poniedziałek, 27 lipca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział VII

 Dziękuję za komentarze! Jesteście cudowni :*


Ruszyłem w stronę Najeźdźców, jednak do głowy wpadł mi pewien pomysł, Lurei spojrzał na mnie pytająco, ale tylko pokręciłem głową. Skupiłem się na drzemiącym we mnie ogniu. Płomienie wybuchły we mnie, a ja musiałem z nimi walczyć. Miałem wrażenie, ze inaczej by mnie pochłonęły. Stłumiłem ten ogień i dysząc, chwyciłem część tej mocy. Tyle, ile nie stanowiło dla mnie zagrożenia. Podzieliłem moc na kilka płomieni i połączyłem je z jednym płomykiem, który zawiesiłem w powietrzu obok siebie. Resztę rozstawiłem po jaskini, dezorientując Najeźdźców.
- Visio, mogłabyś trochę pohałasować do tego płomyka? - Nie czekając na odpowiedź, wycofałem się i skupiłem na przemianie. Kilka sekund później poczułem dreszcz poprzedzający zmianę postaci. Po chwili stałem już na czterech łapach, wymachując potężnym ogonem. Małe wulkany na moich plecach buchnęły parą, zalewając łuski gorącą lawą, która na ciele Salamandry nigdy się nie schładzała. W tej postaci mogłem topić skały tylko na nich stojąc. Instynktownie kontrolowałem temperaturę swojego ciała. Również płomienie zareagowały na moją przemianę. Zaczęły żywiej płonąć, tańcząc w powietrzu, pomimo braku wiatru.
Visio zrozumiała o co mi chodzi i zaczęła krzyczeć, stukać łapami o kamienie i kłapać dziobem, a dźwięki roznoszone przez płomyki, dochodziły Najeźdźców ze wszystkich stron.
Będąc Salamandrą, mogłem wyczuwać drgania ziemi. Mimo, że teraz dotykałem jej tylko łapami, dalej byłem w stanie wyczuć gdzie stoją wrogowie.
Ruszyłem do przodu, rycząc najgłośniej jak potrafiłem. Najeźdźcy rozbiegli się, chowając w szczeliny w ścianach. Jeden z nich coś upuścił, a ja usłyszałem trzepot skrzydeł.
- Mam kamień! - Visio wylądowała na mojej głowie, nawet nie dostrzegając wysokiej temperatury mojego ciała.
Z ulgą otoczyłem się delikatną mgiełką. Jednym uderzeniem łapy uwolniłem Lureia. Z jednego z korytarzy dobiegły mnie wibracje. Kilku Najeźdźców zaalarmowanych hałasem zmierzało w naszą stronę. Po chwili drgania dochodziły z pozostałych korytarzy, łącznie z tym, którym weszliśmy.
Było tu około setki przeciwników, a nawet w tej postaci nie byłbym w stanie walczyć za trzech. Szczególnie, że jaskinia nie była wystarczająco szeroka dla olbrzymiej jaszczurki. Musiałem podwinąć ogon, by się obrócić. W dodatku stalagmity i stalaktyty topiły się przy kontakcie z moją skórą, przez co zaczynałem się ślizgać.
Zmieniłem postać i szybko podbiegłem do Lureia, który uwolnił się już z więzów, chwytając pręt, który wcześniej wyrwałem ze ściany. Najeźdźcy właśnie zaczęli wlewać się do jaskini, otaczając nas ze wszystkich stron. Stanęliśmy do siebie plecami, by nikt nie zaatakował nas od tyłu.
- I co teraz?
- Mówiłeś, że jeśli weźmiemy ten topaz to nasza siła wzrośnie. Jak bardzo?
- Nie mam pojęcia. Tak tylko słyszałem.
- W takim razie sprawdźmy. Visio!
Ptak przeleciał nad moją głową, upuszczajac kamień na moją wyciągniętą dłoń. Był dość duży, w dotyku podobny do kryształu, który Visio dostała od Ave. Kiedy dotknął mojej skóry, poczułem jak mgła gęstnieje. Woda we mnie zaczęła buzować, prawie gasząc ogień. Poczułem się, jakby zaraz całkowicie miał zgasnąć. Z jednej strony moja moc wody znacznie wzrosła, ale miałem wrażenie, że część mnie umiera. Z trudem łapiąc oddech, upuściłem kamień. Woda uspokoiła się, równoważąc z ogniem. Nie miałem pojęcia, że utrata mocy ognia, nad którą i tak nie panowałem, może być tak przerażająca.
- Filen! Filen, do cholery! Co się dzieje?! - Lurei stanął tyłem do mnie, naprzeciw Najeźdźców. Dopiero wtedy zdałęm sobie sprawę, że klęczę nad tapazem.
- Nie mogę go dotykać. Ten kamień gasi moją moc ognia. Woda prawie ją zastąpiła.
- Cholera, czyli te pogłoski nie są prawdą.
- Nie do końca – powiedziałem, chwytając kamień przez rękaw. - Moja moc wody prawie się podwoiła. Myślę, że po prostu było jej za dużo i zaczęła wypierać ogień.
Wstałem i zablokowałem cięcie Najeźdźcy. Chyba znudziło mu się czekanie. Pozostali ruszyli za nim, co rusz atakując.
- I jak to ma nam pomóc?! Nie możesz go użyć!
- Ja nie, ale ty nie władasz nad ogniem! - pomiędzy ciosami wcisnąłem mu w rękę topaz. To, co się działo ze mną, było niczym w porównaniu do tego, co stało się z Lureiem. A raczej z mgłą wokół niego.
Bez żadnego ostrzeżenia straciłem władzę nad całą woda w pomieszczeniu, a co za tym idzie, znów oślepłem. Świadomość Lureia otoczyła mnie ze wszystkich stron. Poczułem ruch przy policzku i wodę , dotykającą mojej skóry.
- Oszalałeś? Prawie cię zabił!
- Co? Mnie? - zwróciłem się do Lureia.
- Tak, ciebie! Widzisz tu kogoś innego? Oprócz setki tych jaskiniowców, oczywiście.
- Właśnie w tym problem. Nic nie widzę! Przejąłeś całą moją mgłę!
- Nic ci nie przejąłem. Ja wcale nie panuję nad tą mgłą.
- Więc jak wyjaśnisz to, że zatrzymałeś nią miecz?
Nastała chwilowa cisza. Lurei chyba uświadomił sobie, że jednak panuję nad mgłą w całym pomieszczeniu, bo wyczułem, jak zaczął nią ruszać.
- To niemożliwe. Nawet tego nie zauważyłem. To tak, jakbym to rozbił nieświadomie. W dodatku nie mogę przestać panować nad tą mgłą.
- Więc ja nie będę mógł niczego zobaczyć.
- To nie zbyt dobrze. Nawet z tą mocą ich nie pokonam. Cały czas pojawiają się nowi.
- Musimy się stąd wydostać. Nie wytrzymamy tu długo. Szczególnie ja. Bez wody jestem bezużyteczny – stałem z mieczem wyciągniętym przed siebie, a Lurei odpierał ataki wodą.
- Wcale nie. Jakoś udało ci się mnie uwolnić. Po prostu zrób to samo.
- To nie takie proste. Visio nie ostrzeże mnie przed atakami z trzech stron jednocześnie.
- Gdybyśmy tylko mogli obaj panować nad tą mgłą – mruknął Lurei, a ja stanąłem jak wryty.
W jednej chwili jego moc przestała walczyć z moją. Przejąłem władzę nad mgłą, ale on dalej ją posiadał. Poczułem jak spojrzał w moją stronę z niedowierzaniem. Jego myśli pojawiały się w mojej głowie, tak samo nieskładne jak moje. W pewnym momencie odróżnianie jednych od drugich stało się niemożliwe. Poruszyłem ręką i zauważyłem, że ręka Lureia wykonała dokładnie taki ruch, jaki chciałem wykonać moją. Niemożliwe.
Zrobiłem krok do przodu, jednak Lurei stał w miejscu. Musiało mi się przywidzieć. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza i ruszyłem w stronę Najeźdźców. Aquer osłaniał mnie wodą, dzięki czemu nie musiałem martwić się, że ktoś zajdzie mnie od tyłu.
To połączenie między naszymi umysłami było inne niż poprzednie. Tamte trudno było nawiązać i trzeba było nie lada skupienia, żeby usłyszeć myśli drugiej osoby. Połączenie między nami wydało mi się mocniejsze. Jakbyśmy otworzyli okno do swoich umysłów i stojąc po jego dwóch stronach, rozmawiali.
W pewnym momencie rzuciło się na mnie pięciu Najeźdźców. Jednemu z nich udało się zranić mnie w ramię, przez co inny mógł wytrącić mi miecz z ręki. O dziwo nie usłyszałem jak upadł. Odepchnąłem wrogów, a moja ręka wystrzeliła do góry bez mojej zgody. Oniemiałem, kiedy dostrzegłem w dłoni mój miecz. Spojrzałem na Lureia, który uniósł jeden kącik ust w uśmiechu.
- Nie mam pojęcia jak to działa, ale fajna sztuczka – pomyślał.
- Zostaw to na razie. Nie mam mowy, że wszystkich ich pokonamy. Cały czas przychodzą nowi.
- Nie jestem dobry w myśleniu podczas walki. Zostawiam to tobie.
- Jesteś bardzo pomocny, wiesz? - moje myśli aż ociekały sarkazmem i byłem pewny, że Lurei mógł to wyczuć. Przestałem skupiać się na Lureiu i zacząłem główkować nad jakimś wyjściem z tej sytuacji. Mógłbym zmienić się w Salamandrę, ale nie mógłbym wziąć ze sobą Lureia. W końcu pod ziemią oddychać nie umie. Zmieniając się w Fenixa, nie mógłbym opanować płomieni, więc Lurei nie usiadłby mi na grzbiecie. Pozostawała forma Smoka, ale w tej jaskini nie mógłbym swobodnie manewrować. Tunel też by mnie spowolnił. Staranowanie Najeźdźców nie było dobrym pomysłem, bo mieli sporo broni, której pewnie by na mnie użyli. Jedynym wyjściem było zawalenie jaskini i wydostanie się przez jej sklepienie. Niezbyt bezpieczne wyjście, ale w tej chwili nie potrafiłem wymyślić innego.
Najeźdźcy spychali mnie w stronę Lureia i po chwili opierałem się o jego plecy. Nie tylko ja miałem już lekką zadyszkę. Lurei musiał cały czas walczyć wodą, a wbrew pozorom nie da się tego robić przez dłuższy czas.
- Nie zastanawiaj się. Idziemy przez sufit. Tylko jak chcesz to zrobić.
- Schowaj się pode mną i weź Visio.
Stanąłem prosto i w kilka sekund zmieniłem się w Smoka. Najeźdźcy odsunęli się z krzykiem, ale niezbyt mieli miejsce by to zrobić. Było ich za dużo, a kolejni dalej wylewali się z korytarzy.
Ryknąłem głośno i myślach powtórzyłem polecenie. Lurei pozwolił Visio wylądować na swoim ramieniu i wszedł między moje przednie łapy. Wziąłem głęboki wdech i zebrałem w sobie ogień. Długo tego nie robiłem, więc zaczęło mnie łaskotać w przełyku. Musiałem się powstrzymywać, by nie zacząć kaszleć, co nie byłoby bezpieczne dla naszych wrogów.
Kiedy poczułem, że już dłużej nie wytrzymam, zwróciłem łeb ku górze i zionąłem ogniem z całych sił. Najpierw spłonęła ziemia, a następnie skały zaczęły topnieć, kapiąc na wszystkich dookoła. Krzyki bólu rozniosły się po całym korytarzu. W moją stronę poleciał miecz, ale z łatwością go odbiłem. Lurei krzyknął coś do mnie, ale nie dosłyszałem.
Moja głowa eksplodowała, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Poczułem, jakby coś ją rozsadzało. A wszystko przez tę jedną sekundę, kiedy w umyśle zobaczyłem, dosłownie zobaczyłem, obraz. O ile tak one wyglądają w rzeczywistości. Dostrzegłem kolory i uświadomiłem sobie dlaczego wszyscy używają ich do opisywania świata. Były piękne. Ni esądziłem, że kiedyś użyję tego słowa w takim znaczeniu jak inni.
Nie potrafiłem opisać tego, co zobaczyłem, a przynajmniej nie różnic w barwach. Bo jak mam określić kolor, skoro nigdy go nie widziałem? Zawsze myślałem, że kamień na jeden kolor, a teraz dostrzegłem, że ściany składają się z tysiąca odcieni. Metal połyskuje, odbijając płomienie i wygląda przy tym niesamowicie, a drewno ma miliony miniaturowych przebarwień. Najbardziej niesamowite były jednak łuski. Teraz wiedziałem dlaczego nawet moja rodzina podziwiała mnie w ciele Smoka. Głęboki fiolet, jak to określał tata Arael. Nie wiem, czy był głęboki, ale na pewno mi się podobał.
Nie miałem jednak czasu zastanowić się nad tym, co zobaczyłem. Obraz dał mi część tego, czego pragnąłem najbardziej, ale też uratował mi życie. Widok ostrego jak brzytwa grotu włóczni dotarł do mnie w samą porę.
W ostatniej chwili pochyliłem łeb, a włócznia ledwo drasnęła moją szyję. Ryknąłem z bólu i zionąłem jeszcze większą ilością ognia. Nie byliśmy głęboko, więc nie siliłem się na roztopienie całej warstwy skał i gleby.
- Uważaj – ostrzegłem Lureia i wybijając się na tylnych łapach, złapałem go w przednią. Głowę pochyliłem i skoczyłem, grzbietem rozbijając sklepienie jaskini. Zabolało, ale nie na tyle by mnie spowolnić. Najeźdźcy zaczęli strzelać z kusz, a nawet rzucać mieczami, więc nie było czasu na jakiekolwiek wahanie.
Jedno uderzenie skrzydeł pozwoliło nam uciec poza zasięg broni Najeźdźców. Visio puściła Lureia, i wzbiła się w powietrze, z trudem dotrzymując mi tempa. Nie mogłem jednak zwolnić. Pierwsze miejsce w jakie udadzą się Najeźdźcy to polana, na której wciąż znajdowały się nasze rzeczy.
Lurei spokojnie spoczywał w mojej łapie, nawet się nie trzymając. Był zajęty oglądaniem topazu, który trzymał w obu dłoniach, by przypadkiem go nie upuścić. O dziwo nie miałem najmniejszego problemu by stwierdzić co robi. Zwykle przy zmianie ciężko mi było utrzymać panowanie nad wodą.
- Gdzie mam lecieć?
- Na polanę – Lurei nie zrozumiał o co mi chodzi, ale po chwili zwrócił głowę w moją stronę. - Przepraszam. Skręć lekko w lewo. Jeszcze jakieś dwieście metrów.
Jakoś udało nam się dolecieć i szybko spakować rzeczy. Konie były lekko przestraszone, kiedy lądowałem na polanie, ale szybko się uspokoiły. Na szczęście były już do tego przyzwyczajone.
Po niezbyt długim czasie zaczęliśmy słyszeć odgłosy wydawane przez pościg. Najwyraźniej mieli konie, bo dosyć szybko się zbliżali. Spakowaliśmy resztę rzeczy i wsiedliśmy na konie, które mimo tego, że dopiero, a może raczej już, zaczynało świtać, były już gotowe do drogi.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z polany, Najeźdźcy byli już bardzo blisko. Słychać było rżenie koni i tupot biegnących ludzi. Mieliśmy jednak przewagę w postaci koni z Ignem. Były one wytrenowane w jak najszybszym galopie. Dopilnowałem też, by Lurei dostał najszybszego konia jakiego posiadaliśmy w Pałacu. Nie licząc mojego konia, z którym praktycznie się wychowałem.
- Dasz radę zostawić na drodze ścianę wody? - powiedziałem na głos. To dziwne połączenie urwało się kiedy tylko Lurei wypuścił z rąk topaz.
- Na daleką odległość nie. Musiałbym użyć kamienia.
- Zrób to. Musimy ich jakoś zatrzymać.
Lurei wyciągnął topaz, a we mnie od razu uderzyła jego świadomość. Odwróciłem się do tyłu i posłałem mgłę w stronę Najeźdźców. Wcześniej zauważyliśmy, że kiedy to robię, podczas gdy Lurei trzyma błękitny kamień, on także wszystko wyczuwa.
Kiedy Najeźdźcy wjeżdżali, bądź wbiegali w mgłę, mogliśmy podać każdy szczegół ich wyglądu. Nie licząc kolorów oczywiście. Dzięki temu dowiedzieliśmy się gdzie są i ilu ich jest. A było naprawdę sporo.
Skupiłem się i kazałem dużej ilości wody opaść na drogę za nami. Wymagało to sporo energii, ale w końcu cały odcinek pomiędzy nami i pościgiem zamienił się w błotną ślizgawkę. W niektórych miejscach sięgała ona nawet do kolan, więc konie będą miały z tym problem. Gęsty las uniemożliwiał im pójście inną drogą.
Uśmiechnąłem się, kiedy Najeźdźcy zostali zatrzymani najpierw przez błoto, a następnie przez ścianę z wody. Spojrzałem na Lureia. Lekko dyszał, ale chyba był zadowolony. On także zwrócił się w moim kierunku i uśmiechnął wesoło.
W pewnym momencie poczułem, że chce zadać jakieś pytanie. Po chwili jednak się wycofał.
- Pytaj jeśli chcesz. Wezmę pod uwagę, że jednak się na to nie zdecydowałeś i najwyżej nie odpowiem.
Lurei przez chwilę patrzył na mnie jakby zobaczył ducha. Dopiero po chwili spojrzał na kamień i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Czemu zwracasz głowę w moją stronę, tak jakbyś na mnie patrzył, skoro wyczuwasz wszystko dookoła?
Zaśmiałem się cicho. I po co on się wstrzymywał z taką głupotą?
- Dziwnie by było, gdyby ludzie widzieli, że idę z zamkniętymi oczami, ale wszystko zauważam, prawda? To działa na tej samej zasadzie. Ludzie ci nie ufają jeśli na nich nie patrzysz. Poza tym dzięki temu większość nawet nie zauważa, że jestem niewidomy. Teraz robię to z przyzwyczajenia. I tak obserwuję wszystko. To tylko mocno zakorzeniony nawyk.
Jechaliśmy w ciszy póki nie dotarliśmy do drugiego rozwidlenia dróg. Najeźdźcy byli już poza naszym zasięgiem, ale nie słyszeliśmy nic niepokojącego, więc pozwoliliśmy koniom zwolnić. Rozbawiło mnie to jak Lurei usiłował podziękować koniowi tak, bym tego nie słyszał.
Koło południa moje oczy zaczęły się zamykać. Powstrzymywałem się jak mogłem, ale kiedy po obiedzie wyleczyłem rany swoje i Lureia, straciłem resztki energii. Potem wsiedliśmy na konie, a kołysanie sprawiło, że omal z niego nie spadłem. Gdyby zwierze zybko nie zbliżyło się do Lureia, pewnie zamiast na nim, wylądowałbym na ziemi.
- Posuń się trochę. - Lurei popchał mnie do przodu.
- Po co? - zapytałem, ale posłusznie przesunąłem się jak najbardziej w przód.
- Nie możemy się zatrzymać, bo Najeźdźcy mogą nas ścigać, a jeśli dalej będziesz jechał, to zaraz sobie kark skręcisz. Dziękuj, że masz takiego mądrego konia.
Lurei zatrzymał się i po chwili podszedł do mnie. Dopiero wtedy zrozumiałem co chce zrobić. Poczułem jak moje policzki lekko się czerwienią.
- Dam radę. Nie musisz ze mną jechać. Do wieczora wytrzymam.
- Nie ma mowy. Masz wyleczyć mi siostrę, pamiętasz? Nie zrobisz tego jeśli do niej nie dojedziesz. - Lurei wskoczył na mojego konia i chwycił uzdę, przy okazji obejmując mnie ramionami. Cieszyłem się, że jedzie z tyłu i nie widzi mojej twarzy, bo ta z pewnością zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Prześpij się. Obudzę cię jak dotrzemy do wioski. Myślę, że zdążymy sporo przed zachodem.
Nie bardzo wiedziałem co robić, więc siedziałem sztywno, ledwo dotykając Aquera. Przynajmniej dopóki nie położył ręki na moim brzuchu i nie przyciągnął do siebie. Nie chciałem wyjść na idiotę, więc oparłem się o niego i zamknąłem oczy. Zmęczenie dało o sobie znać i kilka minut później już nie przejmowałem się tym, że wtulam twarz w szyję Lureia, a on mi na to pozwala.

- Filen, wstawaj. Już prawie jesteśmy. - Cichy głos przy uchu wybudził mnie ze snu, który kompletnie nie miał sensu. Było mi zimno, a Lurei był stanowczo o kilka stopni cieplejszy niż otoczenie.
- Nie śpię – mruknąłem, nie odsuwając się jednak ani o centymetr. Wcisnąłem tylko zmarznięte ręce między nasze klatki piersiowe. Nie mam pojęcia jakim cudem jechałem teraz bokiem. Plecami opierałem się o rękę Lureia, choć w większości po prostu na nim leżałem. Grunt, że było mi wygodnie.
- To dobrze, ale jest tu już sporo ludzi, a ty wcale nie wyglądasz jak dziewczyna. Choć mi to wcale nie przeszkadza – powiedział rozbawiony, a ja parsknąłem cicho.
- I tak ich nie widzę, więc mnie nie obchodzą. Zimno tu, więc usiłuję zatrzymać moje ciepełko.
- Wiesz, że jesteś zabawny jak jeszcze śpisz?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Czemu tu jest tak zimno? - otoczyłem się ramionami i odsunąłem trochę. - Wiesz gdzie jest jakaś gospoda?
- Wiem. Przed chwilą jedną mijaliśmy. Rozmawiałem z gospodarzem i powiedział, że przygotuje nam pokój. Tylko stajnie są kawałek dalej. Właśnie do nich dojeżdżamy.
- To dobrze, bo strasznie mi niewygodnie.
- Jakoś wcześniej nie narzekałeś – Lurei zaśmiał się z niewiadomego dla mnie powodu.
- Teraz narzekam. Daleko jeszcze?
- Już jesteśmy. Czekaj, zejdę pierwszy.
- Nie trzeba. Poradzę sobie. – Błyskawicznie stworzyłem mgłę i zbadałem ziemię wokół. Zeskoczyłem, nie przejmując się tym, że mogło zaboleć. Dawno nauczyłem się, że takie rzeczy nie szkodzą mi ze względu na geny. Rozprostowałem kości i wypuściłem mgłę na większy teren.
W naszą stronę szedł stajenny z szerokim uśmiechem na twarzy. Oddaliśmy mu swoje konie i ustaliliśmy, że wrócimy po nie rano. Po chwili ruszyliśmy w stronę gospody.
- Dalej mi nie powiedziałeś dlaczego jest tak zimno.
- Wcale nie tak bardzo. To u was jest zawsze gorąco. Poczekaj kilka dni, a zobaczysz jaka panuje u nas temperatura. Co prawda w porównaniu do Aquem u nas też jest ciepło, ale na pewno nie tak bardzo jak w Ignem.
- Nawet mi o tym nie wspominaj – mruknąłem i zająłem się pocieraniem ramion.
Kiedy w końcu dotarliśmy do gospody, czekał już na nas jej właściciel. Po krótkiej rozmowie i zapłacie, dostaliśmy kluczyk do pokoju. Po wejściu, Lurei od razu zaprowadził mnie na łóżko. Kiedy zniknął w łazience, szybko się przebrałem i wszedłem pod kołdrę, niemal od razu zasypiając w rozkosznym ciepełku.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział VI

 Przepraszam! Kurczę, ustawiłam datę i godzinę, tylko zamiast publikuj dałam zapisz :( A dziwie się czemu nie mam komentarzy ;)
Dziękuję za miłe słowa, bo to jest naprawdę świetne, kiedy się je czyta :*
Tak więc nie przedłużam mojego opóźnienia :)
Buziaki dla Wszystkich!


Obudziłem się jako pierwszy, a przynajmniej tak wnioskowałem z równomiernego oddechu, dochodzącego do mnie z drugiego kąta pokoju. Poczułem się lekko zdezorientowany. Gdzieś we mnie pojawiła się nikła iskierka strachu. Przecież w tym momencie byłem zupełnie bezbronny. Przez noc moje poczucie przestrzeni zupełnie się zmieniło i nie byłem pewny, czy sam trafiłbym do toalety.
Myślałem, że będzie inaczej. Cały czas marzyłem o tym, by wyjechać z Ignem. Chciałem poznać świat, nowych ludzi, którzy traktowaliby mnie jako równego sobie, stawić czoło normalnym problemom zwykłych mieszkańców wsi. Tymczasem bałem się nawet wstać z łóżka. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że cały Pałac znam na pamięć. To nie żaden instynkt mnie w nim prowadził, a po prostu wyuczone ruchy. Byłem dumny z tego, że mimo braku wzroku, radzę sobie w Pałacu. Że jestem taki jak inni. Tymczasem dotarła do mnie gorzka prawda. Nie jestem jak inni. Oni widzą, a ja byłem, jestem i będę ślepy już na zawsze. I już się z tym pogodziłem. Koniec użalania się nad sobą.
Zacisnąłem zęby i usiadłem, plecami opierając się o ścianę. Ręką przejechałem po łóż, chcąc sprawdzić gdzie się ono kończy. Odetchnąłem, kiedy znałem już jego powierzchnię. Niby nic, a przyniosło lekką ulgę.
Przesunąłem się na skraj posłania i wstałem, cały czas jednak się go trzymając. W myślach prześledziłem wczorajszy wieczór. To, jak Lurei mi pomagał. To jak położył moją rękę na ramie łóżka. Przesunąłem się w to samo miejsce i przypomniałem sobie jego słowa. Cztery małe kroczki. Szedłem powoli, niemal sunąc stopami po ziemi. Ręce miałem wyciągnięte przed siebie, by nie wejść w nic. W końcu natrafiłem na drewnianą powierzchnię drzwi. Przesunąłem ręką wzdłuż nich i dotarłem do ściany na przeciwko. Uśmiechnąłem się lekko. Już nie daleko.
Po jakiejś minucie dotarłem do łazienki i z ulgą stworzyłem gęstą mgłę. Wszystkie kształty dodawały mi otuchy, a każda nierówność w drewnianej podłodze, którą omijałem bez problemów, poprawiała mi humor.
Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się we wzięte z pokoju ciuchy. Kiedy wyszedłem z łazienki, Lurei już nie spał. Dowiedziałem się o tym, kiedy ktoś chwycił mnie za przedramię. Oczywiście od razu włączył mi się instynkt samozachowawczy i odepchnąłem napastnika, zamykając go w kuli z wodą. Kiedy jednak woda przylgnęła do jego skóry, rozpoznałem Lureia, który zaskoczony nawet nie próbował wydostać się z bańki. W sumie i tak nie mógł się w niej udusić.
Wypuściłem go z wody i ponownie tego dnia odetchnąłem. Dopiero ranek, a ja już byłem cały zestresowany.
- Nic ci nie jest? - Lurei podszedł i stanął w niewielkiej odległości. Wyciągnąłem ręce, chcąc go znaleźć i natrafiłem na jego klatkę piersiową.
- To ja powinienem się o to zapytać. Nie strasz mnie tak. Dobrze, że cię nie podpaliłem.
- Na moje szczęście chyba wolisz wodę. Odprowadzić cię do łóżka?
- Jeśli możesz. - Na chwilę zapadła cisza, przez co nie bardzo wiedziałem co się dzieje. W końcu Lurei się odezwał z lekkim rozbawieniem w głosie.
- Jeśli chwycisz mnie za rękę, to będzie dużo prościej. - Uświadomiłem sobie, że cały czas ściskam jego koszulę i poczułem jak pieką mnie policzki. Puściłem go, a on ujął moją dłoń i odprowadził mnie do łóżka.
- Tym razem zmieściliśmy się w dwóch krokach. Robimy postępy.
Ze zdumieniem przyjąłem jego słowa. Rzeczywiście nawet się nie zastanawiałem nad tym, czy coś może stać na ziemi. Co prawda już tędy przechodziłem, ale zazwyczaj i tak zachowywałem ostrożność. Czyżbym już zaczynał ufać Lureiowi?
Jakieś pół godziny później udaliśmy się na dół, aby zjeść śniadanie w gospodzie. Nie było ono zbyt wykwintne, ale nie narzekałem. Nie łudziłem się nawet, że ktoś dorówna cioci Rachel w gotowaniu. W każdym razie po posiłku udaliśmy się na miasto. Dzięki delikatnej mgiełce, która unosiła się w powietrzu i bez mojej ingerencji, rejestrowałem dużo więcej niż Lurei oczyma. Można powiedzieć, że widziałem wszystko dookoła.
Okazało się, że Lurei zamierzał kupić namiot. Było to dość rozsądne, zważywszy na to, że następną noc musieliśmy spędzić na jakiejś polance, choć sam bym o tym nie pomyślał. No, może przyszłoby mi to do głowy, kiedy musiałbym spać pod gołym niebem.
Udało nam się zdobyć namiot bez większych problemów. Do wioski musiała dojść wiadomość o moim przyjeździe, bo wszyscy kłaniali się, kiedy przechodziliśmy i oferowali swoje usługi za darmo. Było to co najmniej wkurzające.
Kiedy nareszcie udało nam się zdobyć wszystko, co było nam potrzebne na te dwa dni drogi do następnego miasteczka, wróciliśmy do gospody, by zabrać nasze konie. Okazało się, że dobrze o nie dbano, więc wcisnąłem stajennemu do ręki złotą monetę. Wyglądał na bardzo biednego, więc to powinno nieco poprawić jego sytuację. Dziękował nam przez kilka minut, zapraszając nas do siebie, kiedy będziemy wracać.
Z miasta wyjechaliśmy jeszcze przed południem. Lurei twierdził, że do polanki na której spał w czasie podróży w drugą stronę dotrzemy tuż po zmroku. Jako, że ani on, ani ja nie znaliśmy zbytnio tych terenów, postanowiliśmy się na niej zatrzymać. Orlica cały czas leciała nad nami. Lądowała tylko, aby jeść. Widocznie spodobała jej się nowa umiejętność.
Zauważyłem, że od kiedy tylko Lurei dowiedział się, że nie musi ciągnąć za uzdę, by koń pojechał tam, gdzie on tego chce, cały czas cicho szeptał mu kierunki w których ma jechać. Dzięki temu zwierze znacznie się do niego przekonało. Kiedy dojeżdżaliśmy do jakiegoś rozdroża, koń przystawał i pytał gdzie ma iść. Może Lurei go nie rozumiał, ale i tak jakoś się dogadywali. Nie mogłem się nie uśmiechać, kiedy mężczyzna nieświadomie odpowiadał zwierzęciu na pytania.
- Twój koń naprawdę docenia, że już go nie szarpiesz. Chyba cię nawet polubił - Koń przytaknął, a ja się zaśmiałem. - Chyb a nawet na pewno.
- Cieszę się, że dobrze się dogadujemy. Myślę, że zrezygnuję z uzdy. I tak jest mi już nie potrzebna.
- Też o tym myślałem, ale myślę, że lepiej jak ją po prostu poluzujesz. Ludzie będą się zastanawiać jak kierujesz koniem.
- Masz rację. Szkoda - odpowiedział i poklepał konia po szyi. Ten wyraził swoją wdzięczność za dobre chęci, więc przekazałem to Lureiowi.
Po chwili zostałem wciągnięty w rozmowę, w której uczestniczyła cała nasz czwórka. Konie wymieniały opinie między sobą, ja powtarzałem to Lureiowi, a on wtrącał swoje trzy grosze. Wychodziły z tego dosyć zabawne sytuację, gdyż konie zdążyły już mienić temat nim ja powiedziałem o czym rozmawiają. W skutek tego Lurei najczęściej mówił coś zupełnie nie pasującego do tematu, co niezmiernie bawiło zwierzęta.
Ta część podróży minęła nadzwyczajnie szybko. Kiedy konie się uspokoiły i ucichły, zaczęliśmy z Aquerem rozmowę na temat mitycznych stworzeń z Ignem. Wyjaśniłem mu co nieco, dzięki czemu pojmował już skąd się wzięły moje pozostałe postaci. On opowiadał o swoich domysłach, które zazwyczaj były po prostu absurdalne, więc prawie cały czas kończyły się moim, bądź jego wybuchem śmiechu.
Na polankę wjechaliśmy zgodnie z przewidywaniami. Sądząc po tym jak Lurei mrużył oczy, słońce już zaszło. Kiedy się zatrzymaliśmy, zeskoczyłem z konia  i otoczyłem się mgłą. Powoli zbadałem całą polankę, nie znajdując na nikogo. Nie licząc zająca, śpiącego w norze pod drzewem.
- Strasznie tu ciemno - Lurei usiłował przeniknąć wzrokiem moją mgłę. - Nie pomagasz.
- Chociaż raz to ty jesteś tym ślepym - zaśmiałem się i wyciągnąłem z juków namiot. - Proponuję, żebyś rozpalił ognisko. Będziesz coś widział i nie będę skazany na samotne rozkładanie tego ustrojstwa.
Usiłowałem wyplątać rękę ze sznurków, w które wcześniej ją włożyłem. To, że nigdy nie rozkładałem namiotu wcale nie pomagało.
- Nie mógłbyś ty go rozpalić? W końcu jesteś po części Ignisem. Widziałem jak robisz te swoje płomyczki - powiedział i machnął ręką w dość zabawny sposób.
- Nie ma tak łatwo. Gdybym tylko mógł kontrolować coś większego niż te płomyczki, to byłoby dużo prościej.
- Nie możesz? Przecież jesteś synem Igne. Powinieneś być jakoś bardziej uzdolniony, nie?
- Dzięki za przypomnienie - warknąłem, lekko podminowany. Nikt nie lubi jak wytyka mu się jego wady.
- Nie miałem nic złego na myśli. To po prostu trochę dziwne, że potomek ognistych stworów nie umie rozpalić ogniska.
- Jeśli taki jesteś mądry, to spróbuj je rozpalić siłą woli. Ciekawe czy ci się uda.
Zapadła długa i nieznośna cisz, której żaden z nas nie ośmielił się przerwać. Lurei chyba obawiał się, że jak coś powie, to oberwie mu się jeszcze bardziej. I słusznie. W mojej głowie pojawiały się chamskie odpowiedzi na każdą jego wypowiedź.
W końcu jednak stanęło na tym, że Lurei zajął się namiotem. Kiedy zobaczył, jak usiłuję go rozłożyć, niemal się nie dusząc przez sznur, który owinął mi się wokół szyi, podszedł i bez słowa pomógł mi się rozplątać.
Nie pozostało mi nic innego, jak rozpalić to cholerne ognisko. Odszedłem kawałek i pełen nadziei usiłowałem jednak stworzyć stabilny ogień. Jak zwykle podpaliłem kilka drzew i na tym koniec. Zgasiłem pożar i wszedłem do lasu, by znaleźć jakieś patyki. Okazało się, że raczej niewielu zatrzymuje ie na tej polance, bo wystarczyło kilka kroków w las,  bym natknął się na sporą ilość patyków. Było to dosyć dziwne, zważywszy na to, że polana znajdowała się niedaleko od drogi, a w dodatku była osłonięta drzewami, co zapewniało sporą przewagę w przypadku ataku zbójców.
Wzruszyłem ramionami, postanawiając nie zaprzątać sobie tym głowy. Z drewnem w ramionach udałem się na polankę, na której nie zastałem Lureia. Namiot zaczynał już przypominać swoją docelową postać, jednak jego jedna strona nie była umocowana w ziemi. Machnąłem na to ręką. Każdy potrzebuje czasem udać się na stronę. Ja natomiast postanowiłem naznosić jeszcze trochę drewna. Nie będziemy musieli latać po nie w środku nocy.
Po kilkunastu minutach wróciłem z kolejnymi patykami i tym razem nieobecność Lureia wydała mi się  dosyć niepokojąca. Namiot stał tak, jak wcześniej, konie stały przy drzewach, gdzie wcześniej je zostawiliśmy. Wszystko wyglądało normalnie, więc dlaczego nie było śladu po Lureiu?
Podszedłem do namiotu i dotknąłem materiału. Był mokry, a ja uważałem, żeby mgła go nie dosięgła. Jedynym prawdopodobnym wyjaśnieniem pozostawała więc moc Lureia. Skupiłem się na mgle, szukając czegoś, co powiedziałoby mi gdzie jest Aquer.
Mgła zgęstniała, pochłaniając każdą kroplę rosy jaką napotkała. W pewnym momencie poczułem delikatny opór. Mimowolnie chciałem go zlikwidować, jednak w porę się powstrzymałem. Odnalazłem kroplę, która leżała na liściu, kilka metrów ode mnie. Delikatnie zsunąłem ją na swoją dłoń. Tak jak myślałem, dalej pozostała idealnie okrągła.
Zapomniałem o mgle, skupiając całą uwagę na małej kuleczce z wody. Dotarła do mnie nikła świadomość.
- Filen... -usłyszałem w głowie cichy szept. Kropla przesunęła się do przodu. Zerwałem się do biegu. Ta świadomość na pewno należała do Aquera, a to, że była taka słaba, wcale dobrze nie wróżyło.
Dzieląc uwagę między kroplę wody i mgłę, która ostrzegała mnie przed przeszkodami, biegłem, nasłuchując jakichkolwiek dziwnych dźwięków.
Kropla skręcała, a ja miałem nadzieję, że pokazuje mi drogę. W pewnym momencie musiałem podłożyć drugą rękę, bo kropla spadłaby na ziemię. Zatrzymałem się, posyłając przed siebie mgłę. Wraz z odległością gęstość mgły malała, więc musiałem się jeszcze bardziej wysilać. W końcu dostrzegłem ruch. Pięć postaci, dwie z nich niosące coś wielkości człowieka. Nie mogłem dowiedzieć się niczego więcej, bo byli zbyt daleko i wciąż się oddalali.
Zdyszany ruszyłem dalej, będąc już bardziej ostrożny. Co prawda mgła dawała mi pewną przewagę, ale dalej coś mogło mnie zaskoczyć. Lepiej, żeby o mnie nie wiedzieli.
Poczułem jak coś rozdziela mgłę od góry i leci w moją stronę z dużą prędkością. Po chwili orlica wylądowała na moim ramieniu. Jej szpony lekko wbijały mi się w skórę, ale cieszyłem się, że nie jestem sam.
- Przypomnij mi, żebym nadał ci jakieś imię - szepnąłem, nie przerywając szybkiego marszu. Mężczyźni przede mną zatrzymali się i położyli Lureia na ziemi. Jeden z nich wyjął coś z kieszeni, a mgła wycofała się, blokując moją widoczność.
- Leć. Bądź moimi oczyma - pogłaskałem ptaka po łbie i wyrzuciłem w górę, by zerwał się do lotu. Po chwili dotarł do mnie orli krzyk. Uświadomiłem sobie, że wcześniej nie próbowałem rozmawiać z tym ptakiem. A przecież orły są nadzwyczaj inteligentne. W dodatku dzięki formie Fenixa, mogłem porozumiewać się po "ptasiemu".
- Co się tam dzieje? - pisk Fenix'a, który z siebie wydałem nie był słyszalny dla ludzi. Orzeł natomiast natychmiast poleciał na zwiady.
- Pięciu Najeźdźców, wchodzą do ukrytego tunelu. Dwóch zostało na zewnątrz, podają tamtym Lureia. Zaatakować?
- Nie! Nie chcę, żeby ci się coś stało. Zaczekaj na mnie i informuj co się dzieje.
- Nic by mi się nie stało, ale poczekam. Możesz potrzebować moich oczu.
W biegu omijałem wszystkie gałęzie, kanary i kamienie, w mgnieniu oka docierając do granicy mgły. Orlica ostrzegła mnie przed wyjściem zza drzew. Moja mgła otoczyła polankę, nie dostając się jednak na nią. Co tu się działo?
Spróbowałem posłać mgłę dalej, jednak moje starania spełzły na niczym. Kropla w mojej dłoni przestała się ruszać, spływając po skórze jak zwykła ciesz. Lurei nie miał już nad nią kontroli.
Przełknąłem wielką gulę, która ulokowała się w moim gardle. Jak miałem załatwić tych Najeźdźców, skoro moja mgła ich nie dosięgała? Myśl o użyciu ognia nie wydawała się najrozsądniejsza. Nie byłem w stanie nawet utrzymać ognia, a co dopiero nim walczyć.
- Czy jak wyjdę, to mnie zobaczą?
- Przejdź kilka metrów na zachód, a zaskoczysz ich od tyłu.
- Moja mgła nie działa. Nie widzę ich. Jak mam z nimi walczyć?
- Będę twoimi oczami. Zaufaj mi.
W mojej głowie właśnie rozgrywała się walka. Jeśli tam wyjdę, mogę zginąć, a jeśli nie, to z kolei Lurei może. Cholera. Chwyciłem miecz, który towarzyszył mi od najmłodszych lat. Był dłuższy niż inne, co dawało mi sporą przewagę. Dzięki sile mitycznych mogłem bez problemu unieść ciężką broń, dzięki czemu byłem również szybki. Jednak czy szybkość i siła wystarczy, kiedy nie widzi się przeciwnika?
Szedłem na wschód, póki orlica nie dała mi znaku. Podszedłem do granicy drzew, dalej nie mając pewności co zrobię.
- Nie mamy czasu. W każdej chwili mogą wyjść kolejni. Walcz i użyj moich oczu, jakby należały do ciebie. Dasz radę.
Wziąłem głęboki wdech i jak najciszej ruszyłem przed siebie. Na polanie nie było żadnych patyków, więc Najeźdźcy nie mieli szans mnie usłyszeć.
- Odwrócę ich uwagę. Idź dalej prosto. Tak, jeszcze kilka kroków. Usiadłam na gałęzi. Najeźdźcy są między nami. Idź w moją stronę. Teraz uderz rękojeścią na wysokości głowy. Od prawej. Już!
Zamachnąłem się, rękojeścią uderzając jednego z Najeźdźców. Usłyszałem jak upada na ziemię nieprzytomny. Odwróciłem się w stronę z której dobiegł mnie zaskoczony okrzyk. Zamachnąłem się mieczem i usłyszałem zgrzyt metalu.
- Zablokował. Ma krótki, dwuręczny miecz i nie jest zbyt dobry w szermierce. Uderz od prawej i wykonaj zwód. Na mój znak. Teraz.
Usłyszałem trzepot skrzydeł i ciąłem, dokładając jeszcze fintę. Miecz zagłębił się w ciele.
- Sparuj z prawej i odbij! - Posłusznie zablokowałem cięcie i wytrąciłem przeciwnikowi miecz z ręki. Na wyczucie uderzyłem rękojeścią i westchnąłem z ulgą, kiedy Najeźdźca bezwładnie upadł na ziemię. Orlica wylądowała mi na ramieniu.
- Już wiem jak cię nazwę. Visio, jesteś moim wzrokiem.
- Podoba mi się.
- Cieszę się. Chodźmy dalej. Musimy uratować tego idiotę.
Kierowany wskazówkami Visio wszedłem do podziemnego tunelu. Dzięki niej omijałem wszystkie przeszkody. Po kilku minutach czułem się, jakbym badał otoczenie mgłą. Jej opisy były dokładne, a dzięki orlim oczom widziała nawet w półmroku, jaki prawdopodobnie panował w tunelu.
- Słyszę kogoś - szepnąłem, zbliżając się do jednaj ze ścian. Idąc bokiem byłem mniej widoczny.
- A ja widzę światło. Nie martw się. Jest jeszcze daleko. Przyśpiesz. Nie chcemy, żeby ktoś zaszedł nas od tyłu.
- Zawsze mogę się zamienić w Salamandrę.
- Ale byś tego nie chciał, prawda? Nie powinieneś zmieniać się poza Ignem.
- Wiem, ale w ostateczności to zrobię.
Zatrzymałem się dopiero, kiedy słyszałem trzask ognia z pochodni. Jako, że sam płonął, łatwo było go kontrolować. Utworzyłem mały płomyczek za mną, tak by był niewidoczny, ale bym mógł słuchać tego, co się dzieje. Nikt jednak nic nie mówił.
- Dwóch najeźdźców, z mieczami. Widzę też Lureia. Siedzi w cieniu, związany, ale przytomny. Chyba nie wie co się dzieje, bo rozgląda się jakby dopiero co się obudził.
Orlica opisała mi niewielką jaskinię, nie pomijając żadnych ważnych szczegółów. Nie miałem pojęcia co robić i sądząc po milczeniu Visio, ona także. W pewnym momencie usłyszałem jak ktoś się szamota. Visio opisała mi miejsce, gdzie siedzi Lurei, przywiązany do metalowego pręta, wystającego ze ściany.
Do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Skoro Lureiowi udało się utrzymać kroplę wody, mimo tego, że coś blokowało moce Aquera, mnie też powinno się udać.
Zamiast tworzyć rozległej mgły, stworzyłem tylko małą chmurkę, którą posłałem w stronę mężczyzny. Visio naprowadzała mnie na cienie, tam, gdzie nikt nie zauważy ruchu. Czułem się, jakbym usiłował stworzyć mgłę od Ignem do Aquem. Na czoło wystąpiły mi krople potu. Jeśli Lurei utrzymywał kontrolę nad kroplą, to nie dziwię się, że w końcu stracił przytomność. Kropla była łatwiejsza do kontroli, jednak nie mogłem jej przesuwać po podłożu, bo strasznie długo by to trwało.
Kiedy mgiełka w końcu dotarła do Lureia zmniejszyła się o połowę. Z ulgą pokierowałem ją na twarz Lureia i odetchnąłem.
- Filen... - w myślach Aquera wyczułem ulgę, ale też poważne zaniepokojenie.
- Jestem tutaj - posłałem mu świadomość kierunku, a on dyskretnie odnalazł mnie wzrokiem i zaraz wgapił się w ścianę, by nie zdradzić mojej kryjówki.
- Mają topaz.
- Topaz?
- Kamień, blokujący moc Aquerów. Nie słyszałeś o nim?
- Nie, ale Najeźdźcy używają czegoś podobnego na Ignisach. Moc jest wtedy bezużyteczna. W każdym razie rozumiem o czym mówisz. Czuje się, jakby ktoś zamknął całą moją wodę w nieszczelnym słoiku, z którego może wydostać się tylko kilka kropel.
- Tak, coś o tym wiem. W każdym razie jeśli weźmiesz go ty, twoja moc bardzo wzrośnie. Musisz go znaleźć, albo obaj będziemy nieużyteczni. 
- Łatwo ci powiedzieć. Bez wody jestem zupełnie ślepy.
- Cholera, zapomniałem. Jak ty tu wszedłeś? 
- Visio mnie prowadziła.
- Visio? Kto do znowu jest?
- Mój orzeł. Tak ją nazwałem.
- Czy to nie znaczy czasem "widzenie" ? Trafna nazwa.
-  Wiem. Dobra siedź tam i mów jakby ktoś chciał mnie zabić.
- Raczej cię nie zabiją. Chyba chcieli nas schwytać.
- Wiesz, ja wolę nie sprawdzać, czy będą celować w serce, czy w ramię. Jestem przywiązany do wszystkich części mojego ciała.
Lurei zaśmiał się cicho, co zwróciło uwagę Najeźdźców. Podeszli do niego, a ja poczułem głęboką pogardę jaką ich darzył.
- Filen, teraz masz szansę, stoją tyłem.
- W takim razie zaczynamy. Liczę na ciebie, Visio - odezwałem się cicho i ruszyłem w stronę Najeźdźców.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział V

 Dziękuję Wam za komentarze :) Motywujecie mnie do pisania jak nikt inny!

 (Lurei)
Obudziłem się, kiedy promienie słońca zaczęły dostawać się do pokoju przez otwarty balkon. Ptaki za oknem śpiewały wyjątkowo głośno. Miałem wrażenie, że siedzą na balkonie i usiłują się przekrzyczeć. Leżąc na łóżku, wsłuchiwałem się w ich rozmowy. Mimo początkowych wątpliwości, zacząłem słyszeć krótkie przerwy między kolejnymi zwrotkami ich piosenki. Zupełnie jakby ze sobą rozmawiały.
W pewnym momencie podniosłem się do siadu, słysząc cichy śmiech. Ptaki jakby mu zawtórowały. Wstałem po cichu i wyjrzałem przez okno. Mimowolnie się uśmiechnąłem, widząc postać siedzącą na balkonie obok.
Filen siedział na krześle tuż przy niedużym stoliku i śmiał się, głaskając małego orła, leżącego mu na kolanach. Wokół niego, na balustradach siedziały ptaki przeróżnych gatunków. Niektóre wydawały mi się znajome, a inne widziałem po raz pierwszy.
Brunet uniósł dłoń, by odgarnąć włosy opadające mu na twarz. Oczy miał zamknięte, a ja nie wyczuwałem w powietrzu żadnej wody. W tym momencie nie widział nic.
Do głowy powrócił mi obraz z poprzedniego dnia. Nie miałem pojęcia, czemu Filen nagle zaczął płakać i uciekł do pokoju. Nie znałem go długo, ale wydawał się być raczej osobą, która nie okazywała słabości. Dlatego tak się wściekał, kiedy ktoś uważał go za gorszego z powodu ślepoty. Wmawiał wszystkim, że nie ubolewa nad tym, że nie widzi.
Jego zachowanie i słowa sprawiły, że przestałem go postrzegać jako kalekę. Dzięki wodzie i innym zmysłom poruszał się jak normalny człowiek i za takiego go brałem. Z tego powodu tak bardzo zdziwiło mnie jego wczorajsze zachowanie. Każdy jednak ma jakieś chwile słabości, a Filen miał prawo mieć ich więcej niż inni. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że już nigdy nie ujrzę niczego, a Filen nigdy nic nie widział. Ta namiastka, którą dawała mu woda była cudowna, ale nawet po części nie dorównywała patrzeniu na świat własnymi oczami.
Patrzyłem jak Filen po cichu rozmawia z ptakami, co chwilę śmiejąc się i zadając kolejne pytania. Zwierzęta siadały na jego ramionach i nogach, a on nie ruszał się, by nie zrobić im krzywdy.
W pewnym momencie jeden z ptaszków podleciał i usiadł na balustradzie mojego balkonu. Spojrzałem na niego przez szybę, a on zaćwierkał cicho przechylając łebek. Kiedy nie uzyskał odpowiedzi pofrunął do Filena i usiadł mu na ramieniu.
- Doprawdy? - szepnął i zwrócił się w moją stronę. - Ptaki zastanawiają się po co się chowasz?
- Nie chciałem przeszkadzać – Wyszedłem na zewnątrz, nie bardzo wiedząc co mam ze sobą zrobić. Ku mojemu zdziwieniu ptaszek, który mnie zauważył od razu usiadł mi na ramieniu. Drugi za to wylądował mi na głowię, wygodnie się układając. Musiałem wyglądać komicznie i żal mi się zrobiło Filena, że on tego nie widzi.
- Tylko rozmawiamy o mieszkańcach miasta. Dzięki ptakom wiem, co się dzieje w całym Ignem. Jeśli chcesz wiedzieć, to zapytałem je o Najeźdźców i wiem już, gdzie znajduje się jeszcze jeden tunel. Kawka powiedziała o tym mojemu ojcu.
- To dobrze. Chyba musimy się powoli zbierać? - Filen wydawał mi się trochę dziwny, jednak nie wiedziałem dlaczego. Nie było to nic nadzwyczajnego, gdyż znałem go dopiero jeden dzień, ale miałem przeczucie, że nie zachowuje się tak jak zawsze.
- Ja już jestem gotowy. Musimy poczekać jeszcze na Diulowa. O ile się nie mylę, to będzie tu niedługo.
Wróciłem do pokoju, chcąc skończyć pakowanie. Miałem przy sobie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, więc nie zajęło mi to dużo czasu. Kiedy skończyłem w pokoju rozległo się pukanie. Otworzyłem drzwi i przywitałem się z Arią.
- Gotowy? Przed waszym wyjazdem zjemy jeszcze wcześniejsze śniadanie.
Po zapewnieniu jej, że jestem spakowany, poszliśmy na jadalnie, gdzie czekała już na nas reszta. Filen wszedł chwilę po nas, przepraszając za spóźnienie.
Podczas posiłku Arael patrzył na nas podejrzliwie. W końcu poruszył temat tajemniczego zawalenia się tunelu Najeźdźców i znalezienia ich związanych zaraz obok niego. Zerknąłem na Filena, który uśmiechał się lekko i zapewniał, że nie miał z tym nic wspólnego. Nie mogłem się powstrzymać i także lekko się uśmiechnąłem. Arael dalej spoglądał na nas bez przerwy, ale nie miał punktu zaczepienia, więc nie drążył tematu.
Godzinę później staliśmy przed Pałacem z niewielką ilością rzeczy. Filen także niedużo ze sobą wziął, co trochę mnie zaskoczyło. W końcu wychował się w rodzinie Igne, a co za tym idzie w bogactwie i dostatku. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby nie potrafił przeżyć poza swoim domem. Co prawda nie wyglądał na takiego, który do życia potrzebuje produktów najwyższej jakości, ciuchów z bawełny i diamentowych klamek, ale nie znałem go zbyt długo. W każdej chwili mógł z niego wyjść rozpieszczony bachor.
Kiedy spakowaliśmy cały bagaż do juków, pozostało nam tylko czekać na niejakiego Diulowa, który bardzo chciał się z nami spotkać przed wyjazdem. Nie miałem pojęcia kim on jest, co w sumie nie było nowością. Nie rozumiałem połowy rzeczy, jakie się tu działy. Najpierw Filen zniknął bez śladu, by później znów się pojawić i mnie uratować. Później okazało się, że włada zarówno ogniem jak i wodą, co nie powinno być możliwe, nie mówiąc już o zmianie w Smoka, a później w wielką jaszczurkę. Do tego dochodził jeszcze dziadek Filena, który przyleciał do pałacu jako ogromny, czerwony ptak.
Spodziewałem się, że wspomniany Diulow będzie jakimś mutantem, więc niemal westchnąłem z ulgi, kiedy z ziemi kilka metrów dalej wynurzyła się ogromna jaszczurka, podobna do tej, w którą zmieniał się Filen. Różniła się tylko wielkością i tym, że Filem był fioletowy, a Diulow czerwony.
Stwór otworzył paszczę i wypuścił z niej wiewiórkę. Kolejny fenomen w rodzinie Igne. Kto normalny gada z wiewiórkami lub w ogóle jakimikolwiek innymi zwierzętami?
Kilka sekund po tym, jak ujrzeliśmy gada, na jego miejscu pojawił się mężczyzna. Był podobny do Dewosa, z tym, że wyglądał na młodszego. Jego tęczówki miały krwisto czerwony kolor, zupełnie jak Filena, kiedy się wściekał i używał ognia.
- Filen, dobrze, że jeszcze nie wyjechaliście – mężczyzna podszedł do nas i spojrzał na mnie. - Ty musisz być Lurei. Jestem Diulow, Salamandra.
Przywitałem się, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Na szczęście mężczyzna znów zwrócił się do Filena.
- Mam dla ciebie pewną wiadomość. Może nie zrozumiesz od razu, ale pamiętaj by słuchać snów. Przepowiednia przyjdzie do ciebie i zacznie się spełniać. Już zaczęła, więc nie ignoruj przeczuć – powiedział to cicho, tak, że ledwo słyszałem, mimo że stałem niecały metr dalej. Filen kiwnął głową z zamyśloną miną. W jednym z jego juków coś zaczęło się ruszać. Ten jednak tylko westchnął, jakby się tego spodziewając.
Ave wskoczyła do konia i z zainteresowaniem przyglądała się orlicy, która właśnei wystawiła łebek na zewnątrz. Filen podszedł i rozpiął jukę, dzięki czemu ptak mógł wyjść na zewnątrz, co też od razu zrobił.
- Nie wiem co mam z nią zrobić. Nie chce siedzieć w juku, a nie potrafi jeszcze latać. - Odłożył orła na siodło, tuż obok wiewiórki.
- Myślę, że Ave rozwiąże twój problem.
Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku wiewiórki, która właśnie w tym momencie nakładała na szyję Orlicy sznurek z kryształem, który wcześniej sama nosiła na szyi. Kiedy kamień dotknął piór ptaka, zajaśniał na krótko i z przejrzystego zmienił kolor na fioletowy.
- W czym kryształ ma mi pomóc? - Filen spojrzał na Diulowa pytająco.
- W wielu rzeczach. Spróbuj go dotknąć.
Brunet westchnął z powątpiewaniem, ale posłusznie wyciągnął rękę w stronę kryształu. Kiedy tylko jego skóra dotknęła krystalicznej powierzchni, kryształ rozjarzył się ponownie, tym razem oślepiając mnie swoim swoim światłem. Orlica rozłożyła skrzydła i krzyknęła donośnie.
Przez chwilę w ogóle jej nie widziałem, gdyż musiałem zmrużyć oczy. Kiedy je otworzyłem, zaparło mi dech. Z niewielkiego ptaka w ciągu kilku sekund zrobił się dorosły orzeł. Dziób wyostrzył się, a jego końcówka zmieniła kolor na srebrny, młodzieńczy puch zniknął, zastąpiony przez pióra w różnych odcieniach brązu.
- Dziękuję Ave, to bardzo ułatwi sprawę – Filen nie wyglądał na bardzo zaskoczonego. Reszta też już się otrząsnęła. Czy tylko dla mnie takie rzeczy nie są normalne?
W końcu Filen stwierdził, że możemy już jechać. Z ulgą dosiadłem karego ogiera i pokierowałem go w stronę bramy. Spojrzałem na bruneta, który, jak to miał w zwyczaju, rozmawiał właśnie z koniem. Kiedy go dosiadł, zwierze od razu podeszło do mnie. Filen nawet nim nie kierował.
Po krótkim pożegnaniu przekroczyliśmy bramę pałacu. Strażnicy maszerowali bo obu naszych stronach, co chwilę krzycząc „Szanowny nadjeżdża!” lub „Baczność! Szanowny jedzie!”. Ludzie powychodzili z domów, chcąc nas zobaczyć. Dzieci nam machały, a dorośli kłaniali się, szepcząc pozdrowienia. Filen jednak nie zwracał na nich uwagi. Dopiero po chwili domyśliłem się dlaczego. Wokół nas nie było ani kropli wody. Najwyraźniej niemożliwe było panowanie nad nią cały czas.
Podjechałem bliżej Filena i szturchnąłem go, szepcząc:
- Uśmiechnij się, ludzie ci machają i biją pokłony. – Chłopak od razu zmienił wyraz twarzy kiwając głową w obydwie strony. - Pomachaj na prawo, stoi tak kilka dzieci, które usilnie chcą, żebyś je zobaczył.
Jechaliśmy przez miasto, a ja mówiłem Filenowi, gdzie ma machać, bądź w którą stronę się uśmiechać. Przy kolejnej bramie strażnicy się zmienili, jednak wszystko wyglądało tak samo, póki nie wyjechaliśmy z Ignem. Zatrzymaliśmy się na chwilę, by pożegnać się ze strażą, a następnie ruszyliśmy w drogę.
- Dziękuję za pomoc – Filen uśmiechnął się do mnie trochę smutno. - Chcę oszczędzać siły na podróż, więc zrezygnowałem z wody.
- Nie ma sprawy, służę oczami – korzystając z okazji przyjrzałem się Filenowi. Miał lekko zmarszczone brwi, jakby intensywnie o czymś myślał. Czarne włosy co chwilę opadały mu na twarz, więc zmuszony był je poprawiać. Ubrany był w brązową koszulę i o ton ciemniejsze spodnie. Zastanawiało mnie jakim cudem tak dopasował ubrania, nie widząc ich koloru.
Filen sprawiał wrażenie patrzącego w dal. Spojrzałem z ukosa na jego oczy. Już kilka razy przyłapałem się na tym, że się w nie wpatruję. To było niezwykłe jak ze sobą kontrastowały. Lewe miało kolor błękitu nieba, a drugie kojarzyło mi się z bursztynem.
- Wiesz, mimo że cię nie widzę, czuję ciarki jak tak intensywnie sięe we mnie wpatrujesz – gwałtownie odwróciłem głowę, rumieniąc się nieznacznie. Dobrze, że Filen tego nie widział.
- Czy ty w ogóle kierujesz koniem? - szybko zmieniłem temat. Filen uśmiechnął się pod nosem.
- Nie muszę. Konie to mądre i łagodne zwierzęta, a Eden jest mój odkąd pamiętam. Poprosiłem go, żeby jechał za tobą, więc proszę cię, nie wiedź w jakiś rów.
- No nie wiem, teraz będzie mnie kusić – uśmiechnąłem się i zjechałem trochę na lewo, chcąc sprawdzić, czy koń rzeczywiście za mną podąża. Wystarczyło, że trochę się oddaliłem, a on skręcił w moją stronę.
- Wiesz, że jak ładnie poprosisz, to twój koń też będzie sam szedł?
- Serio? Nawet jeżeli nie umiem rozmawiać ze zwierzętami?
- To, że ty ich nie rozumiesz, nie znaczy, że one ciebie nie. Po prostu zazwyczaj nie mają po co słuchać się ludzi.
- Więc jeśli poproszę, będzie sam nas prowadził?
- Nie wiem. To zależy od niego. Taro jest raczej łagodny. Jeśli będziesz go dobrze traktować, nie zrzuci cię kiedy zaśniesz.
Mój koń jakby w odpowiedzi zarżał cicho. Poluźniłem uchwyt, chcąc dać zwierzęciu jak najwięcej swobody. W podzięce usłyszałem ciche parsknięcie.
- Gdyby wszyscy ludzie o tym wiedzieli, życie byłoby o wiele prostsze. Chociaż i tak pewnie znaleźliby się tacy, którzy chcieli by to wykorzystać do własnych celów.
- Niestety. Nie trudno się domyślić, że zwierzęta nas rozumieją, więc często są wykorzystywane. Na przykład psy. Jeśli się z nimi wychowujesz, zyskujesz ich wierność. Jeżeli człowiek ma dobre serce, to dobrze i dla niego i dla psa, ale jeśli jest zły? Może go bić, a nawet katować, a jednak pies dalej będzie wierny.
- Nie rozumiem takich ludzi.
- To dobrze, bo nie powinieneś – Filen znów się uśmiechnął. Następne kilka godzin jechaliśmy w ciszy od czasu do czasu przerywanej krótką wymianą zdań. Zgodnie ze słowami bruneta koń szedł sam. Wystarczyło mówić w którą stronę chcę skręcić, a on szedł tam bez sprzeciwu.
Popołudniu dotarliśmy do jednej z większych wiosek leżącej niedaleko Ignem. Jako, że następna w której moglibyśmy się zatrzymać znajduje się dwa dni drogi stąd, postanowiliśmy spędzić noc w gospodzie. Znaleźliśmy taką ze stajnią w pobliżu i wykupiliśmy pokój. Filen nie poradziłby sobie w nowym miejscu nie mocząc wszystkiego dookoła, więc zdecydowaliśmy się na jeden dwuosobowy. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami, Filen zlikwidował mgłę, która wypełniła korytarz. Dla wszystkich oprócz Aquerów była niezauważalna. Niestety wszystkie tkaniny po chwili nasiąkały wodą, chyba, że były zrobione ze specjalnego materiału, takiego jak w Pałacu. Tutaj jednak jeśli nie chcieliśmy spać w mokrych łóżkach, Filen musiał radzić sobie bez wody.
Otworzyłem mu drzwi i weszliśmy do środka. Od razu rzuciłem rzeczy pod ścianę i usiadłem na łóżku. Dopiero wtedy zauważyłem, że Filen dalej stoi przy drzwiach, ledwo się przesuwając w stronę ściany. Posuwał stopami po podłodze, ręce wyciągając lekko przed siebie.
- Pomóc ci? - Wstałem, chcąc do niego podejść, ale on pokręcił głową.
- Nie trzeba, jakoś sobie poradzę – powiedział nieprzekonująco. W jego głosie słychać było wahanie.
Podszedłem do niego i złapałem za wyciągnięte ręce. Nie spodziewał się tego i chciał je cofnąć, ale mu na to nie pozwoliłem.
- Jesteśmy w niedużym pokoiku. Idąc cały czas prosto, wzdłuż ściany, jakieś trzy kroki – jedną jego rękę położyłem na ścianie, a za drugą pociągnąłem lekko w swoją stronę. Filen zrobił mały krok na przód. - Takie to może jednak cztery.
Filen zaśmiał się cicho z moich słów. Spojrzałem na jego uśmiechniętą twarz i na jego oczy. Zapatrzyłem się w malutkie ogniki rozbawienia, jakie pojawiły się w nich mimo że nie były sprawne. Chrząknąłem cicho, kręcąc głową.
- Idąc te cztery kroczki – oprowadziłem go i położyłem jego rękę na ramie łóżka. - Trafisz na łóżko, które możesz zająć.
Filen powoli usiadł na materacu, trochę się rozluźniając. Sam nie wiem, czy odważyłbym się zrobić krok w całkowitej ciemności. Podziwiałem go za to, że potrafił komuś tak zaufać.
- Daleko siedzisz? - W tym momencie Filen wyglądał na niewidomego. Wpatrywał się przed siebie, chociaż stałem tuż obok niego.
- Jeszcze stoję, ale moje łóżko jest dwa duże kroki od twojego. Tylko uważaj bo przy oknie, które masz jakieś półtorej metra po prawej, stoi mała szafka.
- Mamy tutaj łazienkę?
- Tak, jest zaraz przy drzwiach wejściowych.
- Czy.. - zawahał się, przełykając ślinę. Było mi go naprawdę żal. Widać było, że wstydzi się swojego stanu, choć nie było czego. Starałem się, żeby w moim głosie nie było słychać współczucia.
- Daj rękę, zaprowadzę cię – wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja ująłem ją delikatnie. Była mniejsza od mojej, ale nie wyglądała na kobiecą.
Poprowadziłem go do łazienki, uważając, żeby nie potknął się o próg. Kiedy tylko go przekroczyliśmy woda ze stojącej tam miski uniosła się i rozdzieliła na miniaturowe kropelki, wypełniając pomieszczenie gęstą mgłą, która wbrew zasadą zatrzymała się w progu.
Filen odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do mnie.
- Dzięki .– Oprzytomniałem i puściłem jego dłoń, zapewniając, że nie ma za co dziękować. Zostawiłem go samego w łazience, wracając na swoje łóżko. Kiedy tylko usiadłem, zdałem sobie sprawę, że nie zamknąłem drzwi. Wyciągnąłem ręcznik, przy okazji chcąc mu go dać, gdyż o nim zapomniał i ruszyłem do łazienki.
Zatrzymałem się przed ścianą z mgły i już miałem mówić, gdzie kładę ręcznik, kiedy ta przerzedziła się znacznie. Moim oczom ukazała się sylwetka stanowczo nie należąca do chłopaka. To ciało wyrosło już z wieku chłopięcego i zdecydowanie należało do mężczyzny. Skrywane pod ubraniami mięśnie poruszały się, kiedy Filen ściągał koszulkę. Stał do mnie tyłem, pokazując ładnie wyrzeźbione plecy. Skóra była o ton ciemniejsza niż na twarzy, jakby brunet często przebywał na słońcu. W pewnym momencie odwrócił się, by odłożyć ubranie na szafkę. Tak jak na plecach, mięśnie brzucha także przyciągały uwagę. Mimowolnie przejechałem wzrokiem po jego klatce piersiowej, zatrzymując się na linii włosów, znikających za paskiem spodni.
Przełknąłem ślinę i wycofałem się z powrotem na swoje łóżko. Nie było mowy, żebym podał mu ręcznik. Zarumieniłem się mocno, wyczuwając lekki dyskomfort w spodniach. O cholera.
Kilkanaście minut później, kiedy udało mi się już ochłonąć, oczywiście nie bez otwarcia okna, usłyszałem wołanie dochodzące z łazienki. Momentalnie przypomniał mi się widok, który wcześniej tam ujrzałem i byłem pewny, że na moich policzkach znów pojawiła się czerwień. Cholera, przecież ja się nie rumienie!
Podszedłem do otwartych drzwi i znów mnie zamurowało. Filen stał tyłem, zupełnie tak jak wcześniej. Z drobną tylko różnicą. Tym razem jego pośladki były idealnie wyeksponowane dla moich oczu. Poczułem jak krew spływa w dół i tylko siłą woli ją powstrzymałem. Rozejrzałem się szybko i na szczęście pomysł pojawił się w mojej głowie natychmiastowo. Zanurzyłem zawiasy drzwi w bańkach z wody, by nie skrzypiały i szybko je przymknąłem, opierając się o nie plecami.
- Co chciałeś?! - zawołałem, dysząc cicho.
- Mógłbyś podać mi rzeczy? - Zachłysnąłem się powietrzem, myśląc o tym, że będę musiał tam wejść.
- O-oczywiście – wziąłem jeszcze jego koszulkę i jakieś luźne spodnie i stanąłem przed drzwiami. Otworzyłem je na uchylne i wsunąłem do środka rękę z rzeczami, które po chwili zostały ode mnie odebrane. Odetchnąłem z ulgą, kiedy drzwi ponownie się zamknęły.
Szykowała się naprawdę długa podróż do domu.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Syn Przepowiedni - Rozdział IV

 Westchnąłem, zastanawiając się nad tym, co właśnie się stało. Rodzice pozwolili mi opuścić Ignem! W dodatku w końcu mi w czymś zaufali, a nie było to proste zważywszy na to, że wszyscy włącznie z nimi uważali, że ze względu na moje oczy, nie jestem w stanie robić rzeczy tak samo dobrze jak inni.
Woda w powietrzu zawirowała, kiedy zamknąłem za sobą drzwi od pokoju. Z ulgą uwolniłem moc i wyuczonymi krokami ruszyłem w stronę łóżka. Ściągnąłem buty i tunikę, która pojawiła się na mnie po zmianie postaci. Nie miałem pojęcia jakim cudem za każdym razem, kiedy zmieniam się w Fenix'a, Smoka lub Salamandrę, a potem przyjmuję ludzki wygląd, to ubranie znika z mojego pokoju i pojawia się na mnie, zupełnie nowe. 
Położyłem się na łóżku i przez otwarty balkon słuchałem ptasich rozmów. Dzisiejszy dzień zleciał w mgnieniu oka i zbliżała się już pora kolacji. Lurei zniknął gdzieś z ciocią Rachel i Ariel, które bardzo chętnie zgodziły się uszyć mu strój. W sumie to same to zaproponowały, nie przyjmując odmowy.
 Leżałem tak na łóżku, rozmyślając o podróży, Lureiu i jego siostrze, kiedy coś uszczypało mnie w rękę. Odskoczyłem, omal nie spadając z łóżka i powoli wyciągnąłem przed siebie rękę. Natrafiła ona na coś puszystego, pokrytego piórami.
- To tylko ty - westchnąłem z ulgą i pogłaskałem orła po głowie. Ten zapiszczał cicho dziobiąc delikatnie mój palec. - Głodna?
Entuzjastyczny pisk wystarczył mi za odpowiedź. Wyszedłem na balkon i poprosiłem ptaki, żeby przyniosły mi któryś z owoców. Nie minęła chwila, a zamiast jednego, trzymałem dwa owoce Salamandry. Podziękowałem obu ptaszkom i wróciłem do pokoju. Usiadłem na skraju łóżka i odgryzłem kawałek owocu.
- Podejdź - ptak w kilka sekund wszedł mi na kolana i dziobem szturchał po rękach, usiłując dorwać jedzenie. Zaśmiałem się cicho i podstawiłem rękę z owocem pod jego dziób. Kiedy orlicazapałem pałaszowała swoją porcję, ja również zająłem się jedzeniem. Owoc Salamandry sprawił, że głód zniknął, a fala energii zalała moje ciało. Uwielbiałem to uczucie świeżości, które nawiedzało mnie po zjedzeniu któregokolwiek z ognistych owoców.
 Nakarmiwszy mojego nowego podopiecznego i upewniwszy się, że zdążę się zdrzemnąć przed kolacją, wszedłem pod koc i zamknąłem oczy, myślami znów wracając do czekającej mnie podróży.

Przyjdzie na świat trzem rodom wierny...

Zachłysnąłem się powietrzem, gdy coś ciężkiego przygniotło mnie do łóżka. Odruchowo złapałem rzecz, która na mnie wylądowała i zdezorientowany usiłowałem zrozumieć co się właśnie stało.
- Ała - usłyszałem znajomy głos, a coś poruszyło się w moich ramionach.
- Lurei? To ty?
- A na kogo ci wyglą.. - mężczyzna urwał gwałtownie, uświadamiając sobie swój błąd. - Przepraszam, nie to miałem na myśli. Tak, to ja.
- Nie szkodzi, tylko ze mnie zejdź, strasznie ciężki jesteś.
Aquer zsunął się ze mnie i usiadł, bądź położył się na łóżku. Jeszcze lekko zaspany, przeciągnąłem się i podniosłem do siadu.
- Co ty tutaj właściwie robisz ? Twój pokój jest obok.
- Wiem, Arael poprosił, żebym po ciebie poszedł. Za chwilę kolacja.
- Ała. Przez ciebie będę miał siniaki. 
- Przepraszam za to. Nie zauważyłem tego kamienia.
- Kamienia? Jakiego kamienia? - zdumiony przerwałem czesanie włosów i odwróciłem się w jego stronę.
- Tego, który stoi koło twojego łóżka.
- O czym ty...? - ruszyłem w stronę, z której wcześniej spadł na mnie Lurei i syknąłem, kiedy moja noga natknęła się na coś, czego wcześniej na pewno  tu nie było. - Co to jest ? - warknąłem, rozmasowując obolałą kostkę.
- Hmm, wygląda jak duży kamień, z wgłębieniem na środku. 
- Skąd to się tu wzięło?
- Nie mam pojęcia. To twój pokój. O cholera! - Lurei gwałtownie podskoczył na łóżku. Szybko wzniosłem mgłę z wody, chcąc zobaczyć co się stało. Nie dostrzegłem nic nadzwyczajnego, no może oprócz tego, że mała orlica stała na łóżku z otwartym dziobem, którym musiała wcześniej udziobać Lureia. Teraz wskoczyła na kamień i usadowiła się na nim wygodnie.
- Czy to jest orzeł?
- Niestety. Ave?! - krzyknąłem w nadziei, że wiewiórka jest w pobliżu.
- Tak?
- Możesz mi powiedzieć skąd wziął się tutaj ten kamień?
- Pewnie. Przyniosłam go tu. Nie sama, ale jest tu dzięki mnie.
- A mogę wiedzieć w jakim celu?  
- Dla orła. Musisz go wziąć ze sobą.
- Po co? Może tutaj zostać. Poproszę tatę żeby się nim zaopiekował.
- Nie. Musisz go wziąć. Już się do ciebie przywiązał. Poza tym mam dziwne przeczucie, że powinieneś. 
- Nawet jeśli, to chyba nie myślisz, że będę tachał ze sobą ten głaz?
- Czemu nie? Nie jest przecież taki duży.
- Nie duży? Waży prawie tyle co ja!
- Jak chcesz. Ja muszę iść do Diulowa. Prosił mnie, żebym przekazała, że macie na niego poczekać z odjazdem.
- Jeśli go szukasz, to sprawdź u cioci Ariel. 
- Dziękuję. Widzimy się później - wiewiórka wybiegła przez balkon, znikając za balustradą. Odwróciłem się w stronę Lureia, który sądząc po ciszy i minie, którą pokazywała mi woda, był trochę zdumiony. Trochę bardzo.
- Czy ja wariuje, czy ty serio rozmawiałeś z wiewiórką?
- Co w tym takiego dziwnego? Rozmawiam ze wszystkimi zwierzętami. Podobnie jak zresztą większość mojej rodziny - uśmiechnąłem się i skierowałem w stronę drzwi.   
- Nie wiem czy wiesz, ale zwykli ludzie tego nie potrafią, więc tak, to jest dziwne.
- Nie przesadzaj. Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz. A teraz chodź. Mieliśmy iść na tę kolację.
Zeszliśmy do jadalni w idealnym momencie. Wszyscy aśnie zasiadali do stołu, a służba podawała posiłek. Brakowało tylko cioci Ariel, która zapewne siedziała ze swoim mężem. Zawsze, kiedy myślałem o ich związku, nie mogłem się nie uśmiechnąć. 
Ciocia opowiadała mi kiedyś jak to było z nią i Diulowem. Dziadek Edward wciąż nie może pogodzić się z faktem, że jego córeczka potajemnie wyszła za Salamandrę.
Po kolacji, na której wszyscy rozmawiali na raczej niezobowiązujące tematy, postanowiłem wybrać się na spacer. Ojcowie nie byliby zbyt szczęśliwi wiedząc, że chcę się wymknąć poza miasto, dlatego też oznajmiłem wszystkim, że wcześniej się położę. Lureia miałem z głowy, bo on wybierał się do miasta.
 Poczekałem aż się ściemni, w międzyczasie pakując najpotrzebniejsze rzeczy na jutrzejszą podróż. Kiedy według moich obliczeń powinno być już ciemno, cicho wymknąłem się przez balkon. Na platformie z wody przedostałem się na drugą stronę muru i wylądowałem za krzewami. Ograniczyłem otoczkę z mgły do kilku metrów i ruszyłem drogą w stronę wyjścia do jednej z dzielnic handlowych.
Kilkanaście minut później przekopałem się pod murem i wszedłem na polankę. Ku mojemu zdziwieniu trafiłem na tą samą, na której ukrywałem się przed Lureiem. Jednak jeszcze dziwniejsze było to, że sam mężczyzna leżał w tym samym miejscu, co wtedy.
Miałem zamiar cicho przekraść się dalej, ale niestety woda, którą wcześniej się otoczyłem, zawibrowała delikatnie informując mnie, że ktoś się zbliża. 
- Cholera - szepnąłem i schowałem się za tym samym krzewem. Miałem nadzieję, że tym razem to nie strażnicy, bo ojcowie zabroniliby mi jechać, gdyby się dowiedzieli, że wymykam się po nocach.
Wypuściłem mgłę na większą odległość i w końcu ich dostrzegłem. Grupa dwunastu mężczyzn przemierzała lasek, uważnie się rozglądając. Wyglądali, jakby bardzo nie chcieli, żeby ktoś ich zobaczył. Mgła nico zgęstniała, dzięki czemu mogłem dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć. Przełknąłem ślinę, kiedy jeden z mężczyn wyciągnął miecz. Reszta poszła w jego ślady.
- Chyba wolałbym strażników - mruknąłem do siebie i podbiegłem do Lureia, by go obudzić póki nie znajdujemy się w zasięgu wzroku grupy mężczyzn. 
- Co ty tu robisz? - Lurei wyraźnie zaskoczony podniósł się do siadu.
- Cicho bądź - warknąłem i zakryłem mu usta dłonią.
Mężczyźni przystanęli na chwilę, rozglądając się, jednak ich wzrok nie mógł przeniknąć ciemności, wspomaganej przez moją mgłę. Po kilku sekundach ruszyli dalej, rozglądając się jeszcze uważniej.
- O co ci chodzi tym razem - Lurei odsunął rękę i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Dwunastu Najeźdźców skrada się w stronę murów, więc bądź tak miły i się zamknij, bo nas usłyszą. Idzimy za nimi, więc z łaski swojej nie nadepnij znów na jakąś gałąź. 
- Gdzie oni są?
- Przejmij na chwilę tą część mgły. Jakieś piętnaście metrów dalej - wskazałem mu kierunek, a on skupił się na tamtym miejscu. Poczułem jak tracę kontrolę nad mgłą i musiałem się powstrzymać, by odruchowo o nią nie walczyć. Ciężko nawet na chwilę zrezygnować ze swoich oczu.
- Zatrzymali się - Lurei powoli zaczął iść za Najeźdźcami. Udałem się za nim, jak najciszej manewrując między roślinami. - Nie wiem jak ty to robisz, ale dłużej nie utrzymam tej całej mgły. Ty prowadź, a ja będę ubezpieczał tyły.
- Jak wolisz - z ulgą znów zapanowałem nad wodą. Lurei miał rację. Mężczyźni zatrzymali się kilka kroków od muru. Dwóch z nich uklękło i zaczęło coś majstrować przy ziemi. Zdumiony obserwowałem, jak podnoszą płat trawy, odsłaniając cztery grube deski. Kiedy je podnieśli, nakazałem mgle wpłynąć do środka szerokiego tunelu. Zmarszczyłem brwi, czując głębokość ziemistej jamy. Zostały zaledwie dwa metry do przekopania się pod murem i wyjściem drugą stroną.
- Cholera - ruszyłem szybciej do przodu, a Lurei odwrócił się w moją stronę.
- Co jest?
- Kopią tunel pod murem. Zostało im tylko kilkanaście godzin pracy. Kto wie ile takich już wykopali?
- Jak bardzo jest źle?
- Dzisiaj powinni być w stanie go skończyć. A mur jest wkopany na pięć metrów w ziemie! Muszą pracować nad tym od tygodni.
- Więc? Co robimy? Idziemy po strażników?
- Oszalałeś? Jak któryś z ojców się dowie, że tu jestem, to nie tylko mnie zabiją, ale też nie pozwolą jechać do twojej siostry. Załatwimy to sami. Wystarczy, że odwrócisz ich uwagę. 
- Co masz zamiar zrobić? - Lurei zmrużył podejrzliwie oczy.
- Rozwalę im ten tunel. A Najeźdźców podrzucimy strażnikom.
- Więc może mnie uświadomisz jak chcesz  Więc może mnie uświadomisz w jaki sposób chcesz załatwić dwunastkę najeźdźców we dwóch?
- Jak nie chcesz, to sam to załatwię, tylko krzyknij żeby się odwrócili czy coś - uśmiechnąłem się czując dreszczyk poprzedzający przemianę. - Tylko się nie przestrasz.
Posłałem mu jeszcze jeden uśmiech i zamknąłem oczy. Poczułem ciepło rozchodzące się po moim ciele. Przyjemne rozciąganie i mrowienie wypełniło moje ciało. Woda zeszła na drugi plan, jednak delikatna mgiełka dalej unosiła się w powietrzu. Nie wypuściłem jej do końca, by móc obserwować otoczenie.
- Serio? Dużo jeszcze masz takich sztuczek? Nie mogłeś się w mysz zamienić i ich śledzić?
Zaśmiałem się, przez co z moich nozdrzy wyleciały obłoczki dymu. Kiwnąłem głową w stronę Najeźdźców i cofnąłem się dwa kroki. Ziemia zastrzęsła się pod moim ciężarem co zwróciło uwagę Najeźdźców.
- Dzięki, teraz pewnie będą próbowali mnie zabić. 
Pokazałem mu salamandrzy język i kilka sekund później zakopałem się w ziemi. Utrzymywałem się tuż pod powierzchnią, by w razie czego móc szybko zareagować.
Gdy Lurei krzyknął coś do Najeźdźców, ci zwrócili sie w jego stronę. Połowa z nich ruszyła na niego z mieczmi, bądź nożami.
- I co teraz, geniuszu?! - usłyszałem głos Lureia, więc przekopałem się pod niego i ruszyłem w stronę nadciągających mężczyzn. machnąłem ogonem, podcinając niespodziwających się ataku Najeźdźców.  - No chyba, że w ten sposób - uśmiechnął się i ruszył za mną, uderzając wrogów wodą.
Najeźdźcy zdezorientowani wycofali się pod sam tunel, co nie było zbyt mądrym posunięciem, gdyż właśnie przekopałem się za nich i wyszedłem na samym jego końcu, zagradzając drogę trzem mężczyznom, którzy cały czas kopali tunel. Jeden z nich rzucił we mnie kilofem. Machnąłem łapą, przecinając metal na kilka części.
Wypuściłem dym przez paszczę i pokazałem zęby. Wystarczył jeden krok w przód, a Najeźdźcy biegiem ruszyli w przeciwnym kierunku. Poszedłem za nimi, ogonem rozbijając ściany tunelu. Z małych otworów na moim grzbiecie buchały płomienie, topiąc ściany tuneli i ułatwiając ścinom zawalenie się.
Mężczyźni jeszcze przyśpieszyli czując gorąco za plecami. Z krzykiem opuścili tunel akurat kiedy jego wyjście się zawaliło. Poczekałem aż kamienie nie zaczęły mnie przysypywać i przekopałem się z powrotem pod Lureia, który pokonał już wszystkich pozostałych na powierzchni Najeźdźców. Wydawał się być nieco zmęczony, więc wystawiłem głowę tuż przed jego nogami.
- Gdzieś ty był? Myślałem że mnie tu zabiją - wbrew swoim słowom uśmiechnął się widząc trzech kolejnych wrogów.
- W takim razie sobie odpocznij - powiedziałem, kiedy zmieniłem postać. - Trzeba jeszcze zanieść ich do strażników.
Miecz zatrzymał się między nami, złapany przez mgłę. Muszę przyznać, że ledwo go zauważyłem. Odwróciłem się w stronę jednego z Najeźdźców, który właśnie rzucił w nas swoją bronią i pozwoliłem oczom zmienić kolor. Przynajmniej nadawały się do straszenia ludzi, kiedy zmieniały się na czerwone.
- To był błąd - uśmiechnąłem się i stworzyłem bańkę wody wokół głowy najeźdźcy, przytrzymując przez dłuższą chwilę. Nie chciałem, żeby utonął, więc wypuściłem go w porę i uderzyłem sporą kulą z wody. Mężczyzna stracił przytomność. To samo zrobiłem z dwoma ostatnimi, pomijając podtapianie ich.
- Więc? Jak ich zaniesiemy? Chyba trochę za dużo ich do niesienia.
- Właściwie, to może nie będziemy musieli. Zwiąż tamtych, ja się zajmę tymi.
Podzieliliśmy się pracą i w kilka minut związaliśmy całą dwunastkę znalezionymi przy nich linami. Ułożyliśmy ich na kupie i zakneblowaliśmy, bo co poniektórzy zaczęli nadmiernie hałasować.
- Gotowy? - nie czekając na odpowiedź uniosłem rękę w górę i wystrzeliłem wysoko płomień. Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby oprócz niego nie pojawiło się jeszcze kilka i nie wylądowało na pobliskich krzewach.   
- Tak miało być? - Lurei podniósł wysoko brwi, na co chrząknąłem cicho.
- Nie do końca, ale liczy się to, że strażnicy już tu biegną - zgasiłem wodą wszystkie płonące rośliny i zwróciłem się z powrotem do Lureia. - Chyba musimy stąd wiać, bo zaraz tu będą.
- Pytanie tylko jak? Nie możesz przejść przez bramę, bo cię zauważą.
- Za to ty nie możesz przejść w tej spalonej koszuli bo cię nei przepuszczą - zaśmiałem się, uświadamiając sobie, że podczas mojej "zabawy" z ogniem zwęgliłem mu koszule. Aż dziwne, że przez przypadek go nie oparzyłem.
- Cholera, moje ulubione ubranie - westchnął, a w oddali rozległy się nawoływania strażników.
- Chyba nie mamy wyjścia. Jak bardzo jest ciemno?
- Aż za bardzo, a przez tę mgłę nie widzę nawet ciebie.
- To dobrze. Wracamy w tradycyjny sposób - uśmiechnąłęm się i podszedłem bliżej.
- Chyba nie zamierzasz...?
- Hhh, chyba właśnie to zamierzam. Pytanie tylko: idziesz po dobroci, czy wolisz w łapach?
- Dobra, tylko się pośpiesz bo nas złapią - Lurei westchnął zrezygnowany, a ja w kilka sekund zmieniłem się w smoka. Przykucnąłem i zgiąwszy łapę, aby ułatwić Aquerowi dostanie się na mój grzbiet, odczekałem aż wsiądzie.
- Gotowy. Chyba. Tylko proszę cię, nie leć bardzo szyb...
Wybiłem się z ziemi i kilkoma uderzeniami skrzydeł uniosłem nas nad mur. Leciałem powoli, nie śpiesząc się. W pewnym momencie poczułem jak Lurei się rozluźnia. Teraz po prostu siedział, trzymając się jednego z moich szpikulców. Wystarczyłoby lekko się przechylić, a z pewnością by spadł.  Zdumiony nasłałem na niego lekką mgiełkę, chcąc dowiedzieć się co się stało.
Lurei jednak tylko siedział, patrząc w dal. Oczy miał utkwione gdzieś w oddali, poza zasięg mojej mgły. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, a włosy poruszał silny wiatr.
- Jak tu pięknie - szepnął, a mnie coś zakuło w sercu. Ja nigdy nie zobaczę czym jest to piękno. Zamknąłem oczy i naiwnie spróbowałem je otworzyć jeszcze raz. Bez skutku. Ciągle jedna i ta sama pustka. Wszystko w kolorze ciemności.
Zwróciłem głowę przed siebie, usiłując zapomnieć o siedzącym na moim grzbiecie mężczyźnie. Pogodziłem się już z tym, że nie widzę i nigdy nie zobaczę. Więc czemu jedno zdanie wywołało u mnie taki smutek? Potrząsnąłem łbem i przyspieszyłem. 
Nie chcąc robić hałasu, wolną spiralą opadłem na podwórko, lądując miękko na trawie. Poczekałem aż Lurei zejdzie z mojego grzbietu i zmieniłem postać.
- Pójdę już. Dobranoc - powiedziałem cicho i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem w stronę Pałacu.
- Filen? Zaczekaj - Lurei dogonił mnie tuż przed drzwiami i złapał za ramię. - Czemu płaczesz? - zapytał delikatnie.
- O czym ty...? - dotknąłem policzka i ku swojemu zdziwieniu poczułem wilgoć pod palcami. Nico zszokowany przetarłem policzek. - Musiało mi coś wpaść do oczu. Pewnie jak lecieliśmy.
Lurei poluźnił uścisk, więc szybkim krokiem udałem się do pokoju. Czułem jak kolejne krople płyną mi po policzkach i nie potrafiłem tego zatrzymać. 
Wpadłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem na łózku, a orlica wdrapała mi się na kolana.
- Czemu ja płaczę, co malutka? - za odpowiedz musiał mi wystarczyć dotyk pierzastej główki.
Odłożyłem ptaka na miejsce i wszedłem pod kołdrę, owijając się nią jak najszczelniej. Kilka minut później wykończony zasnąłem, zostawiając wszystkie smutki na jawie.
Przyjdzie na świat trzem rodom wierny,
Błogosławieństwem mitycznych zostanie objęty...