poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział 8

Obiecany rozdział!<3 Nie jest tak długi, jak planowałam, ale to wina przypadku :( Mam bliską osobę w szpitalu i choć to nic poważnego, to nie mogłam się skupić. Rozdział jest dłuższy o stronę od ostatniego i wiem, że to nie dużo :)
Dziękuję za zrozumienie i wszelkie komentarze <3
Buziaki :* !
***

LUIS


Luis zaskoczony otworzył szerzej oczy, zamrugał kilka razy, ale mimo to dalej czuł delikatny dotyk ust Tomasa. Pocałunki były jego słabością. Mimo szoku czuł przyjemność płynącą z dotyku warg mężczyzny, a delikatne muskanie nie pozwoliło mu na długo pozostać biernym.
Nie zważając na protesty swojego rozsądku, przyciągnął Tomasa bliżej, jedną rękę zatrzymując na jego karku, drugą znów wplatając we włosy mężczyzny.
Tomas nie spodziewając się tego, rozchylił usta, co Luis od razu wykorzystał. Jego język zaczął badać wnętrze ust szatyna, ucząc się na pamięć każdej krzywizny.
Pocałunek stawał się coraz szybszy i bardziej chaotyczny. Luis poczuł na swoich plecach ręce szatyna, które zaczęły zakradać się pod jego koszulkę. Nie chcąc dłużej czekać ściągnął przez głowę zniszczoną odzież i powrócił go całowania Toma.
Jakimś cudem nie siedzieli już jak wcześniej. Teraz Tomas pół leżał na kanapie, a Luis pochylał się nad nim, co ułatwiało mu siedzenie na kolanach mężczyzny.
Luis ponownie wrócił do całowania Toma. Wiedział, że nie dojdzie dziś do niczego więcej. O ile się orientował, Tomas nigdy nie był z mężczyzną. Potwierdzało to delikatne wahanie wyczuwalne w jego ruchach.
Luis nie mógł się powstrzymać i postanowił pozwiedzać dłońmi klatkę piersiową sztyna. Wsunął jedną rękę pod materiał i zaczął delikatnie masować brzuch mężczyzny. Ciche westchnienie wywołało uśmiech na jego ustach, które dalej złączone były w tym razem delikatnym pocałunku.
Jego ręka zawędrowała w bok i poczuł jak mężczyzna pod nim się spina. Przejechał palcami po tym miejscu, a Tomas ponownie jęknął w jego usta. Tylko, że ten jęk był inny niż poprzednie.
Lui podciągnął koszulkę mężczyzny pod samą jego szyję i spojrzał na jego klatkę piersiową.
- O cholera - warknął wściekły. - Czemu nie mówisz, że cię boli?
- Bo do teraz nie bolało - Tomas spojrzał na swój brzuch, ale ruch ten spowodował mu jeszcze więcej bólu.
- Połóż się kurwa i nie waż się ruszyć. Masz złamane minimum jedno żebro!
- Spokojnie, nic mi nie...
- Nawet się nie waż tego mówić. Dzwonie po karetkę, a ty tu będziesz leżał, dopóki nie przyjadą - widząc jak Tom otwiera usta, warknął na niego tak, że tamten umilkł. - Nie interesuje mnie twoje zdanie! Leż i siedź cicho.
Luis szybko wybrał numer i zadzwonił po karetkę. Miała przyjechać za dziesięć minut.
- Idę po twoje rzeczy. Nie waż mi się ruszać, bo poproszę Ricka, żeby nas zawiózł do tego szpitala.
Tomas tylko westchnął, co Luis uznał za potwierdzenie. Wyszedł z mieszkania, zostawiając otwarte drzwi. Tak samo zrobił w mieszkaniu Toma, aby w razie czego słyszeć mężczyznę i ratowników, którzy mieli niebawem przyjechać.
Znalazł jakąś sportową torbę, spakował od niej wszystkie potrzebne rzeczy, trochę jedzenia i kawę. Przez otwarte okno usłyszał nadjeżdżający pojazd. Wrócił do Tomasa, zamykając jego mieszkanie. Był zdenerwowany, więc ciężko mu było trafić kluczem w zamek. Kiedy w końcu mu się udało, ratownicy już byli na jego piętrze. Zaprosił ich do środka i zaprowadził do posłusznie nie ruszającego się Tomasa.
- Co dokładnie się stało? - jeden z ratowników zagadnął Luisa, ale ten nie zdążył odpowiedzieć.
- Nie mów. Nikt nie może wiedzieć. W mojej kurtce jest... Ała! - Tomas spojrzał z wyrzutem drugiego ratownika, który rękami w rękawiczkach zaczął dotykać jego klatki. - Uważałbyś trochę. W kurtce jest odznaka. Pokaż panu i to mu wystarczy.
- Nie trzeba. Jeśli jesteście ze służb, nie musimy nic wiedzieć. Sill, skończ macać pana i zabieramy go do szpitala. Jak rozumiem kolega jedzie z nami - Luis kiwnął głową i założył na ramię torbę Toma.
Kiedy ratownicy zapakowali już Tomas na nosze, a następnie włożyli do karetki, ruszyli w stronę szpitala. Tam Luis musiał zostać na korytarzu, gdyż lekarze robili Tomowi jakieś badania. Po godzinie, dalej siedział jak na szpilach. Nie miał pojęcia czemu aż tak się martwi. Przecież nie byli nawet bliskimi przyjaciółmi. Do cholery! Miał się zemścić, a nie martwić jak jakaś głupia baba.
- Jest tutaj ktoś od pana Nixona?
Luis zerwał się z miejsca i podszedł do lekarza. Ten spojrzał na niego nieco dziwnie, ale zapytał tylko o imię i polecił iść za sobą.
- Pan Nixon doznał złamania szóstego żebra i pęknięcia piątego. Ma też wiele stłuczeń i poważnie uszkodzoną skórę na nadgarstkach. Na szczęście nie wykryliśmy uszkodzenia żadnych narządów wewnętrznych, ale z uwagi na to, że obrażenia powstały stosunkowo niedawno, konieczna jest obserwacja. Pacjent jest przytomny, więc sam może stwierdzić czy mu coś dolega.
- Czy mogę się z nim zobaczyć?
- Oczywiście, co więcej zaleciłbym zabranie pacjenta do domu. Musi odpocząć, a w naszym szpitalu powoli brakuje miejsc. Chyba były jakieś potyczki gangów, bo mamy coraz więcej pacjentów z ranami postrzałowymi. Wie pan coś o tym? - lekarz spojrzał na Luisa przenikliwie, ale ten tylko kiwnął głową.
- Wiem, aczkolwiek nie mogę nic powiedzieć.
- Dobrze, mam nadzieję, że wszystko wkrótce się wyjaśni. Szpital pęka w szwach, więc nie mogę poświęcić panu więcej czasu. Pański partner leży w pierwszej sali po lewej - lekarz mrugnął do Luisa, a ten nawet nie zdążył zaprzeczyć, bo sekundę później już go nie było.
Poszedł we wskazane miejsce i  zapukał w białe drzwi. Po usłyszeniu cichego "proszę", wszedł do środka.
- Kretyn - mruknął Tomas ledwo go ujrzawszy.
- Kto tu niby jest kretynem? Jak mogłeś nie zauważyć, że masz połamane żebra? Ruszaj tyłek wracamy do domu. Lekarz twierdzi, że była jakaś walka gangów, bo przywożą ludzi z ranami po kulach. Lepiej się stąd zmywajmy, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam pozwolenia na broń.
- To lepiej schowaj tą zza paska, bo wygląda jakbyś szpanował- Tomas uśmiechnął się głupio, co Luisowi absolutnie do niego nie pasowało.
- Tom, czy oni ci coś podali?
- E tam, tylko jakąś kroplóweczkę. Mówiłem ci już, że mam ochotę wrócić do tego co robiliśmy wcześniej - Tomas poruszył brwiami, ale coś mu nie wyszło i z dziwną miną usiłował osiągnąć zamierzony efekt.
- Już nie tańcz tymi brwiami, tylko się zbieraj. Możesz w ogóle chodzić?
- Ja?! Oczywiście, że mogę! O ile tylko raczysz mnie podnieść - Tomas ponownie pokazał wszystkie swoje zęby, a Luis ledwo powstrzymał śmiech.
- Chodź panie samodzielny, jedziemy do  domu.
- Ale mnie nie zostawisz, prawda? - Tomas zrobił minę zbitego psiaka. Jego humory zmieniały się szybciej niż u kobiet w ciąży.
- Tak, tak, możesz mi powiedzieć gdzie są twoje buty?
- Nie mam butów - Luis spojrzał na niego jak na idiotę, po czym przypomniał sobie, że Tomas przecież nie wyszedł z bloku o własnych siłach, a co za tym idzie, nie miał na sobie butów.
- Dobra, siedź tu i czekaj, a ja ci jakieś załatwię.
Po parominutowym poszukiwaniu butów i wyszykowaniu do wyjścia Tomasa, mogli w końcu zejść na dół. A raczej Luis mógł, bo Tomas ze względu na żebra niezbyt mógł się poruszać. Dodać do tego jeszcze "głupiego jasia" jakiego otrzymał od lekarzy i Lui został zmuszony do pchania wózka, co Toma niezmiernie bawiło. Tak jak wszystko dookoła.
- Lui - Tomas spojrzał przez ramie na Luisa, który lekko zdziwiony jechał dalej.
- Co?
- Luuuuii - mężczyzna zaśmiał się cicho, z brzmienia jego imienia.
- No co chcesz?
- Luisiątko ty moje - Tomas odwrócił się przytulił twarz do ręki Luisa. Ten westchnął i wyjechał na parking. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przecież nie ma samochodu.
- Cholera - warknął. Przecież nie będzie pchał wózka inwalidzkiego pod sam dom.
- Potrzebujecie podwózki? - Ethan stał oparty o swoje auto z niezbyt zadowoloną miną.
- Ethan? Co ty tu robisz? - Luis mile zaskoczony ruszył w stronę samochodu brata.
- Rick do mnie dzwonił. Powiedział, że zapewne jesteś w szpitalu. Nie raczył mi oznajmić, że ten palant jest z tobą.
- Eth, mógłbyś wreszcie skończyć.
- Luisiątko dobrze gada, przecież ja bym go nie skrzywdził, on jest taki słoooodki - Tomas śmiesznie przeciągnął literę, jakby zastanawiając się, czy dobrze ją wymawia.
- A temu co? Zakochał się? - rozbawiony brunet spojrzał na Luisa znacząco.
- Zamknij się. Nafaszerowali go milionem leków, a ja się teraz muszę z nim użerać.
- Wiesz, zawsze możemy go tu zostawić. Nie byłaby to wielka strata.
- Cicho bądź i dawaj kluczyki - białowłosy wystawił rękę na co Ethan tylko prychnął. - Nie prychaj tylko dawaj. Pamiętasz umowę? Tydzień pożyczania samochodu. Poza tym dalej wisisz mi kasę za trzy lekcje.
- Nie wsiądę z tobą do samochodu. Nie, kiedy ty prowadzisz.
- W takim razie zamów taksówkę. Stać cię.
Luis wyrwał kluczyki bratu i wepchał Tomasa do samochodu. Jakby tego było mało, mężczyzna zaczął przysypiać. W końcu spojrzał jeszcze raz na brata i wyciągnął w jego stronę klucze.
- Wiesz co? Po namyśle jednak wolę, żebyś ty prowadził - Ethan spojrzał na niego nieufnie i powoli wziął kluczyki.
- Nie wiem co knujesz, ale nie dam się wrobić.
- Ja? Gdzieżby tam - na twarzy Lu pojawił się przebiegły uśmiech.
Wsiedli do samochodu i w kilkanaście minut znaleźli się pod blokiem w którym mieszkali Luis z Tomasem. Luis spojrzał na brata z uśmiechem.Przecież sam nie zaniesie Toma do mieszkania.
- Wysiadaj.
- Po co?
- A jak myślisz? Sam go nie zataszczę na górę - znów się uśmiechnął i wysiał zanim brat zdążył cokolwiek powiedzieć.
-  Nie cierpię cię - westchnął i wysiadł, po czym pomógł bratu wyciągnąć z pojazdu smacznie śpiącego Tomasa.
Niezmiernie się zmęczyli, starając się dostarczyć Tomas do mieszkania. Ethan co prawda zaznaczył, że Tomas może mu się wysmyknąć, ale wystarczył lekki szantaż Luisa i wszyscy trzej znaleźli się przed drzwiami.
- Co robimy? - Tomas spojrzał na Lu i Ethana trochę nieprzytomnie.
- Serio? Nie mogłeś się obudzić przed tym jak cie tu zatachaliśmy? - Eth postawił nogi Tomasa na ziemi, a ten stanął chwiejnie, prawie wisząc na Luisie.
- Nie narzekaj, przynajmniej leki przestają działać.
- Moje Luisiątko, jak ja cię kocham, że przyniosłeś mnie tu na górę - szatyn oparł brodę na ramieniu Luisa, oplatając go ramionami w pasie.
- Albo jednak nie przestały - Lui westchnął i w końcu udało mu się otworzyć drzwi do jego mieszkania. - Położymy go na razie u mnie. Nie chce mi się do niego latać.
- Niby dlaczego ty miałbyś to robić? Nie jesteście spokrewnieni, ani nic.
- Gdzie się podziała ta cała empatia, przez którą zawsze przynosiłeś do domu znalezione szczeniaczki, co?
- W stosunku do tego gościa nie mam żadnej empatii.
- Przestałbyś już, przecież on nic ci nie zrobił! - Luis miał dość tłumaczenia swojej rodzinie, że nie trzyma już urazy do Tomasa. Chociaż z początku tak było, bo przecież nawet zaplanował zemstę.
- Ale tobie zrobił!
- Tak zrobił i dalej o tym pamiętam! Ale to nie twoja sprawa. Wszyscy obchodzicie się ze mną jak z jajkiem. To, że jestem bi, nie znaczy, że nie jestem facetem! Potrafię decydować za siebie, więc do cholery nie wpieprzajcie się do tego!
- A co jeśli on znowu to zrobi, co? Potem my będziemy musieli patrzeć jak zamykasz się w sobie i cierpisz, nie dopuszczając do siebie nikogo.
- On więcej tego nie zrobi...
- Skąd wiesz? Bo ci powiedział? Dalej mu ufasz, mimo wszystko?
Luis sam nie wiedział, czy mu ufa. To prawda, Tomas go zranił, tak jak nie zrobił tego nikt inny. Ale to stało się dawno temu. Luis nie potrafił trzymać urazy zbyt długo, a te trzy lata i tak stanowczo przekroczyły swój termin. Tomas był dla niego miły i tak bardzo chciał żeby Lu mu wybaczył, że nieświadomie to zrobił. W dodatku ten pocałunek. Mimo, że, z tego co wiedział Lui, Tomas był hetero, nie zachowywał się tak. Dzięki częstemu obserwowaniu Tomasa, Luis zobaczył przelotne spojrzenia Toma. Nie wyglądało na to, by mężczyzna robił to świadomie, ani tym bardziej celowo. W tym momencie Luis naprawdę nie wiedział na czym stoi. Znalazł odpowiedź tylko na jedno pytanie i postanowił udzielić jej bratu.
- Tak ufam. Mimo wszystko mu ufam i wiem, że więcej mnie nie skrzywdzi, a w każdym razie nie celowo.
- Ty nawet nie wiesz po co on tu przyjechał! Praca w szkole to tylko jakaś cholerna przykrywka. Prokurator nie chce mi nic powiedzieć, ale Tomas prawdopodobnie się w coś wplątał.
- Wiem.
- No właśnie... czekaj, co? - Ethan spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Wiem, że przyjechał tu w innym celu i wiem w jakim. To niczego nie zmienia, a po ostatnich wydarzeniach...
- Jakich wydarzeniach? I co ci się stało w policzek? Właściwie to czemu on jest w takim stanie? - Ethan świdrował brata wzrokiem, ten jednak się nie ugiął.
- Nie mogę powiedzieć.
- Jak to nie możesz?!
- Po prostu. Powiedzmy, że dostałem taki rozkaz.
- Przecież ty nie dostajesz rozkazów! Nie należysz do żadnej służby, żeby je dostawać.
- Tak się składa, że od dziś jestem tłumaczem. - Luis miał nadzieję, że nie powiedział zbyt dużo.
- Moje Luisiątko zostało naszym nowym tłumaczem! Wiedziałeś, Eth?
Ethan wyglądał na wściekłego, a Tomas w ogóle nie pomagał. W dodatku jedna z jego rąk wylądowała pod koszulką Luisa, na jego plecach. Ethan nie mógł tego zobaczyć, ale Luis wyraźnie czuł jak jego plecy były drapane i masowane przez rękę szatyna.
- Idź już. Jestem zmęczony, a Tomas jest ciężki. Zadzwonię do ciebie jutro.
Ethan bez słowa wyszedł i trzasnął drzwiami. Luis zaprowadził Tomasa na łóżko, a było to o tyle łatwiejsze, o ile mężczyzna przynajmniej próbował iść o własnych siłach. Z tym, że jego ręka dalej dotykała skóry Luisa.
- Tomas, zabieraj tę łapę.
- Dlaczego? - mężczyzna powiedział to nadzwyczaj normalnym głosem, a że jego głowa dalej znajdowała się na ramieniu Luisa, jego ciepły oddech owiał jego policzek.
- Bo mi nie wygodnie - Luis zaczerwienił się lekko i pomógł Tomasowi się położyć. Tylko, że jego ręka dalej znajdowała się w tym samym miejscu, uniemożliwiając mu odsunięcie się.
- I tylko z tego powodu? - teraz Tomas patrzył Luisowi w oczy. Jego spojrzenie dalej było jakby trochę nieświadome.
- Nie, nie tylko. Po prostu mnie puść.
- Kiedy ja nie mam na to ochoty - powiedział i dołączył drugą dłoń, splatając je na plecach Luisa, tak, że musiał od podeprzeć się rękami, by nie wylądować na szatynie.
- Co ci jest Tom? Zachowujesz się co najmniej dziwnie.
- Nie mam pojęcia co mi jest. Po prostu robię to, na co mam ochotę - ruszył ramionami, co wywołało grymas na jego twarzy.
- Chcesz mi powiedzieć, że masz ochotę pomiziać mnie po plecach? Bo nie wiem, czy uda mi się oprzeć - Luis starał się przemienić całą rozmową w żart, ale coś mu nie wyszło, bo w oczach Toma pojawiły się dziwne ogniki.
- Skoro tak mówisz - jego ręce zaczęły delikatnie jeździć po plecach Luisa, sprawiając, że co chwilę przechodziły go dreszcze.
- Tomas, przestań - Luis zaczynał czuć mrowienie w całym ciele, a to w obecnej sytuacji nie wróżyło dobrze.
- I ponownie zapytam, dlaczego?
- Bo nie jesteś gejem, może dlatego.
- "Nie jesteś"? Czyli nie dlatego, że ty nie jesteś? - Tomas od razu wyłapał wpadkę Luisa.
- To jest kolejny z powodów.
- Więc dlaczego się nie wyrywasz? Nie trzymam cię, tylko gładzę po plecach. Z łatwością możesz się odsunąć - wyszeptał Tomas.
Luisa zamurowało. Miał całkowitą rację. Wystarczyłby odsunąć się i po sprawie. Więc czemu tego nie zrobił? Czy to znaczyło, że tak naprawdę nie próbował?
- Racja - Luis wstał szybko, uwalniając się od ciepłych rąk. Zrobiło mu się jakoś chłodniej. - Idę się umyć, a ty się już połóż.
Szybko wziął rzeczy, nie patrząc na Tomasa. Zamknął się w łazience i odetchnął głęboko. Co się z nim działo?

TOMAS

Obudził go tępy ból głowy i żeber. Czuł się jakby przejechał po nim czołg, a może nawet kilka. Bolała go też łydka i nadgarstki, a wszystko razem utrudniało mu myślenie. Dlatego też, kiedy otworzył oczy, kompletnie nie wiedział gdzie się znajduje. Nie przyzwyczaił się jeszcze do sufitu w nowym mieszkaniu, ale o ile się orientował, to nie było tam takich lamp.
Postanowił się podnieść, ale nie dał rady. Jedyne o udało mu się osiągnąć, to podniesienie do pozycji półleżącej, a ta, ze wzglądu na ból w klatce, nie była zbyt wygodna.
Rozejrzał się i odkrył, że znajduje się w mieszkaniu Luisa. Sam gospodarz spał na nadmuchanym materacu, tuż u stóp łóżka, na którym leżał Tom.
- Lui?
- Hmm? - białowłosy zamruczał w odpowiedzi.
- Co ja tu robię?
- Hmm?
- Taak, wiesz, że ja nie mówię w tym dziwnym języku, którym teraz się posługujesz?
- Yhym - białowłosy nawet oczu nie otworzył, będąc całkowicie zatopiony w swoim śnie.
- To co, pogadamy po naszemu? - Tom uśmiechnął się sam do siebie i kontynuował.
- Hmm?
- Zjem ci wszystko z lodówki.
- Mhym.
- Maluję ci kredkami po ścianach.
- Hmmm.
- Jestem nagi - szepnął Tomas z zadziornym uśmiechem.
- Yhym... Coo?! - zielonooki zerwał się z materaca, wbijając zaspane spojrzenie w Toma, który teraz o mało nie wypluł płuc, próbując powstrzymać śmiech, który skutkował okropnym bólem żeber.
- Musisz gadać takie głupoty? O mało zawału nie dostałem.
- Ale poskutkowało. Tylko jestem ciekaw dlaczego dopiero na wieść, że nie mam ubrań się obudziłeś.
- Cóż, straszne rzeczy potrafią człowieka przerazić nawet w czasie snu  - Lui przeciągnął się, znów lądując na materacu.
- Wstawaj leniu - Tomas szturchnął go nogą. Nie poskutkowało. Luis tylko przesunął się poza jego zasiąg.
- Po co? Nigdzie dziś nie idę. Wszystko mnie boli.
- Mnie też. Dlatego właśnie chcę się dowiedzieć jak się tu znalazłem.
Luis znów usiadł, patrząc na Toma badawczo. Jego mina wyrażała głębokie zastanowienie.
- Nie pamiętasz?
- Nie. A co dokładnie mam pamiętać? - Tomas zmarszczył brwi. Pamiętał wszystko do pewnego momentu, a później jakby film mu się urwał. Luis natomiast uśmiechnął się szeroko, jakby z ulgą i zaczął kręcić głową, błądząc wzrokiem po ścianie.
- Nic, nic, kompletnie nic się nie działo. Po prostu zadzwoniłem po karetkę i pojechaliśmy do szpitala.
- To było po pocałunku?
Luis wyraźnie zesztywniał i powoli odwrócił głowę w jego stronę.
- A więc to pamiętasz - westchnął i znów spojrzał w ścianę.
- Tak, trochę. Wybacz jeśli tego nie chciałeś. Ja po prostu nie wiem co mnie opętało. Dziwnie się wtedy czułem. Wiem, że to nienormalne i całkowicie rozumiem, że mnie odepchnąłeś. Nie jestem gejem czy coś, po prostu... Sam nie wiem.
- Czekaj, czekaj. Odepchnąłem?
- Tak, nie do końca to pamiętam. Tu kończy mi się film. A mylę się?
- Nie, nie. Więc dalej nic nie pamiętasz?
- Nic, a nic. Może oprócz jakiegoś dziwnego uczucia. Jakbym głaskał pieska. Ciekawe skąd mi się to wzięło?
Luis prawie się zakrztusił, co nieco zaskoczyło Tomasa. Przyjrzał się dokładnie białowłosemu i wydawało mu się, że ten odrobinę się zarumienił. Co tu się działo?

7 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle genialny. :D
    Umarłam przy końcówce. Co wtedy Lui zobaczył, jak Tomas powiedział, że jest nagi? =3= *porusza zabawnie brwiami*
    Dziwne uczucie. Jakby głaskał pieska... xP Dla mnie Luisa można porównać do kota, niż do psa. ;3;

    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. ;^;
    Oby wszystko było dobrze z tą osobą w szpitalu! I dużo weny. ;3

    ~Uma

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, jak zwykle nie moge doczekac sie dalszego ciągu:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak nareszcie kolejny rozdział :) Jak zwykle bosko, chociaż z większą ilością błędów, ale rozumiem, że nie miałaś do tego głowy ;)
    Luis potrafi być bardzo stanowczy i do tego bardzo broni Tomasa, chociaż jeszcze tego nie wie to kocha Tomasa :) Teraz cieszy się, że Tomas nie pamięta tak dokładnie pocałunku, ale później może zacząć tego żałować, gdyż będzie chciał spędzić życie z Tomasem.
    Moja wizja na temat tego kto przerwie pocałunek nie spełniła się, choć mogłaby być fajna, ale Twoja wersja też bardzo mi się podobała :)
    Luis jest małym szantażystą, potrafi zmusić swoją rodzinkę do współpracy. Jestem pewna, że oni(rodzinka) nie będą zadowoleni, że Luis chce zostać partnerem Toma.
    Mam nadzieję, że Tomas odzyska wspomnienia :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S Znalazłam jak wspominałam parę błędów:
    1."Dziwnie się w tedy czułem" =wtedy
    2."Jest tutaj toś od pana Nixona"=ktoś
    3."Mo mi nie wygodnie"=bo
    A i interpunkcja,a tak to cudownie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za poprawę błędów :) Chyba muszę znaleźć betę, bo nie mam głowy do czytania rozdziałów po napisaniu :) Na szczęście mogę na Was liczyć :D

      Usuń
  4. Przyznaję przeczytałam tylko fragment rozdziału by przekonać się o twoim stylu :D I na pewno tu wrócę jak będę miała chociaż trochę więcej czasu :) Bo aktualnie mam jego deficyt.
    Allanowi było ciężko. Sam fakt, że prawie przy tym oszalał o czymś świadczy.Miło mi,że moje opowiadanie masz na liście ulubionych :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    naprawdę boski rozdział, Tom i to jego zachowanie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    boski rozdział, Tom i to jego zachowanie było przepiękne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń