poniedziałek, 28 września 2015

Syn przepowieni - Rodział XVI

Dziś krótko, bo nie miałam czasu zbytnio, a nie chciałam mieszać początku wojny z tymi kilkoma scenkami. Będziemy już kończyć, Kochani. Myślę, że zostały max 3 rozdziały ;)
Zaczęłam pisać kolejną historię, tym razem bez żadnych nieprawdopodobnych wydarzeń. Zatrzymamy się na zwykłych zbiegach okoliczności. Nie mam pojęcia co z tego wyniknie, ale ci z Was, którzy czekają na fantasy z pewnością się doczekają. Mam już pewien pomysł :)
MIłego czytania i jeszcze raz przepraszam za długość :*

Filen

- Wiesz o co może chodzić z tą przepowiednią? - Lurei siedział tuż obok, z nogami przełożonymi między barierkami balkonu.
- Nie do końca. W sumie wiem tylko to, czego domyśliliśmy się wcześniej. Zagadką dalej pozostają trzy dusze i nowa część. Mam złe przeczucia. To nawiązanie do śmierci wcale mi się nie podoba. Poza tym ostatni wers mówi jasno, że rozstanę się z najbliższymi.
- Może chodzi o jakiś wyjazd albo coś innego.
Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową. Czułem, że sam w to nie wierzy. Chciał tylko dodać mi otuchy i dzięki temu naprawdę poczułem się lepiej. Oparłem głowę o jego ramię i zamknąłem oczy. Co jakiś czas obrazy migały mi przed oczami. Miałem wrażenie, że trwało to coraz dłużej.
- Lu? Mogę ci coś powiedzieć?
- Co tylko zechcesz. - Poczułem, jak zaplótł rękę na mojej talii, a brodę oparł o czubek mojej głowy.
- Boje się - szepnąłem. - Mam dość tej przepowiedni. Rodzice nigdy nawet nie pozwalali mi wychodzić z Pałacu, a teraz mam sam poprowadzić wojnę. Co jeśli wszystkich stracę? Przepowiednia mówi, że ja sam przeżyję, ale co z tego, jeżeli nikt inny nie?
- Filen, wiem, co czujesz, ale nie możesz się poddać. Nie mam pojęcia, czy ta przepowiednia jest prawdziwa, czy to jakaś kompletna bujda. Wiem tylko, że jeśli rzeczywiście ma się spełnić, to dowiemy się, co oznacza dopiero po tym, jak już się to stanie. Poza tym pamiętaj, że nie jesteś sam. Nie mam zamiaru pozwolić ci poprowadzić ludzi na wojnę samemu. Będę tuż obok ciebie, niezależnie od wszystkiego.
Poczułem jak w oczach zbierają mi się łzy. Zamrugałem kilkakrotnie, ale nie udało mi się ich przegonić. Przetarłem dłonią policzki, czując jak Lurei wstaje i ciągnie mnie za sobą. Usiedliśmy na łóżku, a Aquer od razu przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Wtuliłem twarz w jego szyję, zaciskając dłonie na jego koszulce.
Nie chciałem być tym cholernym dzieckiem przepowiedni. Nie chciałem władać dwoma żywiołami. Nie chciałem iść na pieprzoną wojnę, a co dopiero przesądzić o jej wyniku. A przede wszystkim nie chciałem płakać jak dziecko w ramionach Lureia. Świat chyba uwielbia mi dokuczać.
- Ciii - Lurei kołysał mną w przód i w tył, głaszcząc po włosach. Łzy bezsilności płynęły po moich policzkach, by po chwili znaleźć się na koszulce Lu. Myślałem, że jestem już dorosły, że poradzę sobie ze wszystkim, co łączy się z rządzeniem Ignem. Teraz jednak wiedziałem, że wcale nie byłem taki silny, jak mi się zdawało. Tylko dzięki temu ciepłu, które biło od Lureia, jakoś udawało mi się nie załamać całkowicie.
Pociągnąłem nosem, powoli się uspokajając. W umyśle czułem myśli Lureia, które odganiały moje obawy. Miałem wrażenie, że jesteśmy jakoś bliżej. Przestałem odgradzać się od niego, chcąc, żeby wyplenił wszystkie złe myśli, które teraz kłębiły się w mojej głowie.
- Kocham cię - pomyślałem i przytuliłem się jeszcze mocniej.
- Ja ciebie też - szepnął Lurei wciąż delikatnie głaskał moje włosy.
Powolny oddech i miarowe bicie serca Lureia sprawiło, że przestałem myśleć. Cieszyłem się, że jest teraz obok. Czułem jak jego myśli błąkają się po mojej głowie, jednak wcale mi one nie przeszkadzały. Oderwałem twrz od szyi Lu, mając świadomość, że została na niej mokra plama. Wiedziałem jednak, że nie ma mi jej za złe, więc nie zwróciłem na to uwagi.
- Położymy się? - zapytałem, a on przytaknął, ściągając koszulkę. Zrobiłem to samo i obaj weszliśmy po kołdrę. Była pora obiadu, ale żaden z nas nic by nie przełknął. Wtuliłem się w jego klatkę piersiową, dziękując światu, że go spotkałem. Oczywiście skrzętnie ukryłem przed nim tę myśl, co też od razu wyczuł. Poruszył się lekko, spoglądając na mnie. Widziałem jego twarz przez kilka sekund. Posłałem mu ten obraz, a on się uśmiechnął, czego niestety już nie widziałem.
- Lu, dziękuję, że tu jesteś.
- Nie musisz, w końcu gdzie indziej mógłbym być? To ty pasujesz do mojego amuletu.
- Chciałbym połączyć je jak już będzie po wszystkim. Kiedy wojna się skończy.
- Jesteś pewny, że nie chcesz tego zrobić przed nią?
- Tak. Obiecaj, że zrobimy to po wojnie.
Lurei zastanowił się chwilę i przytaknął, a ja uśmiechnąłem się szeroko.
- Więc musisz przeżyć. Żebyśmy mogli je połączyć, obaj musimy wyjść z niej cało.
Leżeliśmy w ciszy, obaj pogrążeni w myślach o przyszłości. W pewnym momencie zobaczyłem balkon z lotu ptaka.
- Visio? Wleć tutaj - powiedziałem, wyczuwając wahanie ptaka. Po chwili orlica znalazła się na ramie łóżka.
- Długo cię nie było, gdzie się podziewałaś?
- Latałam po okolicy i trochę dalej. Dzieje się coś niepokojącego. Ptaki mówią coś o oddziałach Najeźdźców.
- Szykuje się wojna. Ptaki się nie mylą, Najeźdźcy chcą uderzyć pojutrze.
- Uderzą jutro wieczorem - ptak zaczął kiwać się na ramie. Usiadłem i wyciągnąłem ręce, łapiąc Visio, zanim runęła do tyłu. Dopiero teraz zauważyłem jak szybko oddychała. Musiała naprawdę szybko lecieć, żeby nas o wszystkim powiadomić.
- Zmienili plany - Lurei użyczał mi oczu, więc pośrednio słyszał to, co ja.
- Widziałam oddziały o dzień drogi stąd. - Visio pozwoliła mi ułożyć się na poduszce.
- Będą musieli rozbić obóz i pozwolić żołnierzom odpocząć. Visio, skąd wiesz, że uderzą jutro?
- Dzisiaj przyleciał dziwny ptak. Pierwszy raz widziałam takiego. Wychował się za morzem. Najeźdźcy używają go i innych z jego gatunków jako posłańców. Zdradził mi plany, które ludzie wyjawiali w jego obecności. Podobno rozsiano plotkę o późniejszym ataku, by oszukać ewentualnych zdrajców.
- Dziękuję ci. Odpocznij do jutra. Będę cię potrzebował w walce.
- Ja tylko na chwilkę - powiedziała, wkładając dziób pod skrzydło. Doskonale rozumiałem jak całodzienny lot męczy i jaki ból powoduje.
- Śpij. Uratowałaś nas wszystkich. Zasługujesz na odpoczynek.
Wstałem, razem z Lureiem wychodząc z pokoju. Musieliśmy poinformować wszystkich o tym, co powiedziała nam Visio. Gdyby nie ona, jutro pewnie zostalibyśmy pozabijani we własnych pokojach.
Wieści rozniosły się dosyć szybko, zważywszy na to, że prawie cała moja rodzina z mamą i siostrą Lureia, siedziała jeszcze w jadalni, gdzie niedawno podano posiłek.
Kiedy wszyscy wiedzieli o ataku, rozpoczęły się przyspieszone przygotowania. Ludzie z Ignem rozpoczeli składowanie broni i pożywienia, żołnierze wyszli z miasta, rozstawiając pułapki i wzmacniając mury ochronne. Wzmożono patrole, mężczyźni rozpoczęli treningi, mające przygotować ich do walki. Nie były to ich pierwsze tego typu przygotowania. W Ignem co roku po Uroczystości Wyboru, organizowano szkolenia wojskowe, właśnie na wypadek takich okoliczności. Całe miasto ucichło, kiedy mieszkańcy w ciszy pracowali, by zabezpieczyć miasto. Kobiety i dzieci gromadziły jedzenie i wodę, organizowały leki i inne rzeczy potrzebne do leczenia rannych. Każdy miał swój wkład w przygotowania. Mieszkańcy Ignem doskonale wiedzieli, w jakiej sytuacji się znajdują.
Dopiero późnym wieczorem wróciliśmy do pokoju. Visio już nie było, zapewne znów wybrała się na zwiady. Zmęćzony udałem się do łazienki, napełniając wannę wodą. Włożyłem do niej rękę i wypuściłem strumień ognia. Po chwili woda zabulgotała, a w powietrzu pojawiło się mnóstwo pary. Wróciłem do pokoju i zwróciłem się w stronę Lureia. On patrzył na mnie, marszcząc brwi.
- Nie wziąłeś czegoś? - zapytał.
- Tak, ciebie. Idziesz się ze mną wykąpać.
W ułamku sekundy wstał i ściągnął koszulkę, ciągnąc mnie do łazienki. Zaśmiałem się, czując jak cały stres ze mnie ulatuje. Nie było sensu myśleć o tym co będzie. Liczyło się tylko tu i teraz.
Lurei usiadł w wannie, gestem prosząc, żebym szybko do niego dołączył. Kiedy w końcu zanurzyłem się w ciepłej wodzie i oparłem plecami o jego klatkę piersiową, poczułem się, jakbym nie miał żadnych zmartwień. Lurei objął mnie, całując lekko po szyi.
- Tego mi było trzeba – szepnąłem, odchylając głowę na bok.
- Mnie również. Myślałem o tym od bardzo dawna.
- Serio? - spojrzałem na niego, a moje oczy zmieniły kolor, pozwalając mi zobaczyć jego uśmiech.
- Odkąd zobaczyłem się stojącego nago w łazience pełnej pary. Czyli od trzeciego dnia naszej znajomości.
- Co? Jakoś nie pamiętam żebym wpuszczał cię do łazienki – zmrużyłem groźnie oczy, ukrywając rozbawianie, kiedy Lurei zaczął panikować.
- Ja wcale nie... Tak tylko.. Jakoś tak wyszło, że nie zamknąłeś drzwi – wydusił, błądząc wzrokiem po ścianach. Wybuchnąłem śmiechem, na co o n także się uśmiechnął.
- Chyba nie mogę cię obwiniać, skoro to ja zapomniałem ich zamknąć.
Odwróciłem głowę i złączyłem nasze wargi, rozpoczynając delikatny pocałunek. Lurei oddał go, popychając nas trochę do przodu, by móc obrócić mnie w swoją stronę.
Badałem jego usta, chcąc w ponownie je poznać. Jego ręce zaczęły wędrować po moich plecach, co jakiś czas je drapiąc.
Leniwy pocałunek zaczynał przeradzać się w pełen podniecenia i słów, które chcieliśmy sobie przekazać.
- Proponuję wyjść z wanny póki woda jest ciepła. Nie możemy być chorzy na wojnie.
- Popieram.
Podniosłem się i wyszedłem z wanny, ruszając w stronę łóżka. Zatrzymałem się przed nim, powoli się odwracając. Lurei złapał mnie za biodra, całując mocno, ale powoli. Moje oczy znów zmieniły kolor, dzięki czemu ujrzałem wyraz jego twarzy. Wyglądał na tak... zadręczonego. Złapałem go za policzki i odsunąłem się nieco.
- Lu, co się stało?
- Nic.
- Przecież widzę, nie ruszymy się stąd dopóki nie odpowiesz.
- Szantażysta – uśmiechnął się, ale zaraz potem spoważniał. - Nie mogę przestać myśleć, że to może być nasz ostatni raz – szepnął i pocałował mnie lekko. - To głupie, ale mimo że nie chce, to ta myśl cały czas pojawia się w mojej głowie.
- Lurei, obiecałeś mi, że obaj wrócimy z tej wojny, więc teraz już nie masz wyjścia. Musisz przeżyć. A jak już to wszystko się skończy, mam zamiar za ciebie wyjść, zorganizować piękne wesele i bawić się na nim z naszą rodziną. Nie masz nic do gadania, a teraz ja zadbam o to, żebyś mógł myśleć tylko o mnie.
Pociągnąłem go na łóżko, kładąc się na plecach. Lurei zawisnął nade mną. Jego usta przyssały się do mojej szyi. Przygryzał lekko skórę, żeby po chwili pogładzić ją językiem. Wytyczył mokrą ścieżkę do moich ust, by złożyć na nich głęboki pocałunek. Wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie i było kompletnym przeciwieństwem naszej poprzedniej nocy. Tym razem to uczucia grały główną rolę, a nie pożądanie. I pomimo tego, że moje oczy już przybrały czerwoną barwę, chciałem, żeby wszystko było dzisiaj inne.
- Lu, chcę, żebyś ty był na górze.

Lurei

- Dlaczego on nigdy nie pyta nas o zdanie? - znów ten dziwny głos. Zignorowałem go, skupiając się na sutkach Filena. Ciche jęki sprawiały, że miałem ochotę doprowadzić go na sam szczyt.
- Zamknij się i chociaż raz nie przeszkadzaj.
- Niby czemu? Nie będę słuchał gadów.
- Sam też jesteś gadem. Salamandra ma rację. Nasz Pan tego potrzebuje.
- Czemu musi być nas trzech? Tak to miałbym przynajmniej połowę głosów.
- Smoku...
- Dobra, dobra, ten jeden raz.
Uśmiechnąłem się. Ta trójka była nawet znośna, kiedy nie zwracało się na nich uwagi.
- Dziękuję wam – pomyślałem, po raz pierwszy próbując się z nimi porozumieć.
- Czemu nasz Pan nas nie słyszy, a jego partner może? Nie przyzwyczajaj się. Jak nam się nie spodoba, to więcej ci na to nie pozwolimy – odwarknął smok, a jego ton trochę się zmienił, kiedy przygryzłem sutek Filena. Głośny pomruk w mojej głowie zmieszał się z jękiem. Nie miałem zamiaru teraz tego roztrząsać. W tym momencie tylko jedno chodziło mi po głowie. Filen.
Złączyłem nasze usta, wolno poruszając językiem. Jedną ręką odkręciłem tubkę, która leżała pod poduszką, a drugą zacząłem pieścić Filena. Kciukiem pomasowałem jego główkę, w tym samym momencie wsuwając palec wskazujący w ściśniętą dziurkę. Cichy krzyk rozniósł się po pokoju. Zastawiłem usta Filena, językiem jadąc w dół jego klatki piersiowej i zatrzymując się u nasady członka. Przejechałem językiem wzdłuż całej jego długości, za co zostałem nagrodzony kolejnym jękiem.
Poruszyłem palcem w Filenie, równocześnie biorąc go do ust. Drugi palec doszedł po chwili, a Filen nawet się nie spiął. Skrzyżowałem w nim palce, sięgając nimi głębiej, kiedy krzyknął głośno, wypychając biodra.Wsunąłęm w niego trzeci palec i ponownie uderzyłem w tamto miejsce. Kolejny krzyk upewnił mnie, że znalałem ten magiczny punkt. Filen spojrzał na mnie czerwonymi oczami i przyciągnął do pocałunku.
- Nie cackaj się ze mną.
- Nie cackaj sie z nami - powiedzieli równocześnie.
Wysunąłem z Filena palce i owinąłem jego nogi wokół mojego pasa. Przystawiłem główkę do jego wejścia i lekko naparłem, wiedząc jak może to boleć. Filen jednak nie zamierzał czekać, bo jego pięty wbiły się w moje pośladki, popychając mnie do przodu. Krzyk rozkoszy wypełnił pomieszczenie, kiedy trafiłem idealnie w prostatę. Filen pchnął biodrami, więc zacząłem się powoli poruszać. Znalazłem jego usta i obdarzyłem je leniwym pocałunkiem. Nie przyspieszyłem, chcąc powiedzieć Filenowi co do niego czuję.
Za każdym razem trafiałem w punkt, doprowadzając Filena na skraj.
- Albo zaczniesz na serio, albo cię rozszarpię – te słowa wyszły z ust Filena, jednak to nie on je wypowiedział. Czyżby Smokowi było mało?
Uśmiechnąłem się i pchnąłem mocniej, powodując nie tylko kolejny krzyk, ale też jęk, który wydobył się z moich ust. Zacząłem poruszać się szybciej. Podciągnąłem nogi Filena wyżej, aby znaleźć się w nim głębiej. Raz po raz uderzałem biodrami o jego pośladki, aż w końcu poczułem, że jestem blisko końca.
  Przyspieszyłem ruchy jeszcze bardziej. Wysunąłem się niemal do końca i jednym pchnięciem uderzyłem w prostatę Filena. Krzyknął, a gładkie mięśnie zacisnęły się na moim penisie. Pchnąłem jeszcze raz i doszedłem z głośnym jękiem. Opadłem na Filena, całując go mocno. Obaj dyszeliśmy, wciąż odczuwając przyjemność. Położyłem się na boku i objąłem go ramionami.
- Nieźle, nasz Smok mruczy! Lu, ja głosuję za powtórką – usłyszałem głos Fenixa.
- Zamknij się Gołębiu! Spalę cię jeśli jeszcze coś powiesz!
Zaśmiałem się cicho, a Filen popatrzył na mnie zdziwiony.
- Co się śmiejesz?
- Nic takiego. Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham.
Filen pocałował mnie i popchnął lekko, bym położył się na plecach. Wtulił się w moją klatkę piersiową, przekładając przeze mnie rękę i nogę i zamykając mnie uścisku.
- Umieram. Idziemy spać – ziewnął i pocałował mnie w brodę.
- Widzę, że zbytniego wyboru nie mam – zachichotałem i objąłem go, zamykając oczy.
- Dobranoc, Lu.
- Dobranoc, Filen. Dobranoc, zwierzaki.
- Naprawdę cię kiedyś spalę – usłyszałem jeszcze rozbawiony głos Smoka.
- I tak już wiemy, że go lubisz.

poniedziałek, 21 września 2015

Syn przepowieni - Rozdział XV

Obudził mnie ból w dolnych partiach ciała. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie skąd pochodzi. Otworzyłem oczy i ujrzałem wpatrujące się we mnie, różnokolorowe tęczówki.
- Dzień dobry – miałem dość mocną chrypkę, zapewne przez zbyt częste używanie strun głosowych tej nocy.
Filen uśmiechnął się, wtulając się we mnie. Jego głowa leżała na moim ramieniu, a jedną z rąk przerzuconą miał przez moją klatkę piersiową. Miałem ochotę zostać tak na zawsze.
- Hej – ziewnąłem, wiercąc się lekko, by pozbyć się dyskomfortu, który mnie zbudził. - Nie do końca rozumiem, co się stało w nocy.
Filen znów zwrócił wzrok w moją stronę, a w jego oczach dostrzegłem błysk. Uśmiechnął się, unosząc jeden kącik ust wyżej. Wyglądał iście diabelsko, a przez to także seksowanie.
- Nie uśmiechaj się tak, mój tyłek nie wytrzyma kolejnej rundy.
- Nie wiem, o co ci chodzi – mruknął i z łatwością pociągnął mnie niżej. Wtulił twarz w moją szyję, pieszcząc ją oddechem.
- Jak ty właściwie mnie przesunąłeś, co? Ważysz dużo mniej, a bez problemu mnie podnosisz. Miałem tego dowód w nocy.
- Nie mam pojęcia. Od kiedy się kochaliśmy, moje bestie są jakoś bliżej. Kiedyś jeśli zbyt dużo czasu spędzałem w którejś z form, przejmowały nade mną kontrolę. Wczoraj coś się stało. Tak jakbym zatarł granicę. Coś podobnego zdarzało mi się, kiedy się bardzo złościłem. Oczy zmieniały mi kolor i ledwo panowałem nad przemianą. Teraz mam podobnie, tyle, że nie muszę walczyć. Odkąd pamiętam miałem problemy za smokiem. Można powiedzieć, że jest najbardziej agresywny. A wczoraj wszystkie bestie ulegały mi pod każdym względem. Jestem z nimi jakoś bliżej. Jakby mi się poddały.
- Nie wiem, czy do końca rozumiem, ale ogólną myśl pojmuję. - Pocałowałem go w czubek głowy i zamknąłem oczy.
- Jest coś jeszcze – Filen zawahał się, co od razu wyczułem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gdzieś na końcu mojej świadomości istniała cienka nić, przez którą czułem zarówno Filena, jak i Visio, która teraz goniła Ave.
- Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Wisz o tym, prawda? - spojrzałem mu w oczy, a te na sekundę błysnęły czerwienią. Filen uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Widzę cię. - Musiałem zamilknąć na dłuższą chwilę, bo Filen kontynuował. - Nie tak ciągle, jak ty mnie, ale od czasu do czasu przed oczami miga mi twoja twarz i wszystko dookoła. Tak jak przed chwilą. W nocy też kilka razy się to zdarzyło.
- Filen, to wspaniale! Może jakimś cudem twoje oczy się uleczyły!
Patrzyłem na niego, jakby stał się cud, ale Filen lekko posmutniał i pokręcił głową. Objąłem go mocniej, na co znów się uśmiechnął.
- Nie. To nie moje oczy, tylko bestii. Tak się dzieje tylko, kiedy one tego chcą. Ja nie mam na to żadnego wpływu. Poza tym, to tylko migawki. Ledwie udaje mi się dostrzec co przedstawiają.
- Daj sobie czas. Może po prostu musisz się przyzwyczaić. Skoro mówisz, że się pogodziłeś ze swoimi zwierzakami... - przerwałem, bo poczułem jak coś zakuło mnie w umyśle.
- Nie jestem zwierzakiem – warknął jakiś głos, a ja oniemiałem, Filen wyglądał, jakby nic się nie stało.
- Słyszałeś to? - szepnąłem, sam nie do końca wiedząc czemu.
- Co? Wydawało ci się. Mam wyostrzone zmysły. Nikogo nie ma w pobliżu.
- Masz racje, pewnie się przesłyszałem. - Kiwnąłem głową i odszukałem zagubioną myśl. - Może twoje zwie... bestie, sprawią, że będziesz widział.
- Lepiej uważaj. Smok jest bardzo nerwowy – i znów głos, tym razem łagodniejszy. Zabarwiony lekkim rozbawieniem. Po raz kolejny Filen zdawał się go nie słyszeć. Jeden raz mogłem się przesłyszeć, ale teraz byłem pewny, że coś jest nie tak.
- To się okaże. Na razie powinniśmy się zbierać. Moja nowa rodzinka nas obgaduje i zastanawia się, dlaczego jeszcze nie schodzimy. Swoją drogą to dziwne słyszeć ich z tak daleka. Tak jabym był mitycznym w ludzkim ciele. Chodźmy.
Nie protestowałem, pogrążony w zastanawianiu się czym są owe głosy. Raczej nie wariowałem, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Może to któryś z nowo poznanych mitycznych braci? Ale ten drugi głos stanowczo wskazywał na to, że ten pierwszy należy do Smoka. A jednak nie czułem obecności innych umysłów, niż mój, Visio i Filena.
Szybko się wykąpaliśmy, co nie było takie proste, zważywszy na to, że mój tyłek nie miał się najlepiej. Kiedy jednak udało nam się ubrać i wyjść z pokoju, spotkała nas mała niespodzianka. Dwóch postawnych mężczyzn siedziało naprzeciwko naszych drzwi, wpatrując się w nas czekoladowymi oczami. Obaj mieli brązowe włosy, z tym, że jeden o ton jaśniejsze. Różnili się też sylwetką, bo jeden z nich wyglądał jak niedźwiedź, a drugi zaliczał się jeszcze do tych "normalnej wielkości".
Filen był jeszcze bardziej zaskoczony ich obecnością niż ja. Nie słyszałem ich, pomyślał. Staliśmy tak kilka sekund, dopóki mężczyźni nie wstali i nie podeszli do nas z groźnymi minami. Trzymałem wodę w gotowości, podobnie jak Filen swoje żywioły. Okazało się to jednak zbyteczne, gdyż chwilę później zostaliśmy obdarzeni uroczymi uśmiechami. I mimo, że jeden z nich był dwa razy ode mnie większy, to i tak nie umiałem określić tych uśmiechów inaczej. Były identyczne, co podsunęło mi myśl, że przed nami stoją bracia.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zostaliśmy wyściskani przez nieznajomych. Filen zdezorientowany nie wiedział co robić, podobnie jak ja.
- Nareszcie możemy was poznać! Przez całą noc słuchaliśmy opowieści o was i nie mogliśmy się doczekać, aż w końcu was spotkamy – odezwał się mniejszy szatyn.
- Eee, bardzo nam miło – odezwał się Filen – ale kim wy jesteście?
Bracia spojrzeli po sobie i równocześnie klepnęli się w czoła.
- Wybaczcie, kompletnie zapomniałem, że nasze rodzeństwo nie mogło o nas mówić. Nazywam się Tyren, a to jest Peris – tutaj wskazał na ogromnego brata. - Jesteśmy Podziemnymi. I twoimi wujami, Filenie.
- To wszystko wyjaśnia. A dziwiłem się, dlaczego was nie słyszałem.
- Cóż, podłoże dopasowuje się do naszych stóp, więc chodząc nie wydajemy żadnych dźwięków. Poza tym, siedzimy tu już od jakiegoś czasu.
- Od jak długiego czasu, jeśli można wiedzieć? - Filen w myślach rumienił się jak piwonia, na zewnątrz jednak zachował spokój. Ja natomiast nie miałem takiej kontroli. Moje policzki lekko zapiekły, co Peris skwitował lekkim uśmiechem. Jednak zamiast coś powiedzieć, tylko spojrzał na brata, który nam odpowiedział.
- Wystarczająco, żeby wiedzieć co nieco o waszej relacji.
Znów te urocze uśmiechy. Tym razem jednak dostrzegłem w nich coś, co pojawiało się u wszystkich z tego dziwnego rodzeństwa. Nutę drapieżnictwa i radość z onieśmielania innych.
- Chyba powinniśmy już zejść do jadalni. Reszta na nas czeka – chrząknął Filen i pociągnął mnie na schody. Bracia ruszyli za nami.
Kiedy w końcu dotarliśmy na śniadanie, przywitało nas mnóstwo miłych słów i uśmiechów. Przez chwilę stałem nieruchomo, dziwiąc się wrażeniu, które mnie ogarnęło. Moja mam i siostra rozmawiały z Rachel i Ariel, śmiejąc się co chwilę i żywo gestykulując. Zaraz obok nich Aria pogrążona była w rozmowie z Amilem, która tak ich pochłonęła, ze chyba nie zauważyli naszego przyjścia.
Paul siedział zaraz obok Araela i śmiał się z czegoś, co tamten powiedział. Wyglądali jak dawni przyjaciele, może dlatego, że obaj pochodzili z Aquem. Elin, Edward, Dewos i Entris rozmawiali na jakieś, sądząc po ich minach, poważne tematy. Dilowa i Deryta nigdzie nie widziałem.
Zajęliśmy wolne miejsca i od razu zostaliśmy wciągnięci w rozmowy. Dowiedziałem się, że Peris nie mówi, mimo, że potrafi. Spoglądał tylko na brata, a on odpowiadał na zadane mu pytania. W sali panował huk, jakby siedziało tu co najmniej pięćdziesięciu chłopów. Cudaczne rodzeństwo przekrzykiwało się jak dzieci, a reszta chcąc cokolwiek powiedzieć także się darła. Sprawiało to, że czułem się jak w domu. Rodzinna atmosfera była o tyle dziwna, że większości w ogóle nie znałem. Mimo to wszyscy zachowywali się, jakby to wszystko było normalne. Jedynie Terrin wyglądała na trochę spiętą, ale kiedy Alice o coś ją zapytała, szybko udzielił jej się humor ogółu.
Po śniadaniu, przy którym więcej się nagadałem, niż najadłem, Elin zarządził spotkanie. Najpierw jednak trzeba było posprzątać salę, a więc zostaliśmy stamtąd wygonieni na pół godziny. Jak się okazało, nikt nie miał ochoty kończyć rozmów i huk z jadalni przeniósł się do salonu. Filen siedział koło mnie i co chwilę dotykał mojej dłoni. Sam nie byłem mu dłużny i niby przypadkowo, gestykulując, muskałem jego udo.
- Witamy – usłyszałem głos w umyśle, a cisza, jak nastała w sali, upewniła mnie, że nie tylko ja to usłyszałem. Zwróciłem wzrok w stronę drzwi i dostrzegłem w nich cztery Wyrocznie oraz Diulowa z Derytem.
- Powiem bez ogródek – odezwała się, tym razem na głos, Elestera. - Najeźdźcy szykują się do wojny i uderzą pojutrze.
Nastała głucha cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, a śpiew ptaków dochodzący zza okna, wydawał się niewłaściwy. Atmosfera natychmiast zgęstniała i nikt nie przejmował się tym, o czym przed chwilą rozmawiał.
- Wszyscy tu obecni, odegrają rolę w bitwie, którą rozpocznie się wojna, więc uważam, że nie ma sensu ukrywać przed nimi prawdy. Elinie, to twój Pałac, ale nalegam, żeby zebranie odbyło się tu i teraz w obecnym składzie.
- Dobrze, ale poślę jeszcze po Alena. Jako dowódca straży powinien o wszystkim wiedzieć.
- Tak też pomyślałyśmy. Jest już w drodze. Kiedy tylko przyjdzie, rozpoczniemy.
Czekaliśmy w ogólnej ciszy, która mocno kontrastowała z hałasem sprzed chwili. Filen złapał mnie za rękę, nie przejmując się innymi. Myśl o wojnie wcale nie napawała nas radością. Przynajmniej nie większości. Cudaczne rodzeństwo w przeciwieństwie do reszty, wyglądało na podekscytowanych. Na twarzy Entrisa i Amila widniały lekkie uśmieszki, a oczy reszty błysnęły radośniejszą czerwienią. Cóż, to było dla nich naturalne. Bestie pewnie ochoczo zareagowały na wiadomość, że zostaną wypuszczone.
Kiedy Alen, jak mi podpowiedział Filen, się zjawił, wszyscy spięci siedzieli na swoich dotychczasowych miejscach. Diulow stanął za Ariel i ujął jej dłoń, a Deryt usiadł na kanapie obok Alice, przyciągając ją do siebie.
- Jak już mówiłam, Najeźdźcy są prawie gotowi. Dziś rano do brzegu dobiło mnóstwo statków, na których żołnierze przepłynęli morze. Mamy za mało czasu, by zgromadzić tu naszych wojowników, jednak nasza matka przekazała nam coś, czego do końca nie rozumiemy. Może ktoś z was będzie wiedział, co miała na myśli.
- Wiem, że niektórzy o tym nie wiedzą – powiedział Irada, nim jej siostra mogła kontynuować – ale wszystko co wiemy, wszelkie przepowiednie, informacje pochodzą od naszej matki. Nie żyje, jednak wciąż do nas mówi.
- Masz rację – Elestera uśmiechnęła się do siostry. Uświadomiłem sobie, jak blisko jest ze sobą to liczne rodzeństwo. Mimo, że zazwyczaj dzieliła ich wielka odległość, kiedy się spotykali, wyglądali, jakby wiedzieli o sobie wszystko. - Jeśli ktoś czegoś nie zrozumie, możecie śmiało pytać. W każdym razie matka przekazała nam dwa zdania:
Dwie siostry bez więzów krwi, związane czymś potężniejszym, moc moją dzielą.
Kiedy ja zawiodę, one zadanie wykonają, gromadząc armię w kręgu ognia.
- Dwie siostry? - powiedziały równocześnie Rachel i Eirin. Spojrzały na siebie, jakby prowadząc niemą rozmowę.
- Myślałam, że jestem jedna – mruknęła Rachel.
- Miałyśmy przeczucie, że chodzi tu o ciebie – zwróciła się do niej Irada. - Jak widać, drugą siostrą jest Eirin. To wyjaśnia, dlaczego nie mogłyśmy odczytać pewnej sytuacji z podróży Filena i Lureia. Eirin, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się coś dziwnego? Poczułaś coś, czego nie powinnaś?
- Ja... Tak, była taka sytuacja. Kiedy Najeźdźcy zaatakowali wioskę, jeden z nich odnalazł mnie i mamę. Ja nie do końca pamiętam co się wtedy wydarzyło.
- Jaśniała światłem – odezwałem się, mając w pamięci wyryty obraz siostry broniącej matkę. - Najeźdźca wyglądał, jakby nie mógł się poruszyć. On też zaczął świecić, ale po chwili światło przeszło na Eirin, a on upadł na ziemię martwy.
- Więc teraz mamy pewność. Wy dwie sprowadzicie tu wojska, kiedy będzie trzeba.
- Ale jak? Ja nawet nie wiem co się ze mną działo, kiedy dotknęłam tamtego człowieka. Jak mamy sprowadzić tu wojska? W dodatku w dwa dni?
- Też chętnie był się tego dowiedziała – Rachel nie wyglądała na zachwyconą. - Zdążyłam jednak poznać swoją moc i wiem, że kiedy będzie potrzebna, to zadziała.
- Kiedy nastanie ten moment, obie będziecie o tym wiedzieć. Matka wami pokieruje, wystarczy, że jej wysłuchacie. - Elestera zamilkła, zatrzymując spojrzenie na Filenie. - Pozostała jeszcze jedna kwestia. Nawet połączone siły czterech żywiołów, wzmocnione topazami, nie przetrwają tej wojny. Matka wyraźnie dała nam to do zrozumienia. Filenie, nie brałeś jeszcze udziału w Uroczystości Wyboru. Nie masz jeszcze osiemnastu lat, więc nie powinieneś znać swojej przepowiedni. Mimo to, nasza matka zdecydowała się ci ją przekazać, przynajmniej częściowo.
- Więc to nie była cała przepowiednia? - Filen zmarszczył brwi, a jego oczy na moment zmieniły kolor. Musiał zobaczyć kolejny obraz.
- To była jej większa część. Reszty nie zna nikt, oprócz mnie i moich sióstr. Powinieneś ją usłyszeć za jakiś czas, jednak ze względu na okoliczności, postanowiłyśmy wyjawić ci ją wcześniej. Lureiu, przekroczyłeś już wiek, w którym brałbyś udział w Uroczystości. Nie otrzymałeś jednak medalionu. W naszym mieście żyje wiele młodych Ignisów, którzy nie są świadomi swojej mocy, a których pomoc bardzo przydałaby się nam na wojnie. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, dziś wieczorem zorganizujemy Uroczystość Wyboru. Ograniczymy się do kandydatów i naszego grona, nikt więcej nie będzie miał wstępu. Elinie, poleć przygotować salę. Resztę proszę o odszukanie wszystkich kandydatów i przyprowadzenie ich do pałacu. Im szybciej ich zbierzecie, tym więcej będą mieli czasu na przyswojenie swoich mocy.
Nikt nie dyskutował. W tym momencie słowa Elestery były rozkazem. Nawet władcy miast żywiołów nie oponowali. Wszyscy, prócz Elina i Araela, udali się do miasta, rozgłaszając wieści i nawołując kandydatów do pałacu.
Dopiero przed kolacją udało nam się uzbierać wszystkich, którzy znajdowali się na liście sporządzonej przez Wyrocznie. Jako, że wszyscy byli głodni, zarządzony został posiłek dla wszystkich, łącznie z kandydatami.
Nie mogłem przełknąć wiele, podobnie jak inni. Filen zjadł trochę, ale po kilku kęsach, zrezygnował z posiłku. My martwiliśmy się nadchodzącą wojną, a kandydaci wynikami nagle urządzonej Uroczystości Wyboru.
Po posiłku zebraliśmy się w ogromnej sali, w której jeszcze nie byłem. Wyglądała na rzadko używaną. Dzięki Filenowi, wiedziałem, że wykorzystywana jest tylko do organizacji Uroczystości.
Widziałem jak wygląda to święto, więc nie zdziwiłem się, kiedy połowa kandydatów nie utrzymała władzy nad ogniem. Ja i Filen staliśmy z boku, ponieważ Wyrocznie widziały, że potrafimy władać nad żywiołami.
Nowo odkryci Ignisi zostali w sali, natomiast reszta opuściła pomieszczenie, a następnie także Pałac.
- Wiem, że wielu z was oczekuje przepowiedni, ale niestety dziś jej nie otrzymacie. Jak pewnie przeczuwacie, szykuje się wojna z Najeźdźcami. Resztę powiedzą wam moi bracia. Macie szczęście zostać ich uczniami. W dwa dni nauczą każdego z was walki lub potrzebnych na wojnie czynności. Diulowie, Derycie i Dewosie, zabierzcie Ignisów i nauczcie ich wszystkiego, czego zdołacie.
Nowi Aliquid zaczęli szeptać miedzy sobą, po chwili jednak zniknęli za drzwiami, prowadzeni przez mitycznych. Nie wątpiłem, że pojutrze będą władać ogniem równie dobrze, co ja wodą.
- Kolej na was. Filenie, podejdź tu.
Filen uścisnął moją dłoń i podszedł do Elestery.
- W końcu się zacznie – znajomy głos rozbrzmiał w mojej głowie.
- Wiemy, że jesteś niecierpliwy, Smoku.
- Nie wszystkich interesuje tylko skubanie własnych piórek.
- Nie kłóćcie się. To, że mamy jedną duszę, nie znaczy, że mam ochotę was słuchać. - O ile pierwsze dwa głosy już słyszałem, tak ten był nowy. Spokojny i brzmiący jak szelest liści.
- Nie rządź się jaszczurko. Salamandry maj najmniej do gadania.
- Zamknij się. Chcę wiedzieć co się dzieje. A poza tym, wcale nie skubię piórek. Nasz Pan zaraz usłyszy przepowiednie.
- I co z tego. Przecież już ją nasz.
- Po prostu siedź cicho.
Rozejrzałem się. Znów nikt nic nie słyszał tej dziwnej wymiany zdań. Teraz byłem pewny, że były to głosy Smoka, Fenix'a i Salamandry. Tylko czy one posiadają swoje własne głosy. Myślałem, że po prostu są częścią ludzkich postaci. I co to znaczy, że moją jedną duszę. Dlaczego tylko ja ich słyszę?
- Znasz część swojej przepowiedni i posiadasz już swój medalion – Elestera poleciła mu wyjąć go spod koszulki. - Wiemy, że jesteś tym, który odegra kluczową rolę w tej wojnie.
Filen przełknął ślinę, a ja w myślach dodałem mu otuchy.
- Nie dasz rady pokonać wrogów sam i dlatego nasza matka postanowiła dać ci osoby, które ci w tym pomogą.
- Trzy dusze – szepnął Filen
- Tak. Nie wiemy czym one są. Jedyną osobą, która może to odkryć, jesteś ty. Twoja przepowiednia jest dla nas niewiadomą. Wysłuchaj więc jak brzmi ona w całości.
Reszta Wyroczni zbliżyła się do Elestery. Wszystkie zamknęły oczy i równocześnie zaczęły recytować:

Przyjdzie na świat trzem rodom wierny,
Błogosławieństwem mitycznych zostanie objęty.
Trzy dusze od świata otrzyma,
Dzięki nim spojrzy innymi oczyma,
Pierwszej serce swe powierzy, drugiej zaufanie,
Trzecia mu swą wole odda w posiadanie.
Ojcem mu błękit, matką czerwień będzie,
A dzieckiem pokój, który sercem zdobędzie.
Kiedy zrozumie, gdzie miejsce jest jego,
Oczy uchyli, by ujrzeć go martwego,
Błąd matki naprawi, miecz do pochwy schowa,
Żal I chęć zemsty do piachu pochowa.
Wrogowi rękę poda, duszami swoimi
gojąc rany po rozstaniu z najbliższymi.

Słuchaliśmy z zapartym tchem, jednak ani ja, ani Filen nie rozumieliśmy niczego z dalszej części przepowiedni.
- To wszystko. Lureiu, podejdź.
Posłusznie stanąłem obok Filena, wpatrując się w Elesterę.
- Nasza matka nie zdradziła nam twojej przepowiedni. Mamy ci przekazać tylko jedną radę. Brzmi ona: Słuchaj tego, co słyszysz, sercem myśl nie głową, oczów swych użyczaj I wciąż bądź mu podporą.
- Filenie, podaj mi swój medalion.
Filen ściągnął kamień z szyi I wręczył go Elesterze. Wyrocznia wzięła kamień na jedną dłoń, po czym nakryła go drugą. W ten zam sposób kolejne Wyrocznie nakrywały jej dłonie. Kiedy w końcu wyjęła medalion z rąk, zatkało mnie Filena także, bo na naszych oczach jeden medalion zamienił się w dwa. Większe koło, z dziura, w którą idealnie wpasować się mogło to mniejsze, będą ce drugim amuletem.
- Chyba nie dziwicie się, że do siebie pasują – Irada mrugnęła do nas, kiedy jej siostra wręczała nam amulety.
Filen spojrzał w moją stronę I uśmiechnął się, odpowiadając Wyroczni:
- W ogóle mnie to nie dziwi.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy rzucił mi się na szyję. W tym momencie nie miało znaczenia zaskoczenie Elina, które doskonale było widać na jego twarzy.

poniedziałek, 14 września 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XIV

  Hej Kochani!
Ten rozdział jest dziwny - przyznaję bez bicia. Nie wiem jak ja się w kościele pokażę, ale macie co chcieliście :D Kto nie chcę, niech nie czyta, bo coś czuję, że moja nienormalność może na Was przejść. Buziaki!

Uśmiechnąłem się, kiedy siostra podeszła do mnie i się przytuliła. Staliśmy nad jakimś jeziorem, a wokół wirowały motyle. Nagle sceneria się zmieniła, a zza drzew wyskoczyli Najeźdźcy. Eirin zniknęła, a w mojej dłoni pojawił się miecz. Z radością przystąpiłem do nierównej walki, chcąc chronić siostrę, która teraz była więziona przez dwóch mężczyzn. Wiedziałem, że uda mi się ją odzyskać. Przebiłem się przez Najeźdźców i chwyciłem w ramiona siostrę, która z uśmiechem mi podziękowała. Ale, zaraz, zaraz, przecież Eirin nie jest moją siostrą. 
Nim się wycofałem, zdążyłem ujrzeć, jak dziewczyna zamienia się we mnie i robi krok w moją stronę.
Poczułem, że powoli uwalniam się z objęć snu. Ciało leżące obok mnie grzało przyjemnie. Przeciągnąłem się na tyle, na ile pozwalały mi ramiona Lureia. Przebywanie w jego śnie było dziwnym doświadczeniem. Tak jakbym przekroczył granicę. Podświadomość była zbyt osobista, żebym mógł oglądać jej wytwory. Nie mniej jednak, jakkolwiek się starałem, cały czas sen Aquera toczył się gdzieś w moim umyśle. Nie mogłem go wyprzeć i wcale jakoś bardzo się nie starałem. Nawet jeśli był to sen, to w nim widziałem. Oczami umysłu Lu, ale w jakiś sposób obrazy, które mu się śniły powstrzymywały mnie przed całkowitym odłączeniem się. Pomijając fakt, że w jego śnie zaczęło się robić naprawdę interesująco.
Zobaczyłem siebie, ciągnącego Lureia na trawnik. Kiedy się tam znaleźliśmy, mój klon chwycił Lu za szyję i wpił się w jego usta. Chwilę później obaj leżeli na trawie, całkowicie nadzy. Idealne ciało Aquera, zawisło nad moim. Zatkało mnie. Ta scena, mimo, że była wytworem wyobraźni, sprawiła, że krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach. Gwałtownie uciekłem, bojąc się, że Lurei w końcu mnie przyłapie. Poza tym, czułem, że zaczął się częściej ruszać, a jego oddech przyspieszył.
Powróciłem do rzeczywistości pewny, że na moich policzkach pojawiła się krwista czerwień. Mój penis stał na baczność, a ja uświadomiłem sobie, że mam ubraną jedynie koszulkę, która podjechała mi pod samą szyję. Nie mogłem jej opuścić, gdyż ręka Lureia leżała na mojej piersi, kończąc się na pośladku, który głaskał z każdym oddechem.
Dyszenie mężczyzny leżącego obok, jego wiercenie się i uświadomienie sobie, że Lurei także jest tylko w koszulce, wcale nie pomagało. Byłem już na skraju wytrzymania, kiedy nagle poczułem dłoń ściskającą mój pośladek i sekundę później zostałem odwrócony na bok i przyciągnięty do piersi Aquera. Niemal nie doszedłem, kiedy poczułem coś twardego, co idealnie wpasowało się między moje pośladki. O nie, tego już za dużo.
Odwróciłem się, nie zwracając uwagi na jęki, wychodzące z ust nas obu i włożyłem Lureiowi dłonie pod koszulkę. Poczułem ukochane mięśnie, które tak dobrze znałem. Jedną dłonią pogłaskałem twarz Lu, dowiadując się, gdzie znajdują się jego usta, a drugą delikatnie pogłaskałem jego penisa. Poczułem jak się spina i od razu lekko go pocałowałem. Sekundę później widziałem sam siebie, oczami należącymi do mężczyzny. Zostałem obrócony na plecy, co wyrwało z moich ust cichy jęk, kiedy członek Lureia znalazł się tuż za moimi jądrami.
- Takiej pobudki się nie spodziewałem – mruknął zaspanym i zachrypniętym głosem, od którego zrobiłem się jeszcze bardziej twardy.
- Ja przynajmniej nie obudziłem cię snem na twój temat – odpowiedziałem i poczułem jak się uśmiecha.
- Powiedz, że tego nie widziałeś – rozbawienie w jego głosie zniknęło, kiedy złapałem jego rękę i położyłem na swoim penisie. Skąd a śmiałość? Powinienem teraz uciekać, a tymczasem nie mogę się doczekać, co on ze mną zrobi. Jęknąłem, czując jak jego dłoń się na mnie zaciska.
- Widziałem, więc weź za to odpowiedzialność – wyszeptałem, unosząc się i znów go całując. Uwielbiałem jego pocałunki. Uchyliłem usta, kiedy ugryzł mnie lekko w wargę, by zaraz wkraść się do środka i zbadać językiem moje wnętrze. Nie pozostałem dłużny, pragnąc poznać więcej tego smaku, który z każdą chwilą podniecał mnie jeszcze bardziej.
- Powtórzę to jeszcze raz. Kochaj się ze mną, Lurei – słowa same wyszły z moich ust. Nie wahałem się. Miałem wrażenie, że moje zaufanie do Aquera nie mogło być już większe. Nie bałem się tego, że mnie skrzywdzi, choć od ojca wiedziałem, że może to być trochę bolesne.
- Jesteś tego pewny?
- Absolutnie – kolejny pocałunek zatkał mi usta i nie pozwolił niczego więcej dodać. Lurei sięgnął po coś na szafkę, a ja zaniemówiłem.
- Czy ty właśnie pomyślałeś, że dobrze, że wczoraj się na to przygotowałeś? - rumieniec, który wyczułem u niego, wystarczył mi za odpowiedź. Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem chichotać.
- Nie śmiej się ze mnie – burknął jak obrażony dzieciak, a ja miałem ochotę go ucałować. To też zrobiłem, dalej się uśmiechając.
- Gdybym nie siedział w twojej głowie, uznałbym to za spisek, jednak mam pewien niezbity dowód, więc pozostańmy przy tym, że jesteś słodki.
- Niezbity dowód? - Sam ujrzałem swój szatański uśmiech, kiedy zacisnąłem palce na jego penisie i nas obróciłem. Szybkie ruchy mojej dłoni uniemożliwiły Lureiowi inną reakcję, niż wicie się i jęczenie pode mną. Podobało mi się to i to bardzo. Tej części siebie nie znałem, ale teraz pozwoliłem jej działać, dając pełne pole do popisu. Oczami Lureia widziałem, jak moje tęczówki zmieniają barwę, raz będąc czerwone, a raz niebiesko-brązowe. Czułem się, jakby coś ze mnie wylazło, w końcu przestając chować się w cieniu.
- O cholera – jęknął Lurei, kiedy pochyliłem się i wziąłem jego sutek do ust. Jedną ręką dalej jeździłem po jego penisie, drugą natomiast ugniatałem i głaskałem jego klatkę piersiową. Lurei nie miał jak ze mną walczyć, ale wiedziałem, że wcale tego nie chciał. Był zaskoczony, ale mu się to podobało. Nawet bardzo, co mogłem stwierdzić po przyjemności, którą odczuwałem jak swoją własną.
Zjechałem ustami niżej, podgryzając skórę Lureia. Po moim ciele przechodziły dreszcze, które zwykle poprzedzały przemianę. Miałem wrażenie, że instynkt kierował moimi ruchami. Smok, Fenix i Salamandra we mnie doskonale wiedziały, co chcą zrobić, a skłamałbym, gdybym powiedział, ze nie podzielałem ich pragnień. Ugryzłem niezbyt delikatnie wnętrze uda Lureia. Cichy okrzyk sprawił, że mój penis drgnął. Zignorowałem to, skupiając się na członku, który dumnie stał tuż przed moją twarzą. Zobaczyłem siebie w tej sytuacji, z oczami co chwilę mieniącymi się innym kolorem.
Zrób to, kochanie. Proszę cie, zrób.
Wedle życzenia – pomyślałem i wziąłem go do ust. Lurei zagryzł pościel, tłumiąc w niej swój krzyk. Poruszałem szybko głową, zataczając kółka językiem na czubku jego penisa, ręką masując mu jądra. Biodra Lu wychodziły mi na przeciw, a ja im na to pozwalałem. Jego rozkosz była i moją. Dalej władzę nad moim ciałem miała ta dzika część. Zwierzęca. To ona pragnęła mieć Lureia pod sobą. Zagłębić się w nim. I ona podsuwała mi wizję, które niechybnie zobaczył także Lu. Kiedy tylko pojawiły się one w mojej głowie, Lurei krzyknął, zagryzając prześcieradło i dochodząc w moje usta. Przełknąłem wszystko, karmiąc siedzące we mnie bestie, których jednak nie udało mi się nawet trochę uspokoić. One chciały więcej, zupełnie jak ja. Jakimś cudem przez sekundę w mojej głowie pojawił się obraz Lureia, leżącego pode mną i wijącego się w rozkoszy z zaróżowionymi policzkami, rozmierzwionymi włosami i koszulą podwiniętą do połowy klatki piersiowej.
Warknąłem dziko i wpiłem się w usta wymęczonego mężczyzny. Tym razem to ja badałem jego podniebienie, zęby i gardło, a on ledwo nadążał z odpowiadaniem na pocałunek. Dręczące mnie wizję przybrały na sile. Otarłem się penisem o wrażliwy jeszcze członek Lureia. Piękny jęk zginął w moich ustach. Mityczni ryczeli we mnie, widząc, że udało im się doprowadzić Lu do szaleństwa. Zerwałem jego koszulkę, targając ją ostrzejszymi niż zwykle paznokciami.
- Zrób to, tylko mnie przygotuj. - Słowa Lureia otrzeźwiły mnie na tyle, że oderwałem się od jego sutka, a moje oczy na moment przybrały codzienne barwy. Aquer zobaczył moje wahanie i wcisnął mi w rękę jakąś tubkę. - Nawet się nie waż teraz wycofywać.
Ponownie warknąłem. Moje oczy zajaśniały, znów ukazując mi obraz, nagiego tym razem, Lureia. Zdążyłem jeszcze zauważyć, ze jest ciemno, nim pozostały mi tylko oczy Lureia. Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Czułem jak tracę kontrolę. Moje usta znów złączyły się z tymi Lureia. Nie tak sobie to wyobrażałem, ale teraz nie byłem do końca sobą. Nie, raczej teraz byłem nim w pełni. Instynkty bestii wyrównały się z tymi ludzkimi, całkowicie zmieniając moje zamierzenia. To ja miałem się oddać Lureiowi. Nie wątpiłem, że dalej tego chcę, ale większa część mnie pragnęła  teraz mieć go pod sobą.
Oderwałem się od jego ust, zjeżdżając na szyję i przygryzając ją, by po chwili lizać z zapamiętaniem. Zapach ciała Lu całkowicie mnie upajał, a słonawy smak pozostały po jego spermie podsycał mój głód. Gryzłem i lizałem jego pierś, w tym czasie otwierając tubkę i smarując śliską substancją palce. Nie chciałem zrobić Lureiowi krzywdy, tak samo jak moje wewnętrzne stwory.
Podrapałem bok Lureia, na co wygiął się z przyjemności. Westchnął, kiedy pomasowałem jego wejście. Zassałem się na jego obojczyku, w tym samy momencie wsuwając w niego jeden palec. Poczułem jak się spiął, po chwili jednak znów się rozluźniając. Wróciłem ustami na jego szyję, podgryzając ją tuż za uchem. Znalazłszy czuły punkt, uśmiechnąłem się, ponawiając ruch i poruszając lekko palcem wewnątrz mężczyzny.
Ponawiałem swoje działania, aż Lurei nie rozluźnił się całkowicie i nie zaczął nabijać się na mój palec. Dołożyłem kolejny, co chwilę krzyżując je w nim i wyginając. Z ust Aquera co chwilę wyrywały się jęki i westchnienia. Miałem wrażenie, że dojdę tylko od słuchania go. Kiedy trzeci palec zagłębił się w jego wnętrzu, pocałowałem go krótko i zjechałem w dół, owijając język wokół jego jąder. Poruszałem ręką, a Lurei nabijał się na moje palce, doprowadzając mnie do szaleństwa.
Po chwili, nie mogąc już wytrzymać, wysunąłem z niego palce i położyłem się na nim. Tym razem złączyłem nasze usta delikatnie, zakładjąc sobie jedną z jego nóg na biodro. Chwyciłem za swojego twardego jak skała członka i nasmarowawszy go żelem, przyłożyłem do rozgrzanej i rozciągniętej dziurki.
Czułem się, jakby to wszystko było snem.  Moje myśli krążyły tylko wokół pięknej osoby, leżącej tak blisko. Serce łomotało w piersi, ciesząc się na bliskość.
Lurei chwycił mnie za kark, przyciągając bliżej, przez co główka mojego penisa zagłębiła się w nim. Nasze jęki zmieszały się ze sobą. Odsunąłem się, zawisając tuż nad nim. Kolejny przebłysk pozwolił mi go zobaczyć. Uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie błyszczącymi oczami. Pchnąłem delikatnie biodrami i zatrzymałem się, kiedy tylko do moich uszu dotarł jęk bólu. Odczekałem chwilę i kiedy Lurei zaczął się kręcić, zagłębiłem się w nim do samego końca, chcąc skrócić jego cierpienie.
Z mojego gardła wydobyło się kolejne warczenie, kiedy otoczyły mnie gorące mięśnie. Wilgoć i ciasnota omal nie sprawiły, że doszedłem z krzykiem. Czułem też ból Lureia, który powstrzymywał mnie przed jakimkolwiek ruchem. Pocałowałem go w szczękę, sunąc w stronę ust i kolejny raz je badając. 
To było takie niesamowite. Przytuliłem się do Lureia, czując coś dziwnego, co nachodziło mnie, tylko, kiedy byłem z nim. Poruszyłem się, świadomy, że w końcu i tak musiałbym to zrobić. Powolne pchnięcia doprowadzały mnie do utraty zmysłów. Podniosłem się lekko w górę, wbijając się głębiej. Jęk, którym zaszczycił mnie Lurei był mieszanką niesamowitej przyjemności i bólu. Pchnąłem mocniej, trafiając w to samo czułe miejsce. Ból zelżał, więc raz po raz zacząłem się wysuwać i wbijać w ten czuły punkt. Po chwili Lurei znów się wił, samemu nabijając się na mojego penisa. Widząc jego stan, uniosłem obie jego nogi i zaplotłem sobie wokół pasa, dzięki czemu wbiłem się o wiele głębiej.
Kilka pchnięć później znalazłem się na granicy. Czułem, jak bestie przejmują całkowitą kontrolę. Z nieludzką prędkością zacząłem wbijać się w Lureia, który co chwilę tłumił krzyki w poduszce. Przejechałem długimi pazurami po jego boku, zostawiając lekko zaczerwienione szramy. Lu krzyknął głośniej i zacisnął się na mnie, sprawiając, że wybuchnąłem jak nigdy. Szczytowałem, wciąż uderzając w czuły punkt, przez co Lurei jęczał i dyszał zupełnie wykończony.
Opadłem na niego, przestając się poruszać. Bestie zamruczały, znikając tam, gdzie zawsze się chowały i pozostawiając mnie samego z Lureiem. Nie dowierzałem temu, co właśnie się stało. To nie byłem ten ja, którego dobrze znam. Dzika część mojej natury ujawniła się i zrobiła coś, czego pragnąłem, ale co było dla mnie nieosiągalne. Przynajmniej za pierwszym razem.
- Lurei, ja przepraszam. To było... - poczułem się jak dupek. Przecież to ja miałem być na dole. Nie rozmawialiśmy o tym, ale obaj byliśmy tego świadomi.
- Niesamowite – usłyszałem i momentalnie zamknąłem usta. - Kim ty jesteś? Myślałem, że cię znam, a ty zaskakujesz mnie na każdym kroku. W życiu bym nie pomyślał, że ci się oddam, a ty sprawiłeś, że wybrałem to zamiast bycia na górze.
Lurei obiął mnie, przewracając nas na bok. Byłem wykończony, zupełnie tak jak on. Wtuliłem się w gorące ciało, dalej czując się winnym.
- Nie rób tego. Nie żałuj, bo to było najcudowniejszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała – szepnął Lurei, całując mnie w czoło. Wtuliłem się w niego bardziej, teraz nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Nie wierzę, że to zrobiłem. Zawsze myślałem, że będę pasywem. - Skoro już o tym pomyślałem, to wypowiedziałem to na głos. Przecież i tak to usłyszy.
- Kocham cię, wariacie. - Otworzyłem szeroko oczy, w szoku uchylając też usta, z czego Lurei od razu skorzystał, obdarowując mnie delikatnym pocałunkiem. Moje serce zabiło jak szalone, a w brzuchu pojawiło się to śmieszne uczucie, kiedy stado Fenixów łaskotało mnie piórkami. Oddając pocałunek, uśmiechałem się jak głupi. Po tych słowach byłem już pewny co do własnych uczuć. Odepchnąłem Lureia i poczułem jak panikuje. On naprawdę pomyślał, że zrobiłbym z nim takie rzeczy, gdybym chciał się nim tylko zabawić.
- Nie bój się. Ja ciebie też kocham – powiedziałem, rumieniąc się. W półmroku Lurei spokojnie mógł to dostrzec.
- Jakim prawem rumienisz się po tym, co mi zrobiłeś? - zaśmiał się, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.
- Bo tamto to było coś innego. Bestie mi pomogły.
- Hmm, czyli właśnie zgwałcił mnie Smok?
- Wcale nie zgwałcił! Sam chciałeś – odburknąłem, powodując, że znów się zaśmiał. Poczułem jak jego umysł nieco się oddala. Nim jednak ukrył swoje myśli, poczułem, że szykuje coś przebiegłego.
- Cóż, skoro tak, to chyba muszę się zapoznać bliżej z tymi twoimi bestiami – szepnął mi do ucha podgryzając płatek. - Skoro jestem już taki rozciągnięty, to może zaprosiłbym je do siebie na powtórkę.
Tym razem to ja zostałem pchnięty na plecy. Mój penis nie zdążył jeszcze do końca stwardnieć, kiedy Lurei usiadł mi na biodrach, nabijając się na niego od razu po same jądra. Cholera. Znów poczułem zniżające się pożądanie, które wraz ze sobą przyniosło obecność trzech stworów.
- Warcz na mnie – powiedział Lurei, a z mojego gardła wyrwało się to, o co prosił. Aquer uniósł się i gwałtownie opadł, jęcząc na cały głos. Ten dźwięk sprawił, że straciłem kontrolę. Rzuciłem się do przodu i łapiąc Lureia, wyskoczyłem z łóżka, lądując na dywanie. Lurei znów był pode mną i czułem, ze strasznie go to kręciło.
- Odwróć się – to nie był mój głos. Przemawiała przeze mnie żądza, która teraz władała moim ciałem.
- Sam mnie obróć – Lurei nacisnął piętami na moje pośladki, pochłaniając mnie całego.
- Skoro tego właśnie chcesz – ścisnąłem jego ramię i wyszedłem z niego, szybkim ruchem obracając go na brzuch. Złapałem go za biodra i podciągnąłem je w górę, od razu w niego wchodząc.
- Zrób to tak, jak chcą twoje bestie. - Lurei uśmiechnął się lubieżnie. - Chcę cię widzieć takiego dzikiego. Prawdziwego ciebie, który mnie rżnie tak, jak tego pragnie.
Jego słowa sprawiły, że się wyłączyłem. Całkowicie przestałem panować nawet nad oddechem. Ogień wydobył się z mojego ciała, paląc dywan, który zaraz zgasiła woda.
  Paznokcie zamieniły się w pazury, a zęby kłuły mnie niemiłosiernie. Tak, jakbym zaczął się zmieniać i zatrzymał w połowie. Moje ciało stało się niesamowicie wrażliwe, zmysły wyostrzył się, przez co każdy nawet najmniejszy ruch czułem ze zdwojoną siłą.
Moje ciało zaczęło się poruszać. Biodra co chwilę uderzały o pośladki Lureia. Woda utworzyła wokół nas bańkę, tłumiąc moje powarkiwania i krzyki Lu, jednak w żaden sposób nie spowalniając moich ruchów.
Kolejny orgazm przyszedł z ogromną mocą, zabierając nas obu na granicę przytomności. Jednak bestie, które obudził Lurei, wcale nie odeszły. Uspokoiły się na moment, by po chwili znów przejąć władzę nad moim ciałem i kolejny raz zabrać mnie do swojej krainy.
Kiedy w końcu padliśmy na łóżko, nie miałem siły nawet się poruszyć. Lurei położył mi głowę na klatce piersiowej i uspokajał oddech.
- Kocham cię, mam ochotę cię stąd nie wypuszczać, ale nie mam już siły – wydyszał, całując mnie w pierś.
- Ja ciebie też kocham. Chodźmy spać, bo coś czuję, że jak zaraz nie zasnę, to one wrócą, a mój penis jeszcze nawet nie doszedł do siebie.
Lurei zaśmiał się, a ja do niego dołączyłem. Zasnęliśmy kilka sekund później. Sen jednak wcale nie przyniósł mi odpoczynku. Bestię może schowały sie na jawie, ale we śnie kontynuowaliśmy to jeszcze wiele razy.

poniedziałek, 7 września 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XIII

Hej Kochani!
Troszkę ciężko się pisało, ale jakoś przez to przebrnęłam. Tysiąc razy się myliłam, ale mam nadzieję, że jakoś to wyszło ;) Nie cierpię planować wojny :P Ale to jeszcze przede mną. Dziękuję za komentarze :) Miłego czytania!
Wiadomość do pewnego osobnika : Pamiętasz jak kiedyś nazywałam swoje paluszki? :*

Chwyciłem Filena za ramie, ale on nie zareagował. Dalej ściskał moją dłoń stanowczo zbyt mocno. Czułem, że krew nie dopływa już do palców, więc tak, aby inny nie widzieli, uszczypnąłem go w plecy. Dopiero wtedy spojrzał na mnie ze zdziwieniem
- Moja ręka – szepnąłem, a on szybko rozluźnił uścisk, posyłając mi przepraszające spojrzenie. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się lekko. Nie puścił mojej dłoni do końca, więc splotłem palce z jego. Nie protestował. Wyglądał, jakby dodało mu to sił. Wyprostował się i odwrócił w stronę zebranych. Jego czerwone oczy poruszały się, kiedy tylko ktoś wydał jakiś dźwięk, sprawiając wrażenie widzących. Byłem w pełni świadom emocji Filena, podobnie jak on moich. Moje oczy skakały tam, gdzie Filen chciał spojrzeć, zupełnie, jakby były jego własnymi. W każdej chwili mógłbym mu to uniemożliwić, ale teraz bardziej potrzebne były jemu. Podejrzewałem, że nasze tęczówki poruszają się identycznie.
- Filen, to ważne spotkanie. Wyjdź – Elin brzmiał na bardzo wytrąconego z równowagi.
- Nie. Jak powiedziałem, zostaję. Ja też mam sprawę do wszystkich tu zgromadzonych.
- Elinie, Araelu, obawiam się, że nie będziemy kontynuować w takich warunkach. - Nasze oczy zwróciły się w kierunku niskiej kobiety kilka lat ode mnie starszej. Jej wiek jednak nie umniejszał aury władcy, która biła od jej wyprostowanej sylwetki. Była tu jedyną kobietą, ale nie czuła się ani trochę nieswojo. I nie ukrywała swojego niezadowolenia z sytuacji. Filen uśmiechnął się lekko do niej, co wyraźnie trochę zbiło ją z tropu.
- Wydaje mi się, że jednak będziemy kontynuować – odpowiedział i zwrócił się do ojców, co automatycznie ja także zrobiłem. Nie umknął mi uśmieszek na ustach Araela, który wbijał wzrok w nasze złączone dłonie. Poczułem się głupio, że tak tu wparowaliśmy, trzymając się za ręce i nie okazując nikomu szacunku. Może dla Filena było to normalne, w końcu miał zostać Igne, ale ja kilka tygodni temu nawet nie myślałem, że kiedyś spotkam jednego z władców żywiołów. A tu proszę – znajduję się w jednej sali z nimi wszystkimi. Filen ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie pokrzepiająco. No tak, przecież wie, co czuję.
- Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że dowiedziałem się o wszystkim. Łącznie z tym, co ma na celu to spotkanie. Wiem o Najeźdźcach, którzy nas atakują. A w szczególności wiem o przepowiedni, którą przede mną ukryliście.
Miny rodziców Filena wyrażały kompletne zaskoczenie jego ostatnim zdaniem. Podobnie wyglądali goście, którzy w tym momencie powstawali ze swoich miejsc.
- Kto śmiał mu powiedzieć?! Przepowiednia miała zostać mu ujawniona dopiero na Uroczystości! - warknął, jak wywnioskował Filen, Aerin, władca Aer. Powietrze wokół nas zawibrowało, a moja moc instynktownie stanęła w mojej obronie. Mgiełka wokół mnie i Filena nie pozostała niezauważona.
- Uspokój się Grabicie. Nie chcemy doprowadzić do wojny między miastami – powiedział mężczyzna, który dotychczas nie wyrażał swojej opinii. Spojrzałem na niego i poczułem, że on stoi po naszej stronie. Już samo to, że jego świadomość przenikała do mnie przez mgłę świadczyło o tym, że jest Aquarinem. Musiał to być więc Paul, o którym słyszałem podczas jednej z moich młodzieńczych wypraw do dalekiego miasta.
- Usiądźmy. Wyjaśnijmy to na spokojnie – powiedzieliśmy równo z Filenem. Cholera. Myślałem, że to była moja myśl.
- Przepraszam bardzo, ale co tym młodzieńcze masz z tym wspólnego – odezwała się Terrin ze słyszalną w głosie irytacją. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, szczególnie, że przebywałem tu tylko z jednego powodu – by wspierać Filena.
- Ja...
- Lurei jest pod moją opieką.
Oboje z Filenem zwróciliśmy się w stronę Araela. Nie tylko ja byłem zaskoczony, kiedy podszedł i odgarnął mi włosy z czoła. Pozwoliłem mu na to. Poczułem pieczenie blizny, która w rzeczywistości była Błogosławieństwem. Wyglądało na to, że reszta zaakceptowała ten fakt w mgnieniu oka, bo nikt więcej nic nie powiedział. Więc nie chcieli aby Filen tu został, ale ja im nie przeszkadzałem?
- Filenie, nie mam pojęcia skąd dowiedziałeś się o przepowiedni, ale skoro już ją znasz, to rzeczywiście ciebie także to dotyczy. Później porozmawiamy na temat tego, że ukrywaliśmy pewne sprawy przed tobą. Teraz jeśli pozwolicie, kontynuujmy nasze spotkanie.
Usiedliśmy przy stole, a raczej reszta usiadła, bo ja stanąłem za krzesłem Filena. Nikt nie zwrócił na to uwagi, a Elin zaczął dyskutować z Grabitem o tym, kiedy Najeźdźcy zaatakują. Aerin upierał się, że mamy jeszcze mnóstwo czasu.
- Już to zrobili – Filen powiedział to nad wyraz spokojnie i podziwiałem go za to. W środku bowiem już taki spokojny nie był. Nastała cisza, podczas której wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę.
- Co masz na myśli – zapytał Paul, splatając błonie na stole.
- Moja wioska została wczoraj zaatakowana przez Najeźdźców – odpowiedziałem, uprzedzając Filena. Tym razem wszyscy patrzyli się na mnie.
- Skąd masz pewność, że to byli oni? - coś czułem, że nie polubię tego całego Grabita i nie było to tylko moje zdanie.
- Czy ty sugerujesz, że nie potrafię odróżnić Najeźdźcy, znając jego język, wygląd i intencje? - Filen stanął w mojej obronie, na co omal się nie uśmiechnąłem. Nie potrzebowałem pomocy, ale dzięki niemu nie palnę głupstwa, obrażając przy tym władcę miasta powietrza.
- Z całym szacunkiem nie mówiłem do ciebie.
- Słowo Lureia jest moim słowem i proszę, żebyś wziął to pod uwagę. - Oj. Filen nie był w tym momencie ostoją spokoju, a słowa Grabita działały na niego jak płachta na byka. Położyłem rękę na jego ramieniu.
- Spokojnie. Nie pokazuj im co czujesz. To najlepiej zadziała – szepnąłem mu w myślach, delikatnie masując ramię. Rozluźnił się nieco, z powrotem opierając się o oparcie.
- Lu, myślę, że ty najlepiej opowiesz o tym, co się działo. W końcu ty to widziałeś – Filen skinął mi głową, a ja czułem, że chce się trochę uspokoić.
- Wczoraj popołudniu przebywaliśmy w mojej wiosce.
- Gdzie się ona znajduje? Skoro dotarliście tu tak szybko, to jakim cudem wieści jeszcze do nas nie dotarły? - przerwała mi Terrin.
- Leży ona pięć dni drogi od Aquem.
- Bzdury! - krzyknął Grabit, wstając z miejsca i omal nie wywracając krzesła.
- Jak śmiesz! - Terrin także się podniosła. Ziemia lekko zadrżała, a powietrze zawibrowało. Woda poszła w ruch, podobnie jak ogień Filena. Otaczały nas płomyki i mgiełka. Podobnie sytuacja wyglądała u Elina i Araela. Grabit otoczył się wirującym powietrzem, podłoga pod Terrin zaczęła pękać, a Paul trzymał nad sobą kule wody.
Wszyscy zamarli nie chcąc sprowokować wojny. Paula wyraźnie zdziwiła obecność wody wokół mnie, Filena i jego ojców.
- Usiądźcie i pozwólcie Lureiowi skończyć – powiedział Filen, jako jedyny siedzący na swoim miejscu. Widział, że w razie czego, ja zdążę zareagować. W innym wypadku sam także by wstał.
- Nie mam zamiaru słuchać tych kłamstw. Nie możliwe, byście wrócili z tak daleka w ciągu kilku godzin – powietrze jeszcze mocniej zawibrowało pod wpływem woli Grabita.
- W takim razie nie mam wyboru - westchnął Filen i poprosił mnie w myślach , żebym wyciągnął niebieski i czerwony topaz, który miałem, by on mógł odpocząć bez używania mocy. Zdumiało mnie to, że on także wyciągnął z kieszeni dwa kamienie – biały i brązowy.
Wszystkie żywioły w pomieszczeniu ucichły, nie licząc wody i ognia wokół mnie i Filena. Nie miałem pojęcia skąd wytrzasnął kamienie przeciwko Aeli i Trres. Teraz jednak wszyscy byli bezbronni. Oprócz Araela, który gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością pokonać moc topazów. A wyczuwałem to dzięki palącej świadomości płynącej do mnie od kamieni. Stanowczo był najsilniejszy ze wszystkich prócz Filena, co było o tyle dziwne, że jako jedyny nie był potomkiem władcy. Chociaż biorąc pod uwagę to, że był synem Feniksa, wszystko się wyjaśniało.
- Coś ty zrobił?! - Grabit wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Z doświadczenia wiedziałem, że jeżeli usiłuje użyć mocy, to sprawia mu to ogromny ból.
- Oto dowód, że mówimy prawdę. Najeźdźcy zrobią z wami o samo, jeżeli nie usiądziecie na tyłkach i nie posłuchacie co mamy wam do powiedzenia! - tym razem krzyknął, a jego oczy zajaśniały intensywniejszą czerwienią.
Jako pierwsi miejsca zajęli Elin z Araelem, później Paul i władczyni ziemi, a na końcu wściekły Grabit.
- Pamiętacie kamienie, o których kiedyś wspominaliście? Te, których użyli Najeźdźcy podczas jednej z bitew? -Filen najpierw zwrócił się do ojców, by potem przenieść wzrok na resztę. - To topazy, które pozbawiają mocy Aliquid. Wszystkim, oprócz tych, którzy je trzymają. Zabraliśmy je Najeźdźcom, z którymi walczyliśmy. Chyba nie muszę wam mówić, że mają ich więcej. Są dowodem na to, że walka miała miejsce. A co do tego, w jaki sposób się tu dostaliśmy... Tato, czy mogę?
Elin z wahaniem kiwnął głową, na co Filen wstał i podał mi kamienie. Odszedł na pewną odległość, śledzony wzrokiem wszystkich obecnych i na kilka sekund zmienił się w ogromnego Fenixa. Władcy wyglądali na lekko zaskoczonych, ale szybko się otrząsnęli.
- Więc wy także posiadacie kogoś podobnego do Władców Mórz – szepnął Paul.
- My swoich nazywamy Podziemnymi - odezwała się Terrin, a spojrzenia padły na Grabita. Skoro wszyscy mieli jakieś stworzenia, to dziwne by było, gdyby w Aer takie nie występowały.
- U nas są Skrzydlaci.
- Więc wszyscy wiecie już o naszych braciach – odezwał się dziadek Filena, który nie wiadomo skąd pojawił się w sali. Obok niego stali jego bracia. Widząc pytające spojrzenia w nich utkwione, Dewos postanowił się przedstawić. Poprosił mnie o schowanie czerwonego topazu, co od razu zrobiłem. Wszyscy w trójkę zmienili postać, a sala znaczne się skurczyła, kiedy w jej wnętrzu pojawiły się Smok, Fenix i Salamandra.
- Czy ktoś jeszcze ma zamiar tu wparować bez pytania? - zapytał Elin sam siebie, wyglądając przy tym na zrezygnowanego.
- Skoro tak to ująłeś, to czy mogłybyśmy wejść? - kolejne głosy dobiegły z okolic drzwi, gdzie po odwróceniu się ujrzałem cztery młode kobiety.
- Wyrocznie – jęknął Elin, ale zaprosił je do środka. - W takim razie, skoro jesteśmy już wszyscy, czy ktoś nam w końcu wyjaśni co się tu dzieje? Do cholery, rządzę w tym mieście, a nie mam o niczym pojęcia!
- W takim razie, ja wam o wszystkim opowiem. Nazywam się Elestera, jestem wyrocznią Ignem. To moje siostry, także wyrocznie. Nierozgarnięci bracia z tej ognistej części.
- Jak to ognistej części? Myślałem, że to już wszyscy. Tato? - Arael podszedł do Fenix'a składając ręce na piersi.
- Ari, ja naprawdę chciałem ci powiedzieć. - Tak szybko jak się pojawił, tak szybko Fenix zniknął, a na jego miejscu stanął Dewos w złotej szacie. - Jednak dostałem zakaz jeszcze od matki. Dopóki przepowiednia się nie spełni, nikt nie może się dowiedzieć.
- Dopóki się nie spełni? Czyli już się to stało? - Paul zmarszczył brwi. - Irado, o co tu chodzi?
- Posłuchajcie Elestery. Niedługo przybędzie tu reszta naszego rodzeństwa. Zamilczcie w końcu, bo zatkam wam usta wodą – wyrocznia Aquem zamachała bańką nad dłonią. Nie umknęło mi, że topaz na nią nie działa.
- Nie mam bladego pojęcia co się tutaj dzieje – szepnąłem do Filena, a on uśmiechnął się do mnie. Chyba bawiła go ta sytuacja. Jego oczy znów zmieniły kolor, za co w duchu podziękowałem. Nie to, żeby nie podobał mi się w tamtych, ale te dwa kolorki o wiele bardziej zawracały mi w głowie.
- A więc zawracam ci w głowie? - parsknął, zakrywając dłonią usta, a ja poczerwieniałem. Znów zapomniałem o tym dziwnym połączeniu.
Wyrocznia zaczęła mówić, opisując całą naszą podróż. Nie mam pojęcia skąd wiedziała o tym wszystkim, ale kiedy dotarła do miejsca pamiętnej nocy w namiocie, posłała nam uśmiech typu "I tak o wszystkim wiem". Później opisała to, jak Filen dowiedział się o przepowiedni i skąd wziął topazy, po czym na chwilę ucichła, dając wszystkim czas na przetrawienie tych informacji.
- Razem z moimi siostrami od jakiegoś czasu zbierałyśmy topazy. Jeśli uda nam się podzielić je na odpowiednio małe i poręczne części, powinno wystarczyć dla połowy Aliquid. Niedługo przepowiednia się wypełni a wojska Najeźdźców staną pod bramą Ignem. Nie mamy wiele czasu. Trzeba przegotować wszystkie wojska i zgromadzić je w okolicach miasta.
- Skąd pewność, że chcemy wam pomóc? Aer nie przyłączy się do tego.
- Jeśli choć jedno z was się wycofa – zaczęła Wyrocznia, zbliżając się do Grabita – wszystkie miasta upadną. Nie zdajesz sobie sprawy ile ich tam jest. Ci, którzy przebyli morze są zaledwie cząstką, a sprawiają mnóstwo problemów. Główne wojska niebawem do nas dotrą, a ich liczebność jest kilka razy większa od połączonej siły wszystkich królestw.
- Jak powiedziałem, Aer nie przyłączy się do tego. Nie przekonacie mnie. Mam pełną władzę nad moim ludem i żaden Aeli nie będzie walczył w drużynie z innym Aliqud.
Powiedziawszy to udał się w stronę wyjścia, jednak drogę zagrodziło mu dwóch mężczyzn. Obaj białowłosi z niemal białymi oczami i postawną sylwetką. Ciężko było ich od siebie odróżnić. Jeden miał trochę dłuższe włosy, jednak poza tym byli identyczni. Na ich widok Aerin zaczął się gwałtownie cofać.
- Kogo my tu mamy. Nasz mały władca z wielkim ego – zaśmiał się jeden z nich, ale brat pozostał niewzruszony. Po chwili jednak rozejrzał się po sali i wyminął Grabita, który stał jak wryty z niepokojem wypisanym na twarzy.
- Entris! Amil! - zawołał Diulow i ruszył w stronę poważniejszego z braci. Zaczęła się seria uścisków, po których razem z Filenem wywnioskowaliśmy kim są owi mężczyźni. Bo kto mógł wzbudzić strach we władcy ziemi i przy tym znać całe mityczne rodzeństwo, nie wspominając już o Wyroczniach? Tylko jedno przychodziło nam do głowy. Wspomniane rodzeństwo dziadka Filena.
Kiedy dwaj panowie się przedstawili i nasze przypuszczenia okazały się słuszne, Grabit ciągle był w pomieszczeniu, zatrzymany przez jednego z bliźniaków, tego bardziej przyjaznego, Amila.
- W imieniu Aer przystępujemy do sojuszu wraz z całym jego wojskiem.
- Nie macie prawa! - Grabit pobladł gwałtownie. Entris odwrócił się w jego stronę i zrobił kilka powolnych kroków. Z każdym kolejnym, Aerin zaczynał się cofać, aż w końcu wpadł na Amila.
- Braciszku, nie strasz go tak. Ten pionek może nam się jeszcze przydać.
- Nie ma mowy. Na za dużo sobie pozwoliłeś, Grabicie. Zgodnie z prawem, masz władzę nad ludem, ale także obowiązki, by o niego dbać. Ludzie są niezadowoleni. Odmawiając sojuszu, naraziłeś nas na niebezpieczeństwo. To była twoja ostatnia zła decyzja. Od tej chwili, aż do wybrania kolejnego Aerina, razem z Amilem przejmiemy władzę. Teraz odejdź i nie wróć do Aer by zabrać swój dobytek. Ma cię tam nie być, kiedy wrócimy.
Były Aerin wyszedł bez słowa trzaskając drzwiami. Przez chwilę panowała cisza, lecz Elin postanowił ją przerwać.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Dowiedzieliśmy się o wielu rzeczach, a wy pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Każdy z was zostanie ugoszczony w pałacu i proszę, żebyście się czuli jak u siebie. Skoro będziemy walczyć po tej samej stronie, od tej chwili jesteście naszymi przyjaciółmi. Służba odprowadzi was do pokoi.
Te słowa skierował głównie do Paula i Terris, która jak się dowiedziałem, miała na imię Kaliwa. Tylko oni opuścili pomieszczenie, ale pozostała reszta chyba odetchnęła. Przynajmniej tak się zdawało, bo atmosfera natychmiast się poprawiła.
- Tato, mógłbyś mi teraz przedstawić swoich nowych braci? - Arael położył śmieszny akcent na przedostatnie słowo.
- Tato? Dewos! Czemu nie mówisz, że mam bratanka?! - Amil podbiegł do Araela i zaczął oglądać go ze wszystkich stron. - Rzeczywiście trochę do ciebie podobny. Choć zdaje mi się, że bardziej wdał się w naszego ojca. Co ty na to, Bli?
- Nie nazywaj mnie tak przy ludziach – mruknął tylko tamten, ale podszedł i przywitał się z Araelem.
- Cóż, miło was poznać. Chciałbym powiedzieć, że tata o was opowiadał, ale jakoś nie raczył wspomnieć o wielkości swojej rodziny.
- Nie przejmuj się. Ostatni raz spotkaliśmy się ze sto lat temu. Jak rozumiem jesteś mężem Igne?
- Tak. To jest Elin – Arael wskazał na męża, uśmiechając się do niego, po czym skierował wzrok na Filena. - Oraz nasz syn, Filen.
Kiedy nieznane Wyrocznie, Amil i Entis przywitali się z nimi, pozostałem jedyną nieprzedstawioną osobą. Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Wszyscy pogrążyli się w rozmowach, łącznie z Filenem, który odszedł na bok zaciągnięty do rozmowy przez Amila. Poczułem jednak, że ktoś mi się przygląda, więc spojrzałem w bok i odskoczyłem, przerażony tym, że Entris podkradł się i stał tuż obok, wpatrując się we mnie.
- Człowieku, prawie bym zawału dostał – powiedziałem, rozpraszając mgiełkę, którą przez przypadek utworzyłem.
- Nie miałem zamiaru cię przestraszyć. Zastanawiałem się tylko, jaki ty masz w tym udział. Stoisz na uboczu i się nie odzywasz. Nie żebym ja był jakiś szczególnie towarzyski.
- Przyleciałem tu z Filenem. Jestem – zamyśliłem się na chwilę. Kim dla niego byłem? - przyjacielem – powiedziałem w końcu.
- Co mam rozumieć przez to, że przyleciałeś?
- Nie wiesz, że Filen potrafi się zmieniać? Arael też. Tylko o ile się nie mylę, Filen zamiast jednej postaci, tak jak jeo ojciec, zamienia się w Smoka, Fenix'a i Salamandrę.
- Hmm, czyżby Błogosławieństwo?
- Tak, chyba tak. Nie do końca jeszcze wszystko rozumiem. Można powiedzieć, że jestem w tym nowy.
- Jesteś nowy, ale już was coś łączy? - zobaczyłem błysk w czerwonych oczach. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do takich tęczówek. Co nie znaczyło, że nie wywoływały u mnie niepokoju. Odchrząknąłem, rumieniąc się lekko. Skąd on do cholery wie?
- Nie przejmuj się, wszyscy już się domyślają – poklepał mnie po plecach, unosząc jeden kącik ust. - Oprócz Elina. On wydaje się nie mieć o niczym pojęcia.
- Jakoś nie spieszy mi się, żeby się dowiedział. Nie wiem jeszcze dokładnie co nas łączy.
- A ja wiem. - Spojrzałem na niego pytająco, ale otrzymałem tylko kolejny uśmiech. - Nie ma tak łatwo. Sam musisz do tego dojść. Ja tam nie przepadam za relacjami z innymi, ale mam wrażenie, że ta akurat nie zaszkodzi. Powiedz mi tylko, robiliście to już?
Uśmiech na jego twarzy się powiększył, zupełnie jak czerwień na mojej. Po tych słowach podszedł do nas cały zarumieniony Filen i śmiejący się Amil.
- Nie mam pojęcia o czym rozmawialiście, ale Filen nagle spalił buraka i powiedział, że musi to przerwać. Pojęcia nie mam jak coś słyszał w tym hałasie.
Ups. Znowu zapomniałem o tym połączeniu. Na moich policzkach ponownie pojawił się róż, kiedy uświadomiłem sobie, że Filen słyszał moje myśli. Cholera, strasznie to krępujące. Nim zdążyłem się ogarnąć, ktoś przewiesił mi ramię przez szyję. Amil, uśmiechał się wścibsko.
- Lurei, tak? Powiedz mi, jaki cudowny sposób znalazłeś, by zmusić mojego bliźniaka do towarzyskiej rozmowy? Musiała być naprawdę ciekawa, skoro wypowiedział więcej niż dwa zdania.
Odchrząknąłem, nie chcąc się z nikim dzielić tą rozmową. Filen podzielał moje zdanie, bo chwycił mnie za rękę i przeprosił, obiecując, że porozmawiamy później, bo teraz jesteśmy bardzo zmęczeni. Na pewno na takich nie wyglądaliśmy, kiedy wybiegaliśmy z sali, ale nie miałem zamiaru protestować.
Filen zaciągnął mnie na górę i wepchnął do mojego pokoju, zamykając drzwi. Spojrzał na mnie i odetchnął, uśmiechając się lekko.
- Nareszcie – powiedział i rzucił się na łóżko, wtulając się w kołdrę. - Umieram.
- Nie tylko ty. Powinienem zejść do mamy i siostry. Pewnie się błąkają po pałacu.
- No coś ty. Doskonale pasują do Rachel, Ariel i obu moich babci. Na pewno się nimi zajęły.
- Hmm. Masz rację. Jakoś sobie poradzą – z o wiele lepszym humorem opadłem na łóżko kładąc się na plecach, podczas gdy Filen dalej leżał na brzuchu.
Co on pomyśli jeśli się do niego przytulę? - usłyszałem w głowie i parsknąłem cicho śmiechem. Nie tylko ja zapominam o tym czymś, co pozwala Filenowi widzieć moimi oczami.
- Nie słyszałeś tego, prawda? - Filen schował twarz w pościel.
- Głośno i wyraźnie – powiedziałem i obróciłem go na plecy. Teraz leżał tuż przy mnie, więc objąłem go ramionami. Wyraźnie skrępowany, ułożył głowę na mojej piersi, odpowiadając jednak na uścisk.
Leżeliśmy tak w ciszy, aż usłyszałem ciche chrapanie. Miałem ochotę się zaśmiać, ale drgania z pewnością zbudziłyby Filena. Położyłem go delikatnie na skraju łóżka, wyciągając spod niego kołdrę i postanowiłem go rozebrać. Sztywna tunika nie nadawała się do spania.
Nie przewidziałem jednak jednego. Okazało się, że Filen pod spodem zupełnie nic nie miał. Przełknąłem głośno ślinę, oglądając go z góry do dołu. Szybko odwróciłem wzrok, czując, że za chwilę mógłbym go już nie oderwać i wyciągnąłem z szafy jakąś koszulkę. Nałożyłem ją na śpiącego Filena i udałem się do łazienki, myślami będąc cały czas przy nim. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem również samą koszulkę, po czym wróciłem do pokoju, kładąc się tuż obok mojego śpiocha. Poczułem jak się odwraca i wtula we mnie, zupełnie tak jak wcześniej. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się, czując jak nadchodzi sen.