poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 6

Serdeczne dzięki za motywację do pisania! <3
***

TOMAS

Tomas wyszedł zza drzew, chcąc zobaczyć teren fabryki. Kiedy był jeszcze nastolatkiem, razem z braćmi Harenore, w tym z Luisem, przychodzili tu grać w podchody, urządzać ogniska i robić multum dziwnych rzeczy, o których mogą pomyśleć tylko dzieciaki.
Mógł powiedzieć, że zna ten teren wystarczająco, by przeprowadzić akcję. Wiedział, gdzie znajdują się wejścia do budynku i jak wygląda teren wokół. Najgorsze było jednak to, że ogrodzenie podejrzanie trzeszczało. Co jakiś czas widział iskrę, spadającą na ziemię. Nie miał pojęcia jak znalezionemu chłopcu udało się przez nie przejść.
Rozejrzał się jeszcze i naliczył pięciu strażników, patrolujących fabrykę tuż przy murach. Nie był pewny ilu jeszcze czai się między kępami krzewów i traw, porastających teren fabryki. Raz dostrzegł błyśnięcie zegarka, a raz światło odbite od lufy pistoletu.
Nie było dobrze. Fabryka oświetlona była przy każdym wejściu, co z jednej strony powalało mu zauważyć wychodzących i wchodzących strażników, a z drugiej, uniemożliwiało dotarcie do budynku niezauważonym.
Tomas westchnął i wrócił się do miejsca, gdzie stały samochody. Tam dostrzegł Luisa, który właśnie krzyczał cicho na jednego z jego ludzi, który z lekko przerażoną miną, ściskał w ręce klucze od kajdanek. Wyraźnie nie był pewien co ma zrobić.
- Dawaj mi te klucze do cholery - warknął w końcu wściekły Luis i szybkim ruchem wytrącił mężczyźnie klusze, tym samym wykręcając mu rękę. Potrzymał go kilka sekund, po czym puścił, popychając lekko do przodu. Wziął klucze i odszedł do samochodu, gdzie czekał an niego mały Mongoł.
Tomas podszedł do Franka, bo tak miał na imię owy strażnik kluczy i klepnął go w plecy.
- Nie martw się, nie tylko ty od niego oberwałeś.
- Jakim cudem on ma tyle siły? - Frank nie wyglądał na zadowolonego z tego, że dał się pokonać o wiele drobniejszemu Luisowi.
- Jest wicemistrzem karate, jujitsu i jujutsu w kraju. Uwierz mi, nie tylko ciebie zwiódł swoją posturą - Tomas uśmiechnął się do zaskoczonego Franka i udał się w stronę samochodu, w którym przebywał Luis z ich małym przyjacielem.
Wsiadł an siedzenie kierowcy i odwrócił się do Luisa, który właśnie nakładał małemu bluzę Toma, która od jakiegoś czasu leżała w samochodzie.
Po chwili chłopiec odezwał się cicho, z wahaniem patrząc na Toma. Ten uśmiechnął się delikatnie, ale dziecko tylko skuliło się i przysunęło do Luisa.

LUIS
- Nie bój się, on ci nic nie zrobi. Jest moim Andą - chłopczyk rozluźnił się trochę, ale dalej milczał. Nawet nazwanie Toma Andą, co oznaczało brata krwi, nie przekonało chłopczyka do końca. Luis wiedział, że nic nie powie, póki nie zaufa także Tomowi. A wątpił, by ten chciał ich zostawić samych.
Luis pochylił się do Tomasa i nie widząc innego rozwiązania, powąchał czubek jego głowy. Tomas patrzył na niego nic nie rozumiejąc, ale mały Otgoo, bo tak miał na imię chłopiec, od razu się rozluźnił. Luis lekko się zarumienił na myśl o tym, co zrobił. Właśnie dał do zrozumienia małemu, że może ufać Tomasowi, bo są parą. No może nie do końca, ale gdzieś słyszał, że w Mongolii odpowiednikiem pocałunku jest wąchanie czubka głowy.
- To co, powiesz mi co się stało? - zapytał Luis spokojnie, nie zwracając uwagi na Toma, który bardzo chciał się dowiedzieć co takiego zrobił Luis.
- Uciekłem od nich. Było tam dużo ludzi. Moja mama tam jest. Kazała mi uciekać, a sama zaczęła się rzucać i odwróciła ich uwagę. J-ja widziałem jak jeden z nich ją uderza. Chciałem wrócić, ale ona kazała mi uciekać - po policzkach chłopca zaczęły płynąć łzy. Luis objął go, a chłopiec wtulił się w niego ufnie.
-Co mówi? - zapytał Tom cicho, ale Luis tylko pokręcił głową.
- Otgoo, nie martw się, uratujemy twoją mamę. Musisz mi tylko powiedzieć jak wyszedłeś.
- Tam była dziura w płocie. On dziwnie syczał, więc go nie dotykałem. Oni mnie gonili, ale nie przeszli przez dziurę i potem złapali mnie ci drudzy. Chciałem uciec, ale zakuli mnie w kajdanki.
- Ciii, już dobrze, nic ci się już nie stanie. Oni nie chcieli. Troszczyli się o ciebie i nie mogli pozwolić ci uciec, żeby ci źli cię nie złapali. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze.
Posiedzieli jeszcze chwilę, aż mały znieruchomiał w ramionach Luisa. Ten położył go delikatnie na siedzeniu i dał znać Tomasowi, żeby cicho wyszedł  samochodu. Kiedy obaj znaleźli się na zewnątrz, odeszli kawałek od auta i zatrzymali się pod jednym z drzew. Luis zaplótł ręce na piersi i spojrzał na Toma znacząco.
- Będziesz gadał, czy mam cię do tego zmusić? - zapytał, na co jego rozmówca westchnął głośno.
- Jest jakaś szansa, że po prostu powiesz mi co powiedział dzieciak i nie będziesz zadawał pytań?
- Nie ma mowy.
- Tak myślałem - Tom usiadł pod drzewem i poklepał miejsce obok siebie. Luis niechętnie opadł na ziemię.
- Co tu się w ogóle dzieje?
- Jak się pewnie domyślasz, nie jestem nauczycielem historii, no przynajmniej nie tylko. Kiedy wyjechałem na studia, przez przypadek natknąłem się na pewnego Rosjanina. Była noc, wracałem z biblioteki, a on nie wyglądał zbyt normalnie i ciągnął za sobą młodą dziewczynę, która starała się wyrwać. Chciałem jej pomóc, ale okazało się, że było ich kliku. Znokautowałem dwóch i tu chciałem ci podziękować, za nauczenie chwytów - uśmiechnął się do Luisa i kontynuował. - W każdym razie obudziłem się w jakiejś piwnicy, koło tej dziewczyny. Okazało się, że była ona córką  głównego konsula Niemiec.
Wtedy dowiedziałem się o całej akcji. Porwano ją z przed domu, tak, ze prawie nikt tego nie zauważył. Podobno, gdy nas transportowali, widziała jeszcze innych więźniów, w tym kilku krewnych znanych osób. Nie wiedziała czemu wszystkich porwali i ja też się tego nie domyślałem. W końcu przyszedł jakiś pachołek i ją zabrał, mówiąc mi że moja kolej nastąpi jutro. Przyznaję, nie miałem pojęcia co robić. W piwnicy były tylko jedne drzwi, z niewielką kratką. 
Następnego dnia przyszli po mnie we dwóch. Czekałem na nich i kiedy otworzyli drzwi, schowałem się za nimi i walnąłem jednego w krocze. Zanim się pozbierał, poddusiłem drugiego kajdankami, aż stracił przytomność. Zabrałem mu pistolet i ogłuszyłem drugiego. Przebrałem się w jego ciuchy i uciekłem, wcześniej rozkuwając kajdanki. Na szczęście na korytarzu nie było strażników, a ci idioci zamknęli nas tuż obok bezpieczników i generatora. Wyłączyłem cały prąd i na oślep szukałem wyjścia minąłem kilku ludzi, którzy wzięli mnie za jednego ze swoich. Jednemu powiedziałem, że szef każe nam się zjawić przy wyjściu. Kiwnął głową i nieświadomie zaprowadził mnie pod same drzwi. Tam ogłuszyłem go i krzyknąłem do innych, że więzień ucieka w stronę piwnic. Strażnicy pobiegli, a ja mogłem wyjść. 
Ktoś jednak mnie zauważył i zaczęli mnie gonić. Byliśmy w jakichś magazynach, więc udało mi się ukryć i przeskoczyć z dachu jednego budynku za ogrodzenie. Tam spotkałem kilku detektywów i agentów. Powiedziałem im o wszystkim i opisałem budynek, dzięki czemu mogli uwolnić więźniów.
Kilka dni później, jak już wróciłem do akademika, znalazł mnie Eric i zaproponował współpracę. Sprawa, na którą się natknąłem należała do niego. Wtajemniczył mnie we wszystko.
Okazało się, że wplątałem się w sprawy mafii. Składa się ona z osób z różnych krajów, jednak jej szefem jest Rosjanin, którego miałem pecha spotkać.
I tak się złożyło, że zacząłem im pomagać. Rok temu rozbiliśmy jedną z większych grup tej mafii, ale przez to udało im się wpaść na trop Erica. Kilka dni temu porwali jego żonę i syna. Mieliśmy zaczekać z akcją do jutra, ale Eric nie wytrzymał. Wiedział, że go zatrzymam, więc po prostu mnie pominął! Sukinsyn, poszedł sam na zwiady i go złapali. Dopiero jak jednostka została bez dowódcy, raczyli po mnie zadzwonić!
Luis wstał i wyciągnął rękę do Toma, powodując jego konsternację.
- Wstawaj, trzeba ratować twojego szefa i mamę Otgoo.
- Taa, powiedz mi coś, czego sam nie wiem.
- W płocie jest dziura, przez którą przeszedł Otgoo. Powinniśmy móc przez nią przejść, albo przynajmniej ją poszerzyć. Znam ten teren jak własną kieszeń, więc pójdę przodem. Mały mówił, że było ich jakoś dziesięciu, a tych z mafii dwa razy więcej.
- I jak chcesz tam wejść? Wszędzie są strażnicy.
- Przez tą dziurę! Jest w takim miejscu, że na pewno jej nie znaleźli. Kot musi przekraść się do środka i tak jak ty to zrobiłeś, wyłączyć prąd. Pamiętasz te metalowe skrzynie na tyłach? Wspinaliśmy się po nich z Rickiem. Wystarczy je odłączyć, a prąd wysiądzie.
- Nie wejdziesz na teren fabryki.
- Nie zabronisz mi. Poza tym, ja znam ten teren najlepiej. W ciągu trzech lat trochę się tu pozmieniało. Wiem gdzie są rowy wykopane przez robotników i kępy drzew wystarczające by ukryć dwóch ludzi. Nie masz tu nic do gadania. Może i jesteś przełożonym tej bandy, ale ja ci nie podlegam.
- Luis, oni mają broń, to nie jest już nasza gra w paintball.
Luis z grymasem na twarzy zbliżył się do Toma tak, że dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Ten zamarł zaskoczony i Luisowi przeszło przez myśl, by go pocałować. Zganił się za to i sięgnął za pas przyjaciela, wyciągając jego broń z tłumikiem. Luis widział wcześniej jak mężczyzna wyciąga ją z jednego z wanów.
- Co ty..? - Tomas kompletnie się tego nie spodziewał, więc nie zdążył go zatrzymać, nim przestrzelił stary bilbord wiszący na dwóch metalowych słupkach.
 Dwie kule wylądowały obok siebie w środkach brzuszków litery "B", w wyrazie "FABRYKA". Zdanie było napisane kilkanaście metrów dalej, a każda litera była wielkości głowy Luisa.
- Powiedzmy, że przez długi czas zastanawiałem się jak się na tobie zemścić - powiedział Luis z zadowolonym uśmiechem. Nie mógł się powstrzymać, więc podszedł do Tomasa i odłożył broń na swoje miejsce, przytrzymując na niej dłoń.
- Idę tam i koniec - szepnął stanowczo, mimowolnie zerkając na usta mężczyzny, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wanów, w którym znajdowała się cała załoga.
Klepnął dwa ray drzwi jednego i drugiego i czekał, aż wszyscy opuszczą pojazd. O dziwo zrobili to natychmiastowo, ustawiając się w szeregu. Każdy z nich miał przy sobie jakąś broń, od karabinu, poprzez zwykłe pistolety, aż do noży.
- Dobra Panowie, oznajmiam wam, że za jakieś pół godziny wchodzimy do środka - rzekł Luis, nie czekając na stojącego dalej w tym samym miejscu Tomasa.

TOMAS
Na chwilę go zatkało. Nie miał pojęcia gdzie Luis nauczył się tak strzelać. Miał tylko nadzieję, że w czasie nauki nie celował w jego zdjęcie.
Stał tam, nie ruszając się nawet o krok i zastanawiał nad tym co się właśnie stało. Nie chodziło tylko o mały pokaz Luisa, ale też o jego zachowanie.
To jak delikatnie musnął jego skórę, wyciągając broń z kabury i jak blisko stał, kiedy ją odkładał. Jego spojrzenie kryło w sobie determinację, ale też wahanie. Tylko, że Tomas nie był pewien, czy dotyczyły one jednej rzeczy.
Przez chwilę czuł się dziwnie, stojąc tak blisko Luisa. Ku jego zdumieniu, wydawało mu się to takie... orzeźwiające? Nie, to było bardziej jakby wspomnienie, myśl, że mu to nie przeszkadza, a wręcz ciekawi i w pewien szalony sposób pociąga.
Widział jak Luis zerknął na jego usta, tylko nie wiedział, czy zrobił to celowo, czy przez przypadek. Nie miał czasu, żeby głębiej się nad tym zastanowić, bo Luis właśnie zaczął wyjawiać swój plan jego ludziom, którzy słuchali go uważnie, co rzadko się zdarzało, nawet gdy Eric przemawiał.
- Lui, możesz nie kraść mi posady? A wy? Myślałem, że nie cierpicie jak ktoś wami rządzi - powiedział z udawanym wyrzutem na co kilku jego, jakby nie było, przyjaciół cicho się zaśmiało.
- Cóż, nie chcemy oberwać. Poza tym plan naszej Maleńkiej może wypalić - powiedział Zack, jego najbliższy kolega z jednostki.
- Maleńkiej? - szepnął rozbawiony Tomas tak, żeby Luis nie słyszał.
- Taa, byłby wspaniałą mamusią, a i facetom potrafi przywalić. Maleńka jak nic - zaśmiał się Frank, przysłuchujący się rozmowie.
- Macie może coś do powiedzenia? - zapytał Luis z jadem w głosie. Wszyscy troje mimowolnie się wyprostowali. - Może moje Maleństwa mnie zastąpią?
- Ups, chyba słyszał - szepnął rozbawiony Zack i zaraz tego pożałował.
- Może mam białe włosy, ale na słuch jeszcze mi nie padło. Czy ty przypadkiem nie jesteś tym chłopcem, który skakał po samochodach w samych bokserkach z miotłą między nogami?
- Skąd ty..? - Zack poczerwieniał gwałtownie, po czym zbladł, jakby zobaczył ducha. - Nie widziałeś tego!
- Owszem widziałem i mogę ci dokładnie opisać co działo się w każdej sekundzie tego filmiku. Nie zapomnę o żadnym szczególe - Luis z satysfakcją odsunął się od Zacka i pociągnął Toma na środek grupy.
- Powtórzę wszystko jeszcze raz, słuchajcie uważnie i niech tylko który spróbuje mnie nazwać Maleńką, tak wyciągne wasze największe brudy i wrzucę je na facebooka!
- Tak jest! - odpowiedziała cała gromadka, a Tom zaśmiał się w duchu. Nigdy nie mógł ich do końca opanować, w końcu to sami byli żołnierze i najlepsi w swoim fachu zawodowcy, a tu taka mała istotka, bo przecież niższa od każdego z nich, nie licząc Alexa, minimum o głowę, zdominowała ich absolutnie.
Luis powtórzył swój plan, a Tomas wprowadził w nim kilka zmian, na które, po kilku solidnych argumentach, Luis się zgodził. Kiedy skończyli, podzielili się na cztery oddziały. Cztery osoby miały stwarzać pozory, jakbyśmy zbierali się przy bramie. Pięciu ludzi miało pozbyć się strażników przy murach. Ośmiu miało czekać przy ogrodzeniu, aż wyłączymy prąd. A dwóch ludzi, w tym Zack, miało stworzyć, jak to określił Luis, dywersję dla dywersji.
- Musicie oświetlić północną część za ogrodzeniem, kiedy strażnicy pobiegną w waszą stronę, czwórka zaatakuje od wschodu, wywabiając resztę ukrytych strażników. Piątka ich załatwi, ukrywając się niedaleko waszej dwójki - tu Lu wskazał Zacka i jego towarzysza. - My z Tomasem zajmiemy się prądem, a kiedy go wyłączymy, w ósemkę zaatakujecie od wschodu. Jest tam spora dziura w ścianie, zakryta drzewami. Nie powinni jej strzec, bo ciężko ją w ogóle zobaczyć. Szukajcie drzewa ze splątanym pniem, to zaraz za nim.
- Wszystko jasne? - zapytał Tomas, na co wszyscy kiwnęli głowami. Z wyjątkiem Alexa.
- A co ja mam robić?
- Zostać z Otgoo. I niech mu włos z głowy spadnie - powiedział Tom, nim Luis zdążył zareagować.
- Nie będę siedział z dzieciakiem. Jestem takim samym żołnierzem jak inni - Alex wyraźnie nie był zadowolony ze swojego zadania.
- Nic mnie to nie obchodzi. Zrobisz co mówię. To, że Eric mianował cię moim zastępcą, nic nie znaczy. Masz się mnie słuchać i nie narażać akcji. Twoja rodzinka nie uratuje mojego przełożonego, a mnie gówno obchodzą twoje pieniądze. Tu nie prokurator wydaje rozkazy - Tomas nie podnosił głosu, więc wywarło to jeszcze lepszy skutek, niż zamierzał. Alex skinął głową i zamilknął, a oni mogli się wziąć za wcielanie w życie planu.
Rozdzielili się, a Tom z Luisem ruszyli w stronę miejsca, w którym znajdowała się dziura w płocie.
Luis wyciągnął zza szlufki broń podobną do tej, którą Tomas trzymał w ręku.
- Skąd ty..? - Tomas sięgnął do swojej drugiej kabury i odkrył, że znajdująca się w niej broń zniknęła. Westchnął ze zrezygnowaniem i pokręcił głową. - Tylko proszę cię, nikogo nie zabij. Najlepiej strzelaj w ręce i nogi.
- Wiesz, trafienie w tętnice udową może być równie zabójcze co.. - pod karcącym wzrokiem Toma cicho się zaśmiał. - Dobra, obiecuję nikogo nie zabić. No chyba, że oni będą próbowali zabić mnie.
- Ale jesteś świadomy, że wszyscy będą tego próbować?
- I właśnie dlatego tak sformułowałem to zdanie - Lui wyszczerzył się do szatyna i odgarnął dłonią niewielki krzew, odkrywając tym samym wyrwę w metalowej siatce.
- Zmieścisz się? - Luis spojrzał na Tomasa pytająco.
- Na dziewięćdziesiąt procent.
- Pozostałe dziesięć grozi śmiercią.
- Nie pocieszyłeś mnie.
- Nie miałem zamiaru - Luis położył się na ziemi i z łatwością przeczołgał pod ogrodzeniem. Mógł spokojnie się wyprostować, bo od fabryki oddzielał go niewielki lasek. Nim zdążył się pozbierać, Tom leżał u jego stóp. Dosłownie.
Luis pomógł mu się podnieść i w ciszy ruszyli w stronę budynku. Kidy dotarli do końca linii drzew, przykucnęli, obserwując strażników.
Tomas uniósł do ust krótkofalówkę i wyszeptał kilka słów. Po chwili zobaczyli błysk latarki. Podobnie jak strażnicy, którzy od razu ruszyli w stronę światła i cichych odgłosów.
Luis już chciał wyjść, ale Tomas go powstrzymał, pokazując na krzew rosnący pomiędzy nimi a fabryką. Lu nie przypominał sobei by takowy rósł w tym miejscu. Przyjrzał mu się dokładnie i dostrzegł to, co powstrzymało Toma przed jakimkolwiek ruchem.
Krzew nosił buty. W dodatku mi byle jakie, tylko wypolerowane lakierki, które co jakiś czas błyskały odbitym światłem latarki.
Tomas nacisnął przycisk na krótkofalówce i sekundę później rozległ się głos jego ludzi. Wszystko wyglądało tak, jakby dwudziestu ludzi próbowało wtargnąć na teren fabryki. Nie zdziwiło ich więc, że wszystko poszło zgodnie z planem. Na ich oczach "krzak" zerwał się z ziemi i pobiegł w stronę ich grupy dywersyjnej.
Puścili się biegiem w stronę budynku i w kilkadziesiąt sekund byli pod jedną z jego ścian. Jak dotąd nikt nie zauważył ich obecności.
- Tomas, właź na dach - szepnął Luis i podłożył mu złączone dłonie.
- Ty pierwszy.
- Ja cie nie wciągnę! - szturchnął go i Tomas w końcu posłuchał.
Będąc już an górze, wyciągnął rękę do Luisa, który mocno się odbił od ziemi i obijając się od ściany, chwycił jego rękę, po chwili siedząc już obok niego.
Tomas kątem oka dostrzegł jakiś ruch i został pchnięty przez Luisa, który sekundę później wylądował na nim. Tomas przytrzymał Luisa i spojrzał mu w oczy.  Znowu naszło go to dziwne uczucie, ale nie miał czasu się nad nim zastanawiać.
- Teraz wisisz mi już dwa wieczory z piwami - Luis ponownie się uśmiechną i wstał, od razu rzucając się biegiem w stronę generatora. Tomas pobiegł za nim i razem dopadli do dwóch metalowych skrzynek.
- Cholera, kłódki - Luis próbował wyrwać metalowe drzwiczki, ale nic to nie dało.
- Odsuń się - Tomas zrobił krok w tył i przestrzelił dwie kłódki.
Luis od razu dobrał się do kabelków i po chwili lampy oświetlające wejścia do fabryki zgasły.
- Co teraz? - zapytał Luis i spojrzał na Toma.
- Chodź.
Zeskoczyli z dachu i biegiem dotarli do jednego z wejść. Nikt go nie pilnował, więc weszli do środka i ruszyli na poszukiwania zakładników.
Wybiegli zza rogu i niemal wpadli na grupkę mafijnych pachołków. Obaj od razu obezwładnili pierwszy szereg, by później strzelać w pozostałe.
Ruszyli dalej, z kilkoma siniakami. I wbiegli do pokoju. Z dwóch stron rzucili się na nich kolejni wrogowie i w końcu udało im się ich zatrzymać.
- Proszę, proszę - Tomas usłyszał znajomy głos. Rosyjski akcent wzbudził w nim dawną nienawiść. - Kolejny ptaszek sam wleciał do klatki. Dawnośmy się nie wydzieli.
- Pietraszow - warknął Tomas z jadem w głosie.

poniedziałek, 23 marca 2015

Bohaterowie

W końcu udało mi się skończyć nasz ogólny spis bohaterów :) Będę się starała uzupełniać go, kiedy będą się pojawiać nowe postacie :) Niestety nie mogłam znaleźć zdjęć odpowiadających wyglądowi bohaterów, więc musi wystarczyć Wam wyobraźnia :*

Luis Harenore - ma zielone oczy i białe włosy do ramion. Przy każdym uśmiechu na jego policzkach pojawiają się dołeczki. Uwielbia historię i wszelkie języki. Ma niezwykłą pamięć, która często nie pozwala mu zapomnieć o wyrządzonych mu krzywdach.

Tomas Nixon - krótkowłosy szatyn o brązowych oczach. Nauczyciel historii, przyjaciel z dzieciństwa Luisa, a także jego braci i siostry. Odbił Luisowi dwie dziewczyny, czym zakończył ich przyjaźń.

William Harenore - ojciec Luisa, właściciel wydawnictwa. Podobnie jak większa część rodziny ma zielone oczy i czarne włosy, zaczynające już  tracić swój kolor.

Molly Harenore - matka Luisa, posiada o ton jaśniejsze oczy, niż reszta rodziny i brązowe włosy. Wygląda na młodszą, niż jest. Kiedyś była dekoratorką wnętrz, jednak zajęła się dziećmi i zrezygnowała z pracy. Obecnie swą pasje wykorzystuje do dekorowania domów swoich pociech.

Annabeth Harenore - jedyna siostra Luisa, niska brunetka, bardzo podobna do matki z wyjątkiem włosów, które odziedziczyła po ojcu (czarne). Jest najlepszą uczennica w szkole.

Ethan Harenore - jest dyrektorem liceum do którego chodzą Luis i Ann, a zarazem ich bratem. Ma rodzinne oczy i czarne, lekko przydługie włosy, sięgające za kark.

Rick Harenore - kolejny z braci Harenore, z włosami i oczami jak u reszty rodziny. Jest dość potężnej postury, na policzku ma bliznę w kształcie litery "V". Posiada firmę transportową, jednak nikt nie wie co dokładnie przewozi.

Michael Harenore - najmłodszy brat Luisa, mający 15 lat. Jego czarne włosy zawsze stoją na wszystkie strony, nadając mu nieco dziecięcy wygląd. Oczy jak u reszty, trawiasto zielone.

Maddie - przyjaciółka Ann, z którą jednak łączy ją coś więcej. Ma platynowe włosy i miodowe oczy.

Matt Dickenson - przyjaciel Ethana i całej rodziny Harenorów. Jest wysokim blondynem z niebieskimi oczami. Jest prezesem dużej firmy reklamowej.

Elain - narzeczona Matta, niepozorna, niska szatynka, która potrafi jednak dopiec. Gdy ją poznajemy jest w ósmym miesiącu ciąży.

Mark Hadson - wieloletni przyjaciel Williama i równocześnie jego prawnik. Reprezentuje także firmę Williama. Ma lekko rudawe włosy i szare oczy.

Rozdział 5

Dziękuję wszystkie komentarze :* Dzięki Wam mam siłę pisać <3
***

LUIS

Wściekły Luis wsiadł do samochodu, nie zważając na to, że ten do niego nie należy. Chciał wrócić do domu i mało obchodziło go to, że Tom będzie musiał iść na piechotę. Nawet nie pomyślał o tym, że również klucze od mieszkania szatyna spoczywają w jego kieszeni.
Luis przejeżdżał właśnie przez centrum miasta, gdy na pasach dostrzegł swoją mamę. Uśmiech od razu wskoczył mu na usta.  Zatrąbił cicho, tak, że kobieta zwróciła na niego uwagę. Podeszła do samochodu trochę zdziwiona, ale mimo wszystko po chwili siedziała obok syna.
- Cześć, mamuś - Luis cmoknął ją w paliczek i nacisnął gaz, bo jakiś debil właśnie zaczął na niego trąbić.
- Cześć, kochanie. Czyim samochodem jedziemy? - kobieta, rozglądała się po wnętrzu, najwyraźniej trafiającym dokładnie w jej gusta.
- Hmm nie chcesz wiedzieć - uśmiechnął się do niej, a ona zmarszczyła brwi.
- Lui? Chcesz mi coś powiedzieć?
- O nie, ja znam ten ton. Niczego ode mnie nie wyciągniesz - zaśmiał się cicho, ale jedno spojrzenie matki skutecznie go uciszyło. Kobieta nic nie mówiła, tylko wpatrywała się w niego z groźną miną, sprawiając, że czuł się jakby popełnił największą zbrodnię. Doprawdy, kobiety w jego rodzinie były naprawdę straszne.
- Dobra, już dobra, tylko się tak nie patrz - mruknął i od razu został uwolniony spod karcącego spojrzenia.
- Dobry synuś - kobieta ze śmiechem poklepała go po głowie. - Więc? Do kogo należy to cudo?
- Do Tomasa Nixona - na jego słowa kobieta zesztywniała i popatrzyła na niego, jakby sprawdzając, czy żartuje. - Mówiłem, że nie chcesz wiedzieć.
- Skąd ty masz jego samochód? Przecież on powinien być na studiach! Jak śmie w ogóle tutaj wracać? Nie martw się, zaraz pociągniemy za kilka sznurków i...
- Nie! Mamo, nie pociągaj za żadne sznurki. Po prostu go zostaw. Nie trzymam już urazy.
- Ha! Nie trzymasz urazy! Bardzo dobrze, trzymam ją za ciebie. Nie będę patrzeć jak ktoś łamie serce mojemu synowi. A szczególnie jak robi to ponownie.
- Mamuś, on już tego nie zrobi. Poza tym nie mam teraz nikogo, więc nie ma takiej możliwości. Pomijając już fakt, że to raczej nie byłoby w jego, że tak powiem, preferencjach.
- Twoja orientacja nie ma tu nic do rzeczy. Wystarczająco cię już skrzywdził. Nie pozwolę mu zrobić tego ponownie. Luis, zrozum, że jestem twoją matką i się o ciebie martwię.
- Wiem i bardzo cię za to kocham, ale chcę o wszystkim zapomnieć. Już mu wybaczyłem i chcę zakopać topór wojenny, więc proszę, nie rób niczego.
Mówiąc to, parkował pod rodzinnym domem. Dość duży budynek pomalowany był na kolor brzoskwiniowy. Dach z czerwonej dachówki, duży ogród przed domem i podwórko za nim, na którym kiedyś codziennie się bawił.
- Dobrze, ale jeśli cokolwiek ci zrobi, nie ręczę za siebie i swoje wpływy.
- Dziękuję - mówiąc to znów pocałował mamę w policzek, na co ta trochę się rozpromieniła.
- Już nie dziękuj, tylko chodź do środka. Jak już tu jesteś, to nie wypuszczę cię bez obiadu.
Luis uśmiechnął się i kiwnął głową, szybko wychodząc i otwierając mamie drzwi. Co jak co, ale wychowany był przez najwspanialszą kobietę na świecie.
- A cóż dzisiaj upichciłaś? Na samą myśl mi w brzuchu burczy.
- Skrzydełka w miodzie i barszcz ukraiński. A na deser lody waniliowe z musem malinowym.
- Z musem?! - o tak, to naprawdę najwspanialsza kobieta na świecie.
- No już, uciekaj i wołaj rodzinkę na dół. I jeśli możesz otwórz garaż. Ethan, Rick i Michael też przyjadą. Może wpadnie jeszcze Matt z Elain, mają dać znać za jakieś dziesięć minut.
Luis posłusznie wykonał zadanie i udał się do środka. Od razu przywitał go zapach potraw, które jego rodzicielka musiała przyrządzić jeszcze przed wyjściem.
Ładnie urządzony przedpokój z szafkami na dużą ilość butów i płaszczy, z których często korzystali liczni goście Harenorów, był pomalowany na pomarańczowo, z tym, że na dole przechodził w brąz, a przy samym suficie miał kolor brzoskwiniowy. Luis spojrzał na wiszące płaszcze i już wiedział, że na kolacji będzie cała rodzina, plus kilka osób z poza niej.  Dom zawsze był pełen osób czy to sąsiadów, przyjaciół, czy innych osobistości, nierzadko zajmujących wysokie stanowiska w mieście.
Luis rozebrał buty i ruszył w stronę kuchni. Niewielkie płytki nad blatem, w kolorze piaskowca i bladożółte ścian, jak zwykle powitały go swym widokiem. Wiszące przy oknie zioła, czosnek i grzyby, sprawiały, że każdy, kto wszedł do pomieszczenia czuł się mile widziany. Mimo, że przytulna, kuchnia była dosyć spora. Na ścianach wisiały obrazki wyhaftowane przez Annabeth i Molly, oraz ich przyjaciółki.
- Luis, nie stój tak, tylko leć po Ann i Maddie. Na górze jest też ojciec i Mark, więc ich też zaproś. Niech przyjdą najpierw do kuchni.
- Tak jest! - zasalutował, na co kobieta trzepnęła go ścierką, ukrywając uśmiech.
Luis udał się na piętro i najpierw zapukał do pokoju siostry, od razu wchodząc.
- Ann, mama woła was na... - stanął jak wryty, widząc jak przyjaciółki leżą na łóżku, jedna na drugiej, w dodatku w samej bieliźnie. Maddie pochylała się nad jego siostrą, a jej włosy zasłaniały twarze obu dziewczyn.
Luis chrząknął głośno, na do Mad się odwróciła i uśmiechnęła się promiennie, schodząc z łóżka.
- Cześć, Luis! Dawno cię nie widziałam, co tam u ciebie słychać? - zapytała, pomagając wstać Ann, która zarumieniona usiłowała unikać wzroku brata.
- Wszystko w normie, chociaż właśnie dowiedziałem się czegoś ciekawego - odpowiedział jej uśmiechem i poinformował o posiłku.
- Luis? Jeszcze jedno - Maddie spojrzała na niego z groźbą, a on przewrócił oczami.
- No przecież wiem, buzia na kłódkę. Gramy w tej samej drużynie - puścił jej oczko, a ona kiwnęła głową z wdzięcznością.
Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi. W sumie o Mad wiedział już od jakiegoś czasu, a przynajmniej miał jakieś  podejrzenia. Ale żeby Annabeth? No cóż, rodziny się nie wybiera, a poza tym nawet się z tego cieszył. Przynajmniej nie będzie musiał pilnować, żeby siostra nie poszła do łóżka z jakimś idiotą. Na samą myśl aż się wzdrygnął. Żaden facet nie był wart jego siostrzyczki, szczególnie, że jako jeden z nich dobrze wiedział co większości chodzi po głowie. Zwłaszcza w liceum.
Tak więc z ulgą przyjął Maddie jako szwagierkę. Przynajmniej teoretycznie.
Luis zapukał do gabinetu ojca i po chwili usłyszał ciche "proszę". Wszedł więc i uścisnął rękę ojcu i Markowi, wieloletniemu przyjacielowi rodziny. Kiedy był mały często wołał na niego wujku, ale z wiekiem zaczęło się to robić nieco dziwne. Dla mężczyzny także, bo w końcu poprosił Luisa, żeby zwracał się do niego po imieniu.
Po krótkiej wymianie zdań, Luis przekazał słowa Molly i wszyscy trzej udali się na dół. Dziewczyny dołączyły do nich chwilę później i razem zaczęli nakrywać do stołu.
W domu Harenorów panowała zasada,  o której wiedział każdy jego bywalec. Jeśli tu jadasz, śpisz, bądź po prostu przesiadujesz, masz czuć się i zachowywać jak domownik. Nie pomijając oczywiście obowiązków.
Tak więc Maddie i Mark także bez szemrania przygotowywali ogromny stół do posiłku. Przy czym dla nich było to już naturalne.
Mark Hadson bywał tu przynajmniej dwa razy w tygodniu, jeśli nie w interesach, to po prostu dla przyjemności. Jego firma była niewielka, aczkolwiek bardzo znana w mieście. Jako doskonały prawnik miał wielu klientów, w tym Williama Harenora, ojca Luisa oraz właściciela dużego wydawnictwa, które od kilku lat przynosiło ogromne zyski i rozrastało się niemal z dnia na dzień.
Na zewnątrz rozległo się pukanie, więc Luis poszedł otworzyć. Z uśmiechem powitał Matta, wysokiego blondyna z niebieskimi oczami, oraz jego narzeczoną Elain, niepozorną szatynkę, która od kilku miesięcy chodziła z coraz większym ciężarem. O ile Luis dobrze się orientował, była już w ósmym miesiącu.
Zaprosił ich do stołu, wcześniej pomagając Elain ściągnąć płaszcz. Nie zdąży jeszcze usiąść, kiedy drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, a od środka wbiegł piętnastoletni chłopak, z rozczochranymi włosami i wielkim bananem na ustach. Od razu przezornie schował się za Elain, która z uśmiechem czekała na pościg, niewątpliwie mający przybyć.
- Michael!!!! - do środka wparował Ethan z miną wściekłego borsuka. Może dziwnie to brzmiało, ale naprawdę tak wyglądał. Na twarzy miał namalowane dwa czarne paski, które najpewniej zostały zrobione niezmywanym markerem.
- Ty małą kanalio! Za ciężarną się chowasz? Ja ci zaraz... - ruszył biegiem w stronę Elain, która bez strach przytuliła Michaela do piersi i wyciągnęła rękę, by zatrzymać Ethana.
- O nie! Nic nie zrobisz Majkusiowi, przecież on jest taki grzeczny - powiedziała z perfidnym uśmiechem, głaszcząc chłopaka po głowie.
- Grzeczny? Patrz co mi zrobił! Człowiek zmęczony po pracy chce się zdrzemnąć, a tu mu taki po twarzy bazgrze.
- Sam powiedziałeś, że chcesz zmienić image - powiedział Mickey na co wszyscy obecni zaczęli się śmiać.
- Doigrasz się mały - warknął jeszcze Ethan, usiłując zachować powagę.
- Proszę cię, nie karz go - odezwała się Elain z przebiegłą miną. - On taki dobry zaoferował mi pomoc przy koszeniu trawy, a ja nie śmiem odmówić.
Spojrzała słodko na Michaela, a on otworzył oczy w niedowierzaniu.
- No cóż, w takim razie mogę mu odpuścić - powiedział Et ze zwycięskim uśmiechem.
- Zdrajca! - krzyknął Mickey, a potem wszyscy już się śmiali.
W międzyczasie do domu wszedł Rick i od razu zaczął wnosić do jadalni potrawy. Reszta szybko poszła w jego ślady i po chwili mogli zasiąść do jedzenia.
 Rozmawiali na różne tematy, głównie neutralne. Czas leciał naprawdę szybko, aż w końcu Matt oznajmił, że  nie mogą dłużej męczyć mu żony i mimo jej protestów niemal zaniósł ją do przedpokoju, ubrał i pożegnał się ze wszystkimi.
- Mickey, nie zapomni jutro przyjść skosić tego trawnika! - zawołała jeszcze Elain, powodując śmiech całej rodziny.
Kilka godzin później dziewczyny udały się na górę, gdyż Maddie miała zostać na noc. Michael pobiegł do jakiegoś kolegi, a Luis, William, Mark oraz Ethan usiedli na kanapie w salonie i zaczęli grać w karty. Po chwili dołączyła do nich Molly z ciasteczkami oraz Rick ze skrzynką piwa i lampką wina dla matki. Luis żałował, że przyjechał samochodem i nie może się napić ze wszystkimi.
Nawet w gronie samych mężczyzn kobieta czuła się doskonale, więc razem z nimi śmiała się i grała w gry, przy okazji wygrywając dwa razy częściej niż ktokolwiek.
Po jakimś czasie Rick napomknął coś o samochodach, na co William zapytał czyi samochód stoi na zewnątrz.
- Mój - odpowiedział od razu Luis, ale pod zdziwionym spojrzeniem obecnych szybko się poprawił. - To znaczy nie mój, ale ja nim przyjechałem. Należy do Toma.
- Toma? - ojciec uniósł wysoko brew. - Tego mechanika?
- Nie, nie tego. Nixona - powiedział trochę niechętnie, ale na szczęście ojciec nie zareagował tak jak mama. Przyjął to jak każdą inną wiadomość. Przynajmniej on nie był nadopiekuńczy.
- Hmm, kiedy wrócił?
- Kilka dni temu, nie wiedzieliście? - zapytał spoglądając na obecnych. Pytał raczej Williama i Marka, gdyż pozostali już o nim wiedzieli.
- A skąd mielibyśmy?
Luis spojrzał na Ethana, który groźnie mrużył oczy. A więc nikomu nie powiedział. Luis nie chciał być w jego skórze, gdy ich rodzicielka dowie się gdzie pracuje Tomas.
- A nie, tak tylko.
- Synku, a jak tam mieszkanie? Słyszałam, że ktoś nowy się wprowadził obok? - Molly chyba próbowała zmienić temat, nieświadomie dalej w niego brnąc.
- Tak, całkiem miły facet - powiedział tylko i zamarł. - O cholera.
- Luis! - skarciła go mama.
- Przepraszam.
Wstał szybko i sięgnął do kieszeni spodni. Jak się spodziewał znalazł w klucze od mieszkania. W dodatku nie swojego.
- Coś się stało?
- Cóż muszę już lecieć, zabrałem sąsiadowi klucze - uśmiechnął się zakłopotany i wyleciał z domu. Może chciał trochę dopiec Tomasowi, ale to nie powód, żeby trzymać go do północy poza jego własnym mieszkaniem.
Spojrzał an zegarek, wskazywał dwudziestą trzecią czterdzieści. Troszkę się zasiedział. Już dobierało się do niego poczucie winy, kiedy przypomniał sobie sytuację z południa i pokręcił głową. Tomasowi się należało. Jeśli nie za teraz, to za sytuacje sprzed trzech lat.

Po kilkunastu minutach dotarł na miejsce. Spodziewał się siedzącego pod drzwiami, wkurzonego Tomasa, jednak kiedy tylko wszedł do klatki usłyszał dzwoniący telefon. Odruchowo się zatrzymał, nie chcąc zostać zauważonym. Nie wiedział dlaczego, ale ukrył się ścianą, oddzielającą wejście do klatki od korytarza prowadzącego do piwnic. Powodem jego zachowania był głos osoby, która właśnie odebrała telefon.
- Tak, szefie? Czemu dzwonisz z jego telefonu? - w głosie Tomasa brzęczała nuta irytacji i zmęczenia. - Teraz? Co zrobili?! Nie pozwól mu! Jak trzeba, to go skuj! Ma zostać na miejscu, zaraz będę!
Luis skulił się, słysząc zbiegającego mężczyznę. Coś poważnego musiało się stać, że Tom tak się zdenerwował. Dodatkowo po głowie Lu chodziło mnóstwo pytań. Kim był Szef? Kto odebrał jego telefon i co wspólnego ma z tym Tomas?
- Halo, chciałbym zamówić taksówkę. Jak to nie macie?! Do cholery, potrzebny mi transport!
Luis patrzył jak mężczyzna z wściekłością zamyka telefon i rozgląda się sfrustrowany. Nie miał wyboru i musiał oddać mu kluczyki. Przecież to samochód Toma.
Wyszedł z ukrycia i podszedł do szatyna, chwytając go za ramię. Krzyknął, kiedy w jego stronę poleciała pięść, zatrzymując się cal przed jego nosem.
- Luis? - Tomas wyglądał jakby dostał prezent na święta. Uścisnął oniemiałego Luisa, teraz zastanawiającego się, czy ten czegoś nie pił.
Białowłosy wyciągnął z kieszeni kluczyki i pomachał nimi przed oczami Tomasa.
- Ja prowadzę - powiedział tylko i ruszył w stronę samochodu. Tomas jednak szybko go zatrzymał.
- Lui, nie możesz. Muszę jechać sam. Jeśli ktoś by cię zobaczył...
- Nie próbuj nawet. Tracisz czas, a zdążyłem zauważyć, że ci  się spieszy. Ja dojadę tam szybciej, gdziekolwiek to jest, a ty będziesz siedział cicho, ewentualnie mówił gdzie mam jechać. Jasne? - poszedł dalej, ciągnąc za sobą Toma i kiedy byli już przy samochodzie, spojrzał na szatyna, który kiwnął głową, zrezygnowany.
Wsiedli do samochodu i Tom podał Luisowi lokalizację.
- Po co chcesz jechać do starej fabryki?
- Luis nie pytaj. Nie mogę nic powiedzieć, a ty będziesz lepiej spał bez tej wiedzy.
- Taa, i tak to z ciebie wyciągnę. Może nie teraz, ale kiedyś na pewno.
Ruszył z piskiem opon, zręcznie manewrując na pustych drogach. Dojazd do opuszczonej fabryki zajął mu piętnaście minut, nawet pomimo zabójczej prędkości, jaką osiągał, jadąc autostradą.
Na polecenie Toma zatrzymał się za kępą drzew. Luis ze zdziwieniem odkrył, że stoją tam już cztery samochody, w tym dwa wany. Dostrzegł też mężczyznę biegnącego w ich stronę.
- Luis, proszę cię, udawaj taksówkarza. Najlepiej z innego kraju.
- Ale dlaczego?
- Luis! Jesteś Niemcem do cholery! - w tym momencie niski mężczyzna po trzydziestce otworzorzył drzwi od strony pasażera.
- Szefie, dobrze, że jesteś, nie wiemy co mamy zrobić. Oni już tam siedzą ponad pół godziny! Złapaliśmy jednego z nich, ale nie mówi po angielsku. Tylko on wie jak to dezaktywować!
- Alex! - krzyknął Tomas do spanikowanego mężczyzny, który ze strachem zamilknął i jakby dopiero w tym momencie dostrzegł obecność Luisa.
- Kim ty...?
- Dzień dobry, ja nie mówić dobrze angielski - powiedział Luis, naśladując akcent obcokrajowca.
- To mój taksówkarz. Wzięliśmy mój samochód, bo taksówka wysiadła - powiedział Tom mimochodem. - Nie rozumie prawie nic, więc mów śmiało.
- Mamy jednego z zakładników. Jeden z naszych widział jak uciekł w czasie transportu, a że jest dość mały, udało mu się przecisnąć przez dziurę w ogrodzeniu. Nie umie angielskiego i cały czas coś mamrocze. Nie rozumie, że jesteśmy tymi dobrymi. Musieliśmy go unieruchomić - mówiąc to, Alex cały czas podejrzliwie przyglądał się Luisowi, który udawał, że tocząca się rozmowa niewiele go obchodzi. Przeglądał się w lusterku, a nawet zaczął czytać jakąś niemiecką instrukcję obsługi, którą znalazł w schowku.
- Gdzie ten zakładnik? - słowa Tomasa zostały przytłumione przez męski krzyk, a później dźwięk otwieranych drzwi i odgłosy biegu najpierw jednej, a później kilku osób.
Luis spojrzał w stronę wana i zamarł, wiedząc około ośmioletniego chłopczyka, skutego kajdankami i uciekającego przed kilkoma dorosłymi mężczyznami.
Dziecko miało na sobie podartą bluzkę, i krótkie spodenki. Kolana miało obdarte, a skroń lekko opuchniętą.
Nie myśląc za wiele, wybiegł z samochodu, pomimo protestów Tomasa. Był absolutnie wściekły na tych facetów. Nie obchodziło go kim są i dlaczego gonią tego chłopca. Dobry Boże przecież to jest dziecko!
Chłopczyk na jego widok wyraźnie się przestraszył, ale z dwojga złego chyba wolał biec w jego stronę, niż spotkać się z goniącą go bandą.
Luis przybrał uspokajający wyraz twarzy i przykucnął, chcąc znaleźć się na wysokości twarzy chłopca, który wyraźnie był zaskoczony jego zachowaniem.
- Jestem przyjacielem - powiedział po mongolsku. Miał cichą nadzieję, że trafił z językiem. Chłopiec miał charakterystyczną urodę i Luis bardziej wyczuwał, niż wiedział z jakiego kraju pochodzi.
Błysk nadziei na twarzy chłopca, upewnił go co do tego, że miał racje. Dziecko przyspieszyło i ze łzami w oczach podbiegło do Luisa, który od razu wziął je na ręce, delikatnie głaszcząc po brudnych włosach.
Szóstka goniąca dziecko zwolniła skołowana, jednak jeden z bandy, potężny, łysy osiłek,  ruszył w ich stronę z nienawistną miną. Luis zauważył, że mężczyzna nieco kuleje i że wyraźnie chciał odebrać mu chłopca, a białowłosy nie miał zamiaru mu go oddać. Podniósł groźnie brodę i spiorunował dryblasa wzrokiem. Może nie zrobiło to na nim wrażenia, ale na pewno nieco zbiło łysego z tropu.
- Dawaj dzieciaka - warknął, będąc już jakieś dwa metry przed Luisem i nadal się zbliżając.
- Spierdalaj - odwarknął Luis tym samym tonem, na co dryblas w furii rzucił się na niego.
- Nie!! - krzyknął Tomas, biegnąc w ich stronę, ale było już za późno.
Luis właśnie przechylił się lekko w lewo, unikając wyciągniętej ręki mężczyzny i, z chłopcem na rękach, wykonał delikatny obrót, wysuwając jedną nogę do przodu, jednym, płynnym ruchem podcinając łysego, który z hukiem wylądował na ziemi.
- Przykro mi Pablo, próbowałem cię ostrzec, ale nie słuchałeś - powiedział Tomas ze zniesmaczoną miną. - Luis, mógłbyś nie rozbijać mojej jednostki? Jesteśmy już w wystarczająco trudnej sytuacji.
- Ty jesteś. Ja bladego pojęcia nie mam co tu się dzieje. Oczywiście oprócz tego, że ten tutaj łysol, maltretował to biedne dziecko.
- Ja? Ten skurczybyk wbił mi ołówek w stopę!
- Przebywał z takim sadystą jak ty, to mu się udzieliło - warknął Luis i ruszył w  kierunku samochodu.
- Gdzie idziesz? - Tom podniósł wysoko brwi, nie zatrzymując go jednak.
- Do samochodu. Mały zaraz poczuje się lepiej i wszystko mi powie. Poza tym, twoja wspaniała jednostka nie pomyślała, że małemu może być zimno. Widocznie mózgów używają tak często jak i ty.
Tomas chciał coś odpowiedzieć, ale Pablo, który właśnie zebrał się z ziemi, przeklął i spojrzał  z pogardą na Luisa.
- Za kogo ty się kurwa uważasz, żeby tak się odnosić do naszego przełożonego!?
- Nie twój zasrany interes. Radzę uważać na słowa, bo podczas walki masz odsłoniętą pewną część ciała, z którą chętnie spotka się moje kolano - wysyczał Luis, znikając w srebrnym maserati.
Tom uśmiechnął się nieco rozbawiony i odwrócił się do swojej jednostki.
- Poznajcie proszę naszego nowego tłumacza.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 4


LUIS

Luis, o dziwo, obudził się, gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki, wydobywające się z budzika. Był padnięty, co zapewne było skutkiem szorowania włosów do trzeciej w nocy. Tom miał rację i farba za Chiny nie chciała puścić. Przeciągnął się, biorąc z fotela swój szlafrok w serduszka. Na nogi wsunął ukochane kapcie w kształcie słoni i ziewając zaczął się pakować. 
Dzisiejsze lekcje były nawet znośne. Jak codziennie : historia, angielski i matematyka, oraz kilka innych przedmiotów, na które nie trzeba było się uczyć. No, przynajmniej Luis nie musiał.
Zerknął na godzinę i z zadowoleniem stwierdził, że zdąży wziąć gorący prysznic. Wziął więc wszystkie potrzebne rzeczy i udał się do łazienki.
Kiedy wyszedł, warknął na siebie, zauważając, że jednak znów się spóźni. Ale cóż poradzić? Nie jego wina, że ta woda była taka cieplutka. Póki pamiętał, napisał Ann, żeby szła bez niego.
Zerknął przez okno, by zobaczyć jaka jest pogoda. Ku jego zdumieniu, w stronę budynku zmierzał Tomas. Szedł zmęczonym krokiem, ubrany w te same ciuchy, w których Luis widział go wieczorem.
W jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Bo gdzie Tom mógł spędzić noc, jak nie u dziewczyny? Ta z kolei bardzo zagroziłaby jego planowi. Niby Tomas tłumaczył, że musi pomóc koledze, ale przecież dopiero się wprowadził. W przeszłości zadawał się z jego braćmi i nie kojarzył, żeby miał jakiś innych przyjaciół. Nie licząc znajomych ze szkoły i pracy.
Wyszedł z mieszkania w chwili, kiedy Tom wchodził po schodach.
- Cześć - uśmiechnął się, zmykając drzwi.
- Luis? Po co wychodzisz w nocy?
- W nocy? Za pół godziny zaczynają się lekcje - mężczyzna skierował na niego podkrążone oczy, które po chwili rozszerzyły się w przerażeniu.
- Co? Przecież... - mężczyzna spojrzał na zegarek i przeklął cicho.
- Coś ty robił całą noc? Wyglądasz jakbyś jakiś maraton przebiegł.
- Taa, coś w tym guście - mężczyzna usiłował trafić kluczem w zamek, ale jego zamykające się oczy, wcale mu tego nie ułatwiały.
W końcu zrezygnowany Luis wyjął z jego ręki klucze i otworzył drzwi. Wszedł z nim do mieszkania i niemal wepchnął do łazienki, każąc się ogarnąć. 
Pozwolił sobie pobuszować w kuchni i zrobił dwie mocne kawy, w specjalnych kubkach, pozwalających wynieść ją z domu.
Dodatkowo poszedł do siebie po bułki i zrobił kilka kanapek, samemu pożerając dwie. Resztę  zapakował w folię i schował do znalezionej torby, łącznie z materiałami leżącymi na stole. Miał nadzieję, że nic więcej nie będzie Tomowi potrzebne.
Spojrzał na zegarek i westchnął, dobijając się do łazienki.
- Tom, mamy piętnaście minut! Rusz się, bo znów się spóźnię!
- Już, już, podaj mi ręcznik! - usłyszał wołanie zza drzwi i znów westchnął. Przeszukał kilka szaf, aż w końcu natknął się na ręczniki. 
Przełknął ślinę, niepewny co ma zrobić. Przecież nie wparuje tam i nie poda Tomasowi ręcznika, kiedy on tam pewnie stoi nagi. Na samą myśl na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Nie chodziło o Tomasa, po prostu reagował tak na męskie ciała.
Już miał zostawić ręcznik pod drzwiami, kiedy drzwi lekko się uchyliły, ukazując wystawioną w jego stronę rękę. Z ulgą oddał ręcznik Tomowi i czekał. 
Nie minęło dziesięć sekund, a Tomas wyszedł z łazienki...w ręczniku na biodrach. Woda kapała mu z włosów, wytyczając ścieżkę wzdłuż szyi, klatki piersiowej i brzucha, by w końcu wsiąknąć w niebieską tkaninę.
Luis omal się nie zachłysnął, widząc ponownie wyrzeźbiony brzuch, w dole którego rosły kręcone, brązowe włosy, sprawiające, że miało się ochotę wsunąć w nie palce. Walcząc z rumieńcem, podniósł wzrok.
- Nie mogłeś się ubrać? - zapytał z wyrzutem. Jeszcze jedno spojrzenie w dół i mogłoby być nieciekawie.
- Niby w co? Nie dałeś mi ciuchów. Ledwo weszliśmy, a ty mnie w łazience zamknąłeś.
- Nie ważne, ubieraj się. Mamy dwanaście minut!
Tomas szybko się ubrał i z jeszcze mokrymi włosami został wypchnięty z mieszkania. Luis wcisnął mu w ręce torbę potrzebną do prowadzenia lekcji i chwycił kluczyk do samochodu. Zamknął drzwi i z kawami w rękach, niemal zbiegli na dół, nie chcąc się spóźnić.
- Luis! Nie wziąłem kluczyka - Tom już miał zamiar wracać, kiedy Luis chwycił go za rękę i pociągnął dalej.
- Ja mam.
- Więc?
- Co?
- Dasz mi go?
- Po co?
- Wiesz, samochody z reguły nie jeżdżą bez kierowcy.
Luis popatrzył na niego jak na idiotę i podbiegł do samochodu. Guzikiem go otworzył i z szerokim uśmiechem zaprosił Tomasa na miejsce pasażera.
- O nie, nie ma mowy. To mój samochód.
- Ledwo stoisz! Poza tym nie mamy czasu. Siadaj i się nie kłuć.
Luis nie czekając na odpowiedź usiadł za kierownicą i odpalił samochód. Z uśmiechem spojrzał an Toma, siadającego obok z nietęgą miną.
- Gotowy?
- Na co? - mężczyzna z niezrozumieniem spojrzał w jego stronę. W tym momencie Luis ruszył z piskiem opon, gwałtownie skręcając w prawo. 
Pokochał ten samochód po kilku przejechanych metrach. Kątem oka zobaczył jak Tomas chwyta się drzwi i pasów. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozwinął pełną prędkość na pustej drodze. Za sto metrów musieli skręcić, a on nie miał zamiaru zwalniać.
- LUIS! HAMUJ! 
- Spokojnie, nic się nie dzieje - powiedział uspokajająco i troszkę zwolnił, by później wcisnąć gaz do dechy i kilka metrów przed zakrętem ostro zahamować, obracając auto tak, by znalazło się przodem do kierunku dalszej jazdy.
- Widzisz? Wszystko jest w porządku - mruknął i kontynuował jazdę, nie zmniejszając jej tępa. 
Okazało się, że zdążyli dojechać w niecałe osiem minut, zatem zostały im jeszcze dwie zapasu.
Wjeżdżając na parking zwolnił nieco, widząc parkującego właśnie Ricka. Stanął tuż obok jego motoru i wysiadł z auta, witając się z bratem. Ten przywitał się i podszedł do auta, w którym dalej siedział Tom. Wyglądał troszkę...blado?
Rick otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął do Toma rękę. Ten tylko spojrzał na niego, jeszcze nie do końca kontaktując.
- Może cię nie lubię, ale tą jazdą odkupiłaś swoje winy. Ostrzegałem.
- Taa i więcej o tym nie zapomnę - Tomas w końcu odzyskał rozum i chwytając rękę Ricka, wysiadł z samochodu.
- Nie wątpię. Nikt nie jest na tyle głupi, żeby dać mu prowadzić po raz drugi.
- Ludzie, ale wy wszyscy jesteście delikatni. Tomas, ruszaj się za chwile będzie dzwo.. - i w tym momencie zabrzmiał dzwonek oznajmiający rozpoczęcie lekcji.
Luis i Tomas ruszyli biegiem do klasy. Pierwszą lekcję mieli razem. W końcu dobiegli pod salę, pod którą stało już kilkoro uczniów. Na szczęście reszty jeszcze nie było. Tomas wszedł do klasy, chcąc się przygotować do lekcji.
Dziewczyny z klasy zachichotały cicho, widząc ich razem. Luis puścił im oczko, na co znów wybuchły śmiechem. Dobrze się z nimi znał i wiedziały o jego orientacji. Widocznie doszły do nich także plotki o jego związku z Tomasem. Mężczyzna nieświadomie cały czas mu pomagał we wprowadzeniu wszystkich w błąd. Tym razem także.
Kiedy zmierzał w stronę koleżanek, ten wychylił się z klasy i zawołał go cicho.
- Luis? Gdzie schowałeś moje notatki o Rzymie?
- W bocznej kieszeni, po prawej stronie - odparł bez wahania, na co dziewczyny usiłowały stłumić śmiech.
- Dzięki - Tomas, przyjrzał im się podejrzliwie, ale w końcu z powrotem zniknął w klasie.
Luis zdążył się jedynie z wszystkim przywitać, kiedy zabrzmiał drugi dzwonek i wszyscy zaczęli wchodzić do sali.

Kiedy wszyscy usiedli już w ławkach, Luis, jak to miał w zwyczaju na historii, zajął tą tuż przy biurku. Tomas przywitał się z klasą i zaczął opowiadać o starożytnym Rzymie, co chwilę prawie zasypiając. Luisowi może by to nie przeszkadzało, gdyby Tom co chwilę nie mylił faktów. Gdy zaczął opowiadać o bogach greckich, zamiast rzymskich, Luis po prostu wstał i ku zdumieniu wszystkich, kazał Tomowi usiąść i pójść spać. Tomas nawet nie miał sił się spierać, więc tylko oparł się o fotel i momentalnie zasnął.
Nikomu zbytnio nie wadziła ta zmiana, więc w spokoju poprowadził lekcję do końca. Gdy zadzwonił dzwonek, Tom nawet nie drgnął. Luis poczekał, aż wszyscy wyjdą z klasy, co nie umknęło uwadze uczniów, po czym podszedł do mężczyzny.
- Tomas, dzwonek już był - potrząsnął jego ramieniem, ale mężczyzna dalej nie dawał znaku życia. - Tom, wstawaj - nic.
Luis pochylił się, by znaleźć się na wysokości twarzy Toma i uśmiechnął się przebiegle. Odgarnął włosy z ucha mężczyzny i delikatnie na nie chuchnął. Poczuł jak ten drgnął, na co jego uśmiech jeszcze się poszerzył.
- Tomii - powiedział mu prosto do ucha, dmuchając także na szyję. Omal nie krzyknął, kiedy mężczyzna przyciągnął go do siebie, tak, że Luis wylądował na jego kolanach. Tomas wtulił twarz w jego szyję, owiewając swoim oddechem jego skórę. Luis znieruchomiał w ramionach Toma i z dumą odkrył, że ten dalej śpi. 
- Tom! Puszczaj mnie do cholery! - warknął, pokrywając się rumieńcem. Miał bardzo wrażliwą szyję.
Tomas nie reagował zupełnie na protesty Lu, a wręcz, kiedy tylko próbował się uwolnić, mocniej przyciągał go do siebie.
Po kilkunastu próbach znieruchomiał, dysząc ze zmęczenia. Tom miał sen mocniejszy nawet niż jego własny, co było nie lada wyczynem.
Kiedy tak siedział, wtulony w mężczyznę, owinięty jego ciepłymi ramionami i otoczony zapachem męskich perfum, powoli się uspokajał. Wracała do niego senność, spowodowana tylko kilkugodzinnym snem tej nocy, a ciche pochrapywanie Toma wcale nie pomagało.
W końcu zrezygnowany oparł czoło o jego ramię i zamknął oczy. Po chwili zapadł w spokojny sen, w którym leżał z ukochanym na plaży, w ciepłych promieniach zachodzącego słońca. Kiedy spojrzał w jego twarz, nie mógł jej dostrzec. Zauważył jednak, że pachnie on podejrzanie znajomo. W śnie jednak, jak to często bywa, zlekceważył to i rozkoszował się chwilą szczęścia. Nie trwała ona jednak zbyt długo, gdyż nagle do jego uszu dotarł krzyk.
- Co tu się do cholery dzieje!? 

Luis zerwał się gwałtownie, przy okazji wyswobadzając się z ramion Toma i lądując na podłodze z głośnym hukiem.
- Ethan, powaliło cie? Nie mogłeś chociaż zapukać? Zawału można dostać.
Pozbierał się z podłogi i dopiero zrozumiał w jakiej sytuacji znalazł go brat. Spojrzał na Tomas, który teraz rozglądał się po klasie, nic nie rozumiejąc.
- Pukać!? Szukam was od godziny! Lekcja się zaczęła, a klasa przychodzi do mnie, że nauczyciela nie ma! Tomas! Po cholerę cię zatrudniłem! Gdyby nie ten list... - mężczyzna urwał, jakby powiedział coś, czego nie powinien i spojrzał na Luisa.
- Jaki list? - Luis jednak od razu wyniuchał tajemnicę. A gdy raz chwycił zapach, już nigdy nie puszczał.
- Żaden, tak mi się powiedziało – jego brat wyraźnie próbował coś ukryć. Jego gniew opadł, zastąpiony ostrożnością.
Luis spojrzał pytająco na Toma, ale ten tylko uśmiechał się pod nosem. W tym uśmiechu dostrzegł jednak coś podejrzanego. O tak, oni na pewno coś ukrywają.
- Tomas, porozmawiamy po lekcjach. Przyjdź do mojego gabinetu. A z tobą braciszku rozprawię się później – zmrużył groźnie oczy i wyszedł zamykając drzwi.
- Możesz mi powiedzieć o czym on gadał? - Luis spojrzał pytająco na Toma, ten jednak tylko wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia – kłamstwo. - Ale miałem taki fajny sen.
O tak, Luisowi przypomniał się jego sen i na jego policzkach od razu pojawiły się ogniste rumieńce. Cholerny historyk musiał to zauważyć.
- Ooo, ktoś tu miał nieprzyzwoity sen.
- Spadaj.
- Nie wiem czy się bać. W końcu spałeś mi na kolanach. Właściwie jak to się stało?
- Otóż nawet we śnie masz zboczone zapędy – powiedział tylko Luis i poszedł w ślady brata, wychodząc z sali.

TOMAS

Odetchnął z ulgą, gdy Luis wyszedł. Jego pytanie zmierzały w niebezpieczną stronę. Nikt nie mógł się dowiedzieć, a szczególnie taki gaduła jak Luis.
Spojrzał na zegarek i warknął. Już wiedział o co Ethan miał pretensje. Przespał nie dość, że swoje okienko po lekcji z Luisem, to jeszcze całą lekcje z pierwszą "A".
Zebrał się w końcu, przeciągnął i ruszył na kolejną lekcję. Nie czuł się jakby spał. Jego ciało wciąż wołało o miękką poduszkę i pierzynę.
Po lekcjach, na których wymęczył się za wszystkie czasy, udał się do gabinetu Ethana. Nie uśmiechało mu się z nim rozmawiać, szczególnie, że pewnie dostanie burę za nieobecność na lekcji.
Westchnął i zapukał cicho. Usłyszał jakieś szemranie za drzwiami, ale nikt się nie odzywał. Pociągnął za klamkę i ze zdumieniem odkrył, że drzwi są zamknięte. Czyżby się przesłyszał?
- Tom! Zatrzymały mnie ważne sprawy - Ethan wyszedł zza rogu i od razu podszedł do drzwi. Otworzył je kluczem i wpuścił go do środka.
Tomas rozejrzał się podejrzliwie po gabinecie, ale nie zauważył nic specjalnego. Duże okno, przed którym stało hebanowe biurko z wygodnym, skórzanym fotelem. Do tego szafka na książki ze szklanymi drzwiami i duża, także hebanowa szafa na płaszcze. Dodatkowo jeszcze kilka półek z pamiątkami, zdjęciami i innymi dziwnymi rzeczami. Tomas wyczuwał w wystroju wkład Molly, sympatycznej rodzicielki piątki Harenorów.
- Więc? - spytał Tomas, spoglądając pytająco na Ethana.
- Więc nie będę tolerował niezjawiania się na lekcjach. Nie obchodzi mnie kto cię poleci, albo każe mi cię zatrudniać. To moja szkoła i jesteś w niej tylko dlatego, że twój szef jest moim przyjacielem. Nie zawaham się jednak wyrzucić się, jeśli coś mi się nie spodoba. A nie podobało mi się to, co zobaczyłem po wejściu do sali.
- Cóż, to akurat było nieświadomie.
- Mam nadzieję. Żaden list od prokuratora więcej ci nie pomoże. Masz szczęście, że Carl usprawiedliwił twój stan, kiedy z nim rozmawiałem.
- Nie mówmy o tym. Nikt nie może się dowiedzieć dlaczego tu jestem, więc jeśli możesz, nie wymawiaj żadnych imion.
- Nie ważne. W każdym razie oczekuję że więcej nic podobnego się nie zdarzy.
Tomas kiwnął głową i już miał wychodzić, kiedy zatrzymał go głos Ethana.
- A i Tom?
- Tak?
- Trzymaj się z daleka od mojego brata. Już wystarczająco go skrzywdziłeś.
- Jeśli o to chodzi, nie mam zamiaru już odbijać mu dziewczyn.
Ethan popatrzył an niego trochę, jakby nie to miał na myśli, ale nic więcej nie powiedział. Wyszedł razem z nim z gabinetu i pożegnał się, udając do pokoju nauczycielskiego.
Tomas stał przed gabinetem, zastanawiając się, co Tomas miał na myśli jeśli chodzi o Luisa i już miał odejść, kiedy z gabinetu znów doszły go jakieś dźwięki.
Wyuczonym nawykiem schował się za drzwiami, tak, że wychodzący nie zauważy go aż do ostatniej chwili.
Usłyszał ciche skrzypienie, a później delikatne kroki. Coś zabrzęczało i Tomas usłyszał dźwięk pocierania metalem o metal. Ktoś właśnie włożył klucz do zamka i go przekręcił.
Spiął się i czekał. Drzwi uchyliły się lekko. Szpieg wyraźnie sprawdzał, czy ktoś stoi na korytarzu.
Tomas cofnął się bezgłośnie, by jego cień został niezauważony. Sekundę później przyciskał do ściany niższego mężczyznę, który...miał oczy koloru trawy? Tom zwolnił uścisk, rozpoznając Luisa.
- Tomas, oszalałeś?! Chcesz żebym zawału dostał?
- Ja oszalałem? Możesz mi powiedzieć co do cholery robiłeś w gabinecie Ethana?
Luis speszył się lekko, a na jego policzkach wykwitł delikatny rumieniec. Nadal jednak hardo patrzył mu w oczy.
- Nie twój interes - warknął.
- Właśnie że kurwa mój, gadaj co słyszałeś - Tomas powiedział to dużo groźniej niż zamierzał i niemal tego pożałował, widząc iskierkę strachu w oczach Luisa. Nie zdążył jednak tego przemyśleć, bo iskierka ta zniknęła, zastąpiona furią.
- Nie będziesz kurwa na mnie warczał! Słyszałem co słyszałem i chciałem słyszeć, a ty mi niczego nie zabronisz! Odpierdol się ode mnie!
Tomas niemal upadł, pchnięty przez Luisa, który poprawił włosy, odwrócił się i odszedł.
- Luis, nie możesz nikomu powiedzieć! - krzyknął jeszcze błagalnie Tom, jednak nie uzyskał już odpowiedzi. Stał tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu postanowił wrócić do domu.
Coś go tknęło i sięgnął do kieszeni, gdzie zawsze trzymał klucze od samochodu i mieszkania. Była pusta. Cholerny Luis.


poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział 3

Hej! Mam dobre wieści o których część z Was już pewnie wie :) Otóż Blogger zrezygnował ze zmian polityki i wszystko zostaje po staremu :D
Mam jednak do Was pytanie.
Wolicie tu zostać, czy przenieść się na WordPress???
Miłego czytania <3 !

*                *               *

TOMAS

To było dziwne, nawet bardzo i Tomas nie zamierzał się poddawać, póki nie dowie się dlaczego. Niby wszystko wydawało się być w porządku, ale Luis dziwnie się zachowywał. Za szybko mu wybaczył i znów uznał za przyjaciela.
Dodatkowo, gdy szedł korytarzem większość dziewczyn zbijała się w grupki i zaczynała szeptać. Chłopaki patrzyli na niego dziwnie, ale wszystko to zrzucił na bycie nowym. W końcu pojawiając się miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego, zwracał na siebie uwagę.
W każdym razie najbardziej niepokoiło go zachowanie Luisa. Miał zamiar powęszyć trochę i odkryć co mu chodzi po głowie. A w węszeniu był dobry.
Po lekcjach, w tym z klasą Lu, podszedł do samochodu. Oparł się o maskę i czekając na Luisa, zaczął się rozglądać. Działo się tu coś dziwnego.
Wokół wyjścia i parkingu zebrały się grupki uczniów i Tomas miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Co prawda kiedy tylko spoglądał w stronę młodzieży, ta odwracała się udając, że rozmawia.
Tom znał to zachowanie z doświadczenia. Nieraz z przyjaciółmi zbierali się przed szkołą i czekali na jakieś wydarzenie. Zazwyczaj była to bójka. Nie pasowało mu jednak to, że nie miał zamiaru się z nikim bić, a jednak wszyscy patrzyli na niego, jakby był główną atrakcją.
W końcu przy wejściu zrobiło się głośniej, a najbliżej stojący uczniowie zaczęli coś szeptać. Może zwróciłby na to uwagę, gdyby ze szkoły nie wyszedł Luis i nie skupił na sobie jego myśli.
Wyglądał trochę inaczej niż wcześniej. Rzecz jednak w tym, że choć Tomas starał się jak mógł, nie potrafił wymyślić dlaczego. Po prostu był inny.
Luis zauważył go, kiedy tylko wyszedł ze szkoły. Od razu mu pomachał z dziwnym uśmiechem. Tomasowi wydawało się, że wszyscy spojrzeli w jego stronę. Jego intuicja mówiła mu, że został w jakiś sposób zmanipulowany, a ona rzadko się myliła. Mimo to odmachał Luisowi, na co kilka dziewczyn wznowiło ciche rozmowy.
Luis podszedł do niego, a Tomas, przyzwyczajony do zasad savoir vivre, odruchowo otworzył mu drzwi. I miał ochotę pacnąć się w czoło. Przecież Luis nie był kobietą! Najpewniej zaraz mu przywali, albo przynajmniej znów będzie dla niego chamski.
Już miał wyjaśniać, że to był odruch, kiedy Luis po prostu się uśmiechnął i wsiadł do samochodu.
- Dzięki - powiedział i zapiął pasy. Tom nie chciał wyjść na idiotę, stojąc przy otwartych drzwiach, więc cicho je zapiął i wsiadł od strony kierowcy. Kątem oka zobaczył jak uczniowie czatujący wcześniej przed szkołą zaczynają się rozchodzić. Dziwne.
- Luis, wiesz może dlaczego wszyscy zachowują się tak dziwnie? - spojrzał na chłopaka, chcąc wyczytać coś z jego twarzy. Nic jednak nie dostrzegł, więc powrócił do patrzenia na drogę.
- Nie mam pojęcia. Może dlatego, że jesteś nowy. Rzadko zmieniają nam się nauczyciele. Poza tym ja rzadko wracam z kimś innym niż Ann. Zdążyłem się przyzwyczaić, że jako brat dyrektora jestem czasem przedmiotem zainteresowania. Widzisz, jeszcze szkoły nie skończyłem, a już jestem sławny - Lui wyszczerzył się i odwrócił w stronę okna.
- To i tak było dziwne - mruknął cicho Tom, ale Luis już mu nie odpowiedział. Zatrzymali się na światłach przed jakimś popularnym barem i Lui zaczął komuś machać. 
Tom spojrzał w tamtą stronę i prawie przeklął. W ich stronę szedł wysoki, zielonooki mężczyzna. Miał posturę gladiatora i włosy koloru o ton ciemniejszego od włosów Ethana. Nim Tom zdążył zareagować, już siedział na tylnym siedzeniu, wkładając głowę między przednie siedzenia.
- No proszę, kogo moje rodzinne oczy widzą. Luis możesz mi powiedzieć dlaczego siedzisz z tym skurwysynem w jednym samochodzie? - powiedział pozornie spokojnym głosem. Tomas jednak doskonale go znał i wiedział co ten głos oznacza. I nie było to nic przyjemnego.
Rick Harenore był właścicielem firmy transportowej. Nie takiej zwykłej oczywiście, nie byłby Harenorem, gdyby w jakikolwiek sposób był zwykły. Otóż przewoził on różne rzeczy dla tych, których było stać na jego usługi. A nie było takich wielu. Wszyscy byli tajemniczymi, ważnymi osobistościami i wszyscy byli osobami o randze milionerów.
Tomas wiedział to stąd, że jeszcze przed "kłótnią" z Luisem, a co za tym idzie z Harenorami, był kierowcą w jego firmie. Nie miał pojęcia, co dokładnie znajduje się w samochodach Ricka, ale wiadomo było, że zbija na tym dużą kasę. Spotkał się kilka razy ze zleceniodawcami i nie wyglądali oni na zwykłych ludzi.
- Zamknij się Rick. Już się pogodziłem z Tomasem i nie mam zamiaru do tego wracać - powiedział Luis stanowczo i pewnie gdyby nie był bratem Ricka, już byłby w kilku kawałkach.
- Zamknę się dopiero jak zapłaci za swoje winy.
- Zacznij dopiero, jak ty zapłacisz za swoje. Za dwa tygodnie mija termin, a ja nie mogę się doczekać samochodu.
- Nie dam ci go. Nie umiesz jeździć.
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim rozwaliłeś mi laptopa. Poza tym jeżdżę równie dobrze jak wy.
- Taa, Tom, może cię nie lubię, ale nawet ja nie chcę, żebyś skończył w samochodzie, kiedy on prowadzi. Pod żadnym pozorem nie oddawaj mu kierownicy.
Spojrzałem pytająco na twarz Ricka. W oczy od razu rzuciła mi się blizna na jego lewym policzku. Miał kształt litery "V" i nikt nie miał pomysłu czym mogłaby być zrobiona. O Ricku mało wiedziała nawet jego rodzina.
- Zatrzymaj się tu - powiedział brat Lu, a Tomas zjechał na pobocze. Znajdowali się właśnie pośrodku niczego. W promieniu kilometra ciągnął się niewielki las i łąki, przez które biegła jedynie droga. Tomas i Luis nawet nie pytali, dlaczego Rick wysiada w tak dziwnym miejscu. Obaj doskonale wiedzieli, że i tak nie uzyskają odpowiedzi.
- Spróbuj jeszcze raz, a oderwę ci jaja i wsadzę do gardła - mruknął Rick na odchodne, a Luis warknął coś o traktowaniu go jak dziecko.
- Nie mam zamiaru - trzasnęły drzwi i mogli ruszyć w dalszą drogę.
Po pięciu minutach byli już na miejscu. Wysiedli z samochodu i udali się na górę. Rozstali się dopiero przed drzwiami, przy czym Luis powiedział, że wpadnie za pół godziny odebrać swoje zadość uczynienie w postaci postawionego piwa.
Tomas wszedł do mieszkania i włożył dwie zgrzewki piwa do lodówki. Miał nadzieję, że zdążą się schłodzić do przyjścia Lu.
Przejechał wzrokiem po pomalowanej dzień wcześniej ścianie i skrzywił się z niesmakiem. Farby, zamiast tworzyć kolorowe wzory,zlały się jedną wielką plamę, będącą dokładnym przeciwieństwem tego, co próbował osiągnąć. Nie potrzebnie się za to brał.
Ignorując swoją porażkę artystyczną, poszedł do łazienki wziąć prysznic. Skończyło się jednak na tym, że nalał wody do wanny, postanawiając wziąć szybką kąpiel. Mięśnie bolały go bez przyczyny, a zmęczenie dopadło, gdy tylko zanurzył się w ciepłej wodzie. 
Mógł się położyć wcześniej, ale ze zdenerwowania, poprzedniego dnia nie mógł zasnąć. Niby pospał kilka godzin, ale to i tak było za mało.
Kiedy więc tak leżał w wannie, otulony gorącą wodą, pachnącą płynem do kąpieli, jego powieki zaczęły się robić ciężkie. Nie minęła chwila, a spał, z głową i rękami przewieszonymi przez brzeg wanny.

         *                    *                   *

LUIS

Kiedy już wziął prysznic i przygotował się do szkoły, przy czym to pierwsze zajęło mu trzy razy więcej czasu, nadal zostało mu dziesięć minut. Nie mając nic do roboty, postanowił pójść do Toma trochę wcześniej. Zamknął drzwi na klucz i zapukał. Nikt jednak mu nie otworzył, więc pociągnął za klamkę. 
- Tom? - krzyknął zamykając za sobą drzwi. Nie dostał odpowiedzi.
 Już chciał wyjść, myśląc, że nikogo nie ma, kiedy jego uwagę przykuła ściana. Cała była pokryta różnymi kolorami farby, przy czym nie były to ładne plamy. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby ktoś zanurzył wałek we wszystkich farbach po kolei i zaczął malować.
Rozejrzał się po pokoju. Wszystkie meble były zakryte foliami, nie licząc łóżka, które po złożeniu chyba było kanapą. W każdym razie obok niego leżała duża foli, więc Luis wziął ją i przykrył posłanie.
Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co robi, wziął do ręki wałek. Otworzył puszki z farbami i na początek zanurzył połowę w szarej farbie. Po chwili namysłu, druga część wałka zanurzyła się w zielonej farbie.
Przejechał narzędziem po ścianie zostawiając na niej dwa kolorowe pasy. Po chwili wziął do ręki pędzel, zanurzył go w czerwieni i zamachnął się tak, że farba wylądowała na pasie szarości. 
Zaczął zanurzać wałek i pędzel z przypadkowych kolorach, a na ścianie stopniowo pojawiały się różne pętle i zawijasy.
W pewnym momencie zatrzymał się, a na jego ustach pojawił się uśmiech. I Luis był pewien, że gdyby ktoś go teraz zobaczył, zwiałby gdzie pieprz rośnie.
Pomachał jeszcze trochę pędzlem, by później zacząć malować na ścianie ozdobne litery. Miał tylko nadzieję, że Tom się nie wścieknie.
Jak na razie jego plan zemsty spełniał się punkt po punkcie. Większość szkoły już usłyszała plotki o orientacji nowego nauczyciela i jego związku z Luisem. Tomas nieświadomie mu pomógł, otwierając mu drzwi od samochodu. Niemal wtedy nie wybuchnął śmiechem. Jeżeli dobrze pójdzie, cała szkoła uwierzy w tą bzdurę w ciągu tygodnia. Nie szkodzi jeszcze dołożyć do tego pomalowanie ściany. Chociaż to chyba podchodzi pod przysługę. W końcu lepsze tak pomalowana, niż z tą plamą będącą na niej wcześniej.
W końcu zmęczony upadł na łóżko przykryte folią. Nie miał pojęcia gdzie się podział Tomas. Okazało się, że malowanie zajęło mu ponad dwie godziny, a mężczyzna dalej się nie pojawił. 
Jeszcze raz z uśmiechem spojrzał na ścianę, po czym zamknął oczy, postanawiając zaczekać na sąsiada w jego mieszkaniu. W ciszy jednak zasnął już po kilku minutach.


*                           *                           *

TOMAS

- Cholera - Tomas rozmasowywał bolący kark. W śnie musiał zmienić pozycję i obudził się z głową, zwisającą z brzegu wanny.
W dodatku było mu zimno, gdyż woda wystygła już całkowicie. Wyciągnął korek i wszedł pod prysznic, puszczając gorącą wodę.
Gdy już przestał się trząść, założył ubrania i wyszedł z łazienki. Od razu uderzył go zapach świeżej farby, więc z dezorientacją udał się do pokoju.
Kiedy tam wszedł, omal nie wybuchnął śmiechem. Cała ściana pomalowana chyba na wszystkie możliwe kolory. Nie byłoby to takie zabawne, gdyby zawijasy nie układały się w wielkie "Luis" napisane ozdobną czcionką. Wokół poodbijane były dłonie, a nawet stopy, delikwenta, który postanowił ozdobić mu ścianę.
Od śmiania się w głos powstrzymały go tylko nogi widoczne z przedpokoju. Podszedł więc do łóżka, dalej się uśmiechając. Tym razem jednak nie powstrzymał cichego śmiechu.
Na jego rozkładanej kanapie, a raczej folii ją przykrywającej, smacznie spał Lui, cały w kolorowe plamy. Jego ciuchy nadawały się już tylko do wyrzucenia, a twarz potrzebowała porządnego czyszczenia.
Odgarnął chłopakowi włosy, które przykleiły mu się do twarzy i spojrzał na spokojne oblicze.
Jego uśmiech powoli znikał, zastąpiony melancholijnym spojrzeniem. Do głowy zaczęły mu napływać wspomnienia z przed trzech lat.

- Emily, poznaj mojego przyjaciela, Tomasa - Etahan uśmiechnął się do niskiej blondynki. Była szczupła i miała ładne rysy twarzy. - Tomas, to moja nowa bratowa.
- Ooo, czyżby Luis w końcu się przemógł? - szepnął, kiedy dziewczyna na chwilę odeszła.
- Taa, w końcu się na to zdobył i teraz chodzi, jakby wygrał lamborghini. 
Zaśmiał się cicho i spojrzał w stronę drzwi w których właśnie pojawił się Lui. Wyglądał jakby przebiegł maraton, ale na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Cześć Em - podszedł do dziewczyny i przytulił ją, chowając twarz w jej włosy. Ona także go objęła, cichutko coś mówiąc.
Tomas poczuł się jakoś dziwnie. Nie chciał na to patrzeć. Tylko dlaczego? Może był zazdrosny? Nie, przecież znał tą dziewczynę od pięciu minut! Ale jednak nie miał ochoty patrzeć jak ściska się z Luisem. Coś się w nim gotowało, gdy to robił.
- Tom, wszystko w porządku? Ta szklanka zaraz pęknie - Ethan wyjął mu z ręki szklankę z colą  i odłożył ją na blat.
- Przepraszam, przypomniało mi się, że muszę coś zrobić. Możemy odłożyć spotkanie na jutro?
- Jasne. Idź i zrób to szybko, bo wyglądasz jakbyś miał rozstrój żołądka.
- Taa, do jutra - wziął swoje rzeczy i ruszył do wyjścia.
- Pa, Tom! - usłyszał jeszcze głos Luisa, odkrzyknął coś w odpowiedzi i wyszedł z domu Harenorów.

- Tom, ja nie mogę. Przecież jestem z Luisem - Emily miał naprawdę duże wyrzuty sumienia, co jednak nie przeszkadzało jej jęczeć, kiedy przygryzał jej skórę na szyi.
- Lui to jeszcze chłopak, zakochał się tylko na chwilę. Pewnie niedługo mu przejdzie i co wtedy zrobisz?
- Ale ja..
- Emi, proszę cię, spotkajmy się jutro na obiedzie i wtedy o tym porozmawiamy. Będziesz mogła zamówić co tylko zechcesz - przejechał nosem po jej policzku, by po chwili pocałować ją w usta.
- A co jeśli Luis się dowie?
- Kochasz go?
- Ja nie...
- Kochasz go, czy mnie?
- C-ciebie...
- Więc proszę, porozmawiajmy o tym jutro. Dzisiaj jest tylko nasze - jego ręce zawędrowały pod jej bluzkę. 
Jego ruchy były mechaniczne. Wiedział jak zaspokoić kobietę, przy okazji samemu czerpiąc przyjemność. Mimo to nie czuł się dobrze. Może udawał, że jest inaczej, ale czuł, że coś jest nie tak. Ale co mogłoby być? Udało mu się. Rozkochał w sobie dziewczynę o którą był zazdrosny, więc dlaczego czuł, że dalej jest sam? I czemu dopadały go te fale wyrzutów sumienia?

- Emi, jednak przyszłaś - Tom pomógł jej rozebrać płaszcz.
- Musiałam. Chce zerwać z Luisem i być z tobą.
- Jesteś pewna? - uśmiechnął się do niej, starając się wyglądać na szczęśliwego.
- Tak. Tylko ciebie kocham - podeszła do niego i objęła go za szyję, delikatnie całując. Oddał pocałunek, ale w pewnym momencie zamarł.
Za oknem dostrzegł patrzącego wprost na nich Luisa. Jego ramiona opadły, reklamówka wyślizgnęła się z ręki, a usta uchyliły się w niedowierzaniu. Tomas był daleko, ale był prawie pewien, że dostrzegł łzy w szmaragdowych oczach. Na ten widok coś się w nim złamało. Miał ochotę odepchnąć od siebie dziewczynę i iść przeprosić swojego, jakby nie było, przyjaciel. Nie zrobił tego jednak. Nie miał powodu. Musiał być z Emily, bo tylko to da mu szczęście. Więc dlaczego czuł się tak podle?
- Em, przepraszam, muszę iść. Spotkamy się później - wyszedł nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Co się z nim działo?

Co się z nim wtedy działo?
Tomas dalej nie znał odpowiedzi. Teraz, kucając przy śpiącym Luisie, starał się wymyślić jakiś powód dla tego, jak podle potraktował przyjaciela. Przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Zasada nietykalności dziewczyn kumpla, zawsze była dla niego święta. A jednak odbił Luisowi dziewczynę. Dwa razy. Co mu strzeliło do głowy?
- Mmm - mruknął Luis, zbliżając policzek do ręki Toma, którą nieświadomie głaskał go po twarzy. Zabrał ją szybko i spojrzał na Lu. Na szczęście dalej spał, ściskając w dłoni pobrudzony farbą pędzel. 
Nagle w pokoju rozbrzmiał dzwonek komórki. Jak najszybciej mógł, Tomas zerwał się z miejsca i kliknął zieloną słuchawkę, przechodząc do przedpokoju.
- Słucham? Dobrze. Będę za piętnaście minut - rozłączył się i ściszył dźwięk w telefonie.
- Kto to? - usłyszał zaspany głos i ujrzał Luisa, wychodzącego z pokoju.
- Obudziłem cię? To tylko kolega. Potrzebuje małej pomocy - skłamał i zaczął ubierać buty. - Muszę iść. Możemy przełożyć spotkanie na kiedyś? Zresztą ty, artysto, potrzebujesz porządnej kąpieli. Nie chciałbym być tobą i zmywać tej zielonej farby z włosów.
- O cholera - spanikowany Luis nałożył buty i wybiegł z mieszkania.
- Dzięki za pomalowanie ściany - krzyknął jeszcze za nim Tom, w odpowiedzi słysząc głośny śmiech. Uśmiechnął się i wyszedł. Miał kolejną rzecz do zrobienia.


czwartek, 5 marca 2015

Nowy blog

Cześć!
W związku ze zmianami polityki Blogspota (jeśli nie wiesz o co chodzi, kliknij tutaj ), założyłam nowego bloga na WordPress. Zapiszcie sobie ten link, w razie gdyby blog stał się niedostępny, bądź zniknął : https://opowiadaniagenuineyaoi.wordpress.com/
Nie zwracajcie uwagi na to, że jest tylko jeden post, bo jeszcze wszystko pozmieniam, pomijając adres :) Jeżeli ten blog nie zostanie usunięty, będę prowadziła dwa :) W razie czego podaje jeszcze swój e-mail : genuine22000@gmail.com
Nie widzę sensu w tych zmianach. Jeżeli ktoś będzie chciał coś znaleźć, to to znajdzie bez względu na ograniczenia bloggera. Mogliby się zająć stronami pornograficznymi, a nie blogami takimi jak mój i wielu z Was.
Mimo wszystko lepiej się zabezpieczyć :D
Pozdrawiam <3

poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 2

INFORMACJA
Cześć :) W związku ze zmianami na Bloggerze mam zamiar założyć drugiego bloga na WordPress. Ten blog będzie oczywiście kontynuowany, jeżeli Blogspot mi na to pozwoli. Moim zdaniem te zmiany nie mają związku z blogiem zarówno moim jak i innych Bloggerek. Cóż jednak zrobić? Na wszelki wypadek przeniosłam się także na Wattpada. Możecie mnie tam znaleźć pod nazwą genuine22. Jeżeli macie jakieś pytania, bądź gdyby ten blog zniknął, zostawiam Wam także mój e-mail : genuine22000@gmail.com.
Na poprawę humoru kolejny rozdział, który na pewno co poniektórych zaskoczy :)
Miłego czytania <3


LUIS

Luis wszedł do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Emocje w nim buzowały, a umysł chyba się przegrzał, bo chłopak nie mógł sklecić żadnej sensownej myśli. Rzucił plecak na szafkę, stojącą przy drzwiach, a kurtkę powiesił na wieszaku. Z przyzwyczajenia rozejrzał się po niewielkiej kawalerce, przejeżdżając wzrokiem po zielonych ścianach.
Jeden pokój w którym znajdowało się rozkładane łóżko, dwa fotele, telewizor, szafa i kilka innych, niezbędnych rzeczy, całkowicie spełniał jego wymagania. Kuchnia nie była mikroskopijna, więc na nic nie narzekał, mimo, że mieszkanie nie było duże. Na upartego mogłyby w nim mieszkać dwie osoby, ale Lu nie chciał mieć współlokatora. Może obniżyłoby to jego rachunki, ale pozbawiłoby go też spokoju, który był mu bezwzględnie potrzebny. Zwłaszcza teraz.
Opadł na łóżko, którego na szczęście rano nie pościelił i zaczął zastanawiać się nad złośliwością tego świata.
Przez trzy lata starał się zapomnieć, wyzbyć się tego absurdalnego uczucia, które sprawiało same problemy. I udało mu się, a przynajmniej to sobie wmawiał. Póki nie zobaczył go stojącego przed nim, z tym swoim wkurzającym uśmiechem i brązowymi oczami, przypominającymi gorącą czekoladę. 
Miał wrażenie, że komuś bardzo podpadł. W końcu coś musiał zrobić, że zasłużył na takie męczarnie. 
Zasłonił oczy dłońmi, usiłując powstrzymać wewnętrzną burzę. Dziękował tylko za to, że nie jest już dzieckiem, niepotrafiącym panować nad swoimi emocjami.
Z jego rozterek ktoś mógłby wywnioskować, że jest zakochany w Tomie. Nic bardziej mylnego. Nienawidził go. Szczerze, naprawdę nienawidził. Co prawda był biseksualny, ale niczego to nie zmieniało.
Co było tego powodem? Oczywiście miłość. Nie była to jednak historia w stylu "po odrzuceniu zamienił miłość na nienawiść". W grę wchodziła dziewczyna. Pierwsza dziewczyna jaką Luis kochał.
To było kilka miesięcy przed wyjazdem Tomasa. Luis od pół roku był niezmiernie szczęśliwy, gdyż w końcu znalazł sobie dziewczynę. Była w jego wieku, chodzili razem do klasy. Emily, bo tak miała na imię, była jego przyjaciółką odkąd skończyli podstawówkę.
Kiedy Lui zdobył się na odwagę i wyznał jej swoje uczucia, a ona powiedziała, że je odwzajemnia, czuł się jakby zamieszkała w nim cała radość tego świata. 
Czas mijał mu szybko, wypełniony spotkaniami z Emily i myśleniem o niej. W końcu zaczęli się do siebie zbliżać. Zaczęło się od pocałunków, skończyło na pierwszych nocach spędzonych razem.
Luis naprawdę ją kochał. Poświęcał jaj każdą wolną chwilę, uczył się dla niej wierszy i piosenek. Nawet uczęszczał na lekcje grania na gitarze! W końcu postanowił przedstawić ją rodzinie. Mama i tata byli nią zachwyceni, tak jak i cała reszta rodzinki. 
Wszystko było idealnie, dopóki Ethan nie przedstawił jej Tomasowi. Luis miał wtedy ledwo szesnaście lat. Od razu zobaczył jak Emily na niego patrzy, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Mimo jego starań pewnego dnia, kiedy szedł przez miasto zobaczył Em, wchodzącą do restauracji. Chciał wejść za nią i się przywitać, ale zobaczył ją przez okno. Całującą się z Tomasem, jakby robili to od zawsze.
Z początku jej o tym nie powiedział, chcąc zobaczyć, czy się przyzna i uczciwie z nim zerwie. Kiedy jednak po kilku dniach przyszła do niego i się przytuliła, zapytał ją o to. Nie krzyczał, nie denerwował się. Był zbyt przerażony możliwością jej utraty. I wtedy jego serce się rozpadło. Powiedziała mu, że już go nie kocha, że tylko jej się wydawało, że teraz wie, że to był błąd.
Luis starał się z tym uporać i w końcu mu się udało. Znalazł sobie kolejną dziewczynę i zaczął się w niej zakochiwać. I co się wtedy stało? Poznała Toma i historia się powtórzyła, z małymi różnicami. Camile od razu napisała list i zostawiła go na wycieraczce Luisa.
 Wtedy znienawidził Toma i odkrył, że jest biseksualny. W barze poznał przystojnego faceta, który zaprosił go na drinka. Przeklinając kobiety, w przypływie chwili umówił się z nim i tak zaczęli się spotykać.
Luis otrząsnął się z nieprzyjemnych myśli i wstał z łóżka. Wydawało mu się, ze już dawno wybaczył Tomowi, ale gdy go zobaczył, część urazy powróciła. Jego nadzwyczajna pamięć nie pozwoliła mu o tym zapomnieć.
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie rozpoznał go. Może to trochę dziwne, ale znał sposoby pukania swojej rodziny i sąsiadów.
Chłopak udał się do drzwi i poprawiając rozpuszczone włosy, pociągnął za klamkę. Przeklął w duchu, że nie sprawdził kto stoi za drzwiami. Ale z jakiej paki mógł się go spodziewać?!
- Tom?! Znowu? Czy ty mnie kurwa śledzisz?!
Mężczyzna spojrzał na niego zdezorientowany. Miał szczęście, że wyglądał na zaskoczonego widokiem Lu, bo chłopakowi już się otwierał nóż w kieszeni. Jakim cudem widok jednego człowiek może kogoś tak wkurzać?
- Lui, spokojnie. O co ci chodzi z tym śledzeniem? Po co miałbym to robić? 
- Gówno mnie to obchodzi. Czego chcesz?
- Właśnie się wprowadziłem obok i chciałem się zapytać, czy któryś z sąsiadów nie ma wiertarki. Moja przed chwilą wysiadła.
Luis westchnął żeby się trochę uspokoić. Ten dupek będzie mieszkał obok! Opanował się trochę, nie chcąc wyjść na totalnego idiotę i niechętnie zaprosił Toma skinieniem głowy. Nie będzie chamem i pożyczy mu tę przeklętą wiertarkę.
- Ratujesz mi życie - Tom uśmiechnął się do niego, sprawiając że Luis westchnął ze zrezygnowaniem. Jak mógł go nienawidzić, kiedy Tom cały czas był dla niego miły. Mimo to nie zamierzał przestawać. Może tylko trochę spuści z tonu. - Oddam wieczorem, dobrze?
- Jak sobie chcesz, tylko mi jej nie rozwal.
- Nie martw się, zadbam jak o własną - posłał mu kolejny uśmiech i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Kiepskie pocieszenie zważywszy, że swoją rozwaliłeś - mruknął Luis do siebie i udał się do łazienki.


*                *                 *
TOMAS

Zamknął za sobą drzwi i westchnął głośno. Ta wrogość Luisa niezmiernie go frustrowała. Niby wiedział, że zasłużył, w końcu zachowywał się jak dupek, ale to było lata temu! To nie powód żeby nienawidzić człowieka przez całe życie. Przecież nie zabił nikogo, tylko odbił Luisowi dziewczynę. No, może dwie.
Tomas podszedł do ściany i ze złością zaczął wiercić. Kiedy już wszystkie dziury były na swoich miejscach, rozejrzał się po pokoju. Zostało mu jeszcze sporo do zrobienia, a nie ma dużo czasu. W końcu za dwa dni wpadną starzy znajomi.
Odłożył wiertarkę i zaczął malować. Nie należał do osób lubiących prostotę, toteż przy jego nogach stało kilkanaście puszek z farbą. Starał się jak mógł wymyślić coś kreatywnego, ale jak na złość, nie miał żądnego pomysłu. W końcu spojrzał na ścianę, na której namalowane były różne zawijasy. Totalna beznadzieja. Rzucił pędzle na podłogę i się przeciągnął. Spojrzał za ono i niemal się zdziwił, kiedy zobaczył, że jest już całkowicie ciemno. W pokoju cały czas paliło się światło.
Wziął szybki prysznic, by zmyć z siebie resztki farby i narzucił na siebie jakieś spodnie. Chwycił za wiertarkę i wyszedł z domu, nie zamykając drzwi na klucz. 
Zapukał do drzwi obok i o mało nie dostał zawału, gdy te natychmiast się otworzyły. Stłumił śmiech na widok Luisa, który wyglądał dość niecodziennie.
Miał na sobie fioletowy szlafrok w różowe serduszka, co samo w sobie wyglądało zabawnie. Dodając do tego kucyka na boku, kapcie w kształcie słoni, sięgające do połowy łydek i dziwną, różową substancję wokół ust, naprawdę ciężko było się nie śmiać. To cud, że ograniczył się tylko do uśmiechu.
- Czego się tak szczerzysz, co? - odsunął się trochę, wpuszczając Toma do środka. 
Szatyn kątem oka dostrzegł lustrujące go spojrzenie chłopaka. Zatrzymało się ono na jego nagim brzuchu, co w gruncie rzeczy często się zdarzało. Mógł się pochwalić całkiem niezłymi mięśniami, które objawiały się mocno zarysowanym kaloryferem.
- Ciężko się nie szczerzyć, kiedy otwierasz tak ubrany.
- Ja przynajmniej mam ciuchy, których tobie najwyraźniej brakuje - warknął, wskazując na jego tors. Tom zauważył, że Lui na sekundę zawiesił na nim wzrok. Uśmiechnął się na ten widok. Pewnie chłopak mu zazdrościł.
Poszedł za Luisem w głąb mieszkania i obserwował jak chłopak kładzie się na łóżku i wcina lody truskawkowe, które najwyraźniej były tajemniczą substancją. Widocznie skończył właśnie oglądać jakiś film, bo na ekranie telewizora widniały napisy końcowe.
- Po co tu włazisz? Zostaw wiertarkę w przedpokoju - Luis ani na chwilę nie spuszczał z tonu, każdym słowem podkreślając niechęć do Toma.
- Lui weź już się tak na mnie nie gniewaj - mruknął szatyn i od razu tego pożałował. W oczach Luisa zapaliły się groźne ogniki.
- Ależ ja się nie gniewam. Po prostu cię nienawidzę, a to spora różnica. Gniew z czasem mija - powiedział z pozoru obojętnie, ale Tomas usłyszał jad w jego słowach i wolał już nic nie mówić.
- Dziękuję za pożyczenie wiertarki - odłożył narzędzie we wskazane miejsce i utworzył drzwi. Przed ich zamknięciem jednak zatrzymał się. - Luis?
- Czego?
- Przepraszam - powiedział i nie czekając na reakcję, wyszedł na korytarz.
Po kilku sekundach był już w domu. Spojrzał z grymasem na swoje nieudane dzieło i machnął na nie ręką. Może jutro coś mu przyjdzie do głowy.
Usiadł na kanapie, wcześniej zdejmując z niej folię ochronną, którą założył na czas wiercenia i malowania. Chwycił za papiery potrzebne mu do prowadzenia lekcji i zaczął czytać. Miał jutro dwie lekcje z klasą Luisa, co pewnie za bardzo mu się nie spodoba.
Czytając materiały, nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się późno. Ledwo co powieszony zegar wskazywał na godzinę dwudziestą trzecią, toteż odłożył rzeczy do teczki, którą jutro miał wziąć i poszedł wziąć prysznic.
Dwadzieścia minut później wyszedł z łazienki i ścieląc łóżko, włączył telewizor. W duszy dziękował poprzedniemu właścicielowi za prawie pełne wyposażenie mieszkania. Dzięki temu od razu mógł podpiąć sprzęty i wnieść rzeczy, nie bawiąc się w układanie pieca, pralki czy szaf.
Obejrzał kawałek filmu, zanim powieki zaczęły mu ciążyć. Wyłączył telewizor i zamknął oczy, zastanawiając się jeszcze jak sprawić, by Lui znów uważał go za przyjaciela, którymi byli zanim Tom oszalał i zachciało mu się dziewczyn kumpla.

*                     *                      *

LUIS

Luis wybiegł z bloku, w myślach kląc na ten piekielny budzik. Nie możliwe że dzwonił, bo gdyby tak było, Luis nie obudziłby się piętnaście minut przed rozpoczęciem lekcji. I nie musiałby biec ze świadomością, że i tak nie zdąży. Mimo to, kiedy do dzwonka pozostało pięć minut, musiał przystanąć by złapać oddech. Pozostało mu jakieś dwadzieścia minut szybkiego kroku, więc choćby biegł sprintem i tak się spóźni na biologię. Znowu. Na szczęście miał ich tylko cztery, w tym trzy w poniedziałek, a więc już za nim. Jeszcze jedna lekcja i w tym tygodniu będzie miał błogi spokój.
Miał właśnie przebiegać przez ulicę, kiedy ktoś na niego zatrąbił. Kątem oka dostrzegł samochód i westchnął zrezygnowany. Ze złością otworzył drzwi i wsiadł do srebrnego maserati. Nie miał pojęcia jakim cudem kogoś było stać na taki samochód. I jakim cudem on go posiadał.
- Hej - mruknął niechętnie i wygodnie umościł się na fotelu.
- Cześć - odpowiedział Tom i wyczuwając niechęć Luisa do rozmowy, przezornie zachował milczenie, aż dojechali do szkoły. Uczniowie, którzy zobaczyli cudny pojazd, zebrali się w grupkę i zaczęli o czymś dyskutować. Kilku z nich ze zdziwieniem spojrzało na wysiadającego Luisa.
- Super, teraz sobie coś pomyślą - mruknął lekko się krzywiąc.
- Co niby mieliby pomyśleć? - Tomas spojrzał na niego ze zdziwieniem. Lui aż uśmiechnął się do siebie. Ten palant o niczym nie wiedział. W głowie zaczął mu rozkwitać piękny plan zemsty na Tomie.
- A nic, nic. O której kończysz? - Lui uśmiechnął się słodko, ukazując dołeczki w policzkach. Tom spojrzał na niego podejrzliwie.
- Czyżbyś chciał mnie wykorzystać?
- Nie ciebie, tylko twój samochód. To o której?
- Mam siedem lekcji, nie wiem o której są dzwonki, więc...
- Super,  czternasta trzydzieści, poczekaj na mnie dziesięć minut - Luis niby mimochodem przejechał dłonią po ramieniu Tomasa i zostawił go skonfundowanego na parkingu, udając się do klasy.
- Luis! Zabiję cię!
- O-o - przyspieszył kroku, uciekając przed siostrą, która właśnie szła za nim przez korytarz, wytwarzając wokół siebie aurę śmierci.
- Nawet się nie waż!- krzyknęła, ale Luis już wszedł do klasy Wydry, który spiorunował go wzrokiem, i usadowił się na swoim miejscu.
Wtem zabrzmiał dzwonek i Luis poczuł się bezpieczny. Przynajmniej do następnej  przerwy, w czym utwierdził go wzrok Ann, która właśnie wchodziła do klasy.
Przez ten cały pośpiech znów zapomniał jej napisać, że zaspał, tak więc nieświadomie ją wystawił. A ona bardzo tego nie lubiła.
- Haremore.
- Tak?
- Słucham? - odpowiedzieliśmy równocześnie, na co po raz kolejny zostałem zabity wzrokiem.
- Luis - uściślił Wydrzyński z mściwym uśmiechem. - Do odpowiedzi.
Lui westchnął i wstał, udając się pod tablicę. Na innych lekcjach odpowiadał przy ławce, jedynie wstając. Na biologii jednak Wydrzyński wymagał, by Luis stawał tuż przy jego biurku, nie mając notatek w zasięgu ręki. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. I tak odpowie na minimum czwórkę.
Kilka pytań później Wydrzyński miał twarz czerwoną ze złości, a Luis niemal się uśmiechał na ten widok. Odpowiedział bezbłędnie na wszystkie pytania, rozwijając je w każdych możliwych aspektach. Skończyło się na tym, że zostało pięć minut lekcji, a Lui siadał w ławce z wpisaną do zeszytu piątką, przy której widniał minus, zajmujący niemal połowę strony.
- Dwadzieścia osiem i dziewięć - powiedział tylko Wydra i zadzwonił dzwonek.
Luis niemal w sekundzie znalazł się przy drzwiach, ale w ostatniej chwili zatrzymał go głos Ann.
- Jeżeli teraz przede mną uciekniesz, mama dowie się o bardzo specyficznej sytuacji, którą widziałam dzisiaj przed szkołą. Na pewno będzie szczęśliwa.
Niestety, chcąc, nie chcąc musiał się zatrzymać. Czekał więc, aż jego siostra spakowała się i wzięła go pod ramię, wlokąc na zewnątrz pod dużą brzozę, rosnącą na terenie szkoły.
Po pięciominutowym wykładzie na temat spóźnialstwa i nie przychodzenia na spotkania, Ann spojrzała na niego wyczekująco.
- No co?
- Gadaj! Myślisz że skróciłam swoją tyradę, żeby na ciebie popatrzeć? Coś ty znowu wymyślił?
- Nie mam poję...
- Nawet nie próbuj. Wyśpiewasz mi teraz wszyściutko, co dotyczy ciebie i Tomasa, który nie wiadomo dlaczego cię podwiózł.
Luis zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu spierać się z Ann, bo cokolwiek by nie powiedział i tak przegra.
- Dobra, słuchaj, bo nie będę powtarzał. Pamiętasz co mi zrobił?
- Taa, odbił tę dziewczynę po której tyle rozpaczałeś. Jak ona miała, Emily?
- Dwie dziewczyny - Luis kiwnął głową na potwierdzenie imienia i kontynuował. - Mam zamiar się zemścić. A ty mi w tym pomożesz.
- Mnie w to nie mieszaj. Na czym w ogóle polega ten twój plan?
- Otóż pan-odbijacz...
- Pan-odbijacz? Serio? Nie masz nic lepszego? - Ann skrzywiła się z niesmakiem.
- Masz rację, w myślach brzmiało lepiej. Otóż Tomas nie jest świadomy jednej, dość istotnej rzeczy. A mianowicie nie wie o mojej orientacji.
- I jak to, że lubisz i chłopców i dziewczynki ma nam pomóc?
- Normalnie, nie przerywaj. Mam zamiar sprawić, że wszyscy będą myśleli, że jest gejem.
- Czy wtedy nie pomyślą czasem że ty też jesteś?
- A myślisz, że jest w szkole osoba, która o mnie nie wie?
- Punkt dla ciebie. Ale skoro wszyscy wiedzą, to ktoś w końcu puści farbę
- Tutaj właśnie wkraczasz ty. Pójdź do tego swojego klubu plotkarek i powiedz, że Tom jest gejem i oblewa każdego, kto choć napomknie o orientacji jego, bądź jego ukochanego, którym mam być ja.
- To najgorszy plan jaki w życiu słyszałam. Poza tym ty nawet nie potrafisz być dla niego miły.
- Oczywiście, że potrafię. Wczoraj pożyczyłem mu wiertarkę.
- I tak uważam, że to nie wypali.
- Nie gadaj tylko leć powiedzieć dziewczynom. Jak dobrze pójdzie za godzinę już wszyscy będą o tym wiedzieć. Możesz też napomknąć coś o tym, że wracamy razem do domu - Luis uśmiechnął się diabolicznie i pocałował siostrę w policzek, dziękując jej i nie dając szansy by zaprotestowała.
Z uśmiechem na ustach poszedł pod następną salę i niemal roześmiał się, gdy okazało się, że ma historie. Wszedł do klasy, wcześniej sprawdzając czy Tom jest w środku. Usiadł w pierwszej ławce, tuż przy biurku, by być jak najbliżej starego "przyjaciela".
- Dzień dobry, nauczycielu - posłał mu słodki uśmiech, na co Tom zmarszczył brwi.
- Lui, dobrze się czujesz? Twoje zachowanie jest dziwne.
- Cóż, właśnie tak się zachowuję, kiedy kogoś nie nienawidzę.
- Więc w końcu zapomniałeś o tym głupim incydencie?
- Dwóch i nie, nie zapomniałem. Po prostu nie będę zachowywał się jak dziecko. Urazy nie chowaj, ale nigdy nie zapominaj. Święta zasada. 
- I co teraz? Tak po prostu mi wybaczysz?
- Pod warunkiem, że postawisz mi kilka piw. Nie ma nic za darmo.
Tomas spojrzał na niego podejrzliwie ale w końcu skinął głową. Luis zaśmiał się w duchu. Niczego się nie domyślał, a to wróżyło dobrze jego planowi. Zemści się, a Tom nie będzie nawet o tym wiedział. Ciekawe kiedy się zorientuje, że wszystkie dziewczyny unikają go, sądząc, że jest gejem.
Zapowiada się słodka zemsta.