poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział 9

Dziękuję za komentarze i życzę miłego czytania ! :) I przepraszam, że znowu krótko :(

*              *             *

LUIS


Tydzień później, Luis właśnie wchodził do domu, w którym, ku jego zdziwieniu, przywitał go zapach sosu pomidorowego. Wciągnął powietrze, delektując się pysznym zapachem, a jego brzuch zaburczał głośno.
- Tomas? Co tak ładnie pachnie? - wszedł do pokoju i zastał w nim mężczyznę, pół leżącego na jego łóżku. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. Póki Tom nie mógł robić wszystkiego samodzielnie, łatwiej mu było wziąć go do siebie, niż cały czas latać do jego mieszkania. Dalej nie był pewny dlaczego właściwie to robi, ale przestał się już nad tym zastanawiać. Jego wina, że nie potrafił go zostawić samemu sobie?
- Spaghetti, ale nie oczekuj niczego specjalnego. Przepis wziąłem od babci, ale dalej nie wychodzi mi takie, jakie ona robiła.
- Wiem coś o tym. Annabeth może stać obok i mówić mi co mam robić, a mój sos jakimś cudem zawsze jest ohydny. Jest już gotowe? Umieram z głodu.
- Jasne, poczekaj to nałożę - Tom zaczął się już podnosić, ale Luis podszedł i pchnął go z powrotem na kanapę.
- Leż i się nie ruszaj. Poradzę sobie, rączki po coś mam. I nie mów "ale", bo i tak zrobię co będę chciał.
Tomas zaśmiał się tylko i grzecznie leżał na łóżku. Luis w tym czasie przygotował dwa talerze i nałożył na nie spaghetti. Przyniósł sztućce i już miał zasiadać do stołu, kiedy nagle zgasło światło.
- Nie ma prądu? - Tomas właśnie dotarł do krzesła i po omacku na nim usiadł.
- Może wybiło korki. Poczekaj, to sprawdzę czy na klatce jest światło.
Luis obijając się o wszystkie możliwe rogi i dosłownie wszystko w pobliżu jego małego paluszka u stopy, w końcu dotarł na klatkę. Kliknął przełącznik, jednak światła nadal nie było.
- To nie bezpieczniki! - krzyknął i po upewnieniu się, że wszystkie przełączniki są na miejscu, wrócił do salonu.
Ku swojemu zdziwieniu, na stole zobaczył dwie wysokie świece, roztaczające wokół delikatne światło.
- Kolacja przy świecach? - Luis nie mógł powstrzymać uśmiechu. Mimo, że Tom zapalił świeczki tylko ze względu na brak prądu, cały ten widok powodował u niego głupią, nieuzasadnioną radość.
Tomas uśmiechnął się i powoli podszedł do krzesła Luisa. Odsunął je i eleganckim ruchem zaprosił go na krzesło.
- Nie przeginaj - wargi Luisa, mimo jego prób zachowania powagi, drgnęły lekko, by po chwili wygiąć się w łuk.
- Czy zechciałby pan usiąść? - Tomas ponowił ruch, a Luis ze śmiechem zajął swoje miejsce. Poczekał aż szatyn usiądzie i zaczął jeść.
- To jest pyszne! I ty mówisz, że nie umiesz gotować? Dobrze, że nie jadłeś moich dań.
- Czyżbyś chociaż w jednej rzeczy nie był dobry?
- Nie chcesz sprawdzać, mógłbyś tego nie przeżyć - Luis spojrzał na niego z przerażoną miną, na co Tom zakrztusił się makaronem.
- Patrząc na twoją minę, rzeczywiście nie chcę - zaśmiał się i powrócił do jedzenia.
Po posiłku, który minął im dość szybko,gdyż oboje umierali z głodu, Luis rozłożył kanapę jednym ruchem i opadł na nią bezwładnie.
- Boże, jakie to było dobre. Wiesz, że teraz będziesz musiał mi gotować? Nie odpuszczę ci - wymamrotał w poduszkę, ale tak, że szatyn go usłyszał.
Po chwili Luis poczuł jak materac ugina się pod nowym ciężarem. Spanikował trochę, ale postanowił nie reagować zbyt gwałtownie. To nie wyglądałoby normalnie.
- Co robisz? - zapytał niby mimochodem.
- Kładę się obok ciebie. Wyczerpałem już dziś limit stania. Posprzątamy jutro.
Luisowi zrobiło się trochę głupio, więc chciał ustąpić miejsca Tomasowi, ten jednak oparł się na jego plecach.
- Leż. Zmieścimy się razem, a najwyżej za chwilę przeniosę się na materac.
- Czemu ty? To moje mieszanie, więc ja powinienem...
- Spać na swoim łóżku. Przestań w końcu. To ja tutaj jestem ciężarem i równie dobrze mógłbym spać u siebie.
- Nie chciałoby mi się do ciebie latać za każdym razem jakbyś czegoś potrzebował.
- Widzisz? To ty mi pomagasz, więc masz swoje łóżko.
- Nie możesz spać na materacu. Lekarz mówił, że masz mieć twardy materac. Już tutaj i tak jest zbyt miękko.
- Ach, zamknij się w końcu. Dam sobie radę. Nie musisz mnie niańczyć. Po prostu śpi. Wyglądasz jakbyś uciekał przed czołgiem kilka kilometrów.
- Nie czołg, tylko Ann, ale wiele się nie pomyliłeś - Luis chciał się jeszcze spierać, ale zmęczenie zwyciężyło i po prostu zamknął oczy.
Czuł na sobie wzrok Toma, więc odwrócił w jego stronę twarz. Uchylił powiekę i zauważył, że mężczyzna ledwo powstrzymuje śmiech.
- Wiesz, że jak się na mnie gapisz, to nie mogę spać? Z czego się tak cieszysz, co?
- Spodziewałem się jakichś argumentów, albo chociaż kłótni, a tu niespodzianka.
- Masz szczęście, że zrobiłeś takie dobre żarcie, bo bym ci walnął.
- Idź już spać, bo marudzisz - Tomas zakrył mu twarz jedną z mniejszych poduszek.
- Spadaj - białowłosy wyrwał mu jaśka i włożył go sobie pod głowę, by po chwili zamknąć ponownie oczy i odpłynąć w krainę, w której uciekał przed czołgiem kierowanym przez Annabeth.

TOMAS
Tomas leżał, dalej wpatrując się w twarz Luisa. Nie mógł się powstrzymać i wrócił do niego spojrzeniem, kiedy tylko zauważył, że oddech Lu stał się regularny.
Jego żebra dalej bolały przy każdym ruchu, choć już nie w takim stopniu jak na początku. Teraz jego głowę zaprzątały całkiem inne sprawy. Od jakiegoś czasu czuł się dziwnie. Miał wrażenie, że zyskał coś nowego, czego wcześniej nie miał.
Zawsze musiał radzić sobie sam. Kiedy złamał rękę, czy zwichnął kostkę, nikt mu nie pomagał. Co prawda odwiedzali go przyjaciele, czy sąsiedzi, ale w większej części zawsze musiał radzić sobie sam. Co nie raz było dość trudne.
Przed wyjazdem na studia, dzięki kontaktowi z Harenorami, mógł zaznać trochę tej opieki, która była całkiem normalna dla kochających się ludzi. Tej, której w jego rodzinie nigdy nie było. Nawet nie był pewny, czy może nazwać rodziną troje ludzi, którzy praktycznie się nie znali.
Ojciec, bogaty biznesmen, który bywał w domu raz na rok, matka, prostytutka, która zaszła z nim w ciąże i zostawiła u bogatego ojczulka zaraz po urodzeniu. Tak, to nie była rodzina. Jedyną osobą, którą mógł tak nazwać była stara gospodyni, która go wychowała. Niestety zmarła w dzień jego dziesiątych urodzin.
Może dlatego nigdy nie potrafił się z nikim związać. Szukał osoby, która potrafiłaby dać mu tą opiekę i poczucie przynależności do rodziny, ale nie mógł jej znaleźć. Wszystkie kobiety z którymi był, nie mogły mu tego dać. Nie potrafiły.
Widząc jaki Luis był szczęśliwy z Emily, pomyślał, że on też będzie. Teraz wiedział jakie to było głupie i naiwne, jednak wtedy naprawdę w to wierzył. Był egoistą i mimo, że nie chciał zranił Luisa, tracąc tą nikłą więź z nim i jego rodziną.
Dodatkowo czuł się jeszcze gorzej, jakby ponownie został sam. Nie pomogły częste spotkania z Emily, która wkrótce odeszła, twierdząc, że Tom jej nie kocha. Miała rację. Bo jak mógł ją kochać, skoro nawet jej nie znał? Starał się, ale nie potrafił.
Później to samo wydarzyło się z Camile, a Tom czuł się jeszcze gorzej. Postanowił wyjechać i dopiero po jakimś czasie udało mu się dostrzec co zrobił Luisowi. Wtedy zaczął żałować i doceniać to, co stracił. Cząstkę tej rodziny, której zawsze mu brakowało.
Teraz, kiedy Luis mu wybaczył, czuł, jakby mógł to wszystko odzyskać. Był szczęśliwszy, choć dalej nie wiedział dlaczego. Lu dawał mu to, czego nie mogła dać żadna kobieta. Nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale czuł się przy nim bezpieczny. Było to dziwne, bo przecież doskonale potrafił się obronić i tak naprawdę nic mu nie groziło. A jednak czuł się jakby znalazł schronienie, do którego zawsze mógł wrócić, w którym zawsze był mile widziany.
Kiedy tak leżał i przyglądał się Luisowi, zdał sobie sprawę, że potrafiłby go narysować, oddając każdą krzywiznę, każdy szczegół twarzy. Wiedział, że pod okiem ma malutki pieprzyk, ledwo widoczny, a na policzku kilka piegów. Tylko dlaczego znał jego twarz tak dokładnie? Przecież nigdy mu się nie przyglądał, a przynajmniej nie świadomie.Tylko, czy to sobie nie przeczyło?
Luis poruszył się, przysuwając bliżej do Tomasa. Szatyn zaważył, że białowłosy skulił się, jakby był mu zimno. Sięgnął po kołdrę, która leżała za nim i okrył nią Luisa. Chłopak mruknął coś przez sen i przysunął się jeszcze bliżej, macając dłońmi po koszulce Tomasa.
Szatyn zaśmiał się cicho, czekając na to, co zrobi Lu. Ten dalej dotykał jego koszulki, aż w końcu dotarł do jej brzegu. Nieświadomie wsunął ręce pod koszulkę Tomasa, na co ten syknął cicho. Nic dziwnego, że białowłosemu było zimno, skoro miał takie lodowate dłonie.
Luis westchnął cicho i wyczuwając ciepełko, przylgnął do drugiego ciała. Jego policzek znalazł się między dłońmi, a gołe stopy wsunęły się między nogi Tomasa, także się o nie ogrzewając.
Tomas, mimo nieprzyjemnego chłodu, uśmiechnął się i odsunął włosy Lu, które opadły mu na policzek. Znowu nawiedziło go to dziwne uczucie i wiedział, że już zawsze chce je czuć.
Wtulony w niego Luis uniemożliwiał mu przejście na materac, toteż po prostu zamknął oczy. Było mu niewygodnie, a dodatkowy ciężar powodował lekki ból klatki, ale nie chciał tego kończyć. Objął Lu i po prostu zasnął, nie przejmując się reakcją Luisa, kiedy ten się obudzi. Najwyżej powie, że bolały go żebra.

LUIS
W sen Luisa wkradła się denerwująca melodyjka, którą chcąc, nie chcąc musiał do siebie dopuścić. Że też zapomniał wyłączyć budzika na czwartą rano. W końcu była sobota, a on musiał zmarnować taki piękny sen.
Było mu ciepło i wygodnie, więc mimo uprzykrzającej melodii, nie otworzył oczu. Za minutę powinien się sam wyłączyć.
Ku jego zdziwieniu, melodia ucichła w połowie, a jego poduszka się poruszyła.
- Cholerny budzik - mruknął Tomas i odłożył telefon na szafkę. Uśmiechnął się do Luisa, po czym zamknął oczy i przytulił go do swojego boku.
Luis zadowolony już miał zasnąć, kiedy do jego zaspanego umysłu dotarło, że śpi na Tomie, wtulony w niego, niczym w ogromnego misia, a w dodatku sam jest przez niego obejmowany.
- Tom! - podniósł się szybko.
- Jezu, chłopie, nie drzyj się, jest środek nocy. 
- Ale...
- Śpij, pogadamy rano - Tomas przyciągnął go z powrotem do siebie i ułożył jego głowę na swoim ramieniu.
Luis nie miał siły się opierać, więc po prostu dał się przyciągnąć. Skoro Tomowi to nie przeszkadzało to on nie będzie robił problemów. Szczególnie, że nie miał nic przeciwko. Nie chciał tylko, żeby Tomas potem myślał, że jest gejem, choć w sumie miałby rację.

Przeciągnął się, czując się wyspanym jak nigdy dotąd. Miał ochotę po prostu leżeć i cieszyć się ciepełkiem, którego zawsze brakowało mu, gdy spał sam. Uchylił powieki i spojrzał na Toma, ale ten nadal pogrążony był we śnie. Postanowił się nie ruszać, by nie zbudzić Toma, a przynajmniej tak sobie wmawiał.
Prawda była zupełnie inna i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Po prostu nie chciał wcale wstawać. Dawno nie miał nikogo z kim uprawiałby seks, a co dopiero po prostu się przytulał. Nie mówił tego na głos, ale po prostu uwielbiał się przytulać. Co nie znaczyło, że za seksem nie tęsknił, wręcz przeciwnie, ale czułości były dla niego czymś więcej. Cichą obietnicą, że nie obudzi się już sam.
Westchnął z tęsknotą za czymś czego dawno nie miał. Prawdziwy związek oparty na uczuciach, a nie tylko przelotnej ciekawości. Niestety mało było gejów, którzy nie chcieli tylko seksu. A do dziewczyn nie miał na razie siły. Po ostatnim związku wolał odpocząć od kobiecych fanaberii.
Usłyszał brzdęk metalu i uświadomił sobie, że nie zamknął okna. Nie podnosił się więc, pewny, że to zza niego doszedł ów dźwięk.
Ocknął się dopiero, gdy usłyszał chrząknięcie. A dokładnie dwa. Zerwał się z łóżka i spojrzał w stronę przedpokoju.
W progu stała Annabeth i Molly, pierwsza uśmiechająca się od ucha do ucha, a druga z nico niewyraźną miną.
- Przynajmniej są ubrani - zaśmiała się Ann i szturchnęła mamę łokciem. - Nie krzyw się tak. Tomasowi zostało odpuszczone.
- Właśnie widzę - kobieta położyła na blat zrywkę z zakupami, po czym odwróciła się do Luisa. - Mam nadzieję, że chociaż się zabezpieczaliście.
- Mamo, my nie....
- Ależ oczywiście! - Tomas wyciągnął rękę do przodu i opuścił ja bezwładnie, dalej śpiąc.
- Wcale mi nie pomagasz! - Luis wziął jaśka i przyłożył go do twarzy mężczyzny. Ten po chwili chwycił jego rękę i odsunął go od twarzy.
- Planujesz zamach na moje życie? - mruknął nadzwyczaj spokojnie, nawet nie otwierając oczu.  - Po co wstałeś, teraz mi zimno.
- Wybacz, nie moja wina. Przestań gadać głupoty, bo czołg cię rozjedzie - Luis położył nacisk na to jedno słowo, a Tomas na szczęście zrozumiał aluzję, bo podniósł się szybko, zapominając jednak o żebrach.
- Ałł - syknął, a Lui westchnął głośno.
- Czy ty musisz wszystko robić gwałtownie? Te żebra nigdy ci się nie zrosną.
- Nie przesadzaj, już jest lepiej. Poza tym nie boli aż tak bardzo.
- Miałeś leżeć przez pięć tygodni, a minął dopiero jeden. Siedź cicho i się kładź. 
- Jak myślisz, przerwać im, czy dyskretnie się wycofujemy? - szepnęła Ann do Molly, lecz na tyle głośno, że wszyscy ją usłyszeli. Kiedy to dostrzegła, westchnęła głośno. - Czemu tylko ja nie umiem cicho szeptać?
- Bycie cicho nigdy ci nie wychodziło - Luis pokazał siostrze język, za co został skarcony przez matkę.
- Jak tam wasza kolacja przy świecach? Udała się? - Ann nie pozostawała dłużna widząc nieposprzątane naczynia i świeczki.
Luis zaklął w duchu, że nie posprzątał wieczorem i poprawił włosy, które teraz wyglądały jak po porażeniu prądem.
- Spadaj. Prądu nie było - nie chciał zostawiać Toma samego z tymi diabelskimi kobietami, więc zamiast iść się ogarnąć, nałożył na siebie szlafrok w serduszka, a stopy włożył w "słoniki" i zaczął sprzątać. Tomas chciał pomóc, ale jedno spojrzenie Luisa sprawiło, że leżał grzecznie na kanapie. Ann śmiała się z tego przez dobre dziesięć minut.
 Kiedy było już w miarę czysto, a przed nimi pojawiły się kubki pełne pysznej kawy, Luis usiadł przy Tomie. Jego mama stała oparta o blat, a siostra siedziała na krześle.
- Więc? Po co przyszłyście tak rano?
- Synku, jest dwunasta, a ty nie odbierałeś telefonu. Kuchenka nam się zepsuła i dopiero jutro przywiozą nową. Trzeba ugotować obiad.
- Będziecie tu gotować? 
- Dokładnie. I wy nam w tym pomożecie.
- O nie, nie ma mowy. Ja muszę zawieźć Tomasa na badania - Luis zerwał się szybko i pociągnął szatyna za sobą. Ten zdziwiony już otworzył uta, żeby coś powiedzieć, ale Lui spojrzał na niego ostrzegawczo. - Idziemy na badania. Chyba nie chcesz się spóźnić?
- Jasne, tylko muszę się przebrać - Tomas zmrużył oczy, ale posłusznie wstał i poszedł za Luisem.
- Chodź - Luis wyciągnął z szafy swoje ciuchy i te należące do Tomasa, które wcześniej, dzięki Bogu, do siebie przyniósł. Następnie zaciągnął Toma do łazienki i niemal tam wepchnął, każąc się przebrać. Tomas jednak wciągnął go do środka ze sobą i zamknął drzwi. Usłyszeli jeszcze gwizd Annabeth.
- O co ci chodzi z tymi badaniami? - Tomas spojrzał na niego pytająco.
- Nie chcesz tu być, kiedy one będą gotować. Mówię ci, wiejmy, póki możemy.
- Aż tak źle?
- Nie chcesz wiedzieć - Luis chciał wyjść, ale Tomas nie czekając na to ściągnął koszulkę.
Luis nie mógł się powstrzymać i zjechał wzrokiem do perfekcyjnie wyrzeźbionej klatki. Przełknął ślinę, czując jak na jego policzkach pojawiają się rumieńce.
- Na co tak patrzysz - Tomas podniósł jego brodę kciukiem, chcąc spojrzeć mu w oczy.
- Na nic - Luis uparcie wbił wzrok w ścianę.
- Więc się przebieraj. Będzie dziwnie, jeśli wyjdziesz stąd taki zarumieniony.
Luis spiorunował go wzrokiem i się odsunął. Posłusznie zaczął się przebierać, mając nadzieję, że rumieńce same znikną.
- To gdzie idziemy?
- Jak to gdzie? Do ciebie. One i tak nie wiedzą, że mieszkasz obok - Luis puścił mu oczko i wyszedł z łazienki, ubierając buty i krzycząc do mamy i siostry ciche "wychodzimy!".



poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział 8

Obiecany rozdział!<3 Nie jest tak długi, jak planowałam, ale to wina przypadku :( Mam bliską osobę w szpitalu i choć to nic poważnego, to nie mogłam się skupić. Rozdział jest dłuższy o stronę od ostatniego i wiem, że to nie dużo :)
Dziękuję za zrozumienie i wszelkie komentarze <3
Buziaki :* !
***

LUIS


Luis zaskoczony otworzył szerzej oczy, zamrugał kilka razy, ale mimo to dalej czuł delikatny dotyk ust Tomasa. Pocałunki były jego słabością. Mimo szoku czuł przyjemność płynącą z dotyku warg mężczyzny, a delikatne muskanie nie pozwoliło mu na długo pozostać biernym.
Nie zważając na protesty swojego rozsądku, przyciągnął Tomasa bliżej, jedną rękę zatrzymując na jego karku, drugą znów wplatając we włosy mężczyzny.
Tomas nie spodziewając się tego, rozchylił usta, co Luis od razu wykorzystał. Jego język zaczął badać wnętrze ust szatyna, ucząc się na pamięć każdej krzywizny.
Pocałunek stawał się coraz szybszy i bardziej chaotyczny. Luis poczuł na swoich plecach ręce szatyna, które zaczęły zakradać się pod jego koszulkę. Nie chcąc dłużej czekać ściągnął przez głowę zniszczoną odzież i powrócił go całowania Toma.
Jakimś cudem nie siedzieli już jak wcześniej. Teraz Tomas pół leżał na kanapie, a Luis pochylał się nad nim, co ułatwiało mu siedzenie na kolanach mężczyzny.
Luis ponownie wrócił do całowania Toma. Wiedział, że nie dojdzie dziś do niczego więcej. O ile się orientował, Tomas nigdy nie był z mężczyzną. Potwierdzało to delikatne wahanie wyczuwalne w jego ruchach.
Luis nie mógł się powstrzymać i postanowił pozwiedzać dłońmi klatkę piersiową sztyna. Wsunął jedną rękę pod materiał i zaczął delikatnie masować brzuch mężczyzny. Ciche westchnienie wywołało uśmiech na jego ustach, które dalej złączone były w tym razem delikatnym pocałunku.
Jego ręka zawędrowała w bok i poczuł jak mężczyzna pod nim się spina. Przejechał palcami po tym miejscu, a Tomas ponownie jęknął w jego usta. Tylko, że ten jęk był inny niż poprzednie.
Lui podciągnął koszulkę mężczyzny pod samą jego szyję i spojrzał na jego klatkę piersiową.
- O cholera - warknął wściekły. - Czemu nie mówisz, że cię boli?
- Bo do teraz nie bolało - Tomas spojrzał na swój brzuch, ale ruch ten spowodował mu jeszcze więcej bólu.
- Połóż się kurwa i nie waż się ruszyć. Masz złamane minimum jedno żebro!
- Spokojnie, nic mi nie...
- Nawet się nie waż tego mówić. Dzwonie po karetkę, a ty tu będziesz leżał, dopóki nie przyjadą - widząc jak Tom otwiera usta, warknął na niego tak, że tamten umilkł. - Nie interesuje mnie twoje zdanie! Leż i siedź cicho.
Luis szybko wybrał numer i zadzwonił po karetkę. Miała przyjechać za dziesięć minut.
- Idę po twoje rzeczy. Nie waż mi się ruszać, bo poproszę Ricka, żeby nas zawiózł do tego szpitala.
Tomas tylko westchnął, co Luis uznał za potwierdzenie. Wyszedł z mieszkania, zostawiając otwarte drzwi. Tak samo zrobił w mieszkaniu Toma, aby w razie czego słyszeć mężczyznę i ratowników, którzy mieli niebawem przyjechać.
Znalazł jakąś sportową torbę, spakował od niej wszystkie potrzebne rzeczy, trochę jedzenia i kawę. Przez otwarte okno usłyszał nadjeżdżający pojazd. Wrócił do Tomasa, zamykając jego mieszkanie. Był zdenerwowany, więc ciężko mu było trafić kluczem w zamek. Kiedy w końcu mu się udało, ratownicy już byli na jego piętrze. Zaprosił ich do środka i zaprowadził do posłusznie nie ruszającego się Tomasa.
- Co dokładnie się stało? - jeden z ratowników zagadnął Luisa, ale ten nie zdążył odpowiedzieć.
- Nie mów. Nikt nie może wiedzieć. W mojej kurtce jest... Ała! - Tomas spojrzał z wyrzutem drugiego ratownika, który rękami w rękawiczkach zaczął dotykać jego klatki. - Uważałbyś trochę. W kurtce jest odznaka. Pokaż panu i to mu wystarczy.
- Nie trzeba. Jeśli jesteście ze służb, nie musimy nic wiedzieć. Sill, skończ macać pana i zabieramy go do szpitala. Jak rozumiem kolega jedzie z nami - Luis kiwnął głową i założył na ramię torbę Toma.
Kiedy ratownicy zapakowali już Tomas na nosze, a następnie włożyli do karetki, ruszyli w stronę szpitala. Tam Luis musiał zostać na korytarzu, gdyż lekarze robili Tomowi jakieś badania. Po godzinie, dalej siedział jak na szpilach. Nie miał pojęcia czemu aż tak się martwi. Przecież nie byli nawet bliskimi przyjaciółmi. Do cholery! Miał się zemścić, a nie martwić jak jakaś głupia baba.
- Jest tutaj ktoś od pana Nixona?
Luis zerwał się z miejsca i podszedł do lekarza. Ten spojrzał na niego nieco dziwnie, ale zapytał tylko o imię i polecił iść za sobą.
- Pan Nixon doznał złamania szóstego żebra i pęknięcia piątego. Ma też wiele stłuczeń i poważnie uszkodzoną skórę na nadgarstkach. Na szczęście nie wykryliśmy uszkodzenia żadnych narządów wewnętrznych, ale z uwagi na to, że obrażenia powstały stosunkowo niedawno, konieczna jest obserwacja. Pacjent jest przytomny, więc sam może stwierdzić czy mu coś dolega.
- Czy mogę się z nim zobaczyć?
- Oczywiście, co więcej zaleciłbym zabranie pacjenta do domu. Musi odpocząć, a w naszym szpitalu powoli brakuje miejsc. Chyba były jakieś potyczki gangów, bo mamy coraz więcej pacjentów z ranami postrzałowymi. Wie pan coś o tym? - lekarz spojrzał na Luisa przenikliwie, ale ten tylko kiwnął głową.
- Wiem, aczkolwiek nie mogę nic powiedzieć.
- Dobrze, mam nadzieję, że wszystko wkrótce się wyjaśni. Szpital pęka w szwach, więc nie mogę poświęcić panu więcej czasu. Pański partner leży w pierwszej sali po lewej - lekarz mrugnął do Luisa, a ten nawet nie zdążył zaprzeczyć, bo sekundę później już go nie było.
Poszedł we wskazane miejsce i  zapukał w białe drzwi. Po usłyszeniu cichego "proszę", wszedł do środka.
- Kretyn - mruknął Tomas ledwo go ujrzawszy.
- Kto tu niby jest kretynem? Jak mogłeś nie zauważyć, że masz połamane żebra? Ruszaj tyłek wracamy do domu. Lekarz twierdzi, że była jakaś walka gangów, bo przywożą ludzi z ranami po kulach. Lepiej się stąd zmywajmy, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam pozwolenia na broń.
- To lepiej schowaj tą zza paska, bo wygląda jakbyś szpanował- Tomas uśmiechnął się głupio, co Luisowi absolutnie do niego nie pasowało.
- Tom, czy oni ci coś podali?
- E tam, tylko jakąś kroplóweczkę. Mówiłem ci już, że mam ochotę wrócić do tego co robiliśmy wcześniej - Tomas poruszył brwiami, ale coś mu nie wyszło i z dziwną miną usiłował osiągnąć zamierzony efekt.
- Już nie tańcz tymi brwiami, tylko się zbieraj. Możesz w ogóle chodzić?
- Ja?! Oczywiście, że mogę! O ile tylko raczysz mnie podnieść - Tomas ponownie pokazał wszystkie swoje zęby, a Luis ledwo powstrzymał śmiech.
- Chodź panie samodzielny, jedziemy do  domu.
- Ale mnie nie zostawisz, prawda? - Tomas zrobił minę zbitego psiaka. Jego humory zmieniały się szybciej niż u kobiet w ciąży.
- Tak, tak, możesz mi powiedzieć gdzie są twoje buty?
- Nie mam butów - Luis spojrzał na niego jak na idiotę, po czym przypomniał sobie, że Tomas przecież nie wyszedł z bloku o własnych siłach, a co za tym idzie, nie miał na sobie butów.
- Dobra, siedź tu i czekaj, a ja ci jakieś załatwię.
Po parominutowym poszukiwaniu butów i wyszykowaniu do wyjścia Tomasa, mogli w końcu zejść na dół. A raczej Luis mógł, bo Tomas ze względu na żebra niezbyt mógł się poruszać. Dodać do tego jeszcze "głupiego jasia" jakiego otrzymał od lekarzy i Lui został zmuszony do pchania wózka, co Toma niezmiernie bawiło. Tak jak wszystko dookoła.
- Lui - Tomas spojrzał przez ramie na Luisa, który lekko zdziwiony jechał dalej.
- Co?
- Luuuuii - mężczyzna zaśmiał się cicho, z brzmienia jego imienia.
- No co chcesz?
- Luisiątko ty moje - Tomas odwrócił się przytulił twarz do ręki Luisa. Ten westchnął i wyjechał na parking. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przecież nie ma samochodu.
- Cholera - warknął. Przecież nie będzie pchał wózka inwalidzkiego pod sam dom.
- Potrzebujecie podwózki? - Ethan stał oparty o swoje auto z niezbyt zadowoloną miną.
- Ethan? Co ty tu robisz? - Luis mile zaskoczony ruszył w stronę samochodu brata.
- Rick do mnie dzwonił. Powiedział, że zapewne jesteś w szpitalu. Nie raczył mi oznajmić, że ten palant jest z tobą.
- Eth, mógłbyś wreszcie skończyć.
- Luisiątko dobrze gada, przecież ja bym go nie skrzywdził, on jest taki słoooodki - Tomas śmiesznie przeciągnął literę, jakby zastanawiając się, czy dobrze ją wymawia.
- A temu co? Zakochał się? - rozbawiony brunet spojrzał na Luisa znacząco.
- Zamknij się. Nafaszerowali go milionem leków, a ja się teraz muszę z nim użerać.
- Wiesz, zawsze możemy go tu zostawić. Nie byłaby to wielka strata.
- Cicho bądź i dawaj kluczyki - białowłosy wystawił rękę na co Ethan tylko prychnął. - Nie prychaj tylko dawaj. Pamiętasz umowę? Tydzień pożyczania samochodu. Poza tym dalej wisisz mi kasę za trzy lekcje.
- Nie wsiądę z tobą do samochodu. Nie, kiedy ty prowadzisz.
- W takim razie zamów taksówkę. Stać cię.
Luis wyrwał kluczyki bratu i wepchał Tomasa do samochodu. Jakby tego było mało, mężczyzna zaczął przysypiać. W końcu spojrzał jeszcze raz na brata i wyciągnął w jego stronę klucze.
- Wiesz co? Po namyśle jednak wolę, żebyś ty prowadził - Ethan spojrzał na niego nieufnie i powoli wziął kluczyki.
- Nie wiem co knujesz, ale nie dam się wrobić.
- Ja? Gdzieżby tam - na twarzy Lu pojawił się przebiegły uśmiech.
Wsiedli do samochodu i w kilkanaście minut znaleźli się pod blokiem w którym mieszkali Luis z Tomasem. Luis spojrzał na brata z uśmiechem.Przecież sam nie zaniesie Toma do mieszkania.
- Wysiadaj.
- Po co?
- A jak myślisz? Sam go nie zataszczę na górę - znów się uśmiechnął i wysiał zanim brat zdążył cokolwiek powiedzieć.
-  Nie cierpię cię - westchnął i wysiadł, po czym pomógł bratu wyciągnąć z pojazdu smacznie śpiącego Tomasa.
Niezmiernie się zmęczyli, starając się dostarczyć Tomas do mieszkania. Ethan co prawda zaznaczył, że Tomas może mu się wysmyknąć, ale wystarczył lekki szantaż Luisa i wszyscy trzej znaleźli się przed drzwiami.
- Co robimy? - Tomas spojrzał na Lu i Ethana trochę nieprzytomnie.
- Serio? Nie mogłeś się obudzić przed tym jak cie tu zatachaliśmy? - Eth postawił nogi Tomasa na ziemi, a ten stanął chwiejnie, prawie wisząc na Luisie.
- Nie narzekaj, przynajmniej leki przestają działać.
- Moje Luisiątko, jak ja cię kocham, że przyniosłeś mnie tu na górę - szatyn oparł brodę na ramieniu Luisa, oplatając go ramionami w pasie.
- Albo jednak nie przestały - Lui westchnął i w końcu udało mu się otworzyć drzwi do jego mieszkania. - Położymy go na razie u mnie. Nie chce mi się do niego latać.
- Niby dlaczego ty miałbyś to robić? Nie jesteście spokrewnieni, ani nic.
- Gdzie się podziała ta cała empatia, przez którą zawsze przynosiłeś do domu znalezione szczeniaczki, co?
- W stosunku do tego gościa nie mam żadnej empatii.
- Przestałbyś już, przecież on nic ci nie zrobił! - Luis miał dość tłumaczenia swojej rodzinie, że nie trzyma już urazy do Tomasa. Chociaż z początku tak było, bo przecież nawet zaplanował zemstę.
- Ale tobie zrobił!
- Tak zrobił i dalej o tym pamiętam! Ale to nie twoja sprawa. Wszyscy obchodzicie się ze mną jak z jajkiem. To, że jestem bi, nie znaczy, że nie jestem facetem! Potrafię decydować za siebie, więc do cholery nie wpieprzajcie się do tego!
- A co jeśli on znowu to zrobi, co? Potem my będziemy musieli patrzeć jak zamykasz się w sobie i cierpisz, nie dopuszczając do siebie nikogo.
- On więcej tego nie zrobi...
- Skąd wiesz? Bo ci powiedział? Dalej mu ufasz, mimo wszystko?
Luis sam nie wiedział, czy mu ufa. To prawda, Tomas go zranił, tak jak nie zrobił tego nikt inny. Ale to stało się dawno temu. Luis nie potrafił trzymać urazy zbyt długo, a te trzy lata i tak stanowczo przekroczyły swój termin. Tomas był dla niego miły i tak bardzo chciał żeby Lu mu wybaczył, że nieświadomie to zrobił. W dodatku ten pocałunek. Mimo, że, z tego co wiedział Lui, Tomas był hetero, nie zachowywał się tak. Dzięki częstemu obserwowaniu Tomasa, Luis zobaczył przelotne spojrzenia Toma. Nie wyglądało na to, by mężczyzna robił to świadomie, ani tym bardziej celowo. W tym momencie Luis naprawdę nie wiedział na czym stoi. Znalazł odpowiedź tylko na jedno pytanie i postanowił udzielić jej bratu.
- Tak ufam. Mimo wszystko mu ufam i wiem, że więcej mnie nie skrzywdzi, a w każdym razie nie celowo.
- Ty nawet nie wiesz po co on tu przyjechał! Praca w szkole to tylko jakaś cholerna przykrywka. Prokurator nie chce mi nic powiedzieć, ale Tomas prawdopodobnie się w coś wplątał.
- Wiem.
- No właśnie... czekaj, co? - Ethan spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Wiem, że przyjechał tu w innym celu i wiem w jakim. To niczego nie zmienia, a po ostatnich wydarzeniach...
- Jakich wydarzeniach? I co ci się stało w policzek? Właściwie to czemu on jest w takim stanie? - Ethan świdrował brata wzrokiem, ten jednak się nie ugiął.
- Nie mogę powiedzieć.
- Jak to nie możesz?!
- Po prostu. Powiedzmy, że dostałem taki rozkaz.
- Przecież ty nie dostajesz rozkazów! Nie należysz do żadnej służby, żeby je dostawać.
- Tak się składa, że od dziś jestem tłumaczem. - Luis miał nadzieję, że nie powiedział zbyt dużo.
- Moje Luisiątko zostało naszym nowym tłumaczem! Wiedziałeś, Eth?
Ethan wyglądał na wściekłego, a Tomas w ogóle nie pomagał. W dodatku jedna z jego rąk wylądowała pod koszulką Luisa, na jego plecach. Ethan nie mógł tego zobaczyć, ale Luis wyraźnie czuł jak jego plecy były drapane i masowane przez rękę szatyna.
- Idź już. Jestem zmęczony, a Tomas jest ciężki. Zadzwonię do ciebie jutro.
Ethan bez słowa wyszedł i trzasnął drzwiami. Luis zaprowadził Tomasa na łóżko, a było to o tyle łatwiejsze, o ile mężczyzna przynajmniej próbował iść o własnych siłach. Z tym, że jego ręka dalej dotykała skóry Luisa.
- Tomas, zabieraj tę łapę.
- Dlaczego? - mężczyzna powiedział to nadzwyczaj normalnym głosem, a że jego głowa dalej znajdowała się na ramieniu Luisa, jego ciepły oddech owiał jego policzek.
- Bo mi nie wygodnie - Luis zaczerwienił się lekko i pomógł Tomasowi się położyć. Tylko, że jego ręka dalej znajdowała się w tym samym miejscu, uniemożliwiając mu odsunięcie się.
- I tylko z tego powodu? - teraz Tomas patrzył Luisowi w oczy. Jego spojrzenie dalej było jakby trochę nieświadome.
- Nie, nie tylko. Po prostu mnie puść.
- Kiedy ja nie mam na to ochoty - powiedział i dołączył drugą dłoń, splatając je na plecach Luisa, tak, że musiał od podeprzeć się rękami, by nie wylądować na szatynie.
- Co ci jest Tom? Zachowujesz się co najmniej dziwnie.
- Nie mam pojęcia co mi jest. Po prostu robię to, na co mam ochotę - ruszył ramionami, co wywołało grymas na jego twarzy.
- Chcesz mi powiedzieć, że masz ochotę pomiziać mnie po plecach? Bo nie wiem, czy uda mi się oprzeć - Luis starał się przemienić całą rozmową w żart, ale coś mu nie wyszło, bo w oczach Toma pojawiły się dziwne ogniki.
- Skoro tak mówisz - jego ręce zaczęły delikatnie jeździć po plecach Luisa, sprawiając, że co chwilę przechodziły go dreszcze.
- Tomas, przestań - Luis zaczynał czuć mrowienie w całym ciele, a to w obecnej sytuacji nie wróżyło dobrze.
- I ponownie zapytam, dlaczego?
- Bo nie jesteś gejem, może dlatego.
- "Nie jesteś"? Czyli nie dlatego, że ty nie jesteś? - Tomas od razu wyłapał wpadkę Luisa.
- To jest kolejny z powodów.
- Więc dlaczego się nie wyrywasz? Nie trzymam cię, tylko gładzę po plecach. Z łatwością możesz się odsunąć - wyszeptał Tomas.
Luisa zamurowało. Miał całkowitą rację. Wystarczyłby odsunąć się i po sprawie. Więc czemu tego nie zrobił? Czy to znaczyło, że tak naprawdę nie próbował?
- Racja - Luis wstał szybko, uwalniając się od ciepłych rąk. Zrobiło mu się jakoś chłodniej. - Idę się umyć, a ty się już połóż.
Szybko wziął rzeczy, nie patrząc na Tomasa. Zamknął się w łazience i odetchnął głęboko. Co się z nim działo?

TOMAS

Obudził go tępy ból głowy i żeber. Czuł się jakby przejechał po nim czołg, a może nawet kilka. Bolała go też łydka i nadgarstki, a wszystko razem utrudniało mu myślenie. Dlatego też, kiedy otworzył oczy, kompletnie nie wiedział gdzie się znajduje. Nie przyzwyczaił się jeszcze do sufitu w nowym mieszkaniu, ale o ile się orientował, to nie było tam takich lamp.
Postanowił się podnieść, ale nie dał rady. Jedyne o udało mu się osiągnąć, to podniesienie do pozycji półleżącej, a ta, ze wzglądu na ból w klatce, nie była zbyt wygodna.
Rozejrzał się i odkrył, że znajduje się w mieszkaniu Luisa. Sam gospodarz spał na nadmuchanym materacu, tuż u stóp łóżka, na którym leżał Tom.
- Lui?
- Hmm? - białowłosy zamruczał w odpowiedzi.
- Co ja tu robię?
- Hmm?
- Taak, wiesz, że ja nie mówię w tym dziwnym języku, którym teraz się posługujesz?
- Yhym - białowłosy nawet oczu nie otworzył, będąc całkowicie zatopiony w swoim śnie.
- To co, pogadamy po naszemu? - Tom uśmiechnął się sam do siebie i kontynuował.
- Hmm?
- Zjem ci wszystko z lodówki.
- Mhym.
- Maluję ci kredkami po ścianach.
- Hmmm.
- Jestem nagi - szepnął Tomas z zadziornym uśmiechem.
- Yhym... Coo?! - zielonooki zerwał się z materaca, wbijając zaspane spojrzenie w Toma, który teraz o mało nie wypluł płuc, próbując powstrzymać śmiech, który skutkował okropnym bólem żeber.
- Musisz gadać takie głupoty? O mało zawału nie dostałem.
- Ale poskutkowało. Tylko jestem ciekaw dlaczego dopiero na wieść, że nie mam ubrań się obudziłeś.
- Cóż, straszne rzeczy potrafią człowieka przerazić nawet w czasie snu  - Lui przeciągnął się, znów lądując na materacu.
- Wstawaj leniu - Tomas szturchnął go nogą. Nie poskutkowało. Luis tylko przesunął się poza jego zasiąg.
- Po co? Nigdzie dziś nie idę. Wszystko mnie boli.
- Mnie też. Dlatego właśnie chcę się dowiedzieć jak się tu znalazłem.
Luis znów usiadł, patrząc na Toma badawczo. Jego mina wyrażała głębokie zastanowienie.
- Nie pamiętasz?
- Nie. A co dokładnie mam pamiętać? - Tomas zmarszczył brwi. Pamiętał wszystko do pewnego momentu, a później jakby film mu się urwał. Luis natomiast uśmiechnął się szeroko, jakby z ulgą i zaczął kręcić głową, błądząc wzrokiem po ścianie.
- Nic, nic, kompletnie nic się nie działo. Po prostu zadzwoniłem po karetkę i pojechaliśmy do szpitala.
- To było po pocałunku?
Luis wyraźnie zesztywniał i powoli odwrócił głowę w jego stronę.
- A więc to pamiętasz - westchnął i znów spojrzał w ścianę.
- Tak, trochę. Wybacz jeśli tego nie chciałeś. Ja po prostu nie wiem co mnie opętało. Dziwnie się wtedy czułem. Wiem, że to nienormalne i całkowicie rozumiem, że mnie odepchnąłeś. Nie jestem gejem czy coś, po prostu... Sam nie wiem.
- Czekaj, czekaj. Odepchnąłem?
- Tak, nie do końca to pamiętam. Tu kończy mi się film. A mylę się?
- Nie, nie. Więc dalej nic nie pamiętasz?
- Nic, a nic. Może oprócz jakiegoś dziwnego uczucia. Jakbym głaskał pieska. Ciekawe skąd mi się to wzięło?
Luis prawie się zakrztusił, co nieco zaskoczyło Tomasa. Przyjrzał się dokładnie białowłosemu i wydawało mu się, że ten odrobinę się zarumienił. Co tu się działo?

niedziela, 12 kwietnia 2015

Informacja!

Cześć :)
Mam dla Was złą wiadomość :( W tym tygodniu rozdział się nie pojawi. Mamy w szkole istną tragedię przed egzaminami i choć myślałam, że w weekend uda mi się coś napisać, nie mam czasu nawet komputera włączyć.
Nadchodzący tydzień, a przynajmniej jego początek zapowiada się jeszcze gorzej (-_-) W dodatku muszę zacząć podciągać oceny, żeby móc dostać się do wymarzonej szkoły. Nie mam pojęcia jak ja to wszystko ogarnę :c
Tak więc jako, że w tym tygodniu rozdziału nie będzie, postaram się napisać coś dłuższego na następny :) Jeszcze niczego nie obiecuję, ale mam już w głowie gotowy plan, co uczynić z Luisem i Tomasem ;)
Przepraszam!
Wasza Genuine <3

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 7

Przepraszam Was z opóźnienie, ale właśnie wróciłam z wyjazdu i zobaczyłam, że rozdział się nie dodał :( Nie mam pojęcia dlaczego. Ustawiłam tak jak zawsze, ale niestety nie zadziałało. Cóż, czytajcie, a je lecę, się rozpakować :) I Wesołych Świąt!!! Póki jeszcze są :)


LUIS
 Ocknął się w zimnej celi, z zaskoczeniem rozglądając się po pomieszczeniu. Z początku nie rozumiał co się stało. Wokół niego zebrało się kilkanaście osób, przeróżnych narodowości. Chciał wstać, ale jego nogi przywiązane były do krzesła, a ręce spętane za oparciem.
- Tomas?! - krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział.
Ludzie wokół zaczęli coś mówić, ale Luis był jeszcze zbyt otumaniony, żeby cokolwiek zrozumieć. Krzyknął ponownie, ale nie usłyszał znajomego głosu.
Potrząsnął głową i wykręcił dłonie, w kilkanaście sekund uwalniając je z węzłów. W duchu dziękował starszym braciom, za survival jakim było całe jego dzieciństwo. Nie było mowy, żeby jakieś sznury go zatrzymały. Poza tym nawet Michael potrafił lepiej kogoś związać.
- Patrzcie, uwolnił się! - szepnęła jedna z kobiet, na co dwóch mężczyzn spojrzało w jego stronę. Zaczęli rozmawiać po hiszpańsku, ignorując resztę, która najwyraźniej kompletnie ich nie rozumiała.
- Ciszej! - szepnął Luis, gdy usłyszał zbliżające się kroki. Powiedział to takim tonem, że nikt nie musiał rozumieć słów, by wiedzieć o co mu chodzi.
Wszyscy natychmiast umilkli, a Luis zapobiegawczo chwycił sznur, którym związane były jego ręce i opuścił głowę, by wyglądało jakby w ogóle się nie obudził.
- Dalej śpi - powiedział męski głos po rosyjsku, na co odpowiedział u inny, bardziej tubalny.
- Zaraz zobaczymy - mężczyzna nabrał powietrza po czym krzyknął po hiszpańsku do kobiety, która wcześniej zauważyła poczynania Luisa. - Obudził się?!
- N-nie. Wciąż jest nieprzytomny - odpowiedziała ta, lekko drżącym, ale pewnym siebie głosem.
Luis w duchu podziękował jej za przykrywkę. Po ciszy jak nastała wiedział, że reszta także go nie wyda. W głowie powoli rodził mu się pewien plan.
Uchylił powiekę i kiedy upewnił się, że włosy zasłaniają jego oczy, otworzył je. Przez białe kosmyki dostrzegł klucze u pasa jednego z Rosjan. Niewątpliwie któryś z nich pasował do krat za którymi się znajdowali.
Po kilku minutach, strażnicy wyszli, zamykając za sobą ciężkie, metalowe drzwi. Luis poczekał jeszcze kilka sekund i upewniając się, że nikt nie zamierza wchodzić do środka, puścił sznur i rozwiązał swoje stopy.
- Dziękuję - zwrócił się do Hiszpanki w jej języku, na co ta skinęła głową.
- Nie masz za co dziękować. Uwolnij nas, a mu będziemy dziękować tobie - mężczyźni obok niej pokiwali głowami.
- Czemu oczekujesz, że dam radę was stąd wyprowadzić? Ludzie, ja nawet nie wiem co się tu dzieje! - Lui, lekko wytrącony z równowagi zaczął się rozglądać.
- Słyszeliśmy o czym rozmawiali Rosjanie. Adalberto rozumie ich język - kobieta wskazała głową na siedzącego teraz Hiszpana.
Był on dosyć niski i przeraźliwie chudy. Luis miał nadzieję, że nie schudł tak w tej celi. Jego towarzysz był już nico bardziej rosły, aczkolwiek wyglądał bardziej na takiego, co siedzi przed biurkiem i grzebie w papierach.
Widać było, że kobieta wypowiada się w ich imieniu i jest ich swego rodzaju przywódczynią. Wyglądało to nieco dziwnie z ważywszy na to, że kobieta miała nieco ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, czarne włosy, spięte w koka i wygląd gospodyni domowej. Luis jednak, biorąc pod uwagę niewinny wygląd jego mamy, nie ufał pozorom. W oczach Hiszpanów widział pełne zaufanie do kobiety.
Luis rozejrzał się wokół i dostrzegł wpatrzone w niego kilkanaście par oczu. Jedne patrzyły z zainteresowaniem, inne se strachem, a jeszcze inne z obojętnością.
Białowłosy dostrzegł dwóch Azjatów i miał cichą nadzieję, że są oni albo Japończykami, albo Chińczykami, bo inaczej raczej się nie dogadają. Reszta pochodziła raczej z Europy, bądź Ameryki. Nie licząc kobiety, stojącej z tyłu, z opuchniętymi oczami i wielkim siniakiem na policzku. Luis dostrzegł w niej uderzające podobieństwo do Otgoo.
Z lekkim uśmiechem podszedł do kobiety i mruknął ciche powitanie. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona jego znajomością języka, ale odpowiedziała zachrypniętym głosem.
- Jesteś mamą Otgoo, prawda? - zapytał Luis, a twarz kobiety nagle się rozjaśniła. - Nic mu nie jest, zdołał uciec. Oprócz obdartych kolan, jest cały i zdrowy.
Twarz kobiety rozjaśnił uśmiech ulgi, tak wielkiej, że wydała się Luisowi o dwadzieścia lat młodsza. Dopiero teraz dostrzegł, że może mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Kobieta zaczęła płakąc, przytulając sie do Luisa, a on jej na to pozwolił. Dwie minuty później kobieta uspokoiła się i spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Dziękuję - powiedziała i ukłoniła się. Luis zrobił to samo i spojrzał na dwóch Azjatów, którzy coś szeptali.
- Mówicie po angielsku? - zapytał, a jeden z nich skinął głową.
- Ja tak, mój przyjaciel rozumie co mówisz, ale ciężko mu odpowiedzieć.
- Dobrze, czy reszta też zna angielski? - zwrócił się do ogółu, ale tylko kilka osób potwierdziło. - Możecie podnieść ręce? Chciałbym się dowiedzieć kto mnie nie rozumie.
Hiszpanka podniosła rękę, podobnie jak Azjaci i sześciu innych ludzi w pomieszczeniu. Luis naliczył czterech, którzy się nie zgłosili. Wśród nich byli dwaj Hiszpanie, mama Otgoo, młodo wyglądająca kobieta z długimi blond włosami.
- Będę tłumaczem dla moich ludzi, jeśli trzeba - odezwała się Hiszpanka, a Luis kiwnął głową.
- Jak ci na imię?
- Adoria.
- Dziękuję, twoja pomoc bardzo mi się przyda.
Luis podszedł do blondynki, mającej około czterdziestu lat. Kobieta w ogóle nie zwracała na niego uwagi, cały czas zerkając w przeciwny kąt sali. Luis podążył za nią wzrokiem i z dumą zauważył jeszcze jednego człowieka.
Siedział tam czarny mężczyzna, z jedną ręką podpartą na kolanie, a drugą zwisającą bezwładnie wzdłuż boku. Wyglądał jakby cierpiał.
Kobieta w końcu spojrzała na niego smutnym wzrokiem. Luis zaczął wymieniać nazwy języków, ale kobieta tylko kręciła głową. W końcu wskazała na swoje uszy, a później gardło, co Luis z ulgą zrozumiał.
"Jesteś głuchoniema" pokazał, a ona kiwnęła głową.
"Rozumiesz mnie?" zapytała gestem, a Luis przytaknął.
"Musisz mu powiedzieć, że chce mu pomóc. Ma wybity bark, ale nie chce mnie do siebie dopuścić" kobieta wskazała na czarnego mężczyznę.
"Skąd wiesz?"
"Jestem lekarzem" odpowiedziała i pociągnęła Luisa do mężczyzny. Ten tylko spojrzał w ich stronę, po czym znów wbił wzrok w podłogę.
Luis odezwał się po angielsku, jednak nie przyniosło to skutków. Zaczął więc mówić po kolei w językach, które znał, aż w końcu dotarł do francuskiego.
- Rozumiesz mnie? 
Mężczyzna w końcu spojrzał na niego i kiwnął głową. 
- To jest... - Luis uświadomił sobie, że nie wie nawet jak ma na imię stojąca obok kobieta. Odwrócił się do niej i zapytał.
"Amithi, mam na imię Amithi" odpowiedziała po chwili, a Luis kontynuował swoją wypowiedź.
- Amithi jest lekarzem i może ci pomóc z ręką. Mówi, że to nic poważnego, więc może ci po prostu nastawić rękę.
- Więc ona cały czas chciała tylko tego? - mężczyzna uniósł wysoko brwi i spojrzał na kobietę bardziej przychylnie. - Jeśli możesz, powiedz jej, że chętnie przyjmę jej pomoc. 
Luis przekazał jego słowa i "wysłuchał" dokładnych instrukcji na temat tego w jaki sposób ma nastawić mężczyźnie bark.
"Ja?"
"Nikt inny nie może. Sama niedawno miałam uraz ręki i nie mam tyle siły."
- Eee, wygląda na to, że jednak ja ci go nastawię - Luis spojrzał na mężczyznę, który tylko kiwnął głową.
- Wystarczy, że będę mógł nią ruszać.
Luis podszedł do niego i chwycił jego ramie, trochę się stresując. Bądź co bądź nie chciał mu niczego uszkodzić. Po kolei wykonywał polecenia Amithi i w końcu szarpnął do tyłu lekko okrągłym ruchem.
Siedzący na ziemi mężczyzna nawet nie jęknął, wyrażając ból lekkim tylko grymasem.
- Dziękuję, jeśli masz zamiar nas stąd wyciągnąć, to wiedz, że możesz na mnie liczyć. Mam na imię Kuasi.
- Dobrze, w takim razie zaczynamy - podszedł pod kraty, tak, aby wszyscy go widzieli. - Mam na imię Luis. Jeśli się zgodzicie mi pomóc, obiecuję was stąd wyciągnąć.
Mówi po kilka zdań, powtarzając je w narodowych językach towarzyszy, aż w końcu wszyscy zgodzili się mu pomóc.
- W takim razie, zaczynamy.
W celi rozległ się kobiecy krzyk, na dźwięk którego metalowe drzwi natychmiast się otwarły.
- Nie zabijaj go! - co jak co, ale Adoria musi mieć jakiegoś aktora w rodzinie.

TOMAS
- Spierdalaj - warknął w stronę Pietraszowa, który w zamian uderzył go pięścią w twarz.
- Więc tak bardzo obchodzi cię ten twój prokuratorek? - Rosjanin wytrącony z równowagi nieustępliwością Tomasa, krzyknął coś w stronę drzwi. - Może twój przełożony przemówi ci do rozsądku.
- Witaj Tomasie - oczy szatyna rozszerzyły się w niedowierzaniu. Z rogu pomieszczenia, ukrytego do tej pory w cieniu, wyłonił się nie kto inny jak Eric. Cały i zdrowy.
- Ty sukinsynu - Tomas nie miał wątpliwości co do tego, kim naprawdę jest Eric.
- Oj nie ładnie, od kiedy tak się zwraca do swojego szefa, co?
- Idź do diabła. Pieprzony zdrajca! Wiedziałem, że coś jest na rzeczy, odkąd zmienili nam prokuratora!
- Tak... Widzisz, chociaż nie muszę, wyjaśnię ci co nieco. W końcu i tak albo zginiesz, albo się do nas przyłączysz - jego "przyjaciel" uśmiechnął się kpiąco.
- Po moim trupie.
- Jeszcze zobaczymy. Zaczęło się od, jak zauważyłeś, zmiany prokuratora, prowadzącego naszą sprawę. Ja też zauważyłem, że coś jet nie tak, szczególnie, kiedy nie wyjawili mi jego tożsamości. To znacznie skomplikowało sprawę.Wiesz jak ciężko wychować dziecko z moją pensją? Szczególnie chore. Wiesz co się ostatnio okazało? Że Jake potrzebuje nowej nerki. Czekaliśmy na decyzję szpitala, ale oni stwierdzili, że nie mają takiej, która by się przyjęła! Sam nie mogę mu jej oddać, bo mamy niekompatybilną grupę krwi, jak to ujął lekarz.
Co więc miałem zrobić? Mój syn jest najważniejszy. Moja kariera, praca, życie jest nie ważne, jeśli on odejdzie. Nie mogłem też więcej kraść pieniędzy ze spraw, bo nowy prokurator zaczął węszyć.
I wtedy natknęliśmy się na przełom w sprawie. Spotkałem Pietraszowa, a on widział o wszystkim. Ma pieniądze na nerkę mojego syna. Wystarczy tylko imię prokuratora prowadzącego naszą sprawę. Tylko imię i mój syn będzie zdrowy! Wiem, że tylko ty znasz to imię!
- Nie usprawiedliwia cię to. Co z naszymi ludźmi, którzy zginęli w tych wszystkich akcjach?!
- Nie są ważniejsi od mojego dziecka - Eric zachował obojętny wyraz twarzy. Mimo sytuacji w jakiej się znalazł, Tomas współczuł Ericowi. Wiedział, że kochał swojego syna nad życie. Złość jednak niemal z niego parowała.
- Nie są ważniejsi?! Zginęli w naszej sprawie, ratując twój tyłek! A co z Andym? Zostawił dwumiesięczną córeczkę, byś ty mógł nas zdradzić!
- To nie zwróci mu życia! A dla Jake'a jest jeszcze szansa. Proszę cię, po prostu wymów jego imię. Nie musisz nawet z nami zostać! Nikt się o niczym nie dowie!
- Nie ma mowy. Nie jestem zdrajcą. Żal mi twojego syna, ale na świecie jest mnóstwo takich dzieci. Gdybyś do mnie przyszedł, pomógłbym ci. Na pewno znaleźlibyśmy jakiś sposób, ale nie tak. Nie kosztem innych.
- Próbowałem - Eric ze smutkiem pokręcił głową. 
- Wracaj do syna, ja się resztą zajmę - Pietraszow z uśmiechem pokręcił głową. - Może i jestem gangsterem, ale dotrzymuję słowa. Jeśli powie, otrzymasz pieniądze. Jeśli nie, musisz radzić sobie sam.
Eric spojrzał jeszcze błagalnie na Tomasa, ale ten tylko pokręcił głową. Po chwili został sam z Pietraszowem, który jednak zamiast do niego podejść, usiadł na kanapie, na przeciwko Tomasa, który stał z rękami skutymi kajdankami i przyczepionymi do łańcucha, zwisającego z sufitu.
- Skoro nie chcesz mówić po dobroci, to spróbujemy inaczej. Pamiętasz swojego kolegę, tego z białymi włosami?
- Luis - szepnął Tomas. Nie mógł pozwolić, żeby coś mu się stało. Zaczął się szarpać, ale tylko przysporzył sobie więcej bólu. Skura na nadgarstkach i tak już była zdarta.
- O, widzę, że trafiłem z argumentem - szef mafii uśmiechnął się i ponownie krzyknął w stronę drzwi.
Te otwarły się i do środka weszło trzech mężczyzn. Czarnoskóry strażnik, wraz z Azjatą wprowadzili do środka Luisa.
Na jego policzku widniał ślad po mocnym uderzeniu, a ręce miał związane z tyłu. Nie wyglądał na poważnie rannego i przy każdym ruchu próbował się wyrwać. 
- Jest i nasza Śnieżynka - Pietraszow ponownie się uśmiechnął i podszedł do Luisa, unosząc jego podbródek. - Cóż za piękna twarzyczka, szkoda byłoby ją uszkodzić, ale skoro nie mam innego wyjścia.
Mężczyzna przejął Luisa od strażników, którzy odsunęli się w cień. Tomasa zastanawiało dlaczego nie wyszli.
Rosjanin wyjął zza pasa nóż, a Tomasowi serce zaczęło bić ze strachu. Luis jednak spojrzał w jego stronę i zaczął poruszać ustami. Pietraszow nie był w stanie tego zobaczyć, gdyż trzymał chłopaka przed sobą. "Na mój znak", powiedział Luis bezgłośnie, a jeden ze strażników niby mimochodem podszedł do drzwi. To, że znajdowały się one na przeciwko Tomasa, sprawiło, że mafioza niczego nie zauważył.
- Poczekaj, chciałbym coś powiedzieć - powiedział słodko Luis, a Pietraszow był wyraźnie zaskoczony jego tonem głosu.
- Odważny - uśmiechnął się w końcu i cofnął nóż. - Mów.
- Więc, chciałem tylko powiedzieć, że... masz strasznie słabą ochronę. Teraz! - coś mocno grzmotnęło, przez okno w pokoju wpadł granat dymny, a Luis jednym szybkim ruchem wyswobodził się z uścisku Pietraszowa. Trzymany przez niego nóż przejechał po policzku Luisa, lądując na ziemi.
Po chwili cały pokój był zadymiony, co uniemożliwiło Tomasowi zobaczenie czegokolwiek. Ktoś do niego podbiegł i go uwolnił. Zniknął jednak tak szybko jak się pojawił. 
- Luis!
- Tutaj! - Tomas pobiegł w stronę jego głosu i znalazł go przypiętego kajdankami do stolika.
- Gdzie Pietraszow?
- Zwiał. Skurwiel mnie zakuł.
Tomas jednym strzałem pozbył się kajdanek i razem wydostali się z budynku. Usłyszeli dźwięk helikoptera i z ziemi nieopodal wystartowała maszyna. W środku Tomas dostrzegł znienawidzonego Rosjanina, ale nie miał teraz ani chęci, ani możliwości dalszej walki, więc po prosu, podpierając isę na sobie, ruszyli z Luisem w stronę samochodów.
Tomas ze zdziwieniem zobaczył mnóstwo ludzi i to nie należących do jego załogi.
- Część z nich była więźniami, a pozostałych ściągnął tu Rick?
- Rick? Co on tu robi?
- Zadzwoniłem po niego, kiedy tylko wydostaliśmy się z celi.
- Właściwie jak ty..?
- Później ci powiem. A teraz wracajmy do domu, bo zaraz chyba umrę.
- Taa, wiem coś o tym. Carl! - wysoki mężczyzna z jego załogi podbiegł do nich prawie natychmiast.
- Żyjecie! Już myśleliśmy, że was straciliśmy. Dobrze, że pojawiły się posiłki, bo byśmy wszyscy zginęli...
- Carl, nie mogę teraz gadać. Po prostu powiedz wszystkim, że żyjemy i wróciliśmy do domu, dobra?
- Rozkaz!
 Cali obolali dotarli do samochodów. Tam zastali Otgoo, w objęciach matki. Luis chwilę z nimi porozmawiał, po czym obaj wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę powrotną.

LUIS

Weszli po schodach na górę i Luis wyciągnął z kieszeni klucze do swojego mieszkania. Miał zamiar tam odłożyć Toma, bo mężczyzna mocno oberwał a mu nie chciało się szukać kluczy.
Dopiero kiedy Posadził Tomasa na kanapie, zauważył jego poranione nadgarstki. Bez słowa wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z apteczką, zabraną z łazienki.
- Po co ci to? - Tomas spojrzał na niego lekko nieprzytomnie.
- Nie będziesz mi zakrwawiał podłogi - powiedział, choć chciał po prostu zmniejszyć ból mężczyzny. Miał dziwną potrzebę opiekowania się nim.
- Cóż, jeśli tak stawiasz sprawę, to jako dobrze wychowany gość, będę musiał ci na to pozwolić.
Luis uśmiechnął się i uklęknął przed Tomem, od razu biorąc się za odkażanie jego ran. Po kilkunastu minutach i wielu "ała" Tomasa, Lui skończył z jego nadgarstkami.
- Teraz ja - Tomas pociągnął go na kanapę obok siebie i uparł się, żeby opatrzyć mu policzek.
- Czemu ty jesteś taki uparty - szepnął Luis, spuszczając wzrok. Twarz Tomasa była stanowczo zbyt blisko, jego oddech głaskał mu policzek, a Luis mimowolnie reagował na delikatny dotyk palców na swoim policzku.
- Rumienisz się - Tomas skończył robić fachowy opatrunek, ale dalej się nie odsunął.
- To ze zmęczenia - Luis zaczerwienił się jeszcze bardziej, a kiedy nastał cisza, skierował wzrok z powrotem na oczy Tomasa.
- Co robisz? - Lui przełknął ślinę, czując spojrzenie Toma na swoich ustach.
- Nie mam pojęcia - szepnął szatyn, zbliżając się jeszcze bardziej i delikatnie muskając usta białowłosego swoimi.