poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 7

Przepraszam Was z opóźnienie, ale właśnie wróciłam z wyjazdu i zobaczyłam, że rozdział się nie dodał :( Nie mam pojęcia dlaczego. Ustawiłam tak jak zawsze, ale niestety nie zadziałało. Cóż, czytajcie, a je lecę, się rozpakować :) I Wesołych Świąt!!! Póki jeszcze są :)


LUIS
 Ocknął się w zimnej celi, z zaskoczeniem rozglądając się po pomieszczeniu. Z początku nie rozumiał co się stało. Wokół niego zebrało się kilkanaście osób, przeróżnych narodowości. Chciał wstać, ale jego nogi przywiązane były do krzesła, a ręce spętane za oparciem.
- Tomas?! - krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział.
Ludzie wokół zaczęli coś mówić, ale Luis był jeszcze zbyt otumaniony, żeby cokolwiek zrozumieć. Krzyknął ponownie, ale nie usłyszał znajomego głosu.
Potrząsnął głową i wykręcił dłonie, w kilkanaście sekund uwalniając je z węzłów. W duchu dziękował starszym braciom, za survival jakim było całe jego dzieciństwo. Nie było mowy, żeby jakieś sznury go zatrzymały. Poza tym nawet Michael potrafił lepiej kogoś związać.
- Patrzcie, uwolnił się! - szepnęła jedna z kobiet, na co dwóch mężczyzn spojrzało w jego stronę. Zaczęli rozmawiać po hiszpańsku, ignorując resztę, która najwyraźniej kompletnie ich nie rozumiała.
- Ciszej! - szepnął Luis, gdy usłyszał zbliżające się kroki. Powiedział to takim tonem, że nikt nie musiał rozumieć słów, by wiedzieć o co mu chodzi.
Wszyscy natychmiast umilkli, a Luis zapobiegawczo chwycił sznur, którym związane były jego ręce i opuścił głowę, by wyglądało jakby w ogóle się nie obudził.
- Dalej śpi - powiedział męski głos po rosyjsku, na co odpowiedział u inny, bardziej tubalny.
- Zaraz zobaczymy - mężczyzna nabrał powietrza po czym krzyknął po hiszpańsku do kobiety, która wcześniej zauważyła poczynania Luisa. - Obudził się?!
- N-nie. Wciąż jest nieprzytomny - odpowiedziała ta, lekko drżącym, ale pewnym siebie głosem.
Luis w duchu podziękował jej za przykrywkę. Po ciszy jak nastała wiedział, że reszta także go nie wyda. W głowie powoli rodził mu się pewien plan.
Uchylił powiekę i kiedy upewnił się, że włosy zasłaniają jego oczy, otworzył je. Przez białe kosmyki dostrzegł klucze u pasa jednego z Rosjan. Niewątpliwie któryś z nich pasował do krat za którymi się znajdowali.
Po kilku minutach, strażnicy wyszli, zamykając za sobą ciężkie, metalowe drzwi. Luis poczekał jeszcze kilka sekund i upewniając się, że nikt nie zamierza wchodzić do środka, puścił sznur i rozwiązał swoje stopy.
- Dziękuję - zwrócił się do Hiszpanki w jej języku, na co ta skinęła głową.
- Nie masz za co dziękować. Uwolnij nas, a mu będziemy dziękować tobie - mężczyźni obok niej pokiwali głowami.
- Czemu oczekujesz, że dam radę was stąd wyprowadzić? Ludzie, ja nawet nie wiem co się tu dzieje! - Lui, lekko wytrącony z równowagi zaczął się rozglądać.
- Słyszeliśmy o czym rozmawiali Rosjanie. Adalberto rozumie ich język - kobieta wskazała głową na siedzącego teraz Hiszpana.
Był on dosyć niski i przeraźliwie chudy. Luis miał nadzieję, że nie schudł tak w tej celi. Jego towarzysz był już nico bardziej rosły, aczkolwiek wyglądał bardziej na takiego, co siedzi przed biurkiem i grzebie w papierach.
Widać było, że kobieta wypowiada się w ich imieniu i jest ich swego rodzaju przywódczynią. Wyglądało to nieco dziwnie z ważywszy na to, że kobieta miała nieco ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, czarne włosy, spięte w koka i wygląd gospodyni domowej. Luis jednak, biorąc pod uwagę niewinny wygląd jego mamy, nie ufał pozorom. W oczach Hiszpanów widział pełne zaufanie do kobiety.
Luis rozejrzał się wokół i dostrzegł wpatrzone w niego kilkanaście par oczu. Jedne patrzyły z zainteresowaniem, inne se strachem, a jeszcze inne z obojętnością.
Białowłosy dostrzegł dwóch Azjatów i miał cichą nadzieję, że są oni albo Japończykami, albo Chińczykami, bo inaczej raczej się nie dogadają. Reszta pochodziła raczej z Europy, bądź Ameryki. Nie licząc kobiety, stojącej z tyłu, z opuchniętymi oczami i wielkim siniakiem na policzku. Luis dostrzegł w niej uderzające podobieństwo do Otgoo.
Z lekkim uśmiechem podszedł do kobiety i mruknął ciche powitanie. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona jego znajomością języka, ale odpowiedziała zachrypniętym głosem.
- Jesteś mamą Otgoo, prawda? - zapytał Luis, a twarz kobiety nagle się rozjaśniła. - Nic mu nie jest, zdołał uciec. Oprócz obdartych kolan, jest cały i zdrowy.
Twarz kobiety rozjaśnił uśmiech ulgi, tak wielkiej, że wydała się Luisowi o dwadzieścia lat młodsza. Dopiero teraz dostrzegł, że może mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Kobieta zaczęła płakąc, przytulając sie do Luisa, a on jej na to pozwolił. Dwie minuty później kobieta uspokoiła się i spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Dziękuję - powiedziała i ukłoniła się. Luis zrobił to samo i spojrzał na dwóch Azjatów, którzy coś szeptali.
- Mówicie po angielsku? - zapytał, a jeden z nich skinął głową.
- Ja tak, mój przyjaciel rozumie co mówisz, ale ciężko mu odpowiedzieć.
- Dobrze, czy reszta też zna angielski? - zwrócił się do ogółu, ale tylko kilka osób potwierdziło. - Możecie podnieść ręce? Chciałbym się dowiedzieć kto mnie nie rozumie.
Hiszpanka podniosła rękę, podobnie jak Azjaci i sześciu innych ludzi w pomieszczeniu. Luis naliczył czterech, którzy się nie zgłosili. Wśród nich byli dwaj Hiszpanie, mama Otgoo, młodo wyglądająca kobieta z długimi blond włosami.
- Będę tłumaczem dla moich ludzi, jeśli trzeba - odezwała się Hiszpanka, a Luis kiwnął głową.
- Jak ci na imię?
- Adoria.
- Dziękuję, twoja pomoc bardzo mi się przyda.
Luis podszedł do blondynki, mającej około czterdziestu lat. Kobieta w ogóle nie zwracała na niego uwagi, cały czas zerkając w przeciwny kąt sali. Luis podążył za nią wzrokiem i z dumą zauważył jeszcze jednego człowieka.
Siedział tam czarny mężczyzna, z jedną ręką podpartą na kolanie, a drugą zwisającą bezwładnie wzdłuż boku. Wyglądał jakby cierpiał.
Kobieta w końcu spojrzała na niego smutnym wzrokiem. Luis zaczął wymieniać nazwy języków, ale kobieta tylko kręciła głową. W końcu wskazała na swoje uszy, a później gardło, co Luis z ulgą zrozumiał.
"Jesteś głuchoniema" pokazał, a ona kiwnęła głową.
"Rozumiesz mnie?" zapytała gestem, a Luis przytaknął.
"Musisz mu powiedzieć, że chce mu pomóc. Ma wybity bark, ale nie chce mnie do siebie dopuścić" kobieta wskazała na czarnego mężczyznę.
"Skąd wiesz?"
"Jestem lekarzem" odpowiedziała i pociągnęła Luisa do mężczyzny. Ten tylko spojrzał w ich stronę, po czym znów wbił wzrok w podłogę.
Luis odezwał się po angielsku, jednak nie przyniosło to skutków. Zaczął więc mówić po kolei w językach, które znał, aż w końcu dotarł do francuskiego.
- Rozumiesz mnie? 
Mężczyzna w końcu spojrzał na niego i kiwnął głową. 
- To jest... - Luis uświadomił sobie, że nie wie nawet jak ma na imię stojąca obok kobieta. Odwrócił się do niej i zapytał.
"Amithi, mam na imię Amithi" odpowiedziała po chwili, a Luis kontynuował swoją wypowiedź.
- Amithi jest lekarzem i może ci pomóc z ręką. Mówi, że to nic poważnego, więc może ci po prostu nastawić rękę.
- Więc ona cały czas chciała tylko tego? - mężczyzna uniósł wysoko brwi i spojrzał na kobietę bardziej przychylnie. - Jeśli możesz, powiedz jej, że chętnie przyjmę jej pomoc. 
Luis przekazał jego słowa i "wysłuchał" dokładnych instrukcji na temat tego w jaki sposób ma nastawić mężczyźnie bark.
"Ja?"
"Nikt inny nie może. Sama niedawno miałam uraz ręki i nie mam tyle siły."
- Eee, wygląda na to, że jednak ja ci go nastawię - Luis spojrzał na mężczyznę, który tylko kiwnął głową.
- Wystarczy, że będę mógł nią ruszać.
Luis podszedł do niego i chwycił jego ramie, trochę się stresując. Bądź co bądź nie chciał mu niczego uszkodzić. Po kolei wykonywał polecenia Amithi i w końcu szarpnął do tyłu lekko okrągłym ruchem.
Siedzący na ziemi mężczyzna nawet nie jęknął, wyrażając ból lekkim tylko grymasem.
- Dziękuję, jeśli masz zamiar nas stąd wyciągnąć, to wiedz, że możesz na mnie liczyć. Mam na imię Kuasi.
- Dobrze, w takim razie zaczynamy - podszedł pod kraty, tak, aby wszyscy go widzieli. - Mam na imię Luis. Jeśli się zgodzicie mi pomóc, obiecuję was stąd wyciągnąć.
Mówi po kilka zdań, powtarzając je w narodowych językach towarzyszy, aż w końcu wszyscy zgodzili się mu pomóc.
- W takim razie, zaczynamy.
W celi rozległ się kobiecy krzyk, na dźwięk którego metalowe drzwi natychmiast się otwarły.
- Nie zabijaj go! - co jak co, ale Adoria musi mieć jakiegoś aktora w rodzinie.

TOMAS
- Spierdalaj - warknął w stronę Pietraszowa, który w zamian uderzył go pięścią w twarz.
- Więc tak bardzo obchodzi cię ten twój prokuratorek? - Rosjanin wytrącony z równowagi nieustępliwością Tomasa, krzyknął coś w stronę drzwi. - Może twój przełożony przemówi ci do rozsądku.
- Witaj Tomasie - oczy szatyna rozszerzyły się w niedowierzaniu. Z rogu pomieszczenia, ukrytego do tej pory w cieniu, wyłonił się nie kto inny jak Eric. Cały i zdrowy.
- Ty sukinsynu - Tomas nie miał wątpliwości co do tego, kim naprawdę jest Eric.
- Oj nie ładnie, od kiedy tak się zwraca do swojego szefa, co?
- Idź do diabła. Pieprzony zdrajca! Wiedziałem, że coś jest na rzeczy, odkąd zmienili nam prokuratora!
- Tak... Widzisz, chociaż nie muszę, wyjaśnię ci co nieco. W końcu i tak albo zginiesz, albo się do nas przyłączysz - jego "przyjaciel" uśmiechnął się kpiąco.
- Po moim trupie.
- Jeszcze zobaczymy. Zaczęło się od, jak zauważyłeś, zmiany prokuratora, prowadzącego naszą sprawę. Ja też zauważyłem, że coś jet nie tak, szczególnie, kiedy nie wyjawili mi jego tożsamości. To znacznie skomplikowało sprawę.Wiesz jak ciężko wychować dziecko z moją pensją? Szczególnie chore. Wiesz co się ostatnio okazało? Że Jake potrzebuje nowej nerki. Czekaliśmy na decyzję szpitala, ale oni stwierdzili, że nie mają takiej, która by się przyjęła! Sam nie mogę mu jej oddać, bo mamy niekompatybilną grupę krwi, jak to ujął lekarz.
Co więc miałem zrobić? Mój syn jest najważniejszy. Moja kariera, praca, życie jest nie ważne, jeśli on odejdzie. Nie mogłem też więcej kraść pieniędzy ze spraw, bo nowy prokurator zaczął węszyć.
I wtedy natknęliśmy się na przełom w sprawie. Spotkałem Pietraszowa, a on widział o wszystkim. Ma pieniądze na nerkę mojego syna. Wystarczy tylko imię prokuratora prowadzącego naszą sprawę. Tylko imię i mój syn będzie zdrowy! Wiem, że tylko ty znasz to imię!
- Nie usprawiedliwia cię to. Co z naszymi ludźmi, którzy zginęli w tych wszystkich akcjach?!
- Nie są ważniejsi od mojego dziecka - Eric zachował obojętny wyraz twarzy. Mimo sytuacji w jakiej się znalazł, Tomas współczuł Ericowi. Wiedział, że kochał swojego syna nad życie. Złość jednak niemal z niego parowała.
- Nie są ważniejsi?! Zginęli w naszej sprawie, ratując twój tyłek! A co z Andym? Zostawił dwumiesięczną córeczkę, byś ty mógł nas zdradzić!
- To nie zwróci mu życia! A dla Jake'a jest jeszcze szansa. Proszę cię, po prostu wymów jego imię. Nie musisz nawet z nami zostać! Nikt się o niczym nie dowie!
- Nie ma mowy. Nie jestem zdrajcą. Żal mi twojego syna, ale na świecie jest mnóstwo takich dzieci. Gdybyś do mnie przyszedł, pomógłbym ci. Na pewno znaleźlibyśmy jakiś sposób, ale nie tak. Nie kosztem innych.
- Próbowałem - Eric ze smutkiem pokręcił głową. 
- Wracaj do syna, ja się resztą zajmę - Pietraszow z uśmiechem pokręcił głową. - Może i jestem gangsterem, ale dotrzymuję słowa. Jeśli powie, otrzymasz pieniądze. Jeśli nie, musisz radzić sobie sam.
Eric spojrzał jeszcze błagalnie na Tomasa, ale ten tylko pokręcił głową. Po chwili został sam z Pietraszowem, który jednak zamiast do niego podejść, usiadł na kanapie, na przeciwko Tomasa, który stał z rękami skutymi kajdankami i przyczepionymi do łańcucha, zwisającego z sufitu.
- Skoro nie chcesz mówić po dobroci, to spróbujemy inaczej. Pamiętasz swojego kolegę, tego z białymi włosami?
- Luis - szepnął Tomas. Nie mógł pozwolić, żeby coś mu się stało. Zaczął się szarpać, ale tylko przysporzył sobie więcej bólu. Skura na nadgarstkach i tak już była zdarta.
- O, widzę, że trafiłem z argumentem - szef mafii uśmiechnął się i ponownie krzyknął w stronę drzwi.
Te otwarły się i do środka weszło trzech mężczyzn. Czarnoskóry strażnik, wraz z Azjatą wprowadzili do środka Luisa.
Na jego policzku widniał ślad po mocnym uderzeniu, a ręce miał związane z tyłu. Nie wyglądał na poważnie rannego i przy każdym ruchu próbował się wyrwać. 
- Jest i nasza Śnieżynka - Pietraszow ponownie się uśmiechnął i podszedł do Luisa, unosząc jego podbródek. - Cóż za piękna twarzyczka, szkoda byłoby ją uszkodzić, ale skoro nie mam innego wyjścia.
Mężczyzna przejął Luisa od strażników, którzy odsunęli się w cień. Tomasa zastanawiało dlaczego nie wyszli.
Rosjanin wyjął zza pasa nóż, a Tomasowi serce zaczęło bić ze strachu. Luis jednak spojrzał w jego stronę i zaczął poruszać ustami. Pietraszow nie był w stanie tego zobaczyć, gdyż trzymał chłopaka przed sobą. "Na mój znak", powiedział Luis bezgłośnie, a jeden ze strażników niby mimochodem podszedł do drzwi. To, że znajdowały się one na przeciwko Tomasa, sprawiło, że mafioza niczego nie zauważył.
- Poczekaj, chciałbym coś powiedzieć - powiedział słodko Luis, a Pietraszow był wyraźnie zaskoczony jego tonem głosu.
- Odważny - uśmiechnął się w końcu i cofnął nóż. - Mów.
- Więc, chciałem tylko powiedzieć, że... masz strasznie słabą ochronę. Teraz! - coś mocno grzmotnęło, przez okno w pokoju wpadł granat dymny, a Luis jednym szybkim ruchem wyswobodził się z uścisku Pietraszowa. Trzymany przez niego nóż przejechał po policzku Luisa, lądując na ziemi.
Po chwili cały pokój był zadymiony, co uniemożliwiło Tomasowi zobaczenie czegokolwiek. Ktoś do niego podbiegł i go uwolnił. Zniknął jednak tak szybko jak się pojawił. 
- Luis!
- Tutaj! - Tomas pobiegł w stronę jego głosu i znalazł go przypiętego kajdankami do stolika.
- Gdzie Pietraszow?
- Zwiał. Skurwiel mnie zakuł.
Tomas jednym strzałem pozbył się kajdanek i razem wydostali się z budynku. Usłyszeli dźwięk helikoptera i z ziemi nieopodal wystartowała maszyna. W środku Tomas dostrzegł znienawidzonego Rosjanina, ale nie miał teraz ani chęci, ani możliwości dalszej walki, więc po prosu, podpierając isę na sobie, ruszyli z Luisem w stronę samochodów.
Tomas ze zdziwieniem zobaczył mnóstwo ludzi i to nie należących do jego załogi.
- Część z nich była więźniami, a pozostałych ściągnął tu Rick?
- Rick? Co on tu robi?
- Zadzwoniłem po niego, kiedy tylko wydostaliśmy się z celi.
- Właściwie jak ty..?
- Później ci powiem. A teraz wracajmy do domu, bo zaraz chyba umrę.
- Taa, wiem coś o tym. Carl! - wysoki mężczyzna z jego załogi podbiegł do nich prawie natychmiast.
- Żyjecie! Już myśleliśmy, że was straciliśmy. Dobrze, że pojawiły się posiłki, bo byśmy wszyscy zginęli...
- Carl, nie mogę teraz gadać. Po prostu powiedz wszystkim, że żyjemy i wróciliśmy do domu, dobra?
- Rozkaz!
 Cali obolali dotarli do samochodów. Tam zastali Otgoo, w objęciach matki. Luis chwilę z nimi porozmawiał, po czym obaj wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę powrotną.

LUIS

Weszli po schodach na górę i Luis wyciągnął z kieszeni klucze do swojego mieszkania. Miał zamiar tam odłożyć Toma, bo mężczyzna mocno oberwał a mu nie chciało się szukać kluczy.
Dopiero kiedy Posadził Tomasa na kanapie, zauważył jego poranione nadgarstki. Bez słowa wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z apteczką, zabraną z łazienki.
- Po co ci to? - Tomas spojrzał na niego lekko nieprzytomnie.
- Nie będziesz mi zakrwawiał podłogi - powiedział, choć chciał po prostu zmniejszyć ból mężczyzny. Miał dziwną potrzebę opiekowania się nim.
- Cóż, jeśli tak stawiasz sprawę, to jako dobrze wychowany gość, będę musiał ci na to pozwolić.
Luis uśmiechnął się i uklęknął przed Tomem, od razu biorąc się za odkażanie jego ran. Po kilkunastu minutach i wielu "ała" Tomasa, Lui skończył z jego nadgarstkami.
- Teraz ja - Tomas pociągnął go na kanapę obok siebie i uparł się, żeby opatrzyć mu policzek.
- Czemu ty jesteś taki uparty - szepnął Luis, spuszczając wzrok. Twarz Tomasa była stanowczo zbyt blisko, jego oddech głaskał mu policzek, a Luis mimowolnie reagował na delikatny dotyk palców na swoim policzku.
- Rumienisz się - Tomas skończył robić fachowy opatrunek, ale dalej się nie odsunął.
- To ze zmęczenia - Luis zaczerwienił się jeszcze bardziej, a kiedy nastał cisza, skierował wzrok z powrotem na oczy Tomasa.
- Co robisz? - Lui przełknął ślinę, czując spojrzenie Toma na swoich ustach.
- Nie mam pojęcia - szepnął szatyn, zbliżając się jeszcze bardziej i delikatnie muskając usta białowłosego swoimi.

8 komentarzy:

  1. Aaaaa tyle czekałam i warto było ! Ale dlaczego przerwałaś w tym momencie ??!! nieeee tak chciałabym przeczytać więcej o ich połączeniu ust *.* Okrutna ! Już czekam niecierpliwie na kolejny rozdział
    Tobie też Wesołych Świąt!
    Dużo weny!
    Pozdrawiam OfeliaRose

    OdpowiedzUsuń
  2. no właśnie czemu w takim momencie ale torturowanie czytelników jest modne wśród autorów:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko. ;D Spokojnie kolejnym przykładem, gdzie urywa się w takich momentach można podać mangi, anime czy seriale z TV typu Pierwsza Miłość. To naturalna kolej rzeczy. ;3

      Usuń
  3. Jak uroczo *.*
    Kocham w tych rozdziałach normalnie wszystko! Pomysły, styl pisania, bohaterowie, dlaczego każdy element jest tak idealny?
    /Crystal

    OdpowiedzUsuń
  4. Co? Jak? Dlaczego?
    Dlaczego tak się nad nami znęcasz? Przerwać w takim momencie, jak mogłaś? Jak ja wytrzymam do poniedziałku? Moja wyobraźnia szaleje, a ja nie wiem, co napiszesz,a może bardziej prawdopodobne, czym mnie zaskoczysz. Jestem pewna, że mnie nie rozczarujesz :)
    Dlaczego taki krótki rozdział? Mam nadzieję, że następne będą dłuższe, bo czuję ogromny niedosyt.
    Co do rozdziału to CUDOWNY :)
    Luis jest bardzo odważny, wyswobodził się, uwolnił więźniów i prawie złapał tego Rosjanina :) Zdolna z niego bestia :) Później tak troskliwie opatrzył Tomasa :)
    Co do Eryka, to z jednej strony rozumiem, że chciał pomóc synowi, ale istnieją inne metody, aby uzyskać pomoc, a nie pozwolić zginąć innym. Nie zachował się jak dobry agent, tylko jak zdrajca. Szkoda mi tylko jego syna, bo żadne dziecko nie powinno cierpieć.
    Cieszę się, że Tomas nie uległ presji Eryka i nie zdradził prokuratora, wykazał się ogromnym hartem ducha, gdyż wiedział, że mogą go zabić,a mimo tego nie podał nazwiska. Troszczył się o Luisa, nie chciał, żeby Rosjanin go zranił. A później co, scena w mieszkaniu i ich twarze zbliżające się do siebie i co koniec, nieładnie, nieładnie. Mam nadzieję, że później, żaden z nich nie wyprze się tego pocałunku albo gorzej, że nikt im nie przerwie np. bracia Luisa.
    Jestem ciekawa, czym tak naprawdę zajmuje się tajemniczy brat Luisa, gdyż w taki łatwy sposób przybył na ratunek.
    Dużo weny:)
    Pozdrawiam :)
    P.S. Znalazłam jeden błąd "uderzył do pięścią w twarz" a chyba miało być "uderzył go pięścią w twarz."

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    końcówka boska, Luis się uwolnił i wezwał pomoc...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    och ta końcówka jest boska, cieszę się, że Luis się uwolnił i wezwał pomoc...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń