poniedziałek, 20 lipca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział VI

 Przepraszam! Kurczę, ustawiłam datę i godzinę, tylko zamiast publikuj dałam zapisz :( A dziwie się czemu nie mam komentarzy ;)
Dziękuję za miłe słowa, bo to jest naprawdę świetne, kiedy się je czyta :*
Tak więc nie przedłużam mojego opóźnienia :)
Buziaki dla Wszystkich!


Obudziłem się jako pierwszy, a przynajmniej tak wnioskowałem z równomiernego oddechu, dochodzącego do mnie z drugiego kąta pokoju. Poczułem się lekko zdezorientowany. Gdzieś we mnie pojawiła się nikła iskierka strachu. Przecież w tym momencie byłem zupełnie bezbronny. Przez noc moje poczucie przestrzeni zupełnie się zmieniło i nie byłem pewny, czy sam trafiłbym do toalety.
Myślałem, że będzie inaczej. Cały czas marzyłem o tym, by wyjechać z Ignem. Chciałem poznać świat, nowych ludzi, którzy traktowaliby mnie jako równego sobie, stawić czoło normalnym problemom zwykłych mieszkańców wsi. Tymczasem bałem się nawet wstać z łóżka. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że cały Pałac znam na pamięć. To nie żaden instynkt mnie w nim prowadził, a po prostu wyuczone ruchy. Byłem dumny z tego, że mimo braku wzroku, radzę sobie w Pałacu. Że jestem taki jak inni. Tymczasem dotarła do mnie gorzka prawda. Nie jestem jak inni. Oni widzą, a ja byłem, jestem i będę ślepy już na zawsze. I już się z tym pogodziłem. Koniec użalania się nad sobą.
Zacisnąłem zęby i usiadłem, plecami opierając się o ścianę. Ręką przejechałem po łóż, chcąc sprawdzić gdzie się ono kończy. Odetchnąłem, kiedy znałem już jego powierzchnię. Niby nic, a przyniosło lekką ulgę.
Przesunąłem się na skraj posłania i wstałem, cały czas jednak się go trzymając. W myślach prześledziłem wczorajszy wieczór. To, jak Lurei mi pomagał. To jak położył moją rękę na ramie łóżka. Przesunąłem się w to samo miejsce i przypomniałem sobie jego słowa. Cztery małe kroczki. Szedłem powoli, niemal sunąc stopami po ziemi. Ręce miałem wyciągnięte przed siebie, by nie wejść w nic. W końcu natrafiłem na drewnianą powierzchnię drzwi. Przesunąłem ręką wzdłuż nich i dotarłem do ściany na przeciwko. Uśmiechnąłem się lekko. Już nie daleko.
Po jakiejś minucie dotarłem do łazienki i z ulgą stworzyłem gęstą mgłę. Wszystkie kształty dodawały mi otuchy, a każda nierówność w drewnianej podłodze, którą omijałem bez problemów, poprawiała mi humor.
Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się we wzięte z pokoju ciuchy. Kiedy wyszedłem z łazienki, Lurei już nie spał. Dowiedziałem się o tym, kiedy ktoś chwycił mnie za przedramię. Oczywiście od razu włączył mi się instynkt samozachowawczy i odepchnąłem napastnika, zamykając go w kuli z wodą. Kiedy jednak woda przylgnęła do jego skóry, rozpoznałem Lureia, który zaskoczony nawet nie próbował wydostać się z bańki. W sumie i tak nie mógł się w niej udusić.
Wypuściłem go z wody i ponownie tego dnia odetchnąłem. Dopiero ranek, a ja już byłem cały zestresowany.
- Nic ci nie jest? - Lurei podszedł i stanął w niewielkiej odległości. Wyciągnąłem ręce, chcąc go znaleźć i natrafiłem na jego klatkę piersiową.
- To ja powinienem się o to zapytać. Nie strasz mnie tak. Dobrze, że cię nie podpaliłem.
- Na moje szczęście chyba wolisz wodę. Odprowadzić cię do łóżka?
- Jeśli możesz. - Na chwilę zapadła cisza, przez co nie bardzo wiedziałem co się dzieje. W końcu Lurei się odezwał z lekkim rozbawieniem w głosie.
- Jeśli chwycisz mnie za rękę, to będzie dużo prościej. - Uświadomiłem sobie, że cały czas ściskam jego koszulę i poczułem jak pieką mnie policzki. Puściłem go, a on ujął moją dłoń i odprowadził mnie do łóżka.
- Tym razem zmieściliśmy się w dwóch krokach. Robimy postępy.
Ze zdumieniem przyjąłem jego słowa. Rzeczywiście nawet się nie zastanawiałem nad tym, czy coś może stać na ziemi. Co prawda już tędy przechodziłem, ale zazwyczaj i tak zachowywałem ostrożność. Czyżbym już zaczynał ufać Lureiowi?
Jakieś pół godziny później udaliśmy się na dół, aby zjeść śniadanie w gospodzie. Nie było ono zbyt wykwintne, ale nie narzekałem. Nie łudziłem się nawet, że ktoś dorówna cioci Rachel w gotowaniu. W każdym razie po posiłku udaliśmy się na miasto. Dzięki delikatnej mgiełce, która unosiła się w powietrzu i bez mojej ingerencji, rejestrowałem dużo więcej niż Lurei oczyma. Można powiedzieć, że widziałem wszystko dookoła.
Okazało się, że Lurei zamierzał kupić namiot. Było to dość rozsądne, zważywszy na to, że następną noc musieliśmy spędzić na jakiejś polance, choć sam bym o tym nie pomyślał. No, może przyszłoby mi to do głowy, kiedy musiałbym spać pod gołym niebem.
Udało nam się zdobyć namiot bez większych problemów. Do wioski musiała dojść wiadomość o moim przyjeździe, bo wszyscy kłaniali się, kiedy przechodziliśmy i oferowali swoje usługi za darmo. Było to co najmniej wkurzające.
Kiedy nareszcie udało nam się zdobyć wszystko, co było nam potrzebne na te dwa dni drogi do następnego miasteczka, wróciliśmy do gospody, by zabrać nasze konie. Okazało się, że dobrze o nie dbano, więc wcisnąłem stajennemu do ręki złotą monetę. Wyglądał na bardzo biednego, więc to powinno nieco poprawić jego sytuację. Dziękował nam przez kilka minut, zapraszając nas do siebie, kiedy będziemy wracać.
Z miasta wyjechaliśmy jeszcze przed południem. Lurei twierdził, że do polanki na której spał w czasie podróży w drugą stronę dotrzemy tuż po zmroku. Jako, że ani on, ani ja nie znaliśmy zbytnio tych terenów, postanowiliśmy się na niej zatrzymać. Orlica cały czas leciała nad nami. Lądowała tylko, aby jeść. Widocznie spodobała jej się nowa umiejętność.
Zauważyłem, że od kiedy tylko Lurei dowiedział się, że nie musi ciągnąć za uzdę, by koń pojechał tam, gdzie on tego chce, cały czas cicho szeptał mu kierunki w których ma jechać. Dzięki temu zwierze znacznie się do niego przekonało. Kiedy dojeżdżaliśmy do jakiegoś rozdroża, koń przystawał i pytał gdzie ma iść. Może Lurei go nie rozumiał, ale i tak jakoś się dogadywali. Nie mogłem się nie uśmiechać, kiedy mężczyzna nieświadomie odpowiadał zwierzęciu na pytania.
- Twój koń naprawdę docenia, że już go nie szarpiesz. Chyba cię nawet polubił - Koń przytaknął, a ja się zaśmiałem. - Chyb a nawet na pewno.
- Cieszę się, że dobrze się dogadujemy. Myślę, że zrezygnuję z uzdy. I tak jest mi już nie potrzebna.
- Też o tym myślałem, ale myślę, że lepiej jak ją po prostu poluzujesz. Ludzie będą się zastanawiać jak kierujesz koniem.
- Masz rację. Szkoda - odpowiedział i poklepał konia po szyi. Ten wyraził swoją wdzięczność za dobre chęci, więc przekazałem to Lureiowi.
Po chwili zostałem wciągnięty w rozmowę, w której uczestniczyła cała nasz czwórka. Konie wymieniały opinie między sobą, ja powtarzałem to Lureiowi, a on wtrącał swoje trzy grosze. Wychodziły z tego dosyć zabawne sytuację, gdyż konie zdążyły już mienić temat nim ja powiedziałem o czym rozmawiają. W skutek tego Lurei najczęściej mówił coś zupełnie nie pasującego do tematu, co niezmiernie bawiło zwierzęta.
Ta część podróży minęła nadzwyczajnie szybko. Kiedy konie się uspokoiły i ucichły, zaczęliśmy z Aquerem rozmowę na temat mitycznych stworzeń z Ignem. Wyjaśniłem mu co nieco, dzięki czemu pojmował już skąd się wzięły moje pozostałe postaci. On opowiadał o swoich domysłach, które zazwyczaj były po prostu absurdalne, więc prawie cały czas kończyły się moim, bądź jego wybuchem śmiechu.
Na polankę wjechaliśmy zgodnie z przewidywaniami. Sądząc po tym jak Lurei mrużył oczy, słońce już zaszło. Kiedy się zatrzymaliśmy, zeskoczyłem z konia  i otoczyłem się mgłą. Powoli zbadałem całą polankę, nie znajdując na nikogo. Nie licząc zająca, śpiącego w norze pod drzewem.
- Strasznie tu ciemno - Lurei usiłował przeniknąć wzrokiem moją mgłę. - Nie pomagasz.
- Chociaż raz to ty jesteś tym ślepym - zaśmiałem się i wyciągnąłem z juków namiot. - Proponuję, żebyś rozpalił ognisko. Będziesz coś widział i nie będę skazany na samotne rozkładanie tego ustrojstwa.
Usiłowałem wyplątać rękę ze sznurków, w które wcześniej ją włożyłem. To, że nigdy nie rozkładałem namiotu wcale nie pomagało.
- Nie mógłbyś ty go rozpalić? W końcu jesteś po części Ignisem. Widziałem jak robisz te swoje płomyczki - powiedział i machnął ręką w dość zabawny sposób.
- Nie ma tak łatwo. Gdybym tylko mógł kontrolować coś większego niż te płomyczki, to byłoby dużo prościej.
- Nie możesz? Przecież jesteś synem Igne. Powinieneś być jakoś bardziej uzdolniony, nie?
- Dzięki za przypomnienie - warknąłem, lekko podminowany. Nikt nie lubi jak wytyka mu się jego wady.
- Nie miałem nic złego na myśli. To po prostu trochę dziwne, że potomek ognistych stworów nie umie rozpalić ogniska.
- Jeśli taki jesteś mądry, to spróbuj je rozpalić siłą woli. Ciekawe czy ci się uda.
Zapadła długa i nieznośna cisz, której żaden z nas nie ośmielił się przerwać. Lurei chyba obawiał się, że jak coś powie, to oberwie mu się jeszcze bardziej. I słusznie. W mojej głowie pojawiały się chamskie odpowiedzi na każdą jego wypowiedź.
W końcu jednak stanęło na tym, że Lurei zajął się namiotem. Kiedy zobaczył, jak usiłuję go rozłożyć, niemal się nie dusząc przez sznur, który owinął mi się wokół szyi, podszedł i bez słowa pomógł mi się rozplątać.
Nie pozostało mi nic innego, jak rozpalić to cholerne ognisko. Odszedłem kawałek i pełen nadziei usiłowałem jednak stworzyć stabilny ogień. Jak zwykle podpaliłem kilka drzew i na tym koniec. Zgasiłem pożar i wszedłem do lasu, by znaleźć jakieś patyki. Okazało się, że raczej niewielu zatrzymuje ie na tej polance, bo wystarczyło kilka kroków w las,  bym natknął się na sporą ilość patyków. Było to dosyć dziwne, zważywszy na to, że polana znajdowała się niedaleko od drogi, a w dodatku była osłonięta drzewami, co zapewniało sporą przewagę w przypadku ataku zbójców.
Wzruszyłem ramionami, postanawiając nie zaprzątać sobie tym głowy. Z drewnem w ramionach udałem się na polankę, na której nie zastałem Lureia. Namiot zaczynał już przypominać swoją docelową postać, jednak jego jedna strona nie była umocowana w ziemi. Machnąłem na to ręką. Każdy potrzebuje czasem udać się na stronę. Ja natomiast postanowiłem naznosić jeszcze trochę drewna. Nie będziemy musieli latać po nie w środku nocy.
Po kilkunastu minutach wróciłem z kolejnymi patykami i tym razem nieobecność Lureia wydała mi się  dosyć niepokojąca. Namiot stał tak, jak wcześniej, konie stały przy drzewach, gdzie wcześniej je zostawiliśmy. Wszystko wyglądało normalnie, więc dlaczego nie było śladu po Lureiu?
Podszedłem do namiotu i dotknąłem materiału. Był mokry, a ja uważałem, żeby mgła go nie dosięgła. Jedynym prawdopodobnym wyjaśnieniem pozostawała więc moc Lureia. Skupiłem się na mgle, szukając czegoś, co powiedziałoby mi gdzie jest Aquer.
Mgła zgęstniała, pochłaniając każdą kroplę rosy jaką napotkała. W pewnym momencie poczułem delikatny opór. Mimowolnie chciałem go zlikwidować, jednak w porę się powstrzymałem. Odnalazłem kroplę, która leżała na liściu, kilka metrów ode mnie. Delikatnie zsunąłem ją na swoją dłoń. Tak jak myślałem, dalej pozostała idealnie okrągła.
Zapomniałem o mgle, skupiając całą uwagę na małej kuleczce z wody. Dotarła do mnie nikła świadomość.
- Filen... -usłyszałem w głowie cichy szept. Kropla przesunęła się do przodu. Zerwałem się do biegu. Ta świadomość na pewno należała do Aquera, a to, że była taka słaba, wcale dobrze nie wróżyło.
Dzieląc uwagę między kroplę wody i mgłę, która ostrzegała mnie przed przeszkodami, biegłem, nasłuchując jakichkolwiek dziwnych dźwięków.
Kropla skręcała, a ja miałem nadzieję, że pokazuje mi drogę. W pewnym momencie musiałem podłożyć drugą rękę, bo kropla spadłaby na ziemię. Zatrzymałem się, posyłając przed siebie mgłę. Wraz z odległością gęstość mgły malała, więc musiałem się jeszcze bardziej wysilać. W końcu dostrzegłem ruch. Pięć postaci, dwie z nich niosące coś wielkości człowieka. Nie mogłem dowiedzieć się niczego więcej, bo byli zbyt daleko i wciąż się oddalali.
Zdyszany ruszyłem dalej, będąc już bardziej ostrożny. Co prawda mgła dawała mi pewną przewagę, ale dalej coś mogło mnie zaskoczyć. Lepiej, żeby o mnie nie wiedzieli.
Poczułem jak coś rozdziela mgłę od góry i leci w moją stronę z dużą prędkością. Po chwili orlica wylądowała na moim ramieniu. Jej szpony lekko wbijały mi się w skórę, ale cieszyłem się, że nie jestem sam.
- Przypomnij mi, żebym nadał ci jakieś imię - szepnąłem, nie przerywając szybkiego marszu. Mężczyźni przede mną zatrzymali się i położyli Lureia na ziemi. Jeden z nich wyjął coś z kieszeni, a mgła wycofała się, blokując moją widoczność.
- Leć. Bądź moimi oczyma - pogłaskałem ptaka po łbie i wyrzuciłem w górę, by zerwał się do lotu. Po chwili dotarł do mnie orli krzyk. Uświadomiłem sobie, że wcześniej nie próbowałem rozmawiać z tym ptakiem. A przecież orły są nadzwyczaj inteligentne. W dodatku dzięki formie Fenixa, mogłem porozumiewać się po "ptasiemu".
- Co się tam dzieje? - pisk Fenix'a, który z siebie wydałem nie był słyszalny dla ludzi. Orzeł natomiast natychmiast poleciał na zwiady.
- Pięciu Najeźdźców, wchodzą do ukrytego tunelu. Dwóch zostało na zewnątrz, podają tamtym Lureia. Zaatakować?
- Nie! Nie chcę, żeby ci się coś stało. Zaczekaj na mnie i informuj co się dzieje.
- Nic by mi się nie stało, ale poczekam. Możesz potrzebować moich oczu.
W biegu omijałem wszystkie gałęzie, kanary i kamienie, w mgnieniu oka docierając do granicy mgły. Orlica ostrzegła mnie przed wyjściem zza drzew. Moja mgła otoczyła polankę, nie dostając się jednak na nią. Co tu się działo?
Spróbowałem posłać mgłę dalej, jednak moje starania spełzły na niczym. Kropla w mojej dłoni przestała się ruszać, spływając po skórze jak zwykła ciesz. Lurei nie miał już nad nią kontroli.
Przełknąłem wielką gulę, która ulokowała się w moim gardle. Jak miałem załatwić tych Najeźdźców, skoro moja mgła ich nie dosięgała? Myśl o użyciu ognia nie wydawała się najrozsądniejsza. Nie byłem w stanie nawet utrzymać ognia, a co dopiero nim walczyć.
- Czy jak wyjdę, to mnie zobaczą?
- Przejdź kilka metrów na zachód, a zaskoczysz ich od tyłu.
- Moja mgła nie działa. Nie widzę ich. Jak mam z nimi walczyć?
- Będę twoimi oczami. Zaufaj mi.
W mojej głowie właśnie rozgrywała się walka. Jeśli tam wyjdę, mogę zginąć, a jeśli nie, to z kolei Lurei może. Cholera. Chwyciłem miecz, który towarzyszył mi od najmłodszych lat. Był dłuższy niż inne, co dawało mi sporą przewagę. Dzięki sile mitycznych mogłem bez problemu unieść ciężką broń, dzięki czemu byłem również szybki. Jednak czy szybkość i siła wystarczy, kiedy nie widzi się przeciwnika?
Szedłem na wschód, póki orlica nie dała mi znaku. Podszedłem do granicy drzew, dalej nie mając pewności co zrobię.
- Nie mamy czasu. W każdej chwili mogą wyjść kolejni. Walcz i użyj moich oczu, jakby należały do ciebie. Dasz radę.
Wziąłem głęboki wdech i jak najciszej ruszyłem przed siebie. Na polanie nie było żadnych patyków, więc Najeźdźcy nie mieli szans mnie usłyszeć.
- Odwrócę ich uwagę. Idź dalej prosto. Tak, jeszcze kilka kroków. Usiadłam na gałęzi. Najeźdźcy są między nami. Idź w moją stronę. Teraz uderz rękojeścią na wysokości głowy. Od prawej. Już!
Zamachnąłem się, rękojeścią uderzając jednego z Najeźdźców. Usłyszałem jak upada na ziemię nieprzytomny. Odwróciłem się w stronę z której dobiegł mnie zaskoczony okrzyk. Zamachnąłem się mieczem i usłyszałem zgrzyt metalu.
- Zablokował. Ma krótki, dwuręczny miecz i nie jest zbyt dobry w szermierce. Uderz od prawej i wykonaj zwód. Na mój znak. Teraz.
Usłyszałem trzepot skrzydeł i ciąłem, dokładając jeszcze fintę. Miecz zagłębił się w ciele.
- Sparuj z prawej i odbij! - Posłusznie zablokowałem cięcie i wytrąciłem przeciwnikowi miecz z ręki. Na wyczucie uderzyłem rękojeścią i westchnąłem z ulgą, kiedy Najeźdźca bezwładnie upadł na ziemię. Orlica wylądowała mi na ramieniu.
- Już wiem jak cię nazwę. Visio, jesteś moim wzrokiem.
- Podoba mi się.
- Cieszę się. Chodźmy dalej. Musimy uratować tego idiotę.
Kierowany wskazówkami Visio wszedłem do podziemnego tunelu. Dzięki niej omijałem wszystkie przeszkody. Po kilku minutach czułem się, jakbym badał otoczenie mgłą. Jej opisy były dokładne, a dzięki orlim oczom widziała nawet w półmroku, jaki prawdopodobnie panował w tunelu.
- Słyszę kogoś - szepnąłem, zbliżając się do jednaj ze ścian. Idąc bokiem byłem mniej widoczny.
- A ja widzę światło. Nie martw się. Jest jeszcze daleko. Przyśpiesz. Nie chcemy, żeby ktoś zaszedł nas od tyłu.
- Zawsze mogę się zamienić w Salamandrę.
- Ale byś tego nie chciał, prawda? Nie powinieneś zmieniać się poza Ignem.
- Wiem, ale w ostateczności to zrobię.
Zatrzymałem się dopiero, kiedy słyszałem trzask ognia z pochodni. Jako, że sam płonął, łatwo było go kontrolować. Utworzyłem mały płomyczek za mną, tak by był niewidoczny, ale bym mógł słuchać tego, co się dzieje. Nikt jednak nic nie mówił.
- Dwóch najeźdźców, z mieczami. Widzę też Lureia. Siedzi w cieniu, związany, ale przytomny. Chyba nie wie co się dzieje, bo rozgląda się jakby dopiero co się obudził.
Orlica opisała mi niewielką jaskinię, nie pomijając żadnych ważnych szczegółów. Nie miałem pojęcia co robić i sądząc po milczeniu Visio, ona także. W pewnym momencie usłyszałem jak ktoś się szamota. Visio opisała mi miejsce, gdzie siedzi Lurei, przywiązany do metalowego pręta, wystającego ze ściany.
Do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Skoro Lureiowi udało się utrzymać kroplę wody, mimo tego, że coś blokowało moce Aquera, mnie też powinno się udać.
Zamiast tworzyć rozległej mgły, stworzyłem tylko małą chmurkę, którą posłałem w stronę mężczyzny. Visio naprowadzała mnie na cienie, tam, gdzie nikt nie zauważy ruchu. Czułem się, jakbym usiłował stworzyć mgłę od Ignem do Aquem. Na czoło wystąpiły mi krople potu. Jeśli Lurei utrzymywał kontrolę nad kroplą, to nie dziwię się, że w końcu stracił przytomność. Kropla była łatwiejsza do kontroli, jednak nie mogłem jej przesuwać po podłożu, bo strasznie długo by to trwało.
Kiedy mgiełka w końcu dotarła do Lureia zmniejszyła się o połowę. Z ulgą pokierowałem ją na twarz Lureia i odetchnąłem.
- Filen... - w myślach Aquera wyczułem ulgę, ale też poważne zaniepokojenie.
- Jestem tutaj - posłałem mu świadomość kierunku, a on dyskretnie odnalazł mnie wzrokiem i zaraz wgapił się w ścianę, by nie zdradzić mojej kryjówki.
- Mają topaz.
- Topaz?
- Kamień, blokujący moc Aquerów. Nie słyszałeś o nim?
- Nie, ale Najeźdźcy używają czegoś podobnego na Ignisach. Moc jest wtedy bezużyteczna. W każdym razie rozumiem o czym mówisz. Czuje się, jakby ktoś zamknął całą moją wodę w nieszczelnym słoiku, z którego może wydostać się tylko kilka kropel.
- Tak, coś o tym wiem. W każdym razie jeśli weźmiesz go ty, twoja moc bardzo wzrośnie. Musisz go znaleźć, albo obaj będziemy nieużyteczni. 
- Łatwo ci powiedzieć. Bez wody jestem zupełnie ślepy.
- Cholera, zapomniałem. Jak ty tu wszedłeś? 
- Visio mnie prowadziła.
- Visio? Kto do znowu jest?
- Mój orzeł. Tak ją nazwałem.
- Czy to nie znaczy czasem "widzenie" ? Trafna nazwa.
-  Wiem. Dobra siedź tam i mów jakby ktoś chciał mnie zabić.
- Raczej cię nie zabiją. Chyba chcieli nas schwytać.
- Wiesz, ja wolę nie sprawdzać, czy będą celować w serce, czy w ramię. Jestem przywiązany do wszystkich części mojego ciała.
Lurei zaśmiał się cicho, co zwróciło uwagę Najeźdźców. Podeszli do niego, a ja poczułem głęboką pogardę jaką ich darzył.
- Filen, teraz masz szansę, stoją tyłem.
- W takim razie zaczynamy. Liczę na ciebie, Visio - odezwałem się cicho i ruszyłem w stronę Najeźdźców.

6 komentarzy:

  1. No super, ale żeby tak od razu wpaść w pułapkę. No cóż młodość chyba ma swoje prawa:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy, ale to nigdy więcej nie strasz mnie takim brakiem rozdziału. Myślałam że się poplacze jak go nie było! Aż postanowiłam napisać kom czego zwykłą nie robię.
    Co do rozdziału jest dobrze nawet bardzo, ale jest strasznie krótki. Domyslam się czemu taki krótki dlatego wiem że stać cię na więcej, ale cóż jak to się mówi przyganiał kocioł garnkowi :D
    Weny życzę Ren :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kieeedy kolejny rozdział ? ;-;
    Twoje opowiadania są cudowne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    ciekawe czego od nich chcą, orlica bardzo się przydała, rozmowa z końmi ciekawa ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniale, ciekawe czego to od nich chcą... orlica bardzo się przydała, ta rozmowa z końmi ciekawa ;]
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    cudownie, ta rozmowa z końmi bardzo ciekawa wspaniale wyszła ;] zastanawiam się czego to od nich chcą... orlica bardzo się tutaj przydała...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń