poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 5

Dziękuję wszystkie komentarze :* Dzięki Wam mam siłę pisać <3
***

LUIS

Wściekły Luis wsiadł do samochodu, nie zważając na to, że ten do niego nie należy. Chciał wrócić do domu i mało obchodziło go to, że Tom będzie musiał iść na piechotę. Nawet nie pomyślał o tym, że również klucze od mieszkania szatyna spoczywają w jego kieszeni.
Luis przejeżdżał właśnie przez centrum miasta, gdy na pasach dostrzegł swoją mamę. Uśmiech od razu wskoczył mu na usta.  Zatrąbił cicho, tak, że kobieta zwróciła na niego uwagę. Podeszła do samochodu trochę zdziwiona, ale mimo wszystko po chwili siedziała obok syna.
- Cześć, mamuś - Luis cmoknął ją w paliczek i nacisnął gaz, bo jakiś debil właśnie zaczął na niego trąbić.
- Cześć, kochanie. Czyim samochodem jedziemy? - kobieta, rozglądała się po wnętrzu, najwyraźniej trafiającym dokładnie w jej gusta.
- Hmm nie chcesz wiedzieć - uśmiechnął się do niej, a ona zmarszczyła brwi.
- Lui? Chcesz mi coś powiedzieć?
- O nie, ja znam ten ton. Niczego ode mnie nie wyciągniesz - zaśmiał się cicho, ale jedno spojrzenie matki skutecznie go uciszyło. Kobieta nic nie mówiła, tylko wpatrywała się w niego z groźną miną, sprawiając, że czuł się jakby popełnił największą zbrodnię. Doprawdy, kobiety w jego rodzinie były naprawdę straszne.
- Dobra, już dobra, tylko się tak nie patrz - mruknął i od razu został uwolniony spod karcącego spojrzenia.
- Dobry synuś - kobieta ze śmiechem poklepała go po głowie. - Więc? Do kogo należy to cudo?
- Do Tomasa Nixona - na jego słowa kobieta zesztywniała i popatrzyła na niego, jakby sprawdzając, czy żartuje. - Mówiłem, że nie chcesz wiedzieć.
- Skąd ty masz jego samochód? Przecież on powinien być na studiach! Jak śmie w ogóle tutaj wracać? Nie martw się, zaraz pociągniemy za kilka sznurków i...
- Nie! Mamo, nie pociągaj za żadne sznurki. Po prostu go zostaw. Nie trzymam już urazy.
- Ha! Nie trzymasz urazy! Bardzo dobrze, trzymam ją za ciebie. Nie będę patrzeć jak ktoś łamie serce mojemu synowi. A szczególnie jak robi to ponownie.
- Mamuś, on już tego nie zrobi. Poza tym nie mam teraz nikogo, więc nie ma takiej możliwości. Pomijając już fakt, że to raczej nie byłoby w jego, że tak powiem, preferencjach.
- Twoja orientacja nie ma tu nic do rzeczy. Wystarczająco cię już skrzywdził. Nie pozwolę mu zrobić tego ponownie. Luis, zrozum, że jestem twoją matką i się o ciebie martwię.
- Wiem i bardzo cię za to kocham, ale chcę o wszystkim zapomnieć. Już mu wybaczyłem i chcę zakopać topór wojenny, więc proszę, nie rób niczego.
Mówiąc to, parkował pod rodzinnym domem. Dość duży budynek pomalowany był na kolor brzoskwiniowy. Dach z czerwonej dachówki, duży ogród przed domem i podwórko za nim, na którym kiedyś codziennie się bawił.
- Dobrze, ale jeśli cokolwiek ci zrobi, nie ręczę za siebie i swoje wpływy.
- Dziękuję - mówiąc to znów pocałował mamę w policzek, na co ta trochę się rozpromieniła.
- Już nie dziękuj, tylko chodź do środka. Jak już tu jesteś, to nie wypuszczę cię bez obiadu.
Luis uśmiechnął się i kiwnął głową, szybko wychodząc i otwierając mamie drzwi. Co jak co, ale wychowany był przez najwspanialszą kobietę na świecie.
- A cóż dzisiaj upichciłaś? Na samą myśl mi w brzuchu burczy.
- Skrzydełka w miodzie i barszcz ukraiński. A na deser lody waniliowe z musem malinowym.
- Z musem?! - o tak, to naprawdę najwspanialsza kobieta na świecie.
- No już, uciekaj i wołaj rodzinkę na dół. I jeśli możesz otwórz garaż. Ethan, Rick i Michael też przyjadą. Może wpadnie jeszcze Matt z Elain, mają dać znać za jakieś dziesięć minut.
Luis posłusznie wykonał zadanie i udał się do środka. Od razu przywitał go zapach potraw, które jego rodzicielka musiała przyrządzić jeszcze przed wyjściem.
Ładnie urządzony przedpokój z szafkami na dużą ilość butów i płaszczy, z których często korzystali liczni goście Harenorów, był pomalowany na pomarańczowo, z tym, że na dole przechodził w brąz, a przy samym suficie miał kolor brzoskwiniowy. Luis spojrzał na wiszące płaszcze i już wiedział, że na kolacji będzie cała rodzina, plus kilka osób z poza niej.  Dom zawsze był pełen osób czy to sąsiadów, przyjaciół, czy innych osobistości, nierzadko zajmujących wysokie stanowiska w mieście.
Luis rozebrał buty i ruszył w stronę kuchni. Niewielkie płytki nad blatem, w kolorze piaskowca i bladożółte ścian, jak zwykle powitały go swym widokiem. Wiszące przy oknie zioła, czosnek i grzyby, sprawiały, że każdy, kto wszedł do pomieszczenia czuł się mile widziany. Mimo, że przytulna, kuchnia była dosyć spora. Na ścianach wisiały obrazki wyhaftowane przez Annabeth i Molly, oraz ich przyjaciółki.
- Luis, nie stój tak, tylko leć po Ann i Maddie. Na górze jest też ojciec i Mark, więc ich też zaproś. Niech przyjdą najpierw do kuchni.
- Tak jest! - zasalutował, na co kobieta trzepnęła go ścierką, ukrywając uśmiech.
Luis udał się na piętro i najpierw zapukał do pokoju siostry, od razu wchodząc.
- Ann, mama woła was na... - stanął jak wryty, widząc jak przyjaciółki leżą na łóżku, jedna na drugiej, w dodatku w samej bieliźnie. Maddie pochylała się nad jego siostrą, a jej włosy zasłaniały twarze obu dziewczyn.
Luis chrząknął głośno, na do Mad się odwróciła i uśmiechnęła się promiennie, schodząc z łóżka.
- Cześć, Luis! Dawno cię nie widziałam, co tam u ciebie słychać? - zapytała, pomagając wstać Ann, która zarumieniona usiłowała unikać wzroku brata.
- Wszystko w normie, chociaż właśnie dowiedziałem się czegoś ciekawego - odpowiedział jej uśmiechem i poinformował o posiłku.
- Luis? Jeszcze jedno - Maddie spojrzała na niego z groźbą, a on przewrócił oczami.
- No przecież wiem, buzia na kłódkę. Gramy w tej samej drużynie - puścił jej oczko, a ona kiwnęła głową z wdzięcznością.
Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi. W sumie o Mad wiedział już od jakiegoś czasu, a przynajmniej miał jakieś  podejrzenia. Ale żeby Annabeth? No cóż, rodziny się nie wybiera, a poza tym nawet się z tego cieszył. Przynajmniej nie będzie musiał pilnować, żeby siostra nie poszła do łóżka z jakimś idiotą. Na samą myśl aż się wzdrygnął. Żaden facet nie był wart jego siostrzyczki, szczególnie, że jako jeden z nich dobrze wiedział co większości chodzi po głowie. Zwłaszcza w liceum.
Tak więc z ulgą przyjął Maddie jako szwagierkę. Przynajmniej teoretycznie.
Luis zapukał do gabinetu ojca i po chwili usłyszał ciche "proszę". Wszedł więc i uścisnął rękę ojcu i Markowi, wieloletniemu przyjacielowi rodziny. Kiedy był mały często wołał na niego wujku, ale z wiekiem zaczęło się to robić nieco dziwne. Dla mężczyzny także, bo w końcu poprosił Luisa, żeby zwracał się do niego po imieniu.
Po krótkiej wymianie zdań, Luis przekazał słowa Molly i wszyscy trzej udali się na dół. Dziewczyny dołączyły do nich chwilę później i razem zaczęli nakrywać do stołu.
W domu Harenorów panowała zasada,  o której wiedział każdy jego bywalec. Jeśli tu jadasz, śpisz, bądź po prostu przesiadujesz, masz czuć się i zachowywać jak domownik. Nie pomijając oczywiście obowiązków.
Tak więc Maddie i Mark także bez szemrania przygotowywali ogromny stół do posiłku. Przy czym dla nich było to już naturalne.
Mark Hadson bywał tu przynajmniej dwa razy w tygodniu, jeśli nie w interesach, to po prostu dla przyjemności. Jego firma była niewielka, aczkolwiek bardzo znana w mieście. Jako doskonały prawnik miał wielu klientów, w tym Williama Harenora, ojca Luisa oraz właściciela dużego wydawnictwa, które od kilku lat przynosiło ogromne zyski i rozrastało się niemal z dnia na dzień.
Na zewnątrz rozległo się pukanie, więc Luis poszedł otworzyć. Z uśmiechem powitał Matta, wysokiego blondyna z niebieskimi oczami, oraz jego narzeczoną Elain, niepozorną szatynkę, która od kilku miesięcy chodziła z coraz większym ciężarem. O ile Luis dobrze się orientował, była już w ósmym miesiącu.
Zaprosił ich do stołu, wcześniej pomagając Elain ściągnąć płaszcz. Nie zdąży jeszcze usiąść, kiedy drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, a od środka wbiegł piętnastoletni chłopak, z rozczochranymi włosami i wielkim bananem na ustach. Od razu przezornie schował się za Elain, która z uśmiechem czekała na pościg, niewątpliwie mający przybyć.
- Michael!!!! - do środka wparował Ethan z miną wściekłego borsuka. Może dziwnie to brzmiało, ale naprawdę tak wyglądał. Na twarzy miał namalowane dwa czarne paski, które najpewniej zostały zrobione niezmywanym markerem.
- Ty małą kanalio! Za ciężarną się chowasz? Ja ci zaraz... - ruszył biegiem w stronę Elain, która bez strach przytuliła Michaela do piersi i wyciągnęła rękę, by zatrzymać Ethana.
- O nie! Nic nie zrobisz Majkusiowi, przecież on jest taki grzeczny - powiedziała z perfidnym uśmiechem, głaszcząc chłopaka po głowie.
- Grzeczny? Patrz co mi zrobił! Człowiek zmęczony po pracy chce się zdrzemnąć, a tu mu taki po twarzy bazgrze.
- Sam powiedziałeś, że chcesz zmienić image - powiedział Mickey na co wszyscy obecni zaczęli się śmiać.
- Doigrasz się mały - warknął jeszcze Ethan, usiłując zachować powagę.
- Proszę cię, nie karz go - odezwała się Elain z przebiegłą miną. - On taki dobry zaoferował mi pomoc przy koszeniu trawy, a ja nie śmiem odmówić.
Spojrzała słodko na Michaela, a on otworzył oczy w niedowierzaniu.
- No cóż, w takim razie mogę mu odpuścić - powiedział Et ze zwycięskim uśmiechem.
- Zdrajca! - krzyknął Mickey, a potem wszyscy już się śmiali.
W międzyczasie do domu wszedł Rick i od razu zaczął wnosić do jadalni potrawy. Reszta szybko poszła w jego ślady i po chwili mogli zasiąść do jedzenia.
 Rozmawiali na różne tematy, głównie neutralne. Czas leciał naprawdę szybko, aż w końcu Matt oznajmił, że  nie mogą dłużej męczyć mu żony i mimo jej protestów niemal zaniósł ją do przedpokoju, ubrał i pożegnał się ze wszystkimi.
- Mickey, nie zapomni jutro przyjść skosić tego trawnika! - zawołała jeszcze Elain, powodując śmiech całej rodziny.
Kilka godzin później dziewczyny udały się na górę, gdyż Maddie miała zostać na noc. Michael pobiegł do jakiegoś kolegi, a Luis, William, Mark oraz Ethan usiedli na kanapie w salonie i zaczęli grać w karty. Po chwili dołączyła do nich Molly z ciasteczkami oraz Rick ze skrzynką piwa i lampką wina dla matki. Luis żałował, że przyjechał samochodem i nie może się napić ze wszystkimi.
Nawet w gronie samych mężczyzn kobieta czuła się doskonale, więc razem z nimi śmiała się i grała w gry, przy okazji wygrywając dwa razy częściej niż ktokolwiek.
Po jakimś czasie Rick napomknął coś o samochodach, na co William zapytał czyi samochód stoi na zewnątrz.
- Mój - odpowiedział od razu Luis, ale pod zdziwionym spojrzeniem obecnych szybko się poprawił. - To znaczy nie mój, ale ja nim przyjechałem. Należy do Toma.
- Toma? - ojciec uniósł wysoko brew. - Tego mechanika?
- Nie, nie tego. Nixona - powiedział trochę niechętnie, ale na szczęście ojciec nie zareagował tak jak mama. Przyjął to jak każdą inną wiadomość. Przynajmniej on nie był nadopiekuńczy.
- Hmm, kiedy wrócił?
- Kilka dni temu, nie wiedzieliście? - zapytał spoglądając na obecnych. Pytał raczej Williama i Marka, gdyż pozostali już o nim wiedzieli.
- A skąd mielibyśmy?
Luis spojrzał na Ethana, który groźnie mrużył oczy. A więc nikomu nie powiedział. Luis nie chciał być w jego skórze, gdy ich rodzicielka dowie się gdzie pracuje Tomas.
- A nie, tak tylko.
- Synku, a jak tam mieszkanie? Słyszałam, że ktoś nowy się wprowadził obok? - Molly chyba próbowała zmienić temat, nieświadomie dalej w niego brnąc.
- Tak, całkiem miły facet - powiedział tylko i zamarł. - O cholera.
- Luis! - skarciła go mama.
- Przepraszam.
Wstał szybko i sięgnął do kieszeni spodni. Jak się spodziewał znalazł w klucze od mieszkania. W dodatku nie swojego.
- Coś się stało?
- Cóż muszę już lecieć, zabrałem sąsiadowi klucze - uśmiechnął się zakłopotany i wyleciał z domu. Może chciał trochę dopiec Tomasowi, ale to nie powód, żeby trzymać go do północy poza jego własnym mieszkaniem.
Spojrzał an zegarek, wskazywał dwudziestą trzecią czterdzieści. Troszkę się zasiedział. Już dobierało się do niego poczucie winy, kiedy przypomniał sobie sytuację z południa i pokręcił głową. Tomasowi się należało. Jeśli nie za teraz, to za sytuacje sprzed trzech lat.

Po kilkunastu minutach dotarł na miejsce. Spodziewał się siedzącego pod drzwiami, wkurzonego Tomasa, jednak kiedy tylko wszedł do klatki usłyszał dzwoniący telefon. Odruchowo się zatrzymał, nie chcąc zostać zauważonym. Nie wiedział dlaczego, ale ukrył się ścianą, oddzielającą wejście do klatki od korytarza prowadzącego do piwnic. Powodem jego zachowania był głos osoby, która właśnie odebrała telefon.
- Tak, szefie? Czemu dzwonisz z jego telefonu? - w głosie Tomasa brzęczała nuta irytacji i zmęczenia. - Teraz? Co zrobili?! Nie pozwól mu! Jak trzeba, to go skuj! Ma zostać na miejscu, zaraz będę!
Luis skulił się, słysząc zbiegającego mężczyznę. Coś poważnego musiało się stać, że Tom tak się zdenerwował. Dodatkowo po głowie Lu chodziło mnóstwo pytań. Kim był Szef? Kto odebrał jego telefon i co wspólnego ma z tym Tomas?
- Halo, chciałbym zamówić taksówkę. Jak to nie macie?! Do cholery, potrzebny mi transport!
Luis patrzył jak mężczyzna z wściekłością zamyka telefon i rozgląda się sfrustrowany. Nie miał wyboru i musiał oddać mu kluczyki. Przecież to samochód Toma.
Wyszedł z ukrycia i podszedł do szatyna, chwytając go za ramię. Krzyknął, kiedy w jego stronę poleciała pięść, zatrzymując się cal przed jego nosem.
- Luis? - Tomas wyglądał jakby dostał prezent na święta. Uścisnął oniemiałego Luisa, teraz zastanawiającego się, czy ten czegoś nie pił.
Białowłosy wyciągnął z kieszeni kluczyki i pomachał nimi przed oczami Tomasa.
- Ja prowadzę - powiedział tylko i ruszył w stronę samochodu. Tomas jednak szybko go zatrzymał.
- Lui, nie możesz. Muszę jechać sam. Jeśli ktoś by cię zobaczył...
- Nie próbuj nawet. Tracisz czas, a zdążyłem zauważyć, że ci  się spieszy. Ja dojadę tam szybciej, gdziekolwiek to jest, a ty będziesz siedział cicho, ewentualnie mówił gdzie mam jechać. Jasne? - poszedł dalej, ciągnąc za sobą Toma i kiedy byli już przy samochodzie, spojrzał na szatyna, który kiwnął głową, zrezygnowany.
Wsiedli do samochodu i Tom podał Luisowi lokalizację.
- Po co chcesz jechać do starej fabryki?
- Luis nie pytaj. Nie mogę nic powiedzieć, a ty będziesz lepiej spał bez tej wiedzy.
- Taa, i tak to z ciebie wyciągnę. Może nie teraz, ale kiedyś na pewno.
Ruszył z piskiem opon, zręcznie manewrując na pustych drogach. Dojazd do opuszczonej fabryki zajął mu piętnaście minut, nawet pomimo zabójczej prędkości, jaką osiągał, jadąc autostradą.
Na polecenie Toma zatrzymał się za kępą drzew. Luis ze zdziwieniem odkrył, że stoją tam już cztery samochody, w tym dwa wany. Dostrzegł też mężczyznę biegnącego w ich stronę.
- Luis, proszę cię, udawaj taksówkarza. Najlepiej z innego kraju.
- Ale dlaczego?
- Luis! Jesteś Niemcem do cholery! - w tym momencie niski mężczyzna po trzydziestce otworzorzył drzwi od strony pasażera.
- Szefie, dobrze, że jesteś, nie wiemy co mamy zrobić. Oni już tam siedzą ponad pół godziny! Złapaliśmy jednego z nich, ale nie mówi po angielsku. Tylko on wie jak to dezaktywować!
- Alex! - krzyknął Tomas do spanikowanego mężczyzny, który ze strachem zamilknął i jakby dopiero w tym momencie dostrzegł obecność Luisa.
- Kim ty...?
- Dzień dobry, ja nie mówić dobrze angielski - powiedział Luis, naśladując akcent obcokrajowca.
- To mój taksówkarz. Wzięliśmy mój samochód, bo taksówka wysiadła - powiedział Tom mimochodem. - Nie rozumie prawie nic, więc mów śmiało.
- Mamy jednego z zakładników. Jeden z naszych widział jak uciekł w czasie transportu, a że jest dość mały, udało mu się przecisnąć przez dziurę w ogrodzeniu. Nie umie angielskiego i cały czas coś mamrocze. Nie rozumie, że jesteśmy tymi dobrymi. Musieliśmy go unieruchomić - mówiąc to, Alex cały czas podejrzliwie przyglądał się Luisowi, który udawał, że tocząca się rozmowa niewiele go obchodzi. Przeglądał się w lusterku, a nawet zaczął czytać jakąś niemiecką instrukcję obsługi, którą znalazł w schowku.
- Gdzie ten zakładnik? - słowa Tomasa zostały przytłumione przez męski krzyk, a później dźwięk otwieranych drzwi i odgłosy biegu najpierw jednej, a później kilku osób.
Luis spojrzał w stronę wana i zamarł, wiedząc około ośmioletniego chłopczyka, skutego kajdankami i uciekającego przed kilkoma dorosłymi mężczyznami.
Dziecko miało na sobie podartą bluzkę, i krótkie spodenki. Kolana miało obdarte, a skroń lekko opuchniętą.
Nie myśląc za wiele, wybiegł z samochodu, pomimo protestów Tomasa. Był absolutnie wściekły na tych facetów. Nie obchodziło go kim są i dlaczego gonią tego chłopca. Dobry Boże przecież to jest dziecko!
Chłopczyk na jego widok wyraźnie się przestraszył, ale z dwojga złego chyba wolał biec w jego stronę, niż spotkać się z goniącą go bandą.
Luis przybrał uspokajający wyraz twarzy i przykucnął, chcąc znaleźć się na wysokości twarzy chłopca, który wyraźnie był zaskoczony jego zachowaniem.
- Jestem przyjacielem - powiedział po mongolsku. Miał cichą nadzieję, że trafił z językiem. Chłopiec miał charakterystyczną urodę i Luis bardziej wyczuwał, niż wiedział z jakiego kraju pochodzi.
Błysk nadziei na twarzy chłopca, upewnił go co do tego, że miał racje. Dziecko przyspieszyło i ze łzami w oczach podbiegło do Luisa, który od razu wziął je na ręce, delikatnie głaszcząc po brudnych włosach.
Szóstka goniąca dziecko zwolniła skołowana, jednak jeden z bandy, potężny, łysy osiłek,  ruszył w ich stronę z nienawistną miną. Luis zauważył, że mężczyzna nieco kuleje i że wyraźnie chciał odebrać mu chłopca, a białowłosy nie miał zamiaru mu go oddać. Podniósł groźnie brodę i spiorunował dryblasa wzrokiem. Może nie zrobiło to na nim wrażenia, ale na pewno nieco zbiło łysego z tropu.
- Dawaj dzieciaka - warknął, będąc już jakieś dwa metry przed Luisem i nadal się zbliżając.
- Spierdalaj - odwarknął Luis tym samym tonem, na co dryblas w furii rzucił się na niego.
- Nie!! - krzyknął Tomas, biegnąc w ich stronę, ale było już za późno.
Luis właśnie przechylił się lekko w lewo, unikając wyciągniętej ręki mężczyzny i, z chłopcem na rękach, wykonał delikatny obrót, wysuwając jedną nogę do przodu, jednym, płynnym ruchem podcinając łysego, który z hukiem wylądował na ziemi.
- Przykro mi Pablo, próbowałem cię ostrzec, ale nie słuchałeś - powiedział Tomas ze zniesmaczoną miną. - Luis, mógłbyś nie rozbijać mojej jednostki? Jesteśmy już w wystarczająco trudnej sytuacji.
- Ty jesteś. Ja bladego pojęcia nie mam co tu się dzieje. Oczywiście oprócz tego, że ten tutaj łysol, maltretował to biedne dziecko.
- Ja? Ten skurczybyk wbił mi ołówek w stopę!
- Przebywał z takim sadystą jak ty, to mu się udzieliło - warknął Luis i ruszył w  kierunku samochodu.
- Gdzie idziesz? - Tom podniósł wysoko brwi, nie zatrzymując go jednak.
- Do samochodu. Mały zaraz poczuje się lepiej i wszystko mi powie. Poza tym, twoja wspaniała jednostka nie pomyślała, że małemu może być zimno. Widocznie mózgów używają tak często jak i ty.
Tomas chciał coś odpowiedzieć, ale Pablo, który właśnie zebrał się z ziemi, przeklął i spojrzał  z pogardą na Luisa.
- Za kogo ty się kurwa uważasz, żeby tak się odnosić do naszego przełożonego!?
- Nie twój zasrany interes. Radzę uważać na słowa, bo podczas walki masz odsłoniętą pewną część ciała, z którą chętnie spotka się moje kolano - wysyczał Luis, znikając w srebrnym maserati.
Tom uśmiechnął się nieco rozbawiony i odwrócił się do swojej jednostki.
- Poznajcie proszę naszego nowego tłumacza.

9 komentarzy:

  1. Hahaha
    Serio, serio tłumacza? Ciekawe jak Lui przyjmie tą wiadomość :D
    Rozdział świetny czekam na więcej :*
    Ren ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luis nie opuściłby chłopca, więc nie ma zbytniego wyboru :) Buziaki :*

      Usuń
  2. To było wspaniałe, ale dlaczego takie krótkie? Akcja nabrała tempa i co koniec :( A ja chcę więcej, dużo więcej. Dobra koniec z narzekaniem.
    CUDOWNY rozdział :)
    Rodzinka Luisa jest wspaniała, jedyna w swoim rodzaju, która mimo bogactwa nie jest zarozumiała, przez to też chciałabym być gościem w takim domu i jeść takie smakołyki, szczególnie te lody...mniam :) Wszyscy się kochają i potrafią sobie do gryźć :) Ethan musiał wyglądać obłędnie z tymi wąsami, z Michela to niezły giguś w sumie tak jak i z Luisa :) Mama Luisa jest boska, nie pozwoli krzywdzić swojego dziecka, wskoczy za nim w ogień. Coś tak myślę, że gdy Tomas zostanie chłopakiem Luisa(innego scenariusza nie chcę widzieć xD) to będzie mieć ciężką przeprawę z jego matką, co będzie, na pewno, BOSKIE :)
    Tomas zajmuje się handlem żywym towarem, czy czymś w takim stylu, ale trzeba przyznać, że ta jego drużyna to banda kretynów, jak mogli skuć małego chłopca, zamiast mu pomóc tylko bardziej go wystraszyli, ale na szczęście Luis był obecny i pomógł ośmiolatkowi. To było piękne, gdy czytałam, jak to Luis powalił dryblasa, po prostu uśmiech sam wypływał na usta :) Myślę, że teraz Tomas będzie musiał wyjaśnić parę spraw Luisowi.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S Znalazłam dwa małe błędy, w sumie literówki:
    1."pobiegł do jakiegoś kolego" - ...kolegi
    2.-" Taa, i tak to z ciebie wyciągnę. Może nie teraz, ale kiedyś napewno."- na pewno.
    P.S. Ponawiam swoją prośbę o drzewo genealogiczne rodzinki Luisa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za poprawę błędów :) Buziaki <3

      Usuń
  3. Super coraz lepiej sie robi nie ma co tylko jak zwykle dla mnie za krótko ledwo zaczełam sie dobrze bawic a tu benc:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, sama lubię dłuższe rozdziały, ale ostatnio nie mam w ogóle czasu :( Uwzięli się przed egzaminami :*

      Usuń
  4. Witam,
    Tom jak się okazuje jest szefem jakieś jednostki policyjnej czy coś w tym stylu, o tak to było piękne, rodzinka wspaniała, tłumacz no ciekawe...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski rozdział. Uwielbiam mamusię Luis'a, która nie ręczy za siebie i swoje wpływy. Końcówka rozdziału powalająca.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Tom jak się okazuje jest szefem jakieś jednostki policyjnej czy coś w podobmym stylu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń