poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział XIX

Trzy dni po bitwie siedziałem na balkonie, patrząc jak Elin dokucza Ariel, przeszkadzając jej w czytaniu. Chwilę wcześniej był tu, zapytać, czy chcę iść z nim. Postanowiłem jednak odpocząć chwilę po "pracy". Co prawda, cały czas siedziałem w bibliotece, usiłując znaleźć coś, co pomogłoby w odmienieniu Elina. On za bardzo nie przejmował się tym, że jest w ciele wilka. W sumie nawet mnie to nie dziwiło.

- Elin? Mogę ci zadać pytanie? - jechaliśmy już kilka dni, a ja dalej prawie niczego o nim nie wiedziałem.
- Właśnie to zrobiłeś, Rybko - posłał mi pogardliwy uśmiech, na co miałem ochotę pokazać mu język. - Ale łaskawie pozwolę ci zadać kolejne.
- Ach dziękuję panie i władco. Nie potrzebuję twojego pozwolenia - warknąłem i skupiłem się, usiłując przypomnieć o co chciałem zapytać.
- Masz chłopaka? - palnąłem, zapominając jakie było to pytanie.
- Nie twój interes - powiedział obojętnie. - Na takie pytanie nie odpowiem.
- Ja tu się staram zacząć rozmowę, a ty mnie cały czas ignorujesz. Jesteś nuuuudny - marudziłem zmęczony kilkugodzinną jazdą w ciszy.
- Dobra, dobra, tylko przestań gadać.
- Wiesz, w Aquem rozmowa polega właśnie na wzajemnym gadaniu.
- Skoroś taki mądry, to ta rozmowa właśnie się skończyła - warknął i zaczął bawić się, zapalając płomyczki na końcu palców.
- Ej no, żartowałem. Naprawdę mi się nudzi.
- Nie możesz sobie pogadać z tą twoją wiewiórką?
- Gdybyś nie zauważył ona jest właśnie wiewiórką. Nawet jeśli ona mnie rozumie, to ja jej nie.
- Widzisz? Najwyraźniej jest mądrzejsza od ryb, Rybko.
- Oczywiście, że jest mądrze... Ej! - uśmiech na jego twarzy jeszcze się poszerzył. 
- W takim razie panie próbuję-zacząć-rozmowę, powiedz mi co byś chciał wiedzieć.
- Masz dziewczynę? Skoro nie chłopaka, to może się jednak co do ciebie pomyliłem.
- Nie! Nie mam dziewczyny, a nawet gdybym miał, to ty byś o tym nie wiedział.
- Widzisz!? Znowu niszczysz moje starania!
- To zadaj jakieś normalne pytanie!
- Często czytasz romanse o facetach?
- To nie jest normalne pytanie! Nie możesz się zapytać jaki jest mój ulubiony kolor, albo co lubię jeść? To właśnie są normalne pytania. To takie, które nie wkraczają w moją sferę osobistą!
- Ale ta rozmowa będzie nudna, jeśli będę zadawać same proste pytania!
 - Sam chciałeś ze mną rozmawiać, więc teraz się nie skarż - popatrzył w stronę okna, a ja westchnąłem zawiedziony. Pozostał plan B.
- Lubisz niebieski? - burknąłem niechętnie.
- Tak, ale wolę czarny, albo czerwony.
- Masz jakieś zwierzę?
- Konia.
- Jak się nazywa?
- Saphir - Elin wpatrywał się w okno, odpowiadając automatycznie. Plan zaczynał działać.
- Masz rodzeństwo?
- Tak?
-Brata, czy siostrę?
- Siostrę.
- Masz chłopaka?
- Nie mam.
- Ha! Wiedziałem! - zaśmiałem się, kiedy zrozumiał, co powiedział.
- To nie było fair! 
- Jak to nie? Przecież sam odpowiedziałeś.
- Koniec, nie gadam z rybami, Rybko.
Znów zapadła grobowa cisza, przerywana odgłosami zwierząt. Słońce właśnie zachodziło, a nocne zwierzęta właśnie zaczynały budzić się do życia. Wyglądałem przez okno, co chwilę wyłapując jakieś zwierzątka, wychodzące ze swoich norek i dziupli. W pewnym momencie zauważyłem zarys dużego zwierzęcia. Ostatnie promyki słońca padły na sierść srebrno-czarnego wilka.
- Jest piękny - mruknąłem, zwracając uwagę Elina. Spojrzał w miejsce, gdzie w gęstwinach lasu właśnie znikało zwierzę.
- W okolicy Ignem jest ich dosyć sporo. Sprawiają mnóstwo kłopotów.
- Więc raczej ich nie lubisz? 
- Wręcz przeciwnie. Podziwiam je. Mimo, że rolnicy i kupcy wyganiają je z lasów, one dalej trwają na swoim terenie. Rzadko krzywdzą ludzi, więc nie tępi się ich aż tak bardzo. Większość hodowli i pól znajduje się wewnątrz murów, więc szkody ponoszą tylko wędrowcy i mieszkańcy z poza terenu miasta. Staramy się zapewnić im ochronę, ale czasem się nie udaje. Mimo wszystko, są to mądre zwierzęta. Jeśli wiedzą, że nie wygrają, wycofują się. Żyją tak jak my, w stadzie, chroniąc swoich najbliższych. 
- Chociaż w jednym się zgadzamy... - mruknąłem i w milczeniu patrzyłem na las. Mimo, że wytężałem swój wzrok, wilk już więcej się nie pojawił.

- O czym myślisz? - Ariel usiadła na jednym z wolnych krzeseł.
- O wilkach i o Elinie. A tak właściwie, to gdzie on jest?
- Zaraz przyjdzie. Powiedział, że musi coś przynieść. Opróżniła szklankę wody i spojrzała z żalem na puste naczynie.
- Co?
- Strasznie mi gorąco, a woda, którą przyniosłam już się skończyła. Nie chce mi się iść do kuchni - westchnęła patrząc na mnie błagalnie.
- No dobra - przewróciłem oczami i machnąłem ręką, a jej kubek napełnił się wodą. Posłała mi wdzięczny uśmiech.
- A tak właściwie, to skąd ty bierzesz tą wodę?
- Jak to skąd? Z powietrza.
- Ale tak po prostu?
- A skąd się bierze twój ogień?
- Znikąd... Aaa, rozumiem.
- Głodny jestem - mruknąłem i jak na zawołanie zjawił się Elin. Na nosie trzymał czerwony owoc Fenix'a.
- Wiedziałem, że będziesz głodny. Mówiłem, żebyś zjadł więcej na  kolację - szczeknął ostrożnie, żeby nie zrzucić owocu na ziemię.
- Dziękuję. Właśnie na niego miałem ochotę.
- Wiem, czytam ci w myślach, zapomniałeś? Poza tym twój brzuch słychać nawet w ogrodzie.
Zaśmiałem się cicho i wziąłem od niego owoc. Wgryzłem się w soczysty miąższ czując w ustach słodko kwaśny smak owocu. W moje ciało jak zwykle wstąpiła nowa energia, zalewając ciepłymi falami każdą komórkę.
- Uwielbiam - spojrzałem na trzymany owoc z uwielbieniem.
- To nie fair, ja też bym chciała spróbować - pożaliła się Ariel, a Elin w myślach na nią warknął. 
- To strasznie dziwne - powiedziałem zamyślony, odrywając kawałek owocu. - Otwieram się tylko na Elina, a ciebie też słyszę - zwróciłem się do dziewczyny.
Elin położył mi łapę na nodze, więc dałem mu kawek swojego posiłku. Dzień po bitwie, kiedy wyszliśmy z Elinem do ogrodu, ten zjadł kawałem owocu. Zapomnieliśmy go uprzedzić, ale o dziwo nic mu się nie stało. Dopiero później zauważyłem ptaki, dzióbiące owoce z wszystkich trzech drzewek.
- Wiem o czym mówisz. Nigdy nie łączyłam się z nikim oprócz Elina, dopóki ty też nie zacząłeś. Słyszę cię mimowolnie, choć teraz, gdy Elin jest wilkiem, czasami ciężko mi was zrozumieć. Wiesz w ogóle, że często do siebie warczycie?
- Jak warczymy? 
- Tak po prostu. Tu mówisz do niego normalnie, ale w myślach cały czas słyszę jak szczekacie.
- Nie wiedziałem - zaintrygowany przekazałem kilka myśli Elinowi, uświadamiając sobie, że Ariel miała rację. Mimo, że mówiłem normalnie, moje myśli przekształcały się w szczeknięcia i powarkiwania.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę na balkonie, patrząc jak słońce chowa się za górami. W końcu, kiedy już zapadał zmrok, Ariel wróciła do siebie, zostawiając mnie i Elina w sypialni. 
- Idziemy dzisiaj do mnie? - zapytał wilk, a ja ziewnąłem, otwierając szeroko usta. Elin spojrzał na mnie i po chwili sam ziewnął, eksponując ostre kły.
- Jestem dziś strasznie zmęczony - położyłem się i poklepałem swoją poduszkę. Elin od razu usadowił się na niej, pozwalając mi spać na swoim boku.
- Jesteś taki mięciutki - wyszeptałem i zamknąłem powieki, powoli odpływając. 
- Śpij, Rybko. Kocham cię - wymruczał mój wilk.
- Ja ciebie też kochammm - ostatnia głoska zamieniła się w ciche chrapanie, kiedy zasnąłem kołysany spokojnym, wilczym oddechem.

Otworzyłem oczy, ze zdziwieniem zauważając, że nic nie widzę. Już miałem zacząć panikować, kiedy poczułem, że coś się obok porusza. 
Wielka, włochata łapa przesunęła się o kilka centymetrów, spoczywając mi na ustach. Pewnie bym się zaśmiał, gdyby nie to, że, po pierwsze miałem zatkane usta, a po drugie w moim brzuchu chyba właśnie rozpoczął się jakiś festyn, którego główną atrakcją były fajerwerki z mojej kolacji.
Zerwałem się w pośpiechu, co sił w nogach biegnąc do łazienki. Dzięki Bogu, zdążyłem dobiec do toalety, przed tym jak zawartość mojego żołądka postanowiła go opuścić.
Elin wbiegł do łazienki, przyjmując pozycję obronną, ale rozluźnił się, gdy mnie tylko zobaczył. Podszedł do mnie i przejechał zimnym nosem po policzku.
- Nic mi nie jest. Po prostu było mi niedobrze - pogłaskałem go po pysku i wypłukałem usta. Trzymając się jeszcze za brzuch, podreptałem z powrotem do łóżka, śledzony przez spojrzenie zaniepokojonego Elina.
Do pokoju wpadła Ariel i dopiero teraz zauważyłam, że nie mam wzniesionej żadnej bariery, co oznacza, że zarówno ona, jak i Elin, doskonale wiedzą co się dzieje w mojej głowie.
- Nic ci nie jest? Może coś ci przynieść? Masz gorączkę? Boli cię gardło? Może za długo nic nie jadłeś? Przynieść ci wody?
- Już wszystko dobrze, w sumie czuję się już normalnie - na potwierdzenie swoich słów wstałem i wypłukałem usta. O dziwo mdłości całkowicie zniknęły.
- Może lepiej się połóż, wezwiemy lekarza - uparła się Ariel i żadne moje argumenty nie przekonały jej, że czuję się dobrze. Zostałem zmuszony do położenia się pod pierzynką i przygwożdżony cielskiem wilka, tak na wszelki wypadek. Elin też jakoś specjalnie mnie nie wspierał, od razu popierając zdanie siostry.
Tak więc nie miałem wyboru i musiałem zostać w łóżku. Po kilkudziesięciu minutach, w czasie których rozmawialiśmy z Elinem o różnych dziwnych rzeczach, do pokoju wróciła Ariel w towarzystwie Wyroczni. A dokładniej dwóch. Irada uśmiechnęła się do nas, i przybrała młodszą postać. Elestera skinęła nam głową, pozostając jeszcze staruszką.
- Myślałem, że poszłaś po lekarza - zwróciłem się do Ariel, wcześniej uprzejmie witając się z kobietami.
- Wyobraź sobie, że Elestera jest medykiem, a akurat spotkałam ją po drodze. Mogłabyś go zbadać? - Ariel zwróciła się do Wyroczni, po czym razem z Iradą usiadły na fotelach.
Wyrocznia Ignem podeszła do mnie, wygoniła Elina i otoczyła mnie czerwonym płomieniem. Myślałem, że będzie mnie jeszcze badać, ale ona tylko zgasiła płomień i kiwnęła głową.
- Wszytko jest w jak najlepszym porządku. Jesteście zdrowi jak ryby, bez obrazy - uśmiechnęła się do mnie, w sekundzie stając się młodą dziewczyną.
- My? - mruknąłem w niezrozumieniu i nagle mnie olśniło. - Przecież ja jestem w ciąży! - krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. - Kompletnie zapomniałem!
Wszyscy zebrani w pokoju spojrzeli na mnie jak na idiotę i zaczęli się śmiać.
- Tylko ty mogłeś o czymś takim zapomnieć - Ariel w końcu się opanowała i podchodząc do mnie, poklepała po plecach.
- Ale ja piłem alkohol! Co jeśli teraz coś się stanie maluchowi? Nie wybaczę sobie tego! - oczy zaszły mi łzami i choć to było trochę irracjonalne, to nie potrafiłem ich powstrzymać. Wtuliłem się w Elina, który pocieszająco przejechał mi nosem po policzku.
- Nie martw się Rybko, nic mu nie będzie - wymruczał, a jego pewność dodała mi otuchy.
- Kiedy piłeś? Jako sobie nie przypominam - mruknęła Ariel jakby do siebie, ale Elin udzielił jej odpowiedzi. O czym oczywiście wiedziała tylko nasza trójka.
- Jeżeli tylko wtedy, to nic się nie stało. To był dopiero pierwszy dzień, a o ile Elin pamięta, to wypiłeś tylko trochę. - Irada i Elestera pokiwały głową, popierając jej słowa. Ulżyło mi ogromnie, więc zacząłem się szczerzyć jak głupi do sera, a no Ariel parsknęła śmiechem.
- Chyba już się zaczęło - powiedziała do kobiet, a one także się uśmiechnęły. Spojrzeliśmy z Elinem po sobie, nie wiedząc co im chodzi po głowach.
- Co się zaczęło? - burknąłem w końcu, kiedy żadna nie rozwinęła tematu.
- Sam zobaczysz, a tymczasem przygotuj się na wizytę Fenix'a. Ave po niego pobiegła już jakiś czas temu.
- Teraz wysyłasz biedną wiewiórkę na takie misje? A co jak się zgubi?
- Nie martw się, zgodziła się. Chyba. Przynajmniej tak mi się zdaje. Masz pojęcie jak ciężko zrozumieć wiewiórkę? Powiedziałam jej, że musimy wezwać lekarza, a ona chciała iść po twojego ojca, o ile skakanie z szafki z rozłożonymi łapkami oznaczało twojego ojca. Tak więc powiedziałam jej że może iść, a ona pobiegła. Tak właściwie, to niedługo powinni przylecieć.
Jak na zawołanie usłyszałem długi pisk ojca. Nabrałem powietrza i odpowiedziałem, na co Elin skrzywił się nawet w wilczej postaci. Dla niego to było stanowczo zbyt głośne.
Tata wylądował na balkonie i wszedł do pokoju  już w ludzkiej postaci z Ave na ramieniu. Od razu podszedł i obejrzał mnie ze wszystkich stron, po czym odetchnął z ulgą.
- Mówiłam - usłyszałem dziewczęcy głos i rozejrzałem się po pokoju. Nie powiedziała tego ani Ariel, ani żadna z Wyroczni. Więc kto?
- Nic ci nie jest - Dewos odetchnął z ulgą i usiadł na kraju łóżka.
- Przecież powiedziałam, że tylko wymiotował, a ty od razu panikujesz.
- Kto..? - zamarłem patrząc jak Ave porusza pyszczkiem. - Ave?!
Spojrzała na mnie pytająco, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- Ave, powiedz coś - nadstawiłem uszu i czekałem.
- Niby co?
- Ha! Ty mówisz!
- Jasne, że mówię. Potrafię to robić odkąd pamiętam - powiedziała urażona.

- Nie, chodziło mi o to, że cię rozumiem.
- Nareszcie, już myślałam, że nigdy nie zaczniesz. Mam dość grania w kalambury.
-  Pogadacie później, Ari, mam dla ciebie niespodziankę - ojciec uśmiechnął się do mnie jakiś taki... szczęśliwy? 
- Jaką? - zapytałem zaciekawiony. - Poczekaj pójdę się ogarnąć.
- Nie ma sprawy, niespodzianka i tak będzie gotowa za kilka godzin. Więc ja idę ją przygotować, a wy wstawać z łóżka. I wykąp Elina, bo śmierdzi mokrym psem. Bez obrazy - uśmiechnął się do nas i wyszedł w pośpiechu, odlatują niemal w tym samym momencie, w którym przekroczył próg.
- Też zauważyliście, że dziwnie się zachowuje? - zapytałem ogół, a oni pokiwali głowami.
- Musimy ci jeszcze powiedzieć kilka rzeczy, bo jak podejrzewam nie wiesz nic o ciąży. Przynajmniej tej męskiej, jakkolwiek to brzmi - Irada z Elesterą rozłożyły się wygodnie na fotelach i skupiły się na mojej osobie.
- To co muszę wiedzieć? - skupiłem się, aby nie umknęło mi żadne słowo.
- Po pierwsze twoja ciąża będzie krótsza niż ta u kobiet. Nie wiadomo ile dokładnie będzie trwać, ale granica to trzy do pięciu miesięcy.  Przez czas jej trwania będziesz miał różne dziwne zachcianki i ktoś będzie musiał je spełniać - tu Irada spojrzała na Elina ze współczuciem. - Dochodzą jeszcze humory i niespodziewane wybuchy płaczu, ale ie przejmuj się, to normalne. Jest tylko jeden problem.
- Jaki problem, myślałem, że wszystko jest w porządku - zaczynałem panikować, ale Elestera mi przerwała.
- Nie mamy pojęcia jak wygląda dziecko.
- Eeee, ja też nie, jeszcze się nie urodziło - spojrzały na mnie jak na debila.
- Chodzi nam o to, czy urodzi się jako człowiek, czy Fenix.
- Cooo? Chcecie mi powiedzieć, że zniosę jajko?!
- To nic pewnego, po prostu w bibliotece w skarbcu znalazłyśmy księgę, a raczej jej część. Jest tam zapisana historia pierwszego Fenix'a i jego partnera. Nie wszystko było jasne, więc nie jesteśmy przekonane jak to będzie wyglądać.
- Czyli mogę znieść jajko?
- Możesz, ale nie musisz. Nie wiemy.
- Dobrze, coś jeszcze?
- Tak, nie możesz się przemieniać. Możesz zagrozić dziecku, szczególnie jeśli zamienisz się z Fenix'a w człowieka. Jeśli kiedy przemienisz się przypadkiem, bądź celowo, nie możesz wrócić do ludzkiej formy, aż do czasu porodu.
- Rozumiem. A tak nie w temacie, macie jakąś bibliotekę z sekretnymi księgami?
- Można to tak nazwać - Elestera spojrzała na mnie, próbując zrozumieć po co mi to wiedzieć.
- I są tam informacje o Feniksach, smokach i Salamandrach?
- Głównie z tego składa się nasz zbiór.
- A czy jest może możliwość, żebym z niej skorzystał?
- Zważywszy na to, że też jesteś Fenix'em, mogłybyśmy cię wpuścić, ale po co chcesz tam iść?
- Chciałbym poszukać sposobu na odmienienie Elina.
- Dobry pomysł. My też zabierzemy się za szukanie. Przyjdziemy po ciebie za kilka dni i razem udamy się do biblioteki. Musimy przygotować kilka rzeczy.
- Będę wdzięczny - uśmiechnąłem się do nich i pogłaskałem Elina.
- W takim razie my już pójdziemy - Wyroczni pożegnały się i udały do drzwi, po chwili je zamykając.

- To co powiesz na kąpiel? - uśmiechnąłem się słodko do Elina, który od razu zaczął się wycofywać, cicho powarkując. Może gdybym nie wiedział, że to Elin, to bym się tym przejął, ale całkowicie ufałem temu czarnemu zwierzakowi.
- Nie mam mowy. Nie wejdę do wody, nie zmusisz mnie - szczeknął z lekką paniką. Dziwne, że jako człowiek lubił się kąpać.
- A kto powiedział, że musisz do niej wchodzić? - uśmiechnąłem się przebiegle, wskazując mu palcem wielką bańkę wody, którą wcześniej za nim uformowałem. Obejrzał się i z przerażeniem usiłował skoczyć do przodu, ale bańka pochwyciła go w locie, mocząc go aż po ogon.
Wilk wystawił głowę z bańki, na co mu pozwoliłem i zawarczał na mnie groźnie. Usiłował się wydostać, ale bańka poruszała się równo z nim.
- Postaw mnie - zawarczał, na co posłałem mu piękny uśmiech. 
- Nie ma mowy. Rzeczywiście śmierdzisz - uniosłem go i ruszyłem do łazienki, gdzie woda już wypełniła wannę. Swoją drogą operownia wodą nie sprawiało mi już żadnych trudności.
 - Nie cierpię cię - mruknął zrezygnowany Elin.
- I tak wiem, że mnie kochasz. Bądź grzeczny, a może później pójdziemy do ciebie - od razu się uspokoił i spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem błysk pożądania.
- Świetnie. Mieszkam z wiecznie napalonym wilkiem - przewróciłem oczami i ściągnąłem ciuchy.
- Może nawet polubię te wspólne kąpiele - mruknął Elin, przechylając głowę i przyglądając się moim pośladkom. Parsknąłem cicho i wszedłem do wody, na do ona tradycyjnie się zagotowała.
-A co ze mną? - otworzyłem jedno oko, zerkając na wilka.
- Co z tobą?
- Przecież nie będę wisiał nad podłogą w bańce z wody.
- Hmmm, dlaczego nie? Mi jest całkiem wygodnie.
- Skoro już i tak mam cierpieć, to chcę chociaż z tobą.
- Jak widzisz ta wanna nie jest tak duża, żebyśmy się obaj w niej zmieścili. Przynajmniej kiedy masz futro - warknąłem na niego zły z niewiadomego powodu.
- Rybko, no proszę - popatrzył na mnie typowo psim wzrokiem i coś we mnie pękło.
- No dobra, ale naprawdę się tu nie zmieścimy.
- To ty chodź do mnie - posłał mi wilczy uśmiech, na co po raz kolejny westchnąłem.
- Niech ci już będzie - uniosłem w górę rękę, a cała woda, łącznie ze mną wzniosła się nad wannę i powolutku popłynęła w stronę Elina. On też się trochę przybliżył.
Kidy bańki się połączyły, uwolniłem Elina tak, żeby mógł się ruszać, a on podpłynął do mnie. Zostałem obdarowany mokrym pocałunkiem, na co pogłaskałem go po mokrym łebie. 
Wysłałem bańkę wody po szampon i wmasowałem go sobie we włosy. Kidy skończyłem spojrzałem na Elina.
- No co?
- Teraz twoja kolej.
- O nie, nie, nie. Wodę jeszcze jakoś zniosę, ale nie wysmarujesz mnie tym czymś.
- Przecież to szampon.
- No właśnie. Śmierdzi jak jakaś łąka. Pod żadnym pozorem mnie tym nie dotkniesz.






Po jakiejś godzinie wyszliśmy z łazienki, ja w szlafroku, a Elin w mokrym futrze, pachnącym świeżymi kwiatami. Minę miał jakby mu ktoś kazał przez tydzień jeść sałatę, ale to tylko wywoływało uśmiech na mojej twarzy. 
Ubrałem się szybko, a Elin w tym czasie wysuszył sierść. Kiedy skończyłem zakładać tunikę, spojrzałem w jego stronę i wybuchnąłem śmiechem.
Wyglądał co najmniej jak puszysty niedźwiedź. Jego sierść stała na wszystkie strony, pusząc się i sprawiając, że pudel przy nim wyglądał na łysego.
Nie mogłem przestać się śmiać, przez co Elin chyba się obraził. Spojrzał jednak na mnie i w jego oczach coś zabłysło. Z rozpędu rzucił się na mnie, przez co obaj upadliśmy na miękkie łóżko.  Z tą swoją groźną miną i grzywą puszystą jak u lwa wyglądał przekomicznie. Kiedy w końcu się opanowałem, poczułem jak zimny nos podwija moją koszulkę i dotyka brzucha.
- Co robisz?
- Mszczę się - uśmiechnął się i przeciągnął językiem po moim brzuchu, wywołując tym falę łaskotek.
- Elin.. p-przestań proszę, jjjuż nie będę - wyjąkałem pomiędzy salwami śmiechu, a on w końcu przestał.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - uśmiechnąłem się przebiegle i obciągnąłem tunikę w dół. - Ale na prawdę ślicznie pachniesz - szepnąłem mu do ucha, a on zawarczał żartobliwie. Przynajmniej ja o tym wiedziałem, bo ktoś, kto właśnie wpadł do pokoju krzyknął głośne "Niee!", a Elin powalony spadł z łóżka i podniósł się z wściekłym warkotem. Już miałem w pomóc, kiedy zauważyłem, że został otoczony klatką. Klatką z wody.
Spojrzałem w stronę drzwi i ujarzałem coś, co wywołało we mnie nieskończoną radość.
- Mamo! Rachel! - siostra podbiegła do mnie i uwiesiła mi się na szyi.
- Arael, ten wilk prawie cię zjadł! - zaskoczony spojrzałem na mamę, która uniesionymi rękami usiłowała utrzymać wilka w klatce. Nie mogłem wytrzymać i po prostu wybuchnąłem szczerym śmiechem. Pocałowałem mamę w policzek i podszedłem do Elina, przez chwilę walcząc z mamą o panowanie nad wodą. Pozwoliła mi jednak przejąć kontrolę, a ja od razu zniosłem barierę i pogłaskałem oburzonego Elina po głowie. 
Kobiety popatrzyły na mnie jak na totalnego wariata, widząc jednak, że wilk nic mi nie zrobił uspokoiły się nieco.
- Mamo, Rachel, poznajcie mojego ukochanego. Elinie, to są moja mama i siostra - uśmiechnąłem się do nich czekając na reakcję.





poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział XVIII

 Dziękuję za komentarze i wyświetlenia, które mówią mi o tych "cichych" czytelnikach :)

 *               *               *

- To już koniec bitwy. Wracajmy do pałacu - powiedział do mnie ojciec, w dalszym ciągu nie zmieniając postaci. Przekazałem wiadomość Igne i ruszyłem w stronę pałacu. Elin nie odstępował mnie na krok, nie warcząc jedynie na Smoka i jego braci.
- Elin, oni nic nam nie zrobią. Są po naszej stronie - powiedziałem do wilka, a on od razu zamilkł.
- Więc kim oni są? - szczeknął, a ja właśnie prawie nie dostałem zawału.
- Ty mówisz! - krzyknąłem, a Alen, który właśnie przechodził obok popatrzył się na mnie jak na idiotę.
- On nie mówi. On szczeka - powiedział, unosząc wysoko brwi. Igne coś do niego krzyknął, więc oddalił się pospiesznie w jego stronę.
- Super więc teraz jeszcze gadam po wilczemu? - zapytałem retorycznie, jednak odpowiedź padła z ust Diolowa, a raczej z jego pyska. Salamandra razem z nami kierowała się w stronę pałacu.
- Mówisz w każdym języku. Masz prawie wszystkie zdolności swojego ojca. Najpierw zaczniesz rozumieć zwierzęta zbliżone do ludzi i ptaków, później gady i płazy. Na końcu inne małe zwierzęta, takie jak na przykład Ave. Widocznie poziom wilka już przeszedłeś. W tym wszystkim chodzi o otwarty umysł. Jeżeli zrozumiesz intencje stworzenia, zrozumiesz też jego mowę. Dziwne, że jeszcze nie rozumiesz Najeźdźców.
- Więc mam teraz chodzić z otwartym umysłem? A co jeśli ktoś będzie chciał zaatakować? Jeśli właśnie któryś Najeźdźca to potrafi?
- Nie potrafi. Pamiętasz, jak pierwszy raz któryś z moich braci wszedł ci do głowy?
- Pamiętam, było mi strasznie gorąco.
- Dla słabego Ignisa, lub osoby, która w ogóle nie włada ogniem, ból jest nie do zniesienia. Umysł osoby, która wbrew twej woli będzie chciała się z tobą połączyć, może ulec, jakby to powiedzieć...przegrzaniu. Chociaż nie, ugotowaniu będzie bardziej obrazowe - byliśmy już niedaleko od pałacu, kiedy Elin ponownie zaczął warczeć na wszystkich mijanych żołnierzy. Jakby krocząca obok, gigantyczna, a na dodatek płonąca jaszczurka nie odstraszała ich aż za nadto.
W końcu dotarliśmy na dziedziniec, na którym było pełno ludzkich prochów. Dopiero teraz zaczęło mnie to trochę obrzydzać. Elin zmarszczył nos.
- Śmierdzi tu - wyszczekał, ale ruszył za mną dalej. Diulow wypuścił z pyska ogień i spalił cały leżący na ziemi popiół. Nawet nie wiedziałem, że jest to możliwe.
Weszliśmy do pałacu. Był w miarę dobrym stanie. Niektóre meble były przewrócone, obrazy pospadały ze ścian, ale jak na to, co się zdarzyło, wyglądało w miarę dobrze. Diulow został w tyle, przed wejściem zmieniając postać.
- Całkiem tu ładnie - mruknął i nas dogonił.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Elin, pociągając nosem.
- W naszym domu. Niedawno się tu wprowadziłem, pamiętasz? - znałem odpowiedź, ale mimo to chciałem się upewnić. Elin zrobił minę, która po wilczemu znaczyła "nie". Westchnąłem ze smutkiem.
- Arael! - usłyszałem krzyk Ariel i spojrzałem w prawo. Wybiegała razem z Arią z bocznego korytarza.
- Nie warcz na nie, to twoja rodzina - powiedziałem, nie chcąc aby Elin sprawił im przykrość.
- Jesteś pewny? - popatrzył na mnie, całkowicie ufając.
- Tak, nie chciałbyś ich zranić - uśmiechnąłem się smutno i pogłaskałem go po łbie.
Kobiety właśnie do nas dobiegły, zatrzymując się w pewnej odległości. Zachciało mi się płakać na myśl o tym, że będę im musiał powiedzieć o tym, że ich syn i brat już nigdy nie będzie człowiekiem.
- Arael, co się stało, gdzie Elin i Edward? - Aria zaczynała panikować, więc uśmiechnąłem się trochę sztucznie. To ją jednak skutecznie uspokoiło.
- Igne został jeszcze na miejscu ostatniej bitwy. Nic mu nie jest, poza kilkoma powierzchownymi ranami. A Elin... - przełknąłem ślinę, a kobiety to zauważyły. Na ich twarzach pojawił się strach i rozpacz.
- Czy on..? - wyszeptała Ariel, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Żyje - znowu ulga. - Ale..
- Mówże wreszcie, chyba, że chcesz nas wykończyć - dziewczyna zaśmiała się nerwowo, patrząc na Diulowa. No tak, pewnie nie wie kim jest.
- Został bardzo ciężko ranny, umierał.. To było jedyne wyjście, więc Smok... On..
- Zamienił go w wilka - dokończył Diulow.
Aria i Ariel chyba mu nie uwierzyły. Spojrzały na mnie z pytaniem w oczach, a ja czułem wielki smutek, że nie mogę zaprzeczyć. Aria przysłoniła usta dłonią, a po jej policzku spłynęły łzy. Wpatrywała się w wilka, podobnie jak jej córka.
- Elin? - zapytała Ariel i z wahaniem podeszła trochę bliżej. Nie widziałem jej jeszcze tak smutnej i przestraszonej. Elin spojrzał na mnie, a ja niezauważalnie kiwnąłem głową. Zrobił kilka kroków do przodu i dał się dotknąć siostrze. Po chwili polizał ją po policzku.
- Nasza więź, ona wciąż... - dziewczyna rozpłakała się, a Elin pocieszająco dotknął jej nos swoim.
Ich więź dalej istniała, co dało mi małą nadzieję. Jeżeli nie wszystko się zmieniło, może da się to odwrócić?
Elin zostawił płaczącą Ariel i podszedł do matki. Wiedziałem, że jej nie pamięta, ale mimo to udawał. Dla mnie. Wyczuwał, że nie chciałbym, aby któraś z nich cierpiała. Polizał Arię po ręce, a ta schyliła się i objęła jego szyję.Po chwili zaczął się wiercić, więc matka go puściła. Od razu stanął przy mnie, po drodze dotykając mojej dłoni nosem. Diulow odchrząknął, patrząc na mnie znacząco.
- To jest Diulow, brat mojego ojca, a także Salamandra - przedstawiłem go i patrzyłem jak całuje dłonie kobiet. W oczach Ariel dostrzegłem dziwne zainteresowanie. Diulow trochę zbyt długo trzymał jej dłoń. Z dołu dobiegło mnie głośne warknięcie.
Elin podszedł do Diulowa i wytrącił mu z ręki dłoń siostry. Wyglądało to nieco zabawnie i nie tylko ja to dostrzegłem. Atmosfera nico się rozluźniła, kiedy na twarzy Ariel pojawiły się rumieńce. Zachichotałem, a Aria po chwili do mnie dołączyła. W końcu Ariel spojrzała na Elina.
- Dalej jesteś tym wrednym bratem - powiedziała i pokazała wilkowi język, co wywołało śmiech tym razem naszej trójki.
Po chwili Elin podszedł do mnie i pociągnął zębami za spodnie.
- Chodźmy już, jesteś zmęczony - zaszczekał, a ja skinąłem głową. Oczy zaczynały mi się kleić.
Pożegnałem się z paniami, zostawiając wuja pod ich opieką, po czym przeprosiłem i razem z Elinem udaliśmy się do mojego pokoju. W całym pałacu służba pracowicie sprzątała, starając się go przywrócić do wcześniejszego stanu. Nawet nie pomyślałem o tym, żeby kazać Elinowi spać w jego pokoju. A nawet gdybym pomyślał, wilk pewnie i tak zostałby ze mną. Mimo zmiany postaci, charakter pozostał taki sam.
Zamknąłem pokój na klucz i udałem się do łazienki, drzwi zostawiając uchylone. Stanąłem w wannie i zrobiłem sobie z niej kabinę prysznicową. Po długim, gorącym prysznicu, podczas którego byłem obserwowany przez czarnego wilka, ubrałem na siebie czyste bokserki i usiadłem na łóżku.
Elin chciał na nie wskoczyć, ale go powstrzymałem.
- No co? Nie będę spał na ziemi - burknął, patrząc na mnie rozbawiony.
- Masz brudne łapy - uśmiechnąłem się i utworzyłem bańkę z wody. Wilk otrzepał się z przerażeniem i cofnął o kilka kroków.
- O nie. Nie będę się kąpał.
- Nie masz wyboru. Albo to, albo śpisz na ziemi - słodki wyraz mojej twarzy zawierał w sobie poważną groźbę i Elin chyba ją tam ujrzał.
Westchnął ze zrezygnowaniem i już miał się poddać, kiedy chyba wpadł na jakiś pomysł. Wycofał się, schodząc z dywanu i staną na posadce. Jego futro zaczęło płonąć. Uśmiechnąłem się. Dalej posiadał moc władania nad ogniem, którą teraz wykorzystywał, żeby spalić całe błoto i pył, który osiadł na jego futrze. Kiedy już był czysty, posłał mi wilczy uśmiech. Z łatwością mogłem sobie wyobrazić jego wyraz twarzy.
Kolejny raz tego dnia po moim policzku popłynęła łza. Już nigdy nie zobaczę tego uśmiechu, który sprawiał, że w moim brzuchy latały motyle. Nigdy nie poczuję jego ust na swoich, ani nie usłyszę szeptu, sprawiającego, że po karku przechodził mi prąd.
Położyłem się na łóżku, wpatrując w sufit. Materac ugiął się pod ciężarem wilka, który właśnie położył się obok mnie. Ciepły język przejechał po moim policzku, zabierając ze sobą słone łzy. 
Kocham cię - powiedział Elin w myślach, swoim ludzkim głosem. Brzmiał, jakby stał obok, jakby nic się nie stało i nie zamienił się w zwierzę.
Powinienem zrobić to samo. Przełknąć stratę i kochać go dalej. Takim jakim jest. W końcu to jest najważniejsze. Żebym nie był sam, a byłem pewny, że Elin, nawet jako wilk, pozostanie ze mną na zawsze. Co z tego, że nie będzie człowiekiem? To dalej ten sam Elin, którego kochałem i zawsze będę kochać.
- Ja ciebie też kocham - pogłaskałem go po uchu i pocałowałem w czoło.
- Więc nie płacz. Jestem tu - przysunął się bliżej, a ja wtuliłem się w jego bok. Ciepłe futro łaskotało mnie po brzuchu.
Otworzyłem swój umysł, całkowicie znosząc wszelkie bariery. Umysł Elina zlał się z moim. Zamknąłem oczy i znalazłem się w jego myślach. Rozejrzałem się zdziwiony. Wszystko było zupełnie inne.
Zamiast wspomnień poukładanych chronologicznie w okręgu, znalazłem się w czarnym korytarzu. Mimo, że było ciemno widziałem swoje ręce i nogi, kiedy szedłem wzdłuż czarnej ściany. Nie słyszałem żadnych śmiechów dzieci z niektórych wspomnień, czy krzyków z innych. Było tu zupełnie pusto. Przynajmniej na początku.
Szedłem przez chwilę, aż w końcu na jednej ze ścian dostrzegłem obraz. Podbiegłem i zatrzymałem się tuż przed nim. Kiedy tylko stanąłem, postacie zaczęły się ruszać.
Zobaczyłem siebie, siedzącego wśród innych osiemnastolatków w Aquem. Wyglądałem zupełnie jak w dniu Uroczystości Wyboru. Widownia właśnie zaczęła bić brawo, kiedy podniosłem palec do ust, z uśmiechem patrząc na młodziutkiego Aquera. Po chwili spojrzałem w obiektyw, a na mojej twarzy odbiła się niepewność.
Obraz zanikł i pojawił się znowu, pokazując mi ponownie tę samą scenę. Był to moment na Ceremonii, kiedy pierwszy raz spojrzenia moje i Elina się ze sobą spotkały. Mogłem zobaczyć go oczami Ignisa.
Scena powtarzała się już po raz trzeci, kiedy ruszyłem dalej. Na ścianach wisiało coraz więcej obrazów, a każdy z nich przedstawiał jakąś sytuację, która zdarzyła się od czasu, kiedy poznałem Elina. Na każdym obrazie widniała moja twarz. Uśmiechnięta, zarumieniona, zamyślona, zezłoszczona, a nawet wyrażająca tęsknotę.
W pewnym momencie stanąłem przed samym sobą, tańczącym w barze. Byłem uśmiechnięty i wyraźnie nietrzeźwy. Obraz nie był obiektywny. Wszystko było zamazane, oprócz mojej postaci. Włosy miałem nieco dłuższe i bardziej błyszczące, a oczy nieco wyraźniejsze. Był to moment naszego tańca. Po chwili obraz stał się czarny. Elin musiał zamknąć oczy. Scena odegrała się dwa razy i zatrzymała na moim zdjęciu.
Ruszyłem dalej mijając coraz to nowe wspomnienia, aż w końcu trafiłem do krągłego pomieszczenia. Wychodziło od niego pięć korytarzy, ale tylko w tym, z którego wyszedłem, znajdowały się obrazy. Reszta była zupełnie pusta. Zrozumiałem co miała na myśli wyrocznia. Elin pamiętał tylko mnie. Aria i Ariel pojawiły się dopiero na samym końcu, już po zamianie w wilka.
- Arael - usłyszałem cichy głos i powoli odwróciłem się w jego stronę. W jednym z korytarzy stał Elin. W zupełnie białej koszuli i spodniach, które śmiesznie kontrastowały z jego czarnymi włosami. Biegiem ruszyłem w jego stronę, rzucając mu się w ramiona.
- Jesteś człowiekiem! - krzyknąłem mu do ucha, kiedy już wisiałem mu na szyi.
- Tutaj tak, choć czuję się inaczej. I nic nie pamiętam - uśmiechnął się smutno.
Puściłem go i odszedłem o krok, by za chwilę znów się zbliżyć, zamykając jego usta w pocałunku. Przez chwilę walczyliśmy, jednak po chwili poddałem się, pozwalając mu na dominację. Jak dobrze było poczuć jego usta na swoich. Całowaliśmy się przez kilka minut, aż w końcu odsunąłem się i znów przytuliłem, opierając swoją głowę na jego piersi. Podniósł mnie bez uprzedzenia i zrobił kilka kroków, po chwili siadając na miękkim fotelu. Wtuliłem się w niego jeszcze bardziej, chcąc zachować w pamięci to uczucie.
- No już, przecież zawsze możemy tu wrócić - zaśmiał się Elina, ale ja nie miałem zamiaru z niego zejść. Poluźniłem nieco uścisk i po prost leżałem na nim, obejmując go w pasie.
- Już myślałem, że nigdy nie będę mógł się do ciebie przytulić - wyszeptałem, a on pocieszająco pogłaskał mnie po plecach.
- Nawet, kiedy jestem wilkiem, zawsze możesz się do mnie przytulić.
- Wiesz o co mi chodzi. To nie to samo, co bez tego futerka.
- Dobrze, w takim razie, kiedy tylko będziesz chciał, wystarczy, że dasz znać, to tut przyjdziemy - pocałował mnie w głowę. - Możesz mi teraz powiedzieć, dlaczego tak dziwnie się czuję? Jakby ktoś mi wszystko zabrał.
- Nie pamiętasz nawet co się stało?
- Nie pamiętam nic. Tylko ciebie. I że byłem człowiekiem. To wszystko.
- Więc opowiem ci wszyściusieńko, co o tobie wiem.
- Zacznijmy od końca. Czemu nie jestem człowiekiem?
- A więc tak. Mieszkasz, a właściwie mieszkamy w Ignem. Jest to miasto ognia. Ja pochodzę z Aquem, jednak jako jedyny Aquer zostałem transferem ognia. Ty po mnie przyjechałeś i tak się poznaliśmy, ale to później. Ignem od lat jest atakowane przez Najeźdźców. Dzisiaj doszło do pierwszej większej bitwy. Sprowadziliśmy na miejsce mojego wuja, Salamandrę i zaczęliśmy walczyć.
- Wiem kim są Salamandra, Smok i Fenix. Są po naszej stronie. Ich też trochę pamiętam.
- To dobrze. Może sobie jeszcze coś przypomnisz. W każdym razie zaczęliśmy walczyć. Wygrywaliśmy, kiedy nagle otoczyli nas Najeźdźcy z dziwnymi kamieniami. Nasze moce ognia zniknęły. Zaczęła się walka wręcz, jednak, kiedy walczyliśmy, odbiłeś strzałę, która miała mnie zabić, przez co się odsłoniłeś. Przywódca Najeźdźców rzucił nożem. Trafił w brzuch. Wkrótce potem straciłeś przytomność, a ja myślałem, że nie żyjesz. Byłem wściekły. Zamiast ogniem, zacząłem walczyć wodą, a to jakoś sprawiło, że mój ogień powrócił. Zamieniłem się w Fenix'a, ale dalej używałem wody. W końcu zabiłem tego ich wodza i wróciłem do ciebie.
Okazało się, że żyjesz, ale byłeś zbyt słaby, byśmy mogli cię uleczyć. Smok mógł zamienić cię w zwierzę, tym samym ratując ci życie. Chciałem abyś został smokiem, ale się nie udało. Wybrałem więc wilka. Przepraszam, że skazałem cię na życie w nie swoim ciele. Za to, że przeze mnie nie pamiętasz nawet własnej rodziny. I za to, że żałuję, że jesteś zwierzęciem też. Jestem pieprzonym egoistą - już miałem się rozpłakać, kiedy Elin mnie pocałował. To skutecznie odwróciło moją uwagę od smutku.
- Nie żałuj. To było jedyne wyjście, żebym mógł z tobą zostać. Cieszę się, że to zrobiłeś - powiedział, kiedy oderwaliśmy się od siebie.
- Kocham cię - cmoknąłem go w policzek.
- Ja ciebie też. A teraz opowiedz mi o mojej rodzinie. Chcę wiedzieć coś o Ariel. Chyba coś pamiętam. Strasznie mnie wkurzył Diulow, kiedy się do niej przymilał. Poza tym ona mi wlazła do głowy. Musiałem wznieść barierę, żeby nie wiedziała, że jej nie pamiętam - zrobił zabawną minę, przez co zacząłem się śmiać.
- Hmm... Zacznijmy od Arii. To twoja mama.
- Serio? Wygląda jakby była moją starszą siostrą - znów się zaśmiałem.
- No cóż, na prawdę jest twoją matką. Zresztą pewnie niedługo się przekonasz. Jest bardzo miłą kobietą, kiedy pierwszy raz...- zacząłem opowieść i mówiłem o wszystkim, co tylko przyszło mi na myśl.
Opowiedziałem mu o tym, co widziałem w jego wspomnieniach, dzięki czemu przekonałem się, że pamięta różne, z pozoru mało ważne rzeczy, jak na przykład huśtawkę z dzieciństwa, czy starą broszkę babci. Za każdym razem, kiedy opisywałem taki przedmiot, jego twarz rozjaśniała się i pojawiał się na niej piękny uśmiech. Kiedy już nie wiedziałem o czym mam już mówić, postanowiliśmy wrócić do rzeczywistości.

Kiedy otworzyliśmy oczy i mam na myśli dokładnie tę samą sekundę, do naszego pokoju właśnie wchodził Igne. Chciałem wstać, ale Elin położył mi głowę na kolanach. Igne machnął ręką widząc moje próby i opadł na fotel. Siedzieliśmy w ciszy, puki ktoś nie zapukał do drzwi. Igne krzyknął "Wejść!", a do środka wszedł żołnierz z butelką, dwiema szklankami i miską.
Umieścił wszystko na stoliku, który wcześniej przesunął tak, aby znajdował się między nami a Igne i wyszedł.
- Masz coś przeciwko, żeby się ze mną napić? Jestem w dość kiepskim stanie - powiedział to z pozoru obojętnie, ale jako, że dalej miałam w pewnym stopniu otwarty umysł, dobrze wiedziałem, że te słowa nawet w części nie oddają jego prawdziwego stanu.
Umysł igne skąpany był w czarnych barwach. Pełno było w nich zmartwień, bólu i chęci zemsty. Zamknąłem umysł przed falą smutku, która nadeszła z jego strony. Falą oznaczającą stratę syna.
- Nie stracił go pan- powiedziałem po wypiciu kilku łyków alkoholu. Był trochę mocniejszy od tego, który piłem razem z Elinem.
- Kogo masz na myśli?
- Elina. Nawet jeśli pan sądzi, że już więcej go nie zobaczy, on dalej tu jest.
- Nawet mnie nie pamięta! Przez tyle lat robiłem wszystko, by był szczęśliwy, a teraz go nie ma - wypił cały napój ze szklanki i dolał sobie kolejną.
- A więc znajdźmy sposób, żeby sobie przypomniał. Część rzeczy już mu przekazałem, ale to nie ja byłem z nim odkąd się urodził. Na pewno coś da się zrobić. Mimo, że wygląda inaczej, to ciągle ten sam Elin. Wie wszystko, czego pan go nauczył. Po prostu nie pamięta, że to był pan. Nie możemy się and sobą użalać. Na początku też myślałem, że go straciłem, ale w środku jego serce wygląda dokładnie tak samo. A jeśli się nie uda, sprawimy, że znów staniecie się dla niego najważniejsi - powiedziałem, nie chcąc widzieć władcy Ignem w takim stanie. Doskonale go rozumiałem. Niesamowicie cierpiał, a w dodatku nie mógł z nikim o tym porozmawiać. W końcu Igne nie może okazywać słabości. Zapewne też nie chciał martwić Arii.
Igne na moje słowa zamarł ze szklanką w połowie drogi do ust. Jego wzrok wbity był w podłogę, a ręka powoli wędrowała do stołu, aby odłożyć szklankę. Nie wyglądał teraz na żadnego władcę, czy najsilniejszego Ignisa w mieście. Był po prostu cierpiącym człowiekiem. W końcu odchrząknął i zasłonił twarz dłońmi.
Elin wstał i podszedł do niego, stawiając łapy na jego kolanach. Ten odjął ręce od twarzy i po prostu patrzył w oczy syna. Po chwili wilk przyłożył swoje czoło do jego. Igne zaskoczony trwał bez ruchu aż w końcu zacisnął palce na sierści zwierzęcia. Jedna jego myśl, tak silna, że przebiła się przez moją barierę.
"To nadal jest mój syn"
Elin widocznie też to usłyszał, bo nagle się rozluźnił. Zrozumiałem, że poczuł ulgę. Mimo, że nie pamiętał swojego ojca, mimowolnie się o niego martwił.
W końcu Igne trochę się pozbierał. Zniknęły zmarszczki nad jego brwiami, które wyskakiwały zapewne, gdy się martwił. Pogłaskał Elina po grzbiecie dając mu znać, że wszystko już dobrze i spojrzał na mnie.
- Masz rację. Dziękuję za towarzystwo, pójdę do Arii, sprawdzić jak się trzyma.
- Właśnie! Moglibyśmy zachować w tajemnicy, że Elin ich nie pamięta? Przynajmniej dopóki nie znajdziemy rozwiązania - zapytałem, kiedy Elin w myślach mi o tym przypomniał. Igne skinął głową i podszedł do wyjścia.
- Rzeczywiście, tak będzie lepiej - otworzył drzwi i odwrócił się jeszcze z delikatnym uśmiechem. - Przestań z tym panem, mów mi Edward. W końcu jesteśmy rodziną.
Kiwnąłem głową z uśmiechem i poklepałem Elina po głowie. Drzwi się zamknęły, a ja Spojrzałem na wilka.
- To co robimy? - zapytałem a on spojrzał w stronę okna. - Chcesz wyjść?
- Pójdziesz ze mną?
- Jasne. Tylko się przebiorę - po chwili weszliśmy do ogrodu, a ja udałem się pod drzewko Fenix'a, po drodze zrywając owoc.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział XVII

- Ave? - Diulow wyglądał, jakby zobaczył ducha i dostał od niego najlepszy na świecie prezent. - Ave!
Wiewiórka ucieszona podbiegła do niego i wskoczyła mu na dłonie, przykładając nosek do jego policzka.
- Mała, skąd ty się tu wzięłaś? Myślałem, że zaginęłaś w tym cholernym mieście wody - spojrzał na nas, jakby słuchając wiewiórki.
- Zmień się - powiedział do mnie, cały czas się uśmiechając.
Zdębiałem. Może i udało mi się przemienić w Fenix'a, ale kompletnie zapomniałem zapytać Deryta jak znów stać się człowiekiem. Spojrzałem na Elina z błaganiem. Ten odchrząknął i zwrócił się do Salamandry.
- Cóż, jest mały problem. On jeszcze tego nie potrafi. Zmienił się po raz pierwszy, a Deryt nie powiedział nam jak to odwrócić.
- Po prostu zgaś ogień. W tę stronę jest łatwiej.
Westchnąłem i skupiłem się na ogniu. Za nic nie chciał się zgasić. Wkurzony sięgnąłem po wodę. w myślach zalałem nią płomień, tak, że ten prawie zgasł.
Spojrzałem na swoje ciało. Znów byłem człowiekiem, z tym, że moje ubranie zniknęło, zastąpione złotą koszulą i czarnymi spodniami, wyszywanymi złotą i srebrną nicią.
- Łoł - mruknął Elin, lustrując mnie od stóp do głów i uśmiechnął się do mnie. - Niebieski bardziej ci pasuje.
- No wiesz - prychnąłem i zwróciłem się do wuja. - Mam na imię Arael i jestem synem Dewosa.
- Synem? Że potomkiem to zdążyłem się domyśleć, ale o synu bym nie pomyślał. - mruknął, po czym się uśmiechnął. - Widzę, że mamy małe rodzinne spotkanie. Nie martwcie się nie chcę wojny z obydwoma braćmi, więc nic wam nie zrobię. Poza tym Ave by tego nie chciała. Jestem twoim dłużnikiem - spojrzał na mnie i skinął głową.
- Niezbyt rozumiem. Ave znasz go? - wiewiórka zapiszczała i pokiwała malutkim łebkiem.
- Chodźcie, usiądziemy - mężczyzna skierował się do pobliskich pieńków. Było ich kilkanaście, wycięte, tworzyły małą polankę. Diulow usiadł, na jednym z nich, a ja spocząłem naprzeciwko niego. Po chwili poczułem, jak Elin siada obok mnie, na tym samym pniu. Przyglądałem się badawczo mojej przyjaciółce, która teraz przytulała się do Salamandry.
- Pewnie się zastanawiacie skąd znam Ave. Zanim powiecie mi czego chcecie, streszczę wam tę historię - zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, Diulow kontynuował. - Jakieś czterdzieści lat temu, kiedy swoje rządy kończył syn Deryta, nie byliśmy w zbyt dobrych stosunkach z Aquem. Nawet ja zaangażowałem się i przekopałem się do Aquem. Zanim spytacie, jako Salamandra, nie potrafię latać, za to podróżuję pod ziemią, równie szybko.
Poszedłem na zwiady, jednak sam nie dałbym rady przekopać całego miasta niezauważonym. Wysłałem więc zwierzęta, żyjące na moim terytorium. Zgodziły się i razem ze mną poznawały miasto. Jednak, kiedy po kilku godzinach zebraliśmy się znowu, kilka zwierząt zniknęło. Padły ofiarą polowań, bądź zgubiły się w lasach. Ave zawsze była jednym z bliższych mi zwierząt. Niestety mimo, że czekałem pod ziemią jeszcze kilka dni, nigdy nie wróciła. Znalazłem ją kiedy była malutka i dałem jej część swojej nieśmiertelności, dzięki czemu dalej żyje. Nie wiedziałem, że została w Aquem.
- Znalazłem ją, kiedy odkryłem moc wody, zdziwiło mnie to, że nie uciekła, tylko od razu wbiegła mi na ramię. Za każdym razem, kiedy przychodziłem, po chwili do mnie dołączała. Wiedziałem, że jest bardzo inteligentna.
- Mówi, że wyczuła w tobie ogień, co sprawiło, że od razu ci zaufała. Poza tym, dzięki temu, że jesteś ze mną spokrewniony, mogła się z tobą komunikować, choć pewnie dopiero po tym, jak odkryłeś w sobie ogień.
- Właściwie, to chyba wcześniej - mruknąłem przypominając sobie śnieżną lawinę. Diulow spojrzał na mnie zdziwiony i kiwnął mi głową, abym mówił dalej. - Kiedy zasypała mnie lawina, straciłem przytomność, a kiedy się obudziłem, czułem, jakbym był w Ave. Nie mogłem się ruszać, ale ona mnie słyszała, dzięki czemu mogłem jej powiedzieć gdzie jestem.
- Hmm, co ty na to Ave? - posłuchał chwilę wiewiórki i dotknął kryształu na jej szyi. - Masz rację. Patrzcie - zwrócił się do nas. - Ten kryształ jest przewodnikiem. Pozwala na komunikację, a także przenoszenie mocy żywiołów. Nie widziałem go od lat. Jest bardzo cenny. Nie mam pojęcia skąd Młoda go wzięła.
- Młoda? - Elin uniósł pytająco brwi.
- Irada, jeśli wolicie. Nie cierpi, kiedy ją tak nazywam - uśmiechnął się złośliwie.
Nawet nie zdziwiło mnie to, że zna Wyrocznie Aquem. Wszystko było tak pokręcone, że wolałem się w to nie zagłębiać. Ważniejsze było to, żebyśmy pomogli w ochronie miasta.
- Przyszliśmy tu, żeby cię o coś poprosić - powiedziałem, a on popatrzył na mnie z zainteresowaniem. - Jak pewnie wiesz Ignem zaatakowali Najeźdźcy...
- Coo?! - zerwał się z miejsca. - Dopiero teraz mi o tym mówicie?! Idziemy, muszę pomóc braciom!
- Więc ty chcesz pomóc? - palnąłem zbity z tropu.
- Oczywiście! Przecież to moje miasto!
- Myśleliśmy, że skoro dotąd nie przybyłeś, nie chcesz walczyć.
- Nie walczę, tylko dlatego, że nie wiedziałem o niczym. Przez ostatnią dobę byłem pod ziemią. Wyszedłem tuż przed waszym przybyciem, bo słyszałem krzyk Fenix'a. Skoro o tym mowa, wszystko dobrze z Dewosem?
- Tak, tak, to ja krzyczałem, kiedy zaczął się atak.
- Zmieniaj się, nie mamy czasu, a pod ziemią raczej długo nie wyżyjecie, więc musicie polecieć.
Znalazłem w sobie ogień i zamknąłem oczy. Tym razem zmiana poszła mi nieco szybciej. Elin wspiął się na mój grzbiet i z lekkim wahaniem wzbiliśmy się w powietrze. Kątem oka zauważyłem, jak Diulow zamienia się w ogromną czerwoną jaszczurkę. Z jego pleców, na których miał małe otwory, i pyska buchały płomienie.
Leciałem jak najszybciej, słysząc odgłosy walki coraz wyraźniej. Kiedy dotarliśmy na miejsce, już nie dwaj, ale trzej bracia walczyli, pozbawiając Najeźdźców szans na wygranie. Wylądowałem za tatą, aby w pierwszych sekundach być dalej od wrogów, dzięki czemu mogłem złapać równowagę. Na tym skończył się mój czas, bo posiłki wrogów, właśnie pojawiły się tuż przede mną. Elin na moim grzbiecie wyciągnął miecz, a ojciec poradził walczyć w tej formie. Dalej nie miałem pojęcia jakim cudem go rozumiem, ale stwierdziłem, że nie zaszkodzi spróbować. Starając się lecieć jak najniżej machnąłem skrzydłami. Wzbiliśmy się trochę zbyt wysoko, ale zaraz opadłem nabierając przy tym szybkości. Elin znalazł się cały w moim ogniu, który wybuchnął z całego mojego ciała. On także użył mocy, dzięki czemu jego miecz pokrył się ognistą powłoką, która znacznie go wydłużyła i wyostrzyła.
Zbliżyłem się do przeciwników i złożyłem skrzydła, aby Elin miał do nich dostęp. W walce złapanie równowagi było dużo łatwiejsze. Nie musiałem stać w miejscu nawet kilka sekund. Każdym machnięciem skrzydeł, posyłałem w stronę Najeźdźców falę ognia. W pewnym momencie, kilku Najeźdźców rzuciło się na nas z mieczami. Machnąłem łapą, starając się ich pozbyć, jednak jeden z nich zdążył rzucić bronią, nim powalony zginął w płomieniach. Miecz przeciął powietrze, wpijając się w ciało. Z mojego gardła wydobył się głośny pisk. Fenix, Smok i Salamandra zwrócili się w moją stronę i po chwili już mnie otaczali, chroniąc przed wrogami.
Elin zeskoczył z mojego grzbietu i podszedł do boku, w który wbił się miecz. Nie bolało tak strasznie, jak się tego spodziewałem, ale nie było to zwykłe ukłucie. Miecz wbił się ponad skrzydłem. Elin delikatnie chwycił za jego uchwyt i spojrzał mi w oczy.
- Raz, dwa - i nie czekając na trzy pociągnął z całej siły, wyciągając ostrze. Tym razem powstrzymałem pisk, przygotowany na ból.
Z rany wypłynęła krew, która po chwili zaczęła parować. Poczułem mrowienie i kiedy znów spojrzałem na ranę, tej już nie było. Elin nie wyglądał na zaskoczonego. Postanowił nie wchodzić już na mój grzbiet.
Pisnąłem cicho, dziękując tacie i jego braciom. Zrozumieli i wrócili na swoje miejsca, aby kontynuować walkę. Rana dalej lekko bolała, ale dało się to przeżyć.Kątem oka dostrzegłem Igne, walczącego z wrogami.
Walczyliśmy już kilkadziesiąt minut i w końcu wrogów zaczęło ubywać. Było ich jednak na tyle dużo, że wycofaliśmy się do dużego ogrodu, który znajdował się w pobliżu. Nagle wszyscy Najeźdźcy wstrzymali atak. Zdezorientowany rozejrzałem się wokół.
Sześciu Najeźdźców ustawiło się wzdłuż muru, oddzielającego ogród od innych części miasta. Nim się obejrzałem stanęli i wyciągnęli ze zbroi przedmioty owinięte szmatkami. Miałem złe przeczucie. Deryt rzucił się w stronę jednego z nich, jednak on właśnie rozwinął szmatki ukazując nam błyszczący, czerwony kamień, wielkości pięści.
Zdążyłem zauważyć, że każdy z sześciu Najeźdźców trzyma taki w ręku. Wtedy rozbłysło czerwone światło. Wydobywało się z każdego z kamieni i płynęło do swoich sąsiadów, zamykając nas w sześciokącie. Poczułem ból, z którym nie mogła się równać żadna rana. To uczucie było przerażające. Jakby ktoś wydzierał część mojej duszy. Usłyszałem krzyk Fenix'a, ryk Smoka i dziwne charczenie Salamandry, które zmieszały się z ludzkimi krzykami Ignisów, którzy walczyli u naszego boku.
Wzrok zaszedł mi czarnymi plamkami, które jednak dosyć szybko zniknęły. Ból trochę zelżał, a ja otworzyłem do tej pory zamknięte oczy. Byłem... człowiekiem.
Mój wzrok powędrował do ojca i wujów. Oni także byli teraz w ludzkich formach. Każdy Ignis, znajdujący się w obrębie sześciokąta dyszał, lub podpierał się, wyraźnie zmęczony. Kilku nawet upadło i teraz podnoszeni byli przez towarzyszy.
- Elin! - krzyknąłem i podbiegłem kilka metrów.
Ignis stał, podpierając się na mieczu, wyraźnie odczuwając ból. Zresztą ja też go czułem. Oparłem jego ramię na swoich barkach.
- Oni - mruknął ze złością. - Zabrali nasz Ogień!
Przerażony sięgnąłem do swojego wnętrza. Na początku nic nie dostrzegłem, jednak szybko poczułem ulgę. Był tam. Malutki płomyczek, bliski całkowitemu zniknięciu, a jednak płonący żywo.
- Nie, on tam jest. Musieli go jakoś zablokować. To pewnie przez te kamienie.
Usłyszałem szczęk mieczy i szelest ubrań. Najeźdźcy rozstąpili się, przepuszczając wysokiego mężczyznę, o siwych włosach, spiętych na karku. Miał na sobie srebrną zbroję, zdobioną dwoma przecinającymi się okręgami. W rękach trzymał tarczę i długi miecz, zrobiony z tego samego metalu co zbroja. Mężczyzna krzyknął coś w języku Najeźdźców, a Igne wystąpił do przodu.
- Mów, czego chcesz! I coś nam zrobił?! - krzyknął już po naszemu.
- Chcę tego, co nam się należy. tej ziemi. Przed laty należała ona do naszych przodków i dziś przybyliśmy ją odzyskać - odpowiedział Najeźdźca, trochę kalecząc język.
- Bzdura. Ta ziemia należy do nas. Przez lata ją chroniliśmy i o nią dbaliśmy.
- Po tym, jak te potwory wydarły ją z rąk naszych braci! - krzyknął, a Najeźdźcy wznieśli burzliwy okrzyk.
- Zdobyliśmy ją uczciwie i nie zamierzamy jej oddać - powiedział Igne stanowczo, a nasi żołnierze poparli go okrzykami.
- Zobaczymy jak poradzicie sobie bez broni. Wasz Ogień na nic wam się nie przyda!
- Nie potrzebujemy ognia, żeby zwyciężyć - krzyknął Elin, a wzrok dowódcy Najeźdźców powędrował w jego stronę.
- Synalek Igne, ma się za lepszego - mruknął a ze strony Najeźdźców rozbrzmiały złośliwe rechoty. - Zobaczymy jak poradzisz sobie z tym bez swojego Ognia! - krzyknął coś jeszcze w swoim języku i wszyscy żołnierze ruszyli do walki. Mimo, że bez mocy, dobrze wytrenowani mieszkańcy miasta, stanęli im na przeciw.
Znów wpadłem w wir walki. Niezauważalnie posługując się wodą. Nie chciałem zostać głównym celem wrogów. Walczyliśmy z Elinem koło siebie, kiedy tylko ktoś wytrącał mi miecz z ręki, Elin od razu reagował, pozbawiając wroga życia i wręczając mi jego oręż.
Dzięki temu, że widziałem także to, co Elin, mogłem w porę uchylić się przed atakami od tyłu, których on, nie zdążył odeprzeć.
Znaleźliśmy się tuż obok walczących Igne i przywódcy Najeźdźców. Ten drugi co rusz spoglądał w naszą stronę i wcale mi się to nie podobało.
W pewnym momencie zobaczyłem strzałę, która pędziła prosto w stronę mojej głowy. Już myślałem, że jest po mnie, kiedy Ignis odchylił się do tyłu i machnął mi mieczem przed oczami, tym samym blokując atak. Zbyt późno zdał sobie sprawę, że wykonując ten ruch się odsłania.
Przywódca Najeźdźców odparł atak Edwarda, odpychając go od siebie i wyciągnął zza pasa nóż. Nim się obejrzałem, leciał wprost na Elina. Krzyknąłem, ale było za późno. Nóż przeciął powietrze i wbił się w brzuch Ignisa. Ból rozlał się po moim ciele, zupełnie, jak mój własny. Gdzieś na granicy świadomości usłyszałem wściekły krzyk Igne. Jakimś cudem udało mi się odeprzeć atak i złapać Elina, który właśnie miał zamiar wylądować na ziemi. Wojowniczy krzyk za mną dowodził, że wróg właśnie zamachnął się na mnie mieczem. Zamknąłem oczy, spodziewając się najgorszego, ale szczęk broni uświadomił mi, że atak został odparty.
Uchyliłem powieki i zobaczyłem plecy Alena, który starał się obronić nas przed atakami ze wszystkich stron.
- Rivel!Wiles! Potrzebuję pomocy! - krzyknął do znajdujących się najbliżej żołnierzy, a ci, załatwiając swoich wrogów, od razu podbiegli i stanęli blisko nas. Ave podbiegła z nie wiadomo skąd i spoczęła mi na ramieniu.
Spojrzałem na Elina i uderzył mnie jego wygląd. Był niesamowicie blady, na jego czole widniały kropelki potu, a niemal zamkniętymi oczami wpatrywał się we mnie.
- Elin, proszę, trzymaj się, wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się do mnie, choć wyglądało to bardziej jak grymas bólu. Jedną ręką chwycił za trzonek noża i wyciągnął go ze swojego brzucha. Docisnąłem jego ranę, w myślach błagając go, żeby nie zasypiał.
- Elin, proszę, patrz na mnie, kocham cię, słyszysz? Kocham cię, zostań ze mną - po moich policzkach płynęły łzy, Ktoś podbiegł i odsunął mnie, kładąc swoje ręce na jego ranie. To był Alen.
Zalała mnie nadzieja. Igne mówił, że jest bardzo dobrym medykiem. Kiedy jednak spojrzałem na jego minę, ponownie wybuchnąłem płaczem. Nie musiał nic mówić. Czułem jak umysł Elina oddala się od mojego.
- Ja też cię kocham - usłyszałem jeszcze cichy szept, a potem nic. Pustka. Czułem się jakby został ze mnie jedynie okruch.
- Elin!!! - krzyknąłem. Głośny szczęk miecza zwrócił moją uwagę. Spojrzałem w stronę z której dochodził i zalała mnie dzika wściekłość. Nie panowałem już nad sobą. Najeźdźca właśnie wytrącił Igne miecz z ręki i przyłożył swoją broń do jego szyi.
Zrobiłem krok w ich stronę. Po chwili drugi. Nim się obejrzałem byłem już w połowie drogi. Ktoś krzyknął, a krzyk przerodził się w pisk. Igne i jego wróg spojrzeli w moją stronę. Zamknąłem usta, zdając sobie sprawę, że to ja krzyczałem.
Uśmiech. Tyle sprawiło, że wyłączyłem myślenie. Jeden szyderczy uśmiech na twarzy Najeźdźcy. Po moim policzku spłynęła kolejna łza. Nie miałem już po co ukrywać swoich mocy. One chciały wyjść. Uwolnić mnie od cierpienia, które jednak pozostanie już na zawsze. Bo ten, który potrafiłby się go pozbyć właśnie zginął. Przez tego człowieka, który teraz śmieje się, przykładając miecz do szyi kolejnej, bliskiej mi osoby. Nie. Nie bliskiej mnie, ale jemu. Elinowi. A Elin nie chciałby, żeby coś stało się  osobą bliskim jego sercu.
Płomyk w moim sercu zapłonął żywym ogniem, po chwili łącząc się z kroplami wody. Tym razem nie walczyły ze sobą. Ogień i woda nawet nie próbowały stawać przeciwko sobie. Wypełniły mnie całego. Ktoś po lewej rzucił się na mnie. Nawet nie zwróciłem uwagi, że gdy tylko się zbliżył,  utonął. Woda wypływała z moich rąk, ogień zapalał się pod stopami, a mnie to nie obchodziło.
Tylko jedna para oczu, która teraz patrzyła się na mnie z niedowierzaniem. Kolejny krok, sprawił, że świat zaczął maleć. Nie zatrzymywałem się, kiedy moje stopy zamieniły się w ostre jak brzytwa szpony, ręce wydłużyły się i zamieniły w skrzydła, a całe ciało pokryły pióra. Płonące niebieskie pióra.
Jeden krok i wszyscy stojący blisko Najeźdźcy spłonęli.
Drugi, kolejna część utonęła.
Trzeci i Najeźdźcy trzymający czerwone kamienie, zamienili się w popiół.
Czwarty, stanąłem przed mordercą.
Miecz wyleciał z jego ręki, nie czyniąc krzywdy Igne. Pochyliłem głowę i spojrzałem mu w oczy. Cuchnął strachem. Chciałem to zmienić. Cierpienie bardziej się nadawało.
Niebieski płomień wydobył się z mojego dzioba, topiąc zbroję mężczyzny. Metal zaczął wtapiać się w jego skórę. Jego krzyki sprawiały, że czułem chorą radość. W końcu jednak miałem tego dość. Znów zaczęła do mnie docierać świadomość, że Elina już nie ma.
Jednym spojrzeniem zamieniłem Najeźdźcę w popiół i odwróciłem się. Nastała głucha cisza. Nikt nie wydał żadnego okrzyku zwycięstwa. Ruszyłem przed siebie. Żołnierze rozstąpili się, dając przejść mi i kroczącemu obok Igne. Po kilkunastu sekundach stałem już przed  moim ukochanym. Cała złość wyparowała, znów zostawiając moje serce pełnym smutku. Ogień i woda uspokoiły się, pozwalając mi wrócić do ludzkiej postaci.
Uklęknąłem przy Elinie, znów czując łzy, płynące mi po policzkach. Mimo wszystko nie mogłem uwierzyć, że on nie żyje. Słyszałem szloch Edwarda, głaskającego syna po policzku. Jego oczy były uchylone i właśnie miałem mu je zamknąć, kiedy usłyszałem jakiś szmer.
- Nie płacz.. - otwarłem usta, kompletnie nie wiedząc co mam robić.
- On żyje - szepnąłem, a stojący w pobliżu smok od razu podleciał do nas.
- Żyje, ale stracił zbyt dużo krwi - pomyślał. W tym momencie miałem otwarty umysł, więc dobrze go słyszałem.
- Zrób coś! Jesteś Smokiem, na pewno możesz coś zrobić!
- Smokiem, a nie czarodziejem! - usłyszałem głośne warknięcie.
- Jest dla mnie wszystkim, nie może umrzeć!
- Jest tylko jeden sposób, by przeżył - usłyszałem znajomy głos i odwróciłem się w stronę staruszki. Widok wyroczni Aquem nawet mnie nie zdziwił.
- Irado, cokolwiek - szepnąłem, a ona kiwnęła głową.
- Masz wasze amulety? -  wyciągnąłem z pod koszuli Elina Amulet. Swój miałem na widoku.
- Dobrze, to ułatwi sprawę. Derycie, wiesz co musisz zrobić.
- Wybierz w co mam go zamienić. Przeżyje tylko jeśli przestanie być człowiekiem.
Moje myśli zaczęły szaleć. Co miałem zrobić, zamknąć Elina w ciele jakiegoś zwierzęcia? Nie miałem wyboru, nie chciałem żeby umarł, a to był jedyny sposób.
Ave zeskoczyła na ziemię i spojrzał mi w oczy. Chciała mi coś powiedzieć.
- Ave, nie rozumiem - kręcąc główką podbiegła do mojej ręki i dotknęła kryształem mojej skóry.
Zobaczyłem obraz. Elina zmieniającego się w wielkiego smoka. Pogłaskałem ją po główce.
- Dziękuję. Chcę, żeby stał się kimś takim jak ty. Jeśli zamienisz go w smoka, to będzie mógł odzyskać ludzką postać, prawda?
- Tego nie wiem. Dotąd zamieniałem ludzi tylko w zwierzęta. Smoki są mitycznymi stworzeniami. Może się nie udać.
- Proszę, spróbuj - spojrzałem mu w oczy, a on westchnął i kiwnął ogromnym łbem.
Odsunąłem się od Elina, prosząc Igne o to samo. On nie słyszał myśli Deryta, więc nie wiedział o co chodzi. Mimo to odsunął się i z rozpaczą patrzył na syna.
 Smok podszedł do Elina, a wcześniej niewidoczny znak na jego czole rozbłysnął czerwienią. Błogosławieństwo Smoka. Z pyska Deryta wydobył się ogień, który spłynął na Elina, zapalając jego ubranie, jednak nie robiąc mu krzywdy. Kiedy ogień w końcu zgasł, spojrzałem na Smoka.
- Udało się? - zapytałem z mocno bijącym sercem.
- Nie - odpowiedziała mi wyrocznia, ze smutkiem kręcąc głową.
- Więc wilk. Chcę, aby zamienił się w wilka - nie chciałem, ale nie było innego wyjścia. Albo to, albo jego śmierć.
Smok powtórzył wcześniejszą czynność, jednak tym razem sprawy potoczyły się inaczej. Kiedy ogień trawił jego ciało, zaczął się poruszać. Z jego gardła wydobył się jęk bólu. Ciało zaczynało porastać czarnym futrem, nogi stały się krótsze, a ręce trochę się wydłużyły. Paznokcie zostały zastąpione przez pazury, a twarz rozciągnęła się, by uformować długi pysk, z ostrymi kłami.
Po chwili z miejsca, gdzie wcześniej leżał Elin, wstawał czarny jak noc wilk, sięgający mi do bioder.
Zwierze otrzepało się i rozejrzało. Zaczął warczeć na wszystkich w koło, zachowując się jakby był w potrzasku. W końcu jego spojrzenie padło na mnie. Zamarłem. Te oczy.. były takie jak zawsze. Błyszczące, w kolorze pięknego bursztynu. Wilk zaczął iść w moją stronę, warknięciami i kłapaniem zębów, zmuszając wszystkich do wycofania się.
W końcu stanął przede mną. Upadłem na kolana, obejmując go za szyję. Wiedziałem, że nic mi nie zrobi. To dalej był mój Elin. Na szyi wciąż miał nasze połączone amulety.
W końcu odczepiłem się od jego szyi. Spojrzał mi w oczy i polizał po policzku, pozbywając się śladów łez.
- Czy to...? - w głosie Igne usłyszałem wahanie.
- To Elin - powiedziałem ze smutkiem. Igne zrobił krok w naszą stronę. Wilk spojrzał na swojego ojca i przybrał obronną pozycję. Zaczął warczeć.
- Nie pamięta nic, ani nikogo, oprócz Araela - powiedziała Wyrocznia, a jej słowa zawisły w powietrzu. Od tej pory nic nie mogło być już takie same.


*           *           *

Specjalnie dla Anonimka, który poprosił, wysiliłam swoje umiejętności plastyczne
i dzięki wujkowi Google, narysowałam naszego głównego bohatera w formie Fenix'a.
Nie miałam niebieskich kredek, więc wyszło jak wyszło :)
Dziękuję za komentarze <3



poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział XVI

Niespodzianka :) Jest godzinkę wcześniej zważywszy na to, że pewnie niektórzy z was, mimo tego, że nikt inny nie idzie, muszą zapieprzać do szkoły, bądź pracy. Jako, że jestem jedną z takich osób, daję wam coś na umilenie tego beznadziejnego dnia :D
Dziękuję za wszelkie komentarze i zapraszam do czytania :)

*                 *                 *


- Zaatakowali - szepnąłem, nie wierząc, że właśnie znalazłem się w centrum bitwy.
- Tak - odwróciłem się słysząc głos Elestery. Wyglądała jak staruszka, która właśnie wybrała się na spacer. Pozory potrafią zmylić.
- Musimy ogłosić alarm, zawiadomić wszystkich Ignisów i żołnierzy - Igne wyglądał na zmartwionego całą sytuacją.
- Ja się tym zajmę. Chodź, ogłosisz alarm osobiście - Elestera ruszyła do pałacu, a Igne wraz z żoną za nią podążyli.
- Co teraz? - zapytała Ariel, stając w pozycji obronnej. Część Najeźdźców chyba miała w planach ucieczkę do pałacu, a oni stali im na drodze.
- Hmm. Ja zamierzam pomóc ojcu, jeśli chcecie, możecie się przyłączyć - uśmiechnąłem się i ruszyłem na zbliżających się wrogów. Na świeżym powietrzu zawsze lepiej mi się walczyło. Władza nad dwoma żywiołami szła mi coraz lepiej. Nie pozwolę, żeby ktoś zniszczył mój nowy dom.
Po mojej prawej stanął Elina, każąc siostrze iść ochraniać rodziców. Wiedziałem, że tak naprawdę nie chce wciągać jej w walkę i całkowicie go popierałem. Zdążyłem polubić Ariel i nie chciałem, żeby coś jej się stało. Dodatkowo Elin będzie mógł się skupić, nie martwiąc się o nią.
Ariel posłuchała, a ja spojrzałem na Elina. Szybko do mnie podszedł, mocno całując, co trochę zbiło z tropu nadchodzących Najeźdźców.  Połączyliśmy nasze umysły i ruszyliśmy.
Biegliśmy obok siebie, dzięki czemu chroniliśmy siebie nawzajem. Źle walczyło mi się nożem, więc wziąłem jakiś miecz należący do poległego żołnierza. Elin także dobył miecza. Walczyliśmy ramię w ramię, posyłając w stronę wrogów coraz to inne bronie stworzone z ognia lub, w moim przypadku, czasami z wody. W pewnym momencie usłyszeliśmy ryk. Równocześnie spojrzeliśmy w stronę z której dochodził. Z brzucha Smoka wystawała włócznia. Nie była to bardzo poważna rana, ale najwyraźniej bardzo rozwścieczyła wujka. Jego ryk rozproszył Fenix'a, znajdowaliśmy się niedaleko, więc mogłem zobaczyć, jak kilku z Najeźdźców rzuca w niego swoimi mieczami. Dwa z nich ugodziły go w skrzydło. Kiwnąłem na Elina, a on doskonale zrozumiał. Rozdzielamy się.
Pobiegłem do Ojca, nie martwiąc się, że teren wokół niego zaczął płonąć. Było mi co prawda nieco ciepło, ale nie zapaliłem się. Oczami Elina dostrzegłem, że właśnie dotarł do Smoka. Nie zważając na atakujących, uklęknął przed nim, osłaniając się ogniem. Ogarnęło mnie ogromne przerażenie, kiedy smok otworzył paszczę, zamierzając ziać ogniem w Ignisa. Krzyknąłem, jednak mój krzyk zginął odgłosach bitwy. Chciałem biec w jego stronę, ale ojciec powstrzymał mnie, zarzucając sobie na grzbiet. Kiwnął głową w stronę brata, a ja skierowałem tam swoje spojrzenie.
Elin dalej klęczał przed smokiem, jednak ten nie ział na niego ogniem. Z jego pyska wydobywało się gorące powietrze. Poczułem jak rana na ręce Elina zaczyna się goić, a jego zmęczenie znika. Smok zionął ogniem w stronę Elina, zabijając atakujących go Najeźdźców. Jemu jednak nic się nie stało.
Odetchnąłem z ulgą. Dałem znać tacie, że już wszystko w porządku i kontynuowałem walkę. Stojąc na grzbiecie ojca, czułem, że jego ogień mnie wzmacnia. W końcu zeskoczyłem, jednak jego ogień nie zniknął. Cały czas płonąłem i było to całkiem przyjemne. Potrząsnąłem głową. Jestem na polu bitwy, nie mogę myśleć o takich rzeczach. Wyciągnąłem ze skrzydła Fenix'a miecze i stanąłem przed nim. Za każdym razem, gdy Fenix coś robił wiedziałem, że tak będzie. Nie tak, jak w przypadku Elina. Po prostu miałem przeczucie i zaczynałem mu ufać. Uskakiwałem tuż przed tym, jak pazury ojca powalały Najeźdźców, z którymi walczyłem. Wszystko czego dotknęliśmy stawało w ogniu. Na ziemi nie było już trawy, tylko czarna ziemia, na którą co chwilę opadał proch spalonych ciał.
Po około pół godziny ciągłej walki byłem wykończony. Ostatnich kilku wrogów usiłowało uciec, ale Elin nie miał zamiaru im na to pozwolić. Ściana ognia wyrosła przed nimi, a ostre pazury płonącego ptaka pozbawiły ich życia.
Usiadłem na ziemi, starając się nabrać jak najwięcej sił. Elin usiadł za mną, dzięki czemu mogliśmy wygodnie się o siebie oprzeć.
Fenix i Smok porozglądali się jeszcze przez chwilę, po czym zmienili postacie.
- Możesz mi do cholery powiedzieć kto to jest? - Deryt wyglądał na wkurzonego, ale też zainteresowanego moją osoba. Wstałem i kiwnąłem mu głową uśmiechając się. Nie wiedziałem czy mam się kłaniać tak jak to zrobił Elin, ale skoro był moim wujem, to miałem nadzieję, że mi wybaczy, jeśli ograniczę się do zwykłej uprzejmości.
- Mam na imię Arael i jestem Aquerem - jego mina niemal przekonała mnie, że zwariowałem. Widocznie musiał widzieć jak posługiwałem się ogniem.
Deryt był podobny do brata, choć nie w tak dużym stopniu jak ja. Mieli podobne rysy twarz i krwistoczerwone oczy. Jego włosy były czarne, nie odbijało się od nich żadne światło. Wyglądał na młodszego od Fenix'a, choć wiedziałem, że raczej nie powinienem określać jego wieku po wyglądzie. Jego włosy wyglądały jakby długo ich nie obcinał. Ułożone były tak, żeby wyglądały, że ich nie układał, jakkolwiek to brzmi.
- Śmiesz kłamać? - mruknął groźnie, mrużąc oczy. Był w ludzkiej postaci, a i tak przeszły mnie dreszcze. Na swoją obronę uniosłem dłoń i uformowałem nad nią malutkiego wodnego smoka.
Mój ojciec westchnął i podszedł, kładąc mi rękę na ramieniu. Spojrzał na brata i niechętnie zaczął mówić.
- Pamiętasz Alice?
- Tą, którą próbowałem zjeść, a ty mi nie pozwoliłeś? Tak pamiętam.
- Tą samą. Widzisz ona dalej żyje.
- Nie pożarłeś jej? Myślałem, że ją sobie zaklepałeś - spojrzał zdziwiony na brata.
- Owszem zaklepałem, ale nie w ten sposób. Kochałem ją i dalej kocham.
- Ty? Z resztą nie wiem co to ma wspólnego z tym dzieckiem - oburzyłem się, ale ograniczyłem się tylko do zezłoszczonego spojrzenia. Lepiej nie wkurzać wujka.
- Otóż dużo. Braciszku, przedstawiam ci twojego bratanka - Deryt zamrugał, jakby zastanawiał się, czy w walce nie uszkodzili mu słuchu. Spodziewałem się złości, zdziwienia, ciekawości, ale nie tego, żę zacznie się śmiać. I to w głos. Niemal leżał na ziemi, trzymając się za brzuch.
- Nie mogę, mój braciszek jest tatą! - znów wybuchnął śmiechem, podchodząc do mnie. Przerzucił mi rękę przez ramię i uspokajając się nieco, posłał mi uśmiech. - Mój kochany bratanku, nie mam pojęcia jakim cudem ukryłeś się przede mną. Straciliśmy tyle lat. Mógłbym nauczyć cię władzy nad ogniem, leczenia, oddawania komuś swojej mocy, czy nawet zmiany postaci.
- To ja mogę zmienić postać? - zapytałem, czując sympatię do nowego wujka.
- Pewnie, że możesz! Przynajmniej mój syn mógł - mruknął cicho, ale Fenix i tak go usłyszał.
- Przepraszam bardzo, to ty masz syna?! - warknął tata.
- Wyobraź sobie, że nie tylko ty lubisz ludzkie kobiety. I miałem syna. Nasza nieśmiertelność nie przechodzi na dzieci.
- Czemu mi nie powiedziałeś?
- Z tego samego powodu, co ty nie powiedziałeś mi o Araelu. Nie chciałem, żebyś go zabił. Poza tym, znałeś go.
- Jak to?
- Tak to. Pamiętasz Ureda?
- Ureda, Igne? Mojego pradziadka? - Elin, wtrącił się do rozmowy.
- Dokładnie tego, praprawnuku.
- Więc dlatego... - Fenix wyglądał jakby coś zrozumiał.
- Tak, właśnie dlatego przyjąłem Elina. I tak miał w sobie dużo mocy odziedziczonej po moim synu. Powiedzmy, że trochę je odświerzyłem.
- Więc to jednak było Błogosławieństwo? - Elin wyglądał na coraz bardziej zaskoczonego.
- Tak, uwolniłem resztę twojej mocy. Włącznie z większą odpornością na ogień.
- Więc.. - spojrzałem na Elina. - Jesteśmy spokrewnieni?
- Gdyby tak o tym myśleć - powiedział rozbawiony Smok- to jesteś kuzynem jego pradziadka, czyli wujkiem zarówno jego, jak i Edwarda. Ale nie martw się, to dalekie spokrewnienie i w dodatku nie ma znaczenia. Fenixy i Smoki to zupełnie inne stworzenia - odetchnąłęm z ulgą, a wujek mnie puścił.
 - Chętnie bym pogadał, ale muszę spadać. Przy tej bramie nieźle się bawią. Pomogę im troszkę. Braciszku, idziesz?
- Idę, idę. - ojciec podszedł do mnie i pocałował w czoło. Poczułem zastrzyk energii  i uśmiechnąłem się wdzięczny. Potem stanął w pewnej odległości od brata i zmienili postać. Smok podleciał go od tyłu i wyrwał mu pióro z ogona. Fenix wydał cichy pisk i udziobał go w nogę. Nim się obejrzeliśmy zniknęli pędząc w stronę kolejnej bitwy.

Razem z Elinem udaliśmy się do Pałacu. Udało nam się znaleźć Igne, który wraz z Arią i Ariel pochylali się nad mapą. Podeszliśmy i włączyliśmy się w prowadzoną dyskusję.
- Najeźdźcy mają swoje obozowisko na wschodzie, przynajmniej tak mówi Irada.
- Jesteście pewni, że możemy jej ufać? W końcu to nie jej miasto.
- Ostrzegła nas przed atakiem, bez niej moglibyśmy zginąć - Elin stanął w obronie Wyroczni. -Poza tym to siostra Elestery. Jeśli nie jej, to zaufaj Wyroczni Ignem.
- Masz rację - mruknął Igne, pocierając oczy. Wyglądał na zdołowanego. Nie dziwiłem mu się, w końcu jego miasto właśnie było atakowane. - Przepraszam.
- Myślę, że możemy liczyć na pomoc mojego ojca i wuja. Może mogliby też przekonać trzeciego brata.
- Spróbuję go przekonać - powiedziała Aria. Wszyscy zwróciliśmy się ku niej. - Jestem z jego rodu. Może jeśli poproszę...
- Nie możesz wejść an jego terytorium - odpowiedziałem kręcąc głową.- Nie będzie patrzył kim jesteś. Mój ojciec mnie przed tym ostrzegał.
- W takim razie my pójdźmy. Nie spali nas, bo nie będzie mógł - Elin spojrzał mi w oczy.
- Ciebie? Przecież nawet tata potrafi cię oparzyć - Ariel spojrzała na brata pytająco.
- Już nie. Powiedzmy, że miałem spotkanie z naszym prapradziadkiem. Dał mi swoje Błogosławieństwo.
- Na mózg ci padło? Nikt tak długo nie ży.. - spojrzała na mnie i się zacięła. - Nie gadaj, że..?
- Otóż dowiedziałem się właśnie, że twój pradziadek, tato, był synem Deryta.
- Więc, Jesteś moim wujkiem? - Ariel olśniło i zaczęła się śmiać.
- Jesteście pewni, że uda wam się go przekonać? Nawet bez ognia może was zabić.
- Nie jestem pewny, ale musimy spróbować. Nasi ludzie nie są przygotowani do natychmiastowej wojny. Pomoc Salamandry może zaważyć na naszym zwycięstwie.
- W takim razie ruszajcie - Igne skinął nam głową i znów zagłębił się w mapie.
Od razu ruszyliśmy. Stwierdziłem, że zbyt długo będzie trwać dotarcie do jaskini pieszo, a konie będą widocznie z daleka, przez co Najeźdźcy będą atakować. Postanowiliśmy więc udać się do Fenix'a i Smoka, co oznaczało, że biegniemy na kolejną bitwę.
- Myślisz, że się zgodzą? - zapytał Elin, kiedy dobiegaliśmy już do bramy.
- Nie mam pojęcia. Mogą chcieć zostać i walczyć. Zobaczymy.
Dotarliśmy do granicy miasta i ujrzeliśmy ogromną bitwę. Wszędzie płonął ogień. Wielu Ignisów korzystało ze swojej mocy, pokonując coraz to nowych wrogów. Mimo, że mieliśmy po swojej stronie dwa mityczne stwory, Najeźdźców było dwa razy więcej.
- Nie mogę użyć ognia, zbyt wielu naszych żołnierz. Mógłbym ich też spalić - powiedziałem Elinowi w myślach, by nie musieć przekrzykiwać odgłosów bitwy.
- Walcz wodą, ja cię będę osłaniał. Biegniemy jak najszybciej, po drodze się broniąc. Nie mamy czasu - odpowiedział i na znak zaczęliśmy biec.
Atakowałem każdego Najeźdźce, jaki znalazł się w zasięgu mojego miecza. Elin robił podobnie, z tym, że używał jeszcze ognia. W pewnym momencie rzucił się na mnie chłopak. Prawie go zabiłem, kiedy zauważyłęm, że ma na sobie mundur z herbem Fenix'a.
- Nie radzę - wykręciłem mu rękę. - Jesteśmy po tej samej stronie.
- Żołnierzu! - krzyknął Elin, a chłopak się na niego obejrzał i chyba go zamurowało. - Jest ze mną.
- Szanowny - ukłonił się omal nie przypłacając tego życiem. W ostatniej chwili otoczyłem go wodą, chroniąc przed mieczem Najeźdźcy.
- Jesteśmy na polu bitwy! Daruj sobie ukłony - krzyknąłem i pociągnąłem Elina za sobą, słysząc jeszcze głośne podziękowanie.
Biegliśmy kilka minut, co chwilę zatrzymywani przez wrogów. Najeźdźcy ginęli pod naszymi mieczami, ogniem i wodą. W miejscach, przez które przechodziliśmy wznosiły się okrzyki wzywające do dalszej walki i wiwaty na naszą cześć. Pewnie by to mnie ucieszyło, gdyby nie to, że właśnie trwała wojna.
W końcu udało nam się dotrzeć do Deryta, choć zwrócenie na siebie jego uwagi nie było proste, gdyż musieliśmy unikać zmiażdżenia przez wielki ogon, bądź łapę. Kiedy w końcu rozprawił się z najbliższymi wrogami zmienił postać. Nie przestając walczyć. Walka wokół na chwilę stanęła, a zdziwieni najeźdźcy i mieszkańcy miast wpatrywali się w naszą trójkę. Trwało to tylko kilka sekund.
- Musimy się dostać do Salamandry i przekonać go, żeby walczył z nami! - krzyknąłem, a Deryt spochmurniał.
- Nie wiem, czy wam pomoże! Jest nieco dziwny! I nietowarzyski!
- Poradzimy sobie, tylko potrzebujemy transportu!
- Nie mogę się stąd ruszyć. Mają zbyt dużą przewagę. Dewos też musi zostać - cudem go słyszeliśmy wśród wojowniczych okrzyków.
- To powiedz mi jak się zmienić!  -krzyknąłem wpadając na ten pomysł zaledwie sekundę wcześniej.
- Ured uczył się tego przez lata! Nie zrobisz tego za pierwszym razem! - warknął już lekko zdenerwowany.
- Muszę spróbować! - odpowiedziałem tym samym tonem.
- W takim razie wpóść mnie! - krzyknął i zmienił się z powrotem.
Zrozumiałem o co mu chodzi. Mimo protestów Elina zerwałem nasze połączenie i wpuściłem Smoka do środka. Umysł zaczął mnie palić, ale wytrzymałem. Uklęknąłem i zamknąłem oczy. Ufałem, że Elin mnie ochroni.
- Wyczuj w sobie cały ogień, jaki masz. Musisz pozbyć się wody. W twoich żyłach ma płynąć tylko ogień. Wyczuj swoją prawdziwą naturę i oddaj się jej. Więcej nie potrafię ci powiedzieć. Musisz sam do tego dojść.
Umysł smoka zniknął, a ja odetchnąłem z ulgą. Zdawał się składać z samego ognia. Postępowałem według wskazówek wuja, ale nic się nie działo. Byłem zdeterminowany i nie zamierzałem się poddać. Wyobraziłem sobie jak się przemieniam, ale nie podziałało. Byłem coraz bardziej zdenerwowany. I wtedy przypomniałem sobie to uczucie, kiedy z mojej piersi wydobywał się krzyk Fenix'a. Nie myślałem wtedy o tym, że chce krzyczeć jak Fenix, ale o tym, że nim jestem, więc mogę krzyczeć jak on. Uspokoiłem się i znalazłem w sobie tę cząstkę, która krzyczała. Zebrałem się w sobie i myślałem tylko o niej, tylko o tym, że jestem teraz czymś więcej niż człowiekiem. Ogień w żyłach palił i piekł, ale mimo, że nie powinno, było to przyjemne. Byłem stworzeniem ognia i to on utrzymywał mnie przy życiu.
Otworzyłem usta i krzyknąłem. Najpierw był to ludzki krzyk, który po chwili przemienił się w wysoki pisk. Usłyszałem odpowiedź. Mój ojciec również krzyczał, przesyłając mi swoją wiarę we mnie i ogień. Ogień, który wybuchnął we mnie, sprawiając, że część mnie zniknęła. Usłyszałem bicie serca i wiedziałem, że należy ono do stojącego obok Elina. Nagle przyspieszyło.
Całe ciało zaczęło mnie piec, tym razem sprawiając ból. Zniosłem go jednak i krzyczałem dalej, Fenix we mnie chciał wyjść, a ja zamierzałem go wypuścić. W końcu przeciął mój umysł ostrymi jak brzytwa pazurami i wyszedł, ciągnąc mnie za sobą.
Kiedy otworzyłem oczy, wszystko było inne, bardziej wyraźnie. Kolory raziły mnie w oczy.  Spojrzałem w dół. Elin stał, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Dobra robota - powiedział a ja miałem wrażenie, że krzyczy mi do ucha. Syknąłem, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy pisk.
- Wszystko jest wyraźniejsze prawda? - powiedział tata, ale nie w umyśle. Po prostu zapiszczał, a ja mimo to go zrozumiałem.
- Bolą mnie uszy i oczy i strasznie tu śmierdzi - pisnąłem jak dziecko i poruszyłem skrzydłami. Szarpnęło mnie lekko, przez co omal nie zgniotłem Elina. Ogień wokół mnie buchał, przy najmniejszym ruchu.
- Spokojnie. Mamy bardzo czułe skrzydła. Ustaw je w poziomie i mocno machnij, lepiej zabierz Elina. - kiwnąłem głową, co musiało wyglądać zabawnie i usiadłem, znacząco patrząc na Elina. Zrozumiał i zaczął wdrapywać mi się na grzbiet. Kiedy już siedział, trzymając się piór, wyprostowałem skrzydła i marznąłem nimi mocno. Za mocno.
Polecieliśmy w górę z wielką szybkością i zaczęliśmy spadać. Kręciłem się wokół własnej osi, nie mogąc złapać równowagi. Kątem oka zobaczyłem jak ojciec startuje. Uderzył w nas z dużą siłą, co sprawiło, że wyprostowałem skrzydła. Dzięki temu, tuż przed upadkiem zdołałem machnąć skrzydłami, znów nas unosząc. Pisnąłem, dziękując za pomoc i zacząłem próbować kierować lotem. Po kilku próbach ustawiłem się w dobrym kierunku i poleciałem do przodu.
Ogień głaskał mi pióra, podsycany wiatrem. Otworzyłem dziób i rozkoszowałem się pędem powietrza. To było coś cudownego, słońce właśnie zaczynało wschodzić, oświetlając moje pióra, które zaczęły się mienić żółtym blaskiem. Były o wiele jaśniejsze niż pióra taty. Ogólnie byłem dużo mniejszy. Coś załaskotało mnie w umyśle i uświadomiłem sobie, że to Elin. Usiłował mi coś powiedzieć.
- Zwolnij, zaraz spadnę - mruknął, ale także cieszył się z lotu.
- Nie umiem - odpowiedziałem rozbawiony. Naprawdę nie wiedziałem jak.
- To nie machaj skrzydłami.
- Wtedy spadniemy.
- Szybuj, i tak już dolatujemy.
- Spróbuję.
Rozłożyłem szeroko skrzydła, unosząc nas jeszcze troszkę w górę. W końcu zaczęliśmy zwalniać. Kiedy znaleźliśmy się nad miejscem, do którego kierował nas Elin, gdyż ja nie znałem drogi, coś sobie uświadomiłem
- Elin, jest taki mały problem.
- Jaki, przecież już dotarliśmy?
- Tak, tylko ja nie mam bladego pojęcia jak się ląduje - mruknąłem trochę rozbawiony.
- Nie śmiej się, zaraz się rozbijemy!
- Nie panikuj, widziałem jak to robią gołębie.
- Też mi pocieszenie - wiedziałem, że zamknął oczy, kiedy opadałem w stronę ziemi.
 Udało mi się jakoś wylądować, choć nie obyło się bez turbulencji.
- Więcej na tobie nie polecę - warknął Elin, machając nogami, zesztywniałymi od siedzenia w niewygodnej pozycji.
- Powodzenia we wracaniu pieszo przez las - uśmiechnąłem się, choć nawet nie ruszyłem dziobem. I tak wiedział o co mi chodzi.
- Dewos! Ile razy ci mówiłem, że masz nie naruszać granicy?! - zza drzewa wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna z długimi do pasa blond włosami. Wyglądał zadziwiająco młodo, jakby miał dwadzieścia , może dwadzieścia pięć lat. Rysy jego twarzy zdradzały jednak, że jest spokrewniony z Dewosem i Derytem.
- Nie jesteś moim bratem - warknął i przyjrzał mi się dokładnie. Stanął na ugiętych kolanach, gotowy do zmiany postaci.
- Nie, nie jest - odezwał się Elin, zwracając na siebie uwagę.
- Więc obaj zginiecie - warknął groźnie i zaczął się zmieniać. Nie miałem pojęcia, że Ave przyleciała z nami, dopóki nie wyszła z kieszeni Elina i nie wskoczyła mu na ramię.
- Ave? - szepnął Diulow, cofając przemianę.