak jak się spodziewałem była dosyć zimna.
- Elin, możesz...? – wskazałem na miskę, a on kiwnął głową. Oddał niemowlę matce i podszedł, od razu podgrzewając wodę. 
- Jak ona ma na imię? – zapytałem kobiety.
- Eirin.
- Po co ci ta woda?
- Mam zamiar sprawdzić, czy nic jej nie jest.
- Jak?
- Właśnie tak – wyciągnąłem z miski bańkę ciepłej wody i zbliżyłem ją do czoła dziewczynki, skupiłem się, aby wszystko zrobić dobrze. Teoria to nie to samo co praktyka, a ja robiłem to tylko raz. Po chwili wyczułem umysł dziewczynki. Był on inny od umysłu dorosłego. Pełen kolorów i obrazów, taki niewinny. Skupiłem się na odczuciach dziecka. Najpierw poczułem ból na policzku, ale nie był on silny. Po chwili jednak zalała mnie fala bólu promieniującego z lewej kostki.
Syknąłem cicho, delikatnie odsuwając wodę od Eirin.
- Ma skręconą kostkę – powiedziałem, a Elin popatrzył na mnie dziwnie.
- Skąd wiesz? Dotykałeś jej głowy.
- Boli ją – odpowiedziałem i odwróciłem się do Loire. – Czy Eirin jest spokrewniona z jakimś Aquerem? Muszę wiedzieć, czy mogę posłużyć się wodą.
- Mój pradziad był dosyć silnym Aliquid wody. 
- Dobrze. W takim razie powinno się udać. Może trochę zaboleć, więc przytrzymajcie ją, na wypadek, gdyby odzyskała przytomność.
Elin i Loire chwycili dziewczynkę tak, aby nie mogła się ruszyć, a ja delikatnie dotknąłem jej kostki. Woda powoli spływała po mojej ręce, wnikając w ciało dziewczynki. 
Starałem się, jak najdelikatniej uleczyć jej kostkę, ale mimo to po chwili dziecko szarpnęło się, krzycząc. Elin chwycił jej nogi, a Loire zaczęła ją uspokajać. Eirin płakała, usiłując przezwyciężyć ból. Jak najszybciej wycofałem wodę ze zdrowej już kostki i dałem znak Elinowi, że skończyłem.
Dziewczynka powoli zaczęła się uspokajać, czując, że ból zniknął. Loire płakała, równocześnie się uśmiechając.
Usiadłem na podłodze, zmęczony używaniem mocy. Nie byłem zbyt dobry w leczeniu innych, może dlatego, że rzadko to robiłem, a może po prostu nie miałem tego czegoś.
- Żyjesz? – Elin usiadł koło mnie i szturchnął mnie ramieniem.
- Mhm, tylko chce mi się spać – odpowiedziałem i ziewnąłem, zasłaniając usta dłonią.
- Proszę, zostańcie u mnie, ile tylko chcecie. Chociaż tak będę mogła się odwdzięczyć. – Kobieta wyglądała na pełną nadziei, a ja nie potrafiłem jej odmówić. Spojrzałem na Elina, ale on najwyraźniej się wahał.
- Ale mamy już wynajęty pokój, nie chcemy sprawiać problemu.
- Żaden problem, Szanowny. Mam dodatkową sypialnię. Nie jest duża, ale powinna wystarczyć. Zrobię kolacje, a panowie mogą w tym czasie odpocząć. – Loire chyba już postanowiła, więc kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. Mój towarzysz wstał i podszedł do kobiety.
- Proszę, mów mi po imieniu. Jestem Elin, a mój to przyjaciel Arael. Będziemy zaszczyceni, mogąc się tu zatrzymać na noc, jednak o świcie musimy jechać dalej.
Kobieta wyraźnie się rozpogodziła i zaczęła pytać nas, na co mamy ochotę. Elin wybawił mnie od problemu, zapewniając, że na pewno każdy posiłek będzie wyśmienity. Trzeba było przyznać, że umie obchodzić się z kobietami. 
Loire zaczęła krzątać się po pomieszczeniu, zbierając potrzebne rzeczy do zrobienia zakupów. Elin także szykował się do wyjścia. Miał zamiar przenieść tu nasze rzeczy, aby rano nie tracić czasu. Zostawili mi pod opieką dom i dzieci, nim zdążyłem zaprotestować.
Podniosłem się z podłogi, trzymając w ręku niemowlę, kiedy poczułem na sobie spojrzenie Eirin. Uśmiechnąłem się do niej, a ona odpowiedziała mi tym samym.
- Cześć, jestem Arael.
- A ja Eirin. To ty byłeś w mojej głowie?
- Cóż, można tak powiedzieć – zaśmiałem się na to określenie.
- Dziękuję za pomoc – zdziwiło mnie dojrzałe zachowanie dziewczynki.
- Lepiej się już czujesz?
- Tak, już nie boli.
Usiadłem obok niej, opierając się plecami o ścianę. Dzieciątko poruszyło się w moich ramionach, patrząc na mnie niebieskimi oczami.
- Jak on ma na imię? – zapytałem Eirin, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Znaleźliśmy go dziś rano.
- Jak to znaleźliście? – Popatrzyłem na nią niezrozumiałym wzrokiem.
- Leżał w koszyku przed drzwiami. Wniosłam go do środka, a mama się nim zajęła.
- To smutne – pogłaskałem chłopczyka po główce, a on uśmiechnął się do mnie wesoło. Najwyraźniej jemu smutno nie było.
- Umiesz ruszać wodą? Widziałam jak leczyłeś mi nogę.
- Umiem. Chcesz zobaczyć? – Twarz dziewczynki rozjaśniła się, kiedy gwałtownie kiwała głową.
Nie byłem aż tak zmęczony, by nie móc pokazać nawet małej sztuczki, więc uniosłem kilka małych baniek i zacząłem krążyć nimi nad Eirin. Żonglowałem w różne strony dzieląc bańki na coraz mniejsze, aż rozpłynęły się w mgiełkę. 
Chłopczyk w moich ramionach westchnął smutno, przyciągając moją uwagę. Podniosłem bańkę z wody i poruszałem nią nad nim. Zaczął się śmiać, machając rączkami i próbując dosięgnąć wodnistej kuli. Obniżyłem ją trochę, aby mógł dotknąć jej rączką. Zanurzył dłoń w cieczy, a mnie zalały jego uczucia.
Był szczęśliwy i czuł się wiele lepiej niż wcześniej, kiedy był w innym miejscu. Nie tęsknił za nikim, ale lubił nową mamę i siostrę. Chciał z nimi zostać. 
Uśmiechnąłem się na jego myśli. Były nieskładne, stworzone z obrazów i uczuć, a jednak zrozumiałe.
- Lubi cię i twoją mamę – powiedziałem do Eirin, a ona spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Skąd wiesz?
- Pokazał mi. Zanurz rękę w wodzie – podałem jej bańkę, a ona zrobiła to, o co prosiłem. 
Skupiłem się na odczuciach niemowlęcia i pokazałem jej to, co sam zobaczyłem chwilę wcześniej. Dziewczynka uśmiechnęła się, a ja wykończony przymknąłem oczy.
Jakoś udało mi się dotrwać do powrotu Loire. Od razu wzięła ode mnie dziecko i zaprowadziła do pokoju. Było w nim jedno, duże łóżko i szafa, i biurko z krzesłem. Wyczerpany padłem na łóżko i odpłynąłem, pewny, że w razie potrzeby Elin mnie obudzi.