poniedziałek, 26 października 2015

Nie wszystko stracone - Prolog

Witam, kochani :*
Mam tutaj dla Was prolog kolejnego opowiadania. Zaledwie jakieś półtorej strony, ale stwierdziłam, że jeśli rozdziału nie mogę, to chociaż to Wam dam :) Mam nadzieję, że spodoba się nie tylko tym, którzy czekali na coś innego niż fantastyka, ale wciągnie też innych :) 
Betowała Margarita Black-Red i serdecznie jej za to dziękuję :)
Miłego czytania :) Dajcie znać, co sądzicie <3
PS: Przepraszam, że nie wstawiłam w poniedziałek! Było gotowe tylko zamiast 'publikuj' kliknęłam 'zapisz' -.-

* * *

- Willy, nie rób mi tego. Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze. Damy radę, tak jak zawsze. Tylko ty i ja. Willy, proszę cię. Dasz radę.
Rozpaczliwy głos młodego mężczyzny przerwany został przez okrzyki pielęgniarek. Jedna z nich kazała mu się odsunąć. On jednak nie potrafił puścić dłoni brata. W końcu ktoś odepchnął go na bok, a jego młodszy brat zniknął za białymi drzwiami. Chłopak stanął przed nimi, przez małą szybę przypatrując się, jak lekarze wraz z Willem skręcali na salę operacyjną. Nad drzwiami zaświeciła się czerwona lampka sygnalizująca trwanie operacji.
Chłopak złapał się za głowę, szarpiąc za czarne włosy. Nie był w stanie myśleć. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Nogi ruszały się bez udziału jego woli, aby rozładować silne emocje, które w tej chwili nim targały. Niestety chodzenie od jednej ściany do drugiej wcale nie pomagało. Nic nie mogło pomóc. Jedynie informacja o tym, że jego brat przeżyje mogłaby go trochę uspokoić. Jednak do tej pory nikt z nim nie rozmawiał i nie powiedział mu, czy Will z tego wyjdzie. Tylko jedna z pielęgniarek posłała mu spojrzenie pełne współczucia.
Nie potrafił się opanować. Przez wieki chodził tam i z powrotem, czując jak jego serce powoli się kruszy. Nie wiedział ile czasu minęło, odkąd tu przyjechali. Może godzina? A może pięć?
Zamarł, kiedy lampka zgasła, a drzwi otworzyły się, ukazując kobietę w fartuchu.
- Co z moim bratem? - niemal krzyknął, zatrzymując się tuż przed lekarką. Ona jednak zacisnęła usta w wąską kreskę i pokręciła głową.
- Przykro mi. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy.
Nie potrafił w to uwierzyć. To nie mogło być prawdą. Jego młodszy braciszek nie mógł tak po prostu umrzeć. Nie po tym, co razem przeszli. Jak poradzili sobie ze śmiercią rodziców. Osunął się po ścianie na podłogę. Nawet nie próbował wstać. Z jego oczu popłynęły łzy rozpaczy. Stracił ostatnią osobę, którą kochał.
Odwrócił głowę w stronę kobiety, która właśnie szlochała w ramionach męża. Przed nią stał mężczyzna w fartuchu.
- Pański syn potrzebuje przeszczepu płuc. Nie jesteśmy w stanie zdobyć ich tak szybko. Grupa zero Rh- jest bardzo rzadka.
- Jak to nie możecie?! Nasz syn umiera! - krzyknął mężczyzna ze łzami w oczach, przytulając żonę.
- Przykro mi. Mogą się państwo pożegnać z synem, póki jest przytomny. Naprawdę robiliśmy wszystko...
- Gdybyście robili wszystko, przeżyłby! Niech mi pan nie wciska tych wyuczonych regułek. Wie pan jak to jest tracić najbliższą osobę? - Głos mężczyzny załamał się.
Brunet podniósł się i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę małżeństwa. Z jego oczu ciągle płynęły łzy, ale nic go to nie obchodziło.
- Ja wiem. – szepnął, a cała trójka zwróciła na niego uwagę.
- Pan jest... - zaczął lekarz, ale mężczyzna nie pozwolił mu skończyć.
- Jestem prawnym opiekunem chłopaka, który właśnie zmarł na tamtej sali. I chcę, aby syn tego państwa otrzymał jego płuca. To możliwe, prawda?
- Jeśli tylko nie zostały uszkodzone i grupa krwi się zgadza, to tak. – powiedział zaskoczony lekarz, uważnie przyglądając się nieznajomemu.
- Więc możecie zacząć operację. Will... Mój brat miał grupę krwi 0Rh-.
Lekarz przeprosił i ruszył w stronę pomieszczenia, w którym zmarł jedyny członek rodziny mężczyzny.
- Nie wiemy jak panu dziękować, to co pan robi jest dla nas cudem – powiedziała kobieta, przytulając nieznajomego. On tylko zamknął oczy i objął ją, szukając choćby najmniejszego pocieszenia. Znalazł je. Świadomość, że jego braciszek będzie żył w tym chłopaku i jego śmierć nie pójdzie na marne, przyniosła mu ukojenie. Serce dalej rozdzierał okropny ból, ale gdzieś tam w środku zapanował spokój. Wiedział, że jego brat marzył o ratowaniu ludzi. I w końcu tego dokona. Uratuje chłopaka mającego przed sobą całe życie.
Kobieta wypuściła go ze swoich objęć, patrząc na niego, jak jego mama, kiedy próbowała go pocieszyć. Spojrzał na mężczyznę, który także go uścisnął. Oboje byli o kilka lat młodsi, niż teraz byliby jego rodzice, co oznaczało, że ich syn zapewne jest w wieku jego brata.
Po chwili wszyscy troje zostali poproszeni do gabinetu, by podpisać dokumenty. Brunet nie mógł dłużej zostać w tym szpitalu. Podpisał zgodę na przeszczep płuc brata i wyszedł z budynku, nie potrafiąc dłużej przebywać w miejscu, w którym ostatni raz trzymał Willa za rękę.

poniedziałek, 19 października 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XIX (ostatni)

 Witam, Kochani!
Przed Wami ostatni rozdział Syna przepowiedni. Lekko opóźniony, za co bardzo przepraszam :) Nie wiem, czy takiego końca oczekiwaliście, ale mam nadzieję, ze dla niektórych to opowiadanie było czymś więcej niż literami. Mi będzie brakowało Araela, Elina, Lureia i Filena, nie wspominając już o reszcie naszych bohaterów. To opowiadanie, łącznie z pierwszą częścią jest moim pierwszym dziełem. Zaliczyłam mnóstwo upadków i braków weny, dlatego cieszę się, że udało mi się dotąd dotrzeć. Dziękuję wszystkim, którzy tutaj ze mną byli i wspierali mnie nie tylko komentarzami, ale samymi wyświetleniami :)
PS: Następne opowiadanie rozpoczniemy za dwa tygodnie. W przyszłym wstawię jednostronny prolog ^^ 
POSZUKUJĘ BETY! PISZCIE :
 genuine22000@gmail.com


Filen
Miecz wbił się w ziemię tuż przy nogach Najeźdźcy, który go odbił. Wyciągnąłem broń i przygotowałem żywioły do obrony. Lurei postąpił nierozważnie wyrzucając swój miecz. Nie miałem zamiaru się poddawać, ale sam ich wszystkich nie pokonam. A tym bardziej nie zrobię tego tak szybko, żeby uratować trzech zakładników. Nie dałbym rady poświecić życia chłopca, by uratować Elina i Ariel.
- Filen. Jego szyja – szepnął Lurei, a ja oczami bestii zobaczyłem cztery kamienie zawieszone na szyi dowodzącego Najeźdźcy.
- Mam pomysł – odszepnąłem. W myślach przekazałem mu i Viso, co chcę zrobić i oboje zaaprobowali ten pomysł.
- Na twój znak, Visio – powiedziałem cicho, a Lu kiwnął głową.
- Więc jak, Synu przepowiedni? Wolisz sam zginąć, czy być winnym śmierci swego ojca, ciotki i niewinnego dziecka?
- Teraz! - krzyknęła Visio, nurkując w powietrzu i zrywając z szyi Najeźdźcy łańcuszek. Dzięki temu moc Lureia mogła dosięgnąć miecza, który złapany przez wodę, wrócił do jego ręki. Rzuciłem się w stronę cioci Ariel i cisnąłem mieczem w jej napastnika. Tak jak myślałem, ciocia doskonale wyczuła moje intencje i uchyliła się, podcinając Najeźdźcę. Miecz przeciął sznury ją wiążące i wbił się w pierś mężczyzny.
W tym samym momencie, Visio upuściła naszyjnik na mojego ojca, dzięki czemu jego moc została odblokowana i mógł sam się uwolnić. Lurei natomiast zablokował drogę żołnierzy wodą i wciągnął do walki ich wodza. Dzięki temu najmłodszy zakładnik mógł czmychnąć na bok.
Nasze siły może i były mniej liczne, ale kiedy tata i ciocia włączyli się do walki, bariera z wody wyparowała. Zamiast niej pojawił się ogień, który w zastraszającym tempie rozprzestrzeniał się miedzy Najeźdźcami. Ci, którzy nie mieli topazów, bądź gdzieś je stracili, ginęli na miejscu. Reszta stanęła do walki.
- Filen, zmień się! - krzyknął ojciec i sam zmienił się w czarnego wilka. Z ogromną szybkością lawirował między wrogami, zostawiając za sobą ścieżkę z popiołu.Często widywałem go trenującego walkę w ciele wilka i teraz wiedziałem już co miało to na celu. Wrogowie nigdy nie spodziewali się ataku z dołu.
Lurei dalej walczył z wodzem przeciwnych sił, ale dawał sobie radę. Woda dawała mu znaczną przewagę. Ryk, który rozległ się obok uświadomił mi, że ciocia Ariel zamieniła się w Smoka. Nadeszła moja kolej by zamienić się ze smokiem.
- Tym razem rób co chcesz. Tylko uważaj na chłopca. Nie chcę, żeby coś mu się stało.
- Liczyłem, że w końcu to zrobisz, Panie. Będę ostrożny – zawarczał Smok, a ja osunąłem się w głąb jego świadomości.
Czułem się, jakbym stał gdzieś z boku i obserwował całą tę walkę. Wolny Smok był najstraszniejszą bestią, jaką kiedykolwiek widziałem. Co prawda wiele takich rzeczy nie było, ale nie wyobrażałem sobie innej istoty, która tak bardzo cieszy się walką. W ruchach Smoka nie było widać nawet odrobiny wahania. Ciocia Ariel w swojej postaci wydawała się być przy Smoku niczym oswojony pies do wilka.
W pewnym momencie w kącie obrazu dostrzegłem chłopczyka otoczonego ze wszystkich stron płomieniami.
- Smoku!
- Zajmę się tym – mruknął niechętnie i ruszył w stronę dziecka. Kiedy stanął przed nim, w oczach chłopca dostrzegłem przerażenie.
- Błogosławię cię – mruknął Smok i zionął w chłopca ogniem. Usłyszałem krzyk, który wyrwał sie z mojego umysłu. Już chciałem przejmować kontrolę, kiedy chłopczyk wyłonił się z płomieni cały i zdrowy. Zdezorientowany spojrzał na Smoka. Na jego czole dostrzegłem bliznę podobną do tej, znajdującej się na moim.
- Pobłogosławiłeś go?
- Nie dam rady cały czas chronić go przed ogniem. Przecież sam płonę.
- Masz rację, Dziękuję.
- Nie dziękuj mi. W końcu jestem częścią ciebie.
Kiedy upewniłem się, że chłopczyk jest bezpieczny pozwoliłem Smokowi wrócić do walki. Dopiero obserwując go, kiedy to robił, zdałem sobie sprawę, że mimo iż potrafiłem zmieniać się w Smoka, nigdy nie umiałem korzystać z tej formy tak, jak należało. Podczas walki każda część ciała, każdy fragment skóry był zabójczy dla wrogów.
Po kilku nastu minutach, polana była pusta. Ziemia pokryta grubą warstwą popiołu była całkowicie wypalona. Jedynym Najeźdźcą, który przeżył był wódz, teraz stojący z mieczem przyciśniętym go gardła.
- Nie zabijajcie go – powiedziałem, kiedy zmieniłem postać. Lurei spojrzał na mnie zdziwiony, ale nie poruszył mieczem. - Może nam wyjawić plany. Wyrocznie na pewno coś z niego wyciągną.
- Mądrze – kiwnął głową ojciec i złapał wroga za nadgarstki. Oderwałem pas tkaniny z mojego stroju i wręczyłem mu go, by związał jeńca.
- Mały – zawołałem chłopczyka, który kulił się pod jednym z drzew. - Już po wszystkim, podejdź.
Chłopak niepewnie się zbliżył, a Błogosławieństwo na jego czole zajaśniało. Przykucnąłem i łagodnym głosem zapytałem go o imię.
- Janel- szepnął i przetarł czerwone oczy.
- Janel, byłeś bardzo dzielny. Mieszkasz w Ignem.
- Tak. Jestem z rodu Smoka.
- Więc wiesz kim jestem. Nie musisz się bać. Ochronię cię, więc chodź ze mną.
Janel chwycił moją dłoń i pozwolił poprowadzić się w stronę miejsca, gdzie rozgrywała się główna bitwa. Niestety nie mogłem odprowadzić go do domu. Jednak miałem zamiar znaleźć któregoś z zaufanych ludzi i poprosić go o jego odeskortowanie.
Szedłem jako pierwszy, wypalając nam drogę między krzewami. Elin prowadzący Najeźdźce szedł w środku, a po jego bokach z wyciągniętą bronią szli Lurei i ciocia Ariel.
Kiedy wyszliśmy zza drzew, zamarłem. Widok, jaki się przed nami rozpościerał był przerażający. Janel schował twarz w mojej szacie, a ja objąłem go rękami. Sam ledwo pojmowałem, co się tu stało. Ciała żołnierzy leżały jedno na drugim, gdzieniegdzie tworząc wysokie stosy. Mundury czterech miast żywiołów przeplatały się z różnorakimi ubraniami Najeźdźców. Zapach krwi i potu unosił się nad całym pobojowiskiem, kalecząc mój wyostrzony węch.
W oddali dostrzegłem wujów, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Pożyczyłem sobie pisk Fenix'a i ich zawołał. Wystarczyło kilka sekund, żeby wszyscy znaleźli się obok.
- Nic wam nie jest? Elinie, Ariel, ktoś doniósł nam, że was porwano.
- Daliśmy radę. Chłopaki i Visio przyszli z pomocą.
Jak na zawołanie orlica wylądowała na moim ramieniu.
- Dobrze się spisałaś. - Pogłaskałem ją pod dziobem.
- Wy także. Jesteśmy nadzwyczaj zgrani.
- A ten maluch, to kto? - Dewos przykucnął, by zrównać się z chłopakiem.
- Janel został wmieszany w wir walki. Na szczęście nic mu sie nie stało.
Janel poluzował uchwyt na mojej szacie i odwrócił się do reszty, na co wujowie westchnęli głośno.
- Dewos, ty i twoi potomkowie mocie jakąś słabość do rozdawania błogosławieństw.
Dewos zaśmiał się cicho, mrucząc coś pod nosem. Nagle uderzyło we mnie złe przeczucie. Moje wewnętrzne bestie warknęły niespokojnie.
Rozejrzałem się, uważnie wypatrując zagrożenia. W pobliżu jednak nie było nikogo, kto mógłby zaszkodzić naszej grupie. Jedynym wrogiem w promieniu kilkuset metrów był wódź Najeźdźców. Spojrzałem na niego, ale było już za późno. Mężczyzna odepchnął Elina i ukrytym gdzieś wcześniej nożem cisnął w moją stronę. Po walce moje moce były mocno nadwyrężone. Usiłowałem je przywołać, ale nie zdążyłem na czas. Poczułem jak Janel odwraca się i nieświadomie wkracza w trajektorie lotu broni. Sekundę później złapałem chłopaka, który spojrzał na nie w szoku. Kącika jego oka popłynęła łza, a usta uchyliły się lekko. Chłopczyk znieruchomiał, kiedy jego serce przestało bić.
Przykucnąłem, układając ciało chłopaka na ziemi. Jego oczy, teraz już bez wyrazu, spoglądały na mnie z pod przymrożonych powiek. Oczy bestii pozwoliły mi zobaczyć to drobne ciałko, które tak nie pasowało do ziemi nasiąkniętej krwią. Do tych wszystkich wojowników, którzy walczyli za swoje racje. To bezbronne dziecko, które nikomu niczym nie zawiniło.
Otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na miejsce bitwy. Ciała leżące na ziemi naznaczone były wieloma ranami. Jednak tym razem nie patrzyłem na nie jak na przedmioty. Zobaczyłem w nich ludzi, którymi kiedyś byli. Każdy z nich miał rodzinę, przyjaciół, którzy mają nadzieję, że ich bliski wróci do domu. Ile matek właśnie straciło synów i córki. Ile dzieci zostało osieroconych. Każdy z tych ludzi miał swoją historię która w tak gwałtowny i drastyczny sposób się zakończyła. Twarze chłopaków i dziewczyn w moim wieku, a niektóre nawet młodszych, przestały wyrażać smutek i szczęście, jakie kiedyś odczuwali ich właściciele. Tyle osób, które mogły wieść szczęśliwe życie. Tyle smutku, bólu i śmierci. Tyle łez, które zostaną wylane na cześć tych żołnierzy. Nie ważne czy tych pochodzących z Ignem, Aquem, Aer, Terram czy Najeźdźców. Wszyscy oni mieli kogoś, kto będzie za nimi tęsknił, kto ich potrzebował.
Ci wszyscy ludzie mogli być kimś, kogo kochał. Kimś, kto zginął w imię jakiejś błahostki. Bo żadna ziemia nie jest warta życia tylu ludzi. W szczególności zaś ziemia, na której ci ludzie zginęli. Mój wzrok znów spoczął na ciele dziecka. Niewinne życie, które zostało wplątane między walczących. Wyciągnąłem dłoń i zamknąłem mu powieki. Ta walka nie miała sensu.
Od lat Najeźdźcy walczą z ludźmi z miast żywiołów, by móc przejąć swoje ziemie. By powrócić do domu. Czy walka o to, do kogo ma należeć kawałek ziemi jest warta tysięcy żyć? Czy nie dałoby się żyć ze sobą, albo chociaż obok siebie? Dlaczego ten świat jest taki niesprawiedliwy? Czemu jedni mają moc mogącą dać im władze, podczas gdy inni bardziej na nią zasługują? Czy jest już zbyt późno, żeby to wszystko naprawić? Bym mógł żyć w spokoju z tymi, obok których jest moje miejsce?
Możesz synu, odłóż miecz.
Obraz przed moimi oczami zawirował. Sekundę później znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Wszystko wokół zbudowane było z czarnego jak noc kamienia. Płaska podłoga i niewidoczne ściany, których wcale nie musiało tam być. Miałem wrażenie, ze to pomieszczenie ciągnie się we wszystkie strony. Jedynym, co odznaczało się na tle wszechobecnej czerni było ognisko mieniące się wszystkimi znanymi mi barwami i postać przy nim siedząca.
Kobieta w nieokreślonym wieku, spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno. Wyglądała, jakby była w moim wieku, ale smutek w jej oczach był zbyt głęboki, by mogła go odczuwać śmiertelna osoba. Te oczy wyrażały smutek z dziesięcioleci. Włosy kobiety spływały do ziemi i ciągnęły się kilka metrów po podłodze. Niektóre się z nią stapiały ze swoim idealnie czarnym odcieniem, a inne wręcz przeciwnie – były białe.
Oczy siedzącej postaci miały nieokreślony kolor. Wydawało mi sie, że się mienią, zupełnie jak to dziwaczne ognisko. Kiedy podszedłem bliżej, okazało się to prawdą. Kiedy płomienie zmieniały barwę, z jej oczami działo się to samo.
- Witaj. Usiądź przy mnie. Mam ci wiele do powiedzenia.
Miałem przeczucie, że ten moment jest szczególnie ważny. Ta postać wydawała się taka krucha. Jeden fałszywy ruch, a wizja się rozpłynie.
Bez słowa usiadłem obok kobiety, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
- Kim jesteś? - spytałem po chwili ciszy. W odpowiedzi otrzymałem słaby uśmiech.
- Jestem tą, od której to wszystko się zaczęło. To mój błąd doprowadził do tego, przez co ty musisz przechodzić. Śmierć tych wszystkich ludzi spowodowana była moją złą decyzją.
- Czy ty jesteś Matką? - zapytałem, a cała przepowiednia rozwiązała się w moim umyśle.
- Tak. Jestem tą, o której myślisz, lecz dla ciebie jestem także prababcią – uśmiechnęła się delikatnie. - Powiedz mi, jak radzą sobie moje dzieci?
- Deryt, Diulow i Dewos często nas odwiedzają, podobnie jak Elestera i Irada. Dopiero ostatnio poznałem resztę, ale wydają się być szczęśliwi. Nie znam osób silniejszych od nich.
- Przynajmniej to jedno mi się udało. Moje dzieci zaznały chociaż trochę szczęścia.
- Dlaczego tu jesteśmy? Co to za miejsce? - rozejrzałem się jeszcze raz, ale ponownie nie napotkałem nic, na czym można by zawiesić wzrok.
- To miejsce jest poza czasem i przestrzenią. Nie ma nazwy, bo tak naprawdę nie istnieje. Jestem tu tylko ja i moje połączenie z waszym światem.
- Masz na myśli ognisko?
- Tak. To ostatnia z mocy, jaka mi pozostała. Dzięki niemu wiem, co dzieje się w waszym świecie i mogę mówić do moich córek. Staram się pomagać jak mogę, ale moje przekleństwo jest zbyt silne.
- O jakim przekleństwie mówisz?
- O tym, które kiedyś rzuciłam na mojego męża i przez które teraz giną ludzie. Posłuchaj mnie uważnie, bo niewielu zna tę historię.
Kiedyś istniało tylko to miejsce . To tutaj powstałam i dorastałam. Byłam zupełnie sama, lecz pewnego dnia przez przypadek stworzyłam to ognisko. Jego płomienie przeniosły mnie do świata, który od zawsze kształtował się w moim umyśle. Nie mam pojęcia, czy wasz świat istniał już wcześniej i jego wizje do mnie docierały, czy to ja to wszystko stworzyłam.
W każdym razie znalazłam się tam, pośród zwykłych ludzi, którzy nie posiadali żadnych nadzwyczajnych mocy. Teraz niewielu takich zostało, ale kiedyś Aliquid nie istnieli.Żyłam na Ziemi, wśród innych i cieszyłam się, że już niw jestem sama. Jednak wkrótce uświadomiłam sobie, że ten świat jest mi całkowicie posłuszny. Nic w nim nie było dla mnie tajemnicą, prócz ludzi. Oni zawsze stanowili zagadkę. Szczególnie jeden z nich – Pomelli. Był mężczyzną, który zawsze mnie zaskakiwał. Zakochałam się w nim, a przynajmniej tak mi sie wydawało. To właśnie z tego związku później zrodziły się wszystkie moje dzieci. Jednak jeszcze przed tym, kiedy twój dziadek i jego rodzeństwo było w moim łonie, zostałam zdradzona. Przez tego, którego kochałam.
Pewnej nocy Pomelli zniknął. Znalazłam list, w którym mówił, że tak naprawdę mnie nie kocha. Były tam jeszcze inne słowa, ale w tym momencie to nieistotne. Moje serce pękło, a moc zaczęła szaleć. Rzeczywistość naginała sie do mojej woli, a wściekłość, która mnie ogarnęła, sprawiła, że zapragnęłam zemsty. Chciałam by Pomelli stracił wszystko to, co ja straciłam. Żeby nie miał gdzie wrócić.
Kiedy później uświadomiłam sobie, co się stało, było już za późno. Pomelli i wszyscy jego bliscy zniknęli, odgrodzeni przez ocean, który do tamtej pory nie istniał. Moja moc, którą uwolniłam, trafiła do ludzi, ujawniając w nich moc panowania nad żywiołami. Zaczęły się walki o władzę. Tak też powstały miasta żywiołów, a Najeźdźcy zostali odgrodzeni od reszty świata.
Teraz jednak, kiedy minęło wiele czasu, pożałowałam swoich czynów. Zapragnęłam naprawić błędy lecz to jeszcze pogorszyło sprawę. Najeźdźcy żywią nienawiść do tych, których dotknęła moja moc, bo to przez nią stracili swój dom.
- Więc to ty jesteś autorką wszystkich przepowiedni. Jesteś stwórcą świata, jaki teraz znamy, ale także tego, z którego przybyli Najeźdźcy.
Kobieta potwierdziła kiwnięciem głowy i zapadła głucha cisza.
- Dziękuję. Teraz już wiem, co powinienem zrobić. Powiedz mi jak mam naprawić twój błąd, a to uczynię. Jako krew z twojej krwi odpokutuję za krzywdy Pomelli. Tylko użycz mi swej wiedzy.
- Nawet nie wiesz jak długo na ciebie czekałam. Na kogoś, kto narodzi się bez złej części mojego serca. Tylko jedną rzecz możesz zrobić. Wystarczy tylko, że oddasz mi część swojej duszy. Ona pozwoli mi naprawić swój błąd. Jednak wiedz, że dla ciebie będzie to jak strata kawałka siebie.
- Chodzi ci o moje bestie, prawda?
- Więc wiesz już, co oznacza reszta przepowiedni.
- Wiem. Wiem też, jaką moc mają i chciałbym cię o coś poprosić.
- Masz dobre serce. Wierzę, że twoja prośba służyć będzie nie tylko tobie, ale też innym, więc obiecuję ci, że cokolwiek to jest, spełnię ją.
- Dziękuję.

Otworzyłem oczy i zachłysnąłem się powietrzem. Podniosłem się do siadu i spojrzałem w bok. Lurei także dyszał, patrząc na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- Filen, gdzie my jesteśmy?
Rozejrzałem się po własnym pokoju. Wszystko wyglądało tak, jakby zupełnie nic się nie stało. Za oknem właśnie wstawał nowy dzień.
- W Pałacu. Wróciliśmy do domu – uśmiechnąłem się sam do siebie.
- A wojna? Gdzie jest reszta?
- Tam, gdzie ich miejsce. Visio! - krzyknąłem, chcąc zlokalizować ptaka. Po chwili w pokoju rozległo się stukanie w szybę. Otworzyłem okno i wpuściłem orlicę do środka.
- Czuję się jakoś dziwnie – powiedział Lurei. Po chwili zbladł. - Filen, nie mogę przywołać wody. Ja nie mam mocy.
  Podszedłem do niego i klękając na łóżku, pocałowałem go w usta. Poczułem jak po moich policzkach płyną łzy. Serce bolało mnie ze smutku po stracie części własnej osoby.
- Wiem, kochanie – szepnąłem, patrząc mu w oczy. - Nikt już jej nie ma. Przepowiednia się spełniła. Straciłem kogoś bardzo bliskiego, część mojej duszy. Moje bestie przepadły, ale pozostałe dwie dusze dzięki temu będą żyć.
Wtuliłem się w Lureia, obejmując także Visio, której słów niestety już nigdy nie zrozumiem.

KONIEC

poniedziałek, 12 października 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XVIII

Oto przedostatni rozdział "Syna przepowiedni".  W przyszłym tygodniu to opowiadanie dobiegnie końca :) Myślę, że potrzebny mi będzie tydzień przerwy, żeby sprawdzić tamte rozdziały i co nieco pozmieniać. Także w przyszłym tygodniu kończymy to, a dopiero za 3 tygodnie zaczynamy następne opowiadanie :) Dziękuję za wszystkie komentarze i życzę miłego czytania :*


Filen
- Co? Masz minę, jakbyś ducha zobaczył – dotknąłem palcem policzka Lureia, ale on nie zwrócił na to uwagi. Odsunął na chwilę myśli, co trochę mnie zaniepokoiło. - Lu, odezwij się w końcu.
- Wiem co znaczy przepowiednia. Ta część o trzech duszach.
- To mów – usiadłem prosto, wpatrując się w niego uważnie. Byłem podekscytowany i stało się coś dziwnego. Moja ręka zupełnie bez udziału woli zakryła usta Lureia. Zobaczyłem jak jego oczy się rozszerzają, a z moich ust wydobyło się groźne "nie waż się".
Lurei odciągnął moją rękę od ust i spojrzał na mnie przepraszająco.
- Nie mogę ci powiedzieć. Musisz sam zrozumieć – Lu pokręcił głową.
- To znowu one? Moje Bestie?
- Tak, Panie, nie możemy dopuścić, żeby ktoś ci powiedział – usłyszałem głos Salamandry. Dziwnie było słyszeć coś poprzez Lureia.
- Powiem ci, kiedy tylko mi pozwolą. Poza tym nawet jeśli byś wiedział, to niewiele by ci to dało. Wiem tylko o co chodzi z oczami.
- Nie rozumiem czemu nie mogę wiedzieć. Chodźmy na dół, robi się już ciemno – powiedziałem, lekko wkurzony. Czemu moje bestie rozmawiały z Lureiem, a nie ze mną? I czemu nie pozwalały mu powiedzieć mi o przepowiedni?!
Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, Lurei jednak złapał mnie za rękę i odwrócił. Poczułem jak jego usta lądują na moich, a myśli odpływają. Pocałunek nie trwał długo, a Lurei objął mnie i mocno przytulił.
- Cokolwiek by się nie działo pamiętaj, że cię kocham – szepnął i pocałował mnie w policzek.
- Ja ciebie też.
Na zewnątrz zabrzmiał gong, który nie wróżył nic dobrego. Szybko zbiegliśmy na dół, gdzie spotkaliśmy nadprzyrodzonych członków mojej rodziny. Podziemni, Mityczni, Skrzydlaci i Władcy Mórz stali w szatach podobnych do tych, które pojawiały sie na moim ciele po przemianie.
- Najeźdźcy dotarli na polanę. Zaczynają formować oddziały, więc musimy już iść. Tak jak ustaliliśmy, walczymy na pierwszym froncie. Filen masz kryształy?
Wyciągnąłem z kieszeni dwa kamienie, które były bardziej poręczne od tych, które nosiliśmy z Lureiem wcześniej. Zawiesiłem je na szyi tuż obok medalionu, a moc wybuchnęła wewnątrz mnie.
- Idę z wami – powiedział Lurei i nikt nie oponował. Ja również tego nie zrobiłem, choć miałem na to ochotę. Ruszyliśmy więc na pole bitwy, która jeszcze się nie rozpoczęła.
- Filen! - odwróciłem się, kiedy dotarł do mnie głos taty. Arael biegł w naszą stronę, z mieczem przypiętym do pasa i z dwoma w rękach. Zatrzymał się przed nami, wyciągając broń w naszą stronę. Wziąłem jeden z miech, a drugi powędrował do Lureia. - Wykuł je najlepszy kowal w Aquem. Lureiu, twój bez problemu połączy się z wodą, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Uważaj tylko, żeby barować cięcia bokiem. Możesz też pokryć go warstwą wody, a będzie ostrzejszy.
- Dziękuję, postaram się żeby przysłużył się naszym wojskom – Lurei przypiął miecz do pasa i wyciągając go z pochwy, zadziałał na niego wodą. Miecz wydłużył się nieco i zdawał się wyostrzyć.
- Filen, twój jest przystosowany i do wody i do ognia. Jeśli się zmienisz, zniknie i pojawi się ponownie, kiedy wrócisz do postaci.
- Dziękuję, tato – przytuliłem go, nie przejmując się ludźmi wokół. To co, że byłem już dorosły? Przecież do taty zawsze mogę się przytulić.
- Proszę, uważaj na siebie – tata pocałował mnie w czoło, po czym zwrócił się do Lureia. - Ochroń go, jeżeli mnie nie będzie w pobliżu.
- Taki mam zamiar. - Tata uściskał także Lureia i odłączył sie od nas, by porozmawiać z Paulem. Miał iść na czele mniejszego oddziału Aquerów, by w razie czegoś wspomóc ich ogniem.
- Filen, wołają nas – Lurei pociągnął mnie za resztą bestii.
Pobiegliśmy jak najszybciej, zatrzymując się tylko kiedy spotkaliśmy mamę Lureia i mojego ojca. Po szybkim życzeniu powodzenia, znaleźliśmy się na pierwszym froncie. Lu użyczył mi oczu i dzięki temu mogłem zobaczyć wojska wroga. Nawet gołym okiem było widać, że jest ich więcej. Dokładnie jakieś dwa razy. Po plecach przebiegły mi dreszcze i poczułem, jak moje ciało stara się przemienić.
- Lurei – szepnąłem, łapiąc go za ramię. Z całych sił starałem się powstrzymać nadchodzącą przemianę.
- Smoku, jeszcze nie teraz! - warknął Lurei, otworzył przede mną umysł, abym mógł słyszeć swoje bestie.
- Ja chce walczyć. Wytępię tych parszywe mrówki - wydyszał Smok. Widocznie on też musiał się starać, by przejąć kontrolę.
- Smoku, poczekaj jeszcze chwilę! -krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę innych. Żaden z moich wujów nie wyglądał jakby rozumiał o co chodzi. Czyżby oni nie musieli walczyć ze swoimi bestiami?
- Nie. Chcę już teraz – warknął Smok, a dreszcze się wzmogły. Powoli brakowało mi sił.
Wtem z oddali dobiegł nas przeciągły dźwięk, wzywający wojska Najeźdźców do ataku. Uderzenia butów o ziemie sprawiały, że czułem lekkie wibracje.
- Filen, wydaje mi się, że już możesz mu pozwolić – Lurei wyciągnął miecz, a wszyscy w okół zrobili to samo.
- Smoku, weź go ze sobą – nakazałem jeszcze i przestałem walczyć. W sekundę moja postać zmieniła kształt, a przed oczami pojawił się obraz. Ta zmiana znacząco różniła się od innych. Tym razem ledwie udało mi się powstrzymać przed natychmiastowym wzlotem.
- Smoku! - warknął Lurei, a moja łapa wylądowała tuż obok niego. Odsłoniłem zęby.
- Wkurzasz mnie Ośmiornico. - Dźwięk pochodził z mojego umysłu. Nie słyszałem go już przez Lureia. - Zostajesz tutaj. Będziesz mi tylko przeszkadzał.
Moje "właściwe ja" zbuntowało się przeciw jego słowom. Ustaliliśmy, że Lurei idzie ze mną i wbrew temu, co mówiłem wcześniej, chciałem, żeby przy mnie był.
- Nie! On idzie z nami! - krzyknąłem najgłośniej jak tylko mogłem.
- To ja mam teraz władzę nad ciałem, więc to ja decyduję – prychnął Smok lekceważąco. Przykucnął, gotując się do skoku w powietrze.
- Ojć, teraz to mu się dostanie – zaśmiała się Salamandra, najwyraźniej wyczuwając moje chęci.
- Panuj nad tonem zwierzaku! - wściekły na Smoka, a co za tym idzie na samego siebie dołożyłem wszelkich starań, by Smok nie mógł nawet poruszyć skrzydłem.
- Co ty..!?
- Zamknij się! To ja tu jestem Panem. To moje ciało, nie ważne, w której formie. Żaden gad nie będzie mną rządził, a w szczególności nie ty! Jesteś mną, a ja mam zamiar doskonale nad sobą panować. Powiedziałem, że Lurei idzie z nami!
Nie do końca wiedząc co robię, wczułem w umyśle smoczą część i cisnąłem w nią wodą. Doskonale zdawałem sobie sprawę jakie to nieprzyjemne.
Smok się wściekł, ale ja byłem wściekły jeszcze bardziej. W pewnym momencie Smok ucichł, by po chwili się roześmiać.
- Panie, pokazałeś, że umiesz walczyć o swoje. Od tej chwili poddajemy się twojej woli. Korzystaj z naszych oczu, kiedy tylko pragniesz.
W jednej sekundzie trzy głosy zniknęły, nie pozostawiając po sobie nawet śladu obecności.
- Filen?! - usłyszałem, więc moje spojrzenie powędrowało w dół. Lurei otworzył szeroko usta i uśmiechnął się do mnie. - Twoje oczy. Są brązowo-niebieskie.
Przekrzywiłem głowę i spojrzałem na siebie oczami Lu. Rzeczywiście moje oczy przypominały te ludzkie z tym, że były dużo większe i miały bardziej okrągły kształt.
  Trąciłem Lureia nosem, a on podrapał mnie po łuskach. Spojrzałem mu w oczy przekazując nieme 'kocham cię', a on pocałował mnie w szczękę.
Zabrzmiał nasz gong i szykując się do boju, ruszyliśmy na przód. Najpierw szedłem łapa za łapą, by Lu mógł w biegu wskoczyć na mój grzbiet. Kiedy juch bezpiecznie się usadowił, rozejrzałem się i kiwnąłem dziadkowi głową w mgnieniu oka zmienił formę i krzyknął w głos. Wszyscy, którzy potrafili, zmienili postać. Kątem oka dostrzegłem olbrzymią falę, a na niej dwie duże postacie. Jeden z nich przypominał jeżowca z głową i wielkimi łapami, a drugi kolczastą ośmiornice. Władcy Mórz.
Z góry dobiegł mnie strasznie wysoki dźwięk. Lurei złapał się za uszy, chowając w moim umyśle. Dźwięk jednak szybko ustał, a nad naszymi głowami z olbrzymią prędkością przeleciały dwa wielkie ptaki. Wyglądały jak jastrzębie i leciały kilka razy szybciej niż ja byłem w stanie. A myślałem, że szybciej się nie da.
Przykucnąłem i jednym skokiem znalazłem się w powietrzu. Skrzydła zabolały mnie od potężnego uderzenia powietrza, ale nie zwracałem na to uwagi. Po chwili pikowałem w dół, lądując w samym środku oddziału wrogów. Obróciłem się szybko na jednej łapie, wypuszczając z pyska ogień. Co prawda nie zrobił on krzywdy żadnemu z Najeźdźców, co znaczyło, że wszyscy mają przy sobie topazy, jednak uniemożliwił on zobaczenie mojego ogona, który z dużą prędkością uderzał w kolejnych mężczyzn.
Kiedy udało mi się odrzucić większość wrogów, Lurei zeskoczył na ziemię i stanął przy mojej łapie. W kilka chwil zostaliśmy otoczeni. Nad nami przeleciała Visio i pikując wezwała nas do ataku. Miecz Lureia rozcinał kolejnych wrogów, podobnie jak moje zęby i pazury. Skoro ogień nie działał, trzeba było postawić na coś innego.
- Lurei! - dałem mu znak, a on skoczył, dzięki czemu ominął mój ogon, który ponownie pozbył się kilkunastu wrogów. Zamknąłem oczy i zmieniłem się w Salamandrę. Lu domyślił się co chcę zrobić i szybko wbiegł między moje przednie łapy. Skuliłem się, chroniąc go szyją i wypuściłem z wulkanów na moich plecach gorącą lawę. Mimo, że nie parzyła ona Najeźdźców, to skutecznie ich unieruchomiła.
- Pokryj podeszwy butów wodą i możesz iść.
Lu, zrobił, co powiedziałem i stanął za mną, zajmują się grupą, która chciała podejść mnie od tyłu. Kolejni Najeźdźcy ginęli od moich szponów i miecza Lu. Pokryte wodą ostrze miało o wiele lepszą skuteczność.
  Zmęczenie zatrzymaliśmy się na chwilę, kiedy cały oddział poległ. Zmieniłem postać, tracąc wzrok. Lurei jednak skutecznie mi go zstępował.
- Siły się wyrównały. Dzięki wszystkim bestiom mamy duże szanse na wygraną – powiedział Lu, trzymając się za krwawiące ramię. Podszedłem do niego i zamknąłem oczy. Mimo jego niechęci, podleczyłem trochę ranę, by przestała lecieć krew.
- Mam złe przeczucia. Wyrocznie mówiły o dużo większej liczbie Najeźdźców. Mam wrażenie, że jeszcze nas zaskoczą.
- Na razie nie ma czasu o tym myśleć. Musimy iść do Aeli. Skrzydlaci odeszli od nich i wydaje mi się, że gorzej im idzie.
- Będzie ciężej. Teraz trzeba będzie uważać na naszych.
- Damy radę. Gotowy?
- Bardziej już nie będę – odparłem i zmieniłem się w Fenix'a.
- Weź mnie w szpony i zrzuć w środek tamtej grupy. Zaraz stracimy sporą grupę ludzi.
Wzbiłem się w powietrze i robiąc małą pętle, złapałem go tak jak chciał. Wiedziałem, że zamortyzuje upadek wodą, więc nawet się nie zatrzymując, wypuściłem go, samemu nurkując w stronę otoczonych Aeli. Aby nikogo z naszych nie skrzywdzić, zmieniłem się w Salamandrę i wylądowałem na kawałku pustej ziemi, od razu wkopując sie pod nią. Wyczułem wrogów i po kolei ich podcinałem, zabijając, jeśli miałem taką okazję. W pewnym momencie wyczułem większą grupę biegnących Najeźdźców, jednak sekundę później czułem tylko jak usiłują wydostać się z ziemi. Ogromny kształt minął mnie z niewiarygodną szybkością, ocierając sie przyjaźnie o mój bok. Już miałem pewność, że to jeden z moich nowych wujów.
Wibracje pozwoliły mi odczytać słowa, które mi przekazał. Zgodnie z nimi udałem się dalej, do grupki Aquerów i Ignisów, którzy znaleźli się w niezbyt dogodnej pozycji. Niechętnie zostawiłem Lu, ale on da sobie radę, a ci żołnierze też są ważni.
Wyskoczyłem z ziemi między naszymi siłami, a Najeźdźcami i szybko zmieniłem się w człowieka. Fala wody nie miała nikogo utopić, leż przewrócić, albo przynajmniej ograniczyć widoczność. Dzięki temu żołnierze ponownie chwycili za broń i wyrównali siły. Będąc już Feniksem złapałem kilku wrogów i cisnąłem nimi w innych, kierując się ku Lureiowi, który właśnie został otoczony. Dzięki kuli wody, nikt nie mógł go zranić, ale utrzymanie jej wymagało sporo sił. Smok miał kolce na skrzydłach, więc zmieniłem się w niego i zanurkowałem, rozpościerając je i pozbywając się kolejnych wrogów. Złapałem kulę wody w zęby i z otwartą paszczą przeleciałem dalej. Woda wylała sie naokoło,a Lu, oparł się o moje zęby.
- Dzięki za ratunek. Tylko mnie nie połknij.
Z czystej złośliwości trąciłem go językiem, na co mimo sytuacji zaśmiał się cicho. Nie było czasu ani na rozmowę, ani na nic innego, bo w moją stronę zaczęły lecieć włócznie. Otoczyłem nas ogniem, ale niektóre z nich miały przymocowane topazy, przez co jedna przedziurawiła mi skrzydło, a inna wbiła się w nogę. Otrząsnąłem się i ostrzegając Lureia, zmieniłem w locie w człowieka. Złapał mnie i razem lecieliśmy w dół. Obok przemknęła Visio, zmieniając trajektorie lotu włóczni, która by nas trafiła. Kiedy byliśmy blisko ziemi, ze wszystkich stron otoczyła nas woda. Odetchnąłem głęboko, bo pęd powietrza uniemożliwiał mi oddychanie. Ze zdumieniem dostrzegłem, że rana na mojej nodze znika, podobnie jak wszystkie zadrapania. Lurei także wyglądał jak nowy.
Przed nami pojawiła się ogromna ośmiornica, która mrugnęła do nas okiem i odpłynęła, zabierając ze sobą całą wodę. Pełni nowej energii, wylądowaliśmy na ziemi.
- To było.. - zaczął Lurei.
- Dziwne?
- Niesamowite. Myślałem, ze umrzemy już na górze – uśmiechnął się i oparł plecami o moje. Na nasze nieszczęście wylądowaliśmy pośrodku jakiegoś czającego się wrogiego oddziału. Byli oni ukryci za kępą drzew w pobliżu polany.
Zaczęła się ostra walka. Ten oddział by dużo silniejszy od poprzednich, co trochę mnie martwiło. Jeżeli na pierwszy front poszli najsłabsi, by ci lepsi mogli zaatakować później, to mieliśmy poważne kłopoty
Na szczęście dzięki naszemu zgraniu i Visio, która rozpraszała przeciwników i udostępniała nam swoje oczy, udało nam sie zlikwidować większą część oddziału. Reszta uciekła, zapewne ostrzec innych i ściągnąć posiłki.
W pewnym momencie zza krzaka wyszedł jeden Najeźdźca. Chciałem go zabić, ale dostrzegłem, że nie ma broni. W ostatniej chwili zatrzymałem miecz.
- Niosę wiadomość do bestii. Mój wódz prosi was na słowo. Ma coś, co zapewne bardzo będziecie chcieli odzyskać.
Przełknąłem ślinę, czując jak strach ściska moje serce. Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy pójść za nim. Co jeśli udało mu się pojmać kogoś z naszych. Jeśli któryś z ojców, albo wujów?
- Spokojnie, poradzimy sobie. Pilnuj prawej. To może być pułapka – Lurei ścisnął moją dłoń, jednak po chwili położył ją na mieczu. Otrząsnąłem się i zrobiłem to samo.
Po chwili otoczyli nas Najeźdźcy, mający odeskortować nas do przywódcy. Szliśmy chwilę, wchodząc między drzew, aż w końcu dotarliśmy do większej grupy Najeźdźców. Rozstąpili się, robiąc nam miejsce i trzymając w dłoniach bronie.
Moje serce zamarło, kiedy dotarliśmy na środek grupy. Wysoki mężczyzna z okrutnym uśmiechem trzymał za włosy małego chłopczyka. Zaraz obok inny przykładał nóż do szyi cioci Ariel. Kolejny trzymał miecz tuż przy klatce piersiowej Elina.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? Nasz mały syn przepowiedni. Poddaj się, a ich oszczędzimy. Wystarczy, ze dasz się zabić.
- Nigdy – warknął Lurei i szybkim ruchem cisnął mieczem w mężczyznę.

poniedziałek, 5 października 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XVII

Przygotowania do wojny szły pełną parą. Każdy Ignis ćwiczył swoje moce, a szczególnie duża ich ilość chciała trenować z Mitycznymi. Poskutkowało to tym, że zamiast w Pałacu, wszyscy ćwiczyli w wielkim ogrodzie i na placu przed domem Filena. Wyrocznie poinformowały nas, że udało im się urządzić Uroczystości Wyboru także w Aer, Terram i Aquem. Nie zdradziły jakim cudem zrobiły to w tak krótkim czasie, ale przyzwyczaiłem się już do tego, że jeśli nie chcą o czymś mówić, to nie powiedzą.
Filen nie zadręczał się już tak tym, co stanie się w czasie wojny, ale dalej wyczuwałem jego niepokój. W dodatku jego bestie cały czas gadały, nie wyłączając się ani na chwilę.
- Smoku, wiem, że bardzo ucieszyła cię ta wojna, ale mógłbyś przez chwilę nie mówić? Próbuję się skupić na tym cholernym planie.
- Nie będziesz mi rozkazywał – warknął smok, a ja uśmiechnąłem się do Filena, który właśnie wszedł do pokoju. Chwilę wcześniej zostałem sam, więc teraz mogłem podejść do Filena i pocałować go w usta.
- Jesteś pewny? - podrapałem Filena tuż za uchem, a zarówno on, jak i Smok, zamruczeli głośno.
- Ty mała cholero – mruknął Smok, a w umyśle usłyszałem śmiech Salamandry i Fenixa.
- Mmm, za co to? - spytał Filen, kiedy oderwałem się od jego ust.
- Za to, że uratowałeś mnie choć na chwilę od patrzenia w tę mapę – wskazałem na duży arkusz papieru rozłożony na stole.
- Widzę, że ty też nie masz lekko. Ja zostałem zatrudniony do przygotowywania miejsc dla rannych. Nie sądziłem, że pojawią się oni jeszcze przed wojną. A tu się okazało, że Najeźdźcy są w mieście i ranią niepostrzeżenie ludzi. Na szczęście większość da się wyleczyć i nie jest to bardzo trudne. Większość szpiegów została już złapana. Podziemni mają umiejętność czytania w myślach, albo coś w ten deseń. Naprawdę musiałem nieźle się bronić, żeby mi się nie wdarli do głowy.
- Przecież my też umiemy czytać w myślach, a przynajmniej w swoich – przyciągnąłem Filena do siebie i wtuliłem twarz w jego szyję.
- Ale oni robią to szybciej. Wyczuwają intencje i w sekundę potrafią powiedzieć czy ktoś jest z nami czy przeciwko nam. Zaraz musimy iść do jadalni. Ostatnie zebranie przed wojną. Nie mam pojęcia jak my ją przetrwamy. Eirin i Rachel główkują nad swoimi mocami, ale nie potrafią nic wymyślić. Jak niby mają tu sprowadzić trzy wojska?
- Kiedy poznałem ciebie i twoją rodzinę zrozumiałem, że dla was wszystko jest możliwe. Jakkolwiek to zrobią, to wiem, że się uda. Wojska będą tu na czas.
- Chciałbym w to wierzyć. Lot do Aquer nawet mnie zajmuję prawie dobę. Jakim cudem tyle ludzi znajdzie się tu w pół dnia? Minęło już południe.
- Skoro ty potrafisz zmienić się w Fenixa, to skąd wiesz, że moja siostra i twoja ciocia razem nie są w stanie się teleportować? Wyrocznie jakoś urządziły trzy Uroczystości Wyboru w ciągu jednego dnia. Nie możliwe, żeby objechały wszystkie miasta. Musiały jakoś się tam znaleźć. Może uda się tak przenieść całe wojska.
Filen spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się widząc czerwone oczy. Bestie pozwalały Filenowi korzystać ze swoich oczu już nawet przez kilka minut.
- Masz rację. Jakoś nam się uda. Ale teraz chodź, bo miałem tylko po ciebie przyjść.
Zeszliśmy do jadalni, a tam czekała już cała reszta. Wszyscy mieli niemrawe miny i widać było, że ciężko pracowali. Usiedliśmy na wolnych krzesłach i Elestera zaczęła mówić.
- Wojska we wszystkich miastach są gotowe. W każdej chwili mogą walczyć. Wojsko Ignem także jest przygotowane do walki. Pozostało tylko je połączyć i możemy stawić czoło Najeźdźcom.
- Chyba umyka wam fakt, że nie mamy jak ich połączyć – odezwała się Terrin. Jej głos przesiąknięty był irytacją.
- Nie umyka. Wojska będą tu na czas – odezwał się Filen, choć chwilę wcześniej sam miał wątpliwości.
- Wierzy w każde twoje słowo – mruknął Fenix ze śmiechem.
- Cóż poradzić, że całkowicie mu zaufał – Salamandra westchnęła, a smok tylko burknął coś niezadowolony.
- Niby jak się tu zjawią? Pstrykniecie palcami, a oni się teleportują? To przekracza umiejętności wszystkich tutaj razem wziętych – warknęła przywódczyni Ziemi.
Do sali przez otwarte okno wleciała Visio z Ave na grzbiecie. Wyciągnąłem rękę, widząc, że kieruje się w moją stronę. Jej szpony wbijały się lekko w moją skórę nie raniąc jej jednak.
- Najeźdźcy zaczęli formować oddziały. Za dwie godziny wyruszą, więc będą tu tuż po zachodzie słońca – oznajmiła Visio, a wszyscy, którzy ją zrozumieli poruszyli się niespokojnie. Atmosfera zmieniła się na jeszcze bardziej nerwową, co wyczuli także Paul i Kaliwa, którzy rozglądali się po twarzach wszystkich.
- Co się stało? - zapytał Aquarin.
- Najeźdźcy szykują się do wojny. Mają tu być po zachodzie słońca – wyjaśnił Arael, a w sali zapadła głucha cisza. Wszyscy pogrążyli się w swoich myślach i obawach. Zatrzymałem wzrok na Eirin, która gwałtownie wstała.
Miała zmarszczone brwi, a ręce zaciśnięte w pięści. Dopiero po chwili zauważyłem, że wpatruje się ona w Rachel, która stała z tym samym wyrazem twarzy. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, obie kobiety rozluźniły dłonie i wyciągnęły je w swoją stronę. Ich oczy błysnęły światłem, które wydobywało się także z rozchylonych ust. Znajdujący się pomiędzy Rachel a Eirin stół pękł z głośnym trzaskiem, a ja poczułem jak odpycha mnie niewidzialna siła. Wszyscy wokół zostali mocno pchnięci do tyłu. Złapałem Filena, dzięki czemu udało nam się zachować równowagę.
Na środku sali zaczęła się tworzyć kula światła. Energia przechodziła z jednej strony na drugą, wydając przy tym odgłosy burzy. Dla wyostrzonego słuchu większości obecnych nie było to miłe uczucie, czego doświadczyłem dzięki słuchowi Filena.
Kiedy kula światła przestała w końcu rosnąć, Rachel i Eirin przyciągnęły ręce do siebie, jakby szarpały niewidzialną linę. Wybuch ogłuszył mnie na moment. Teraz leżeliśmy na ziemi podobnie jak wszyscy z wyjątkiem kobiet. Światło z ich ust i oczu powoli zaczynało gasnąć.
- Filen! - krzyknąłem. Na szczęście zrozumiał mnie bez słów i równocześnie rzuciliśmy się, ja w stronę Eirin, a Filen korzystając z mocy mitycznych, dobiegł do swojej ciotki.
Udało nam się je złapać, ale obie pozostawały nieprzytomne. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wybuch sprawił, że wszyscy leżeli na podłodze. Wyglądało na to, że ci z ulepszonymi zmysłami także stracili przytomność. Jedynie Wyrocznie, Paul, Kaliwa, Aria i Edward oraz moja matka pozostali świadomi. Nie licząc naszej dwójki, co było dosyć dziwne, skoro Filen także powinien być nieprzytomny. Jego bestie jednak wiły się z bólu, który docierał do mnie, mimo że Filen najwyraźniej go nie czuł.
- Nie wierzę – szepnęła Kaliwa, zwracając moją uwagę na to, co pozostało po kuli świetlnej. Na środku sali stały trzy lustra, które zamiast ukazywać nam to, co znajduje się w sali, pokazywały pomieszczeni, których nigdy nie widziałem. Położyłem Eirin na kanapie i obszedłem dookoła te dziwaczne, zawieszone w powietrzu obrazy.
- To Aquem – Paul podszedł do jednego z nich i wyciągnął dłoń. - Sala tronowa w moim domu.
Z wahaniem dotknął powierzchni i ku mojemu zdumieniu zniknął. Podbiegliśmy z Filenem w miejsce, gdzie przed chwilą stał i z niedowierzaniem spojrzeliśmy jak po drugiej stronie widnieje jego postać.
- Paul? - zapytałem, a on pokiwał przecząco głową, pokazując na uszy. Nie słyszał mnie. Nie pozostało mi nic innego jak samemu spróbować.
Kiwnąłem głową Filenowi, a on zrobił to samo. Komunikowanie się myślami miało swoje plusy, choć przez to mniej rozmawialiśmy. Wyciągnąłem dłoń i z wahaniem dotknąłem płaskiej powierzchni. Poczułem się, jakbym przechodził przez wodospad, z tym, że byłem całkowicie suchy.
Wylądowałem na dwóch nogach, łapiąc równowagę. Odwróciłem się i posłałem Filenowi uspokajający uśmiech.
- To naprawdę mój pałac – Paul rozglądał się wokół. Sala byłą takiej samej wielkości jak te w Pałacu Ignem. - Przynajmniej teraz wiemy jak wojska przedostaną się do Ignem.
- Pytanie tylko, czy da się przejść na drugą stronę.
- Chyba nie mamy innego wyjścia, niż to sprawdzić. Jednak coś mi mówi, że się uda. Nie miałoby to sensu, gdyby było inaczej.
- W takim razie ja sprawdzę, jeśli mi się uda, to zorganizuj swoje wojsko. Trochę potrwa, zanim wszyscy żołnierze przedostaną się przez ten mały portal.
- Nie ma sprawy. Mamy mało czasu, więc ruszaj.
- Skoro Aquarin mi każe – nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się lekko. Humor od razu mi się poprawił, kiedy okazało się, ze mamy jakieś szanse wyjść z tej wojny cało. Nawet nie wiedziałem, ze nadzieja może aż tak podnieść mnie na duchu.
- Wracaj, bo nasz pan się martwi – usłyszałem przytłumiony głos Salamandry. Nie czułem jednak umysłu Filena. Do tej pory myślałem, że to przez jego umysł komunikują się ze mną jego bestie. Skoro jednak nie miałem z nim kontaktu, tu jakim cudem wyczuwałem je głęboko w umyśle.
Tym razem już stanowczo wkroczyłem w chłodną taflę. Wypuściłem powietrze, kiedy pojawiłem się po drugiej stronie. Filen uścisnął moją dłoń, jakby upewniając się, że wróciłem.
- Wiem już co to jest. Kaliwo, nie wierzyłaś w to, a jednak udało nam się znaleźć rozwiązanie. To są portale. Ten do Aquem, następny do Terram, więc ostatni prowadzi zapewne do Aer.
- To niemożliwe.
- A jednak. Możesz spróbować. I tak wkrótce będziesz musiała udać się po swoje wojsko.
- Poczekajmy może, aż reszta się obudzi – odezwał się Edward, który z właśnie ułożył Ariel na drugiej z kanap.
- Nie – powiedziała Elestera, dotykając delikatnie jednej z powierzchni. Jej palce zniknęły, ale tafla wciągnęła jej całej, tak jak mnie czy Paula. - mamy mało czasu. Wojska są zbyt liczne. Ledwo zdążymy je zgromadzić w Ignem, jeśli zaczniemy teraz. Reszta dojdzie do siebie wkrótce. Przenieście ich w kąt sali, żeby żołnierze ich nie podeptali. Kaliwo, udaj się do Terram i przeprowadź wojsko przez portal jak najszybciej.
Terrin zniknęła w tafli portalu, a my zrobiliśmy co nam kazano i po pewnym czasie zmęczeniu usiedliśmy na krzesłach, którym udało się przetrwać. Wyrocznia Aer także zniknęła w portalu, ponieważ obaj bracia pełniący funkcje Aerina, dalej pozostali nieprzytomni.
Elestera przywołała nas, kiedy w portalu do Aquem pojawił się jeden z żołnierzy. Wyglądał na zajmującego poważne stanowisko. Musiał być odważny, bo bez najmniejszego wahania zrobił krok w naszą stronę i przeszedł przez portal.
- Mam na imię Uri. Najwyższy Aquarin przysłał mnie, bym poinformował tu obecnych, że nasze wojsko jest gotowe do wymarszu. Oczekujemy na znak, byśmy mogli ruszyć.
- Dobrze. Przekaż Paulowi, że możecie przechodzić. Niech puszcze żołnierzy trójkami, tak, by nie blokować przejścia. Utrzymujcie stałe tempo i niech każdy weźmie ze sobą broń i rzeczy potrzebne na wojnie. Zbierzcie też medyków i niech przejdą przez portal jako pierwsi. Wszelkie zgromadzone zapasy rozdzielcie między żołnierzy i niech każdy przenosi swoją część. Możesz ruszać.
- Tak jest! - mężczyzna stanął na baczność , obrócił się na pięcie i wmaszerował z powrotem do Aquem.
Dziwnie wyglądało to, jak ludzie pojawiali się w sali znikąd, by nieprzerwanym strumieniem wychodzić na zewnątrz.Jakoś udało nam się ocucić rodziców Filena i całą resztę, nie licząc Eirin i Rachel, które były najraźniej w głębokiej fazie snu. Bracia Podziemni zanieśli je do jednak z komnat, by mogły w spokoju wypocząć. Nikt nie wiedział ile energii kosztowało je otwarcie trzech portali, ale podejrzewałem, że mogły spać przez kilka dni i nie zdziwiłoby to nikogo.
Myślałem, że wcześniej przygotowania szły pełną parą, ale dopiero teraz, kiedy wszyscy żołnierze latali na dużą polanę poza miastem i z powrotem do Ignem po zapasy i inne potrzebne produkty przyniesione z innych miast, zobaczyłem jaki chaos panuje w Pałacu i całym mieście.
Wszechobecna cicha, przerywana jedynie koniecznymi słowami, była zauważalna w każdej grupie żołnierzy, którzy bez względu na to, czy panowali nad ogniem czy nad wodą , współpracowali, by jak najlepiej przygotować się do wojny, która miała zacząć się lada chwila.
Wkrótce żołnierze wylewali się przez wszystkie trzy portale, a my opuściliśmy salę, by zrobić w niej więcej miejsca. Razem z Filenem udaliśmy się na górę. Było wystarczająco dużo rąk do pracy, a Filen coraz bardziej przejmował się wojną. Skłamałbym, gdybym powiedział, że w moim przypadku tak nie było. Strach o to, co będzie sprawiał, że najchętniej zaszyłbym się w pokoju. To też postanowiliśmy zrobić, chcąc nacieszyć się swoim towarzystwem przed nieuniknioną bitwą.
Zamiast jak zwykle na balkonie, usiedliśmy w pokoju, by odgrodzić się od dźwięków przygotowań do wojny. Zamknięte okno wyciszało głosy i szczęki broni, ale mimo wszystko słychać było, że coś dzieje się na zewnątrz. Oparłem się o wezgłowie łóżka, a Filen usiadł między moimi nogami, przytulając się mocno.
- Mam zamiar walczyć obok ciebie – powiedziałem, a on oderwał się ode mnie i pokręcił głową.
- Nie ma mowy. Ja będę w pierwszej linii, nie pozwolę ci na takie ryzyko.
- To ja nie pozwolę na nie tobie. Mimo wszystko patrzysz moimi oczami. Nie ma takiej możliwości, bym puścił cię między wrogów bez wzroku.
- Ale ja już widzę. Coraz częściej mogę cię zobaczyć własnymi oczami.
- Ale nie zawsze. Co, jeśli twój wzrok zniknie, a ktoś rzuci w ciebie włócznią? Nie zdążysz jej wyczuć. Poza tym jestem odporny na ogień i władam wodą. Dam radę ci pomóc, a przy tym nie będę się martwił o to, czy żyjesz.
- Nie chcę, żebyś tam był. Co, jeśli... - niewypowiedziane przez niego słowa, dotarły do mnie poprzez jego myśli.
- To się nie stanie. Nie umrę.
- Ale przepowiednia mówi, że "ujrzę go martwego". Nie chcę nawet myśleć, ze może chodzić o ciebie. Może to trochę głupie, ale jeśli będziesz daleko, to nie będę mógł cię zobaczyć.
- To wcale nie jest głupie – szepnąłem i objąłem go mocniej. Siedzieliśmy wtuleni w siebie, dzieląc się swoimi uczuciami. W tym momencie między naszymi umysłami nie było żadnej granicy. Dlatego też Filen podskoczył, gdy Smok odezwał się po raz pierwszy od jakiegoś czasu.
- Kiedy w końcu będzie ta wojna? - w jego głosie było słychać zniecierpliwienie.
- Co to było? - szepnął Filen, a ja westchnąłem głośno. Mogłem powiedzieć mu o tym, kiedy tylko zacząłem słyszeć te głosy. Nie chciałem, żeby tym też się martwił, ale oczywiście Smok musiał się odezwać.
- Będę się odzywał, kiedy będę chciał – warknął, a Filen rozejrzał się po pokoju.
- Czemu ten głos dochodzi z twojej głowy? - powiedział, a bestie chyba zrozumiały, że je słyszy.
- Panie?! Słyszysz nas?! - krzyknęła Salamandra, a mnie głowa aż zapulsowała.
- Nareszcie możemy porozmawiać! - Fenix na szczęście ograniczył się do delikatnego podniesienia głosów.
- Skoro już mnie słyszysz to chodźmy na tę wojnę!
- Lu, co tu się dzieje, bo ja kompletnie nic nie rozumiem. Czemu te głosy do mnie gadają? I czemu nazywasz ich Salamandrą, Fenixem i Smokiem?
- My ci wszystko wyjaśnimy.
- Cicho bądźcie przez chwilę! Nie mogę się skupić – warknąłem zarówno w myślach, jak i na głos.
- Powiedziałem, że nie będziesz mnie uci...mrrr – smok zamruczał, kiedy tylko przejechałem paznokciem po czułym miejscu za uchem Filena. Zapanowała cisza, przerywana jedynie cichymi pomrukami Filena i Smoka.
- Rób mi tak – Filen uwielbiał mizianie w tym miejscu. - I wyjaśnij mi o co w tym wszystkim chodzi.
- To trochę skomplikowane, ale powiedziałeś wcześniej, że głosy dochodzą z mojej głowy. To nie prawda, a nawet uważam, że pochodzą z twojej.
- Co? Jak to? - Filen odsunął się, a Smok warknął z dezaprobatą.
- Drap dalej, to pozwolę ci skończyć – powiedział, a Filen spojrzał na mnie zdziwiony. Przyciągnąłem go do siebie i kontynuowałem drapanie, tym razem za drugim uchem.
- Nie do końca wszystko rozumiem, ale zacząłem ich słyszeć kilka dni temu. Po naszym pierwszym razie nagle pojawili się w mojej głowie. Na początku od czasu do czasu, a później coraz częściej. Myślałem, że coś ze mną nie tak, bo ty ich nie słyszałeś, a nawet nie wyczuwałeś przeze mnie. Ale oni rozmawiali o rzeczach, o których ja nie miałem pojęcia. Nazywali cię Panem i narzekali, że ty ich nie słyszysz a ja tak. Pamiętasz jak mówiłeś mi, ze nie możesz przebywać w postaci mitycznych zbyt długo, bo tracisz panowanie nad sobą? Myślę, że to właśnie oni wtedy przejmują kontrolę. Wspominałeś też, że użyczają ci oczu.
- Dokładnie – potaknął Fenix.
- Nie spodziewałem się, że się tego domyślisz – Salamandra zaśmiała się cicho.
- Najpierw myślałem, że te głosy pochodzą gdzieś z zewnątrz, albo ze mnie, ale później zaczęli reagować na to, co ci robiłem. Na przykład Smok uwielbia jak drapie cie za uchem. Tylko wtedy się zamyka.
- Gdyby to nie było takie przyjemne, już bym cię spalił. Tylko szkoda, że to pewnie nic by nie dało – mruknął złośliwie Smok.
- Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? - czułem, że Filen jest trochę smutny i urażony. Naprawdę myślał, ze mu nie ufałem. Szybko pokazałem mu wszystkie swoje uczucia, a on pokręcił głową, pozbywając się złych myśli. Dzięki tej więzi wiedział co czuję i że go nie okłamie. Czytał we mnie jak w otwartej książce, a ja mogłem robić samo.
- Skoro oni są we mnie, to czemu ty ich słyszysz, a ja nie?
- Zastanawiamy się nad tym już od dawna – odpowiedział Fenix.
- Co do waszej wcześniejszej rozmowy, to chyba kolejny powód, by Ośmiornica walczyła razem z nami. Wystarczy – Smok pozwolił mi już przestać drapać Filena.
- Ośmiornica? - Filen uniósł wysoko brwi.
- Tak na mnie mówi twoja część – uśmiechnąłem się z udawaną urazą, a Filen parsknął cicho.
- W takim razie chcę was o coś zapytać – powiedział Filen na głos. Chyba było mu tak wygodniej.
- Tak, Panie? - Fenix jak zwykle okazywał największy szacunek.
- Czy rozumiecie przepowiednie?
- Oczywiście, że tak – odpowiedź ptaka sprawiła, że obaj drgnęliśmy.
- Więc co ona oznacza? - zapytałem.
- Nie możemy wam powiedzieć. Wtedy moglibyście sprawić, że się nie spełni, a to byłoby tragiczne w skutkach.
- A jakżeby inaczej, przecież nic nie może być takie proste – westchnął Filen.
- Przepraszamy – powiedział ze skruchą Fenix.
- Nie szkodzi. Skoro to takie ważne, to nie muszę wiedzieć. Poczekam.
- Już niedługo – Smok znów stał się niecierpliwy.
- Tego właśnie się obawiam – wtrąciłem. Filen zmienił pozycję i oparł się plecami o moją klatkę piersiową.
- Ja chcę walczyć pierwszy! Rezerwuję sobie kolejkę! - krzyknął Smok, uświadamiając sobie, ze ktoś mógłby go wyprzedzić.
- Nie martw się, nam się nie spieszy – zapewniła go Salamandra, a Fenix jej przytaknął.
- Chyba nie mam się czym martwić, skoro będziemy walczyć w piątkę – Filen uśmiechnął się lekko. Jakoś szybko zaakceptował nowych towarzyszy.
- Nie, w sumie będzie nas tylko trójka – powiedział Fenix.
- Jak to? Ja, Lurei i wy troje.
- Nie chcę cię rozczarować, Panie, ale my łącznie z tobą liczymy sie jako jedno. W końcu nie możemy istnieć w tym samym czasie.
- Skoro tak, to jest nas tylko dwóch – powiedziałem, a coś zastukało w szybę.
- A ja to niby co? - usłyszałem głos Visio. Słyszałem ją poprzez Filena, tak jak on przeze mnie swoje bestie.
- Masz rację – uśmiechnął się Filen. - Moje drugie oczy.
Kiedy wypowiedział te słowa, olśniło mnie. Już wiedziałem, co znaczyła przynajmniej część przepowiedni.