Dziś krótko, bo nie miałam czasu zbytnio, a nie chciałam mieszać początku wojny z tymi kilkoma scenkami. Będziemy już kończyć, Kochani. Myślę, że zostały max 3 rozdziały ;)
Zaczęłam pisać kolejną historię, tym razem bez żadnych nieprawdopodobnych wydarzeń. Zatrzymamy się na zwykłych zbiegach okoliczności. Nie mam pojęcia co z tego wyniknie, ale ci z Was, którzy czekają na fantasy z pewnością się doczekają. Mam już pewien pomysł :)
MIłego czytania i jeszcze raz przepraszam za długość :*
Filen
-
Wiesz o co może chodzić z tą przepowiednią? - Lurei siedział tuż
obok, z nogami przełożonymi między barierkami balkonu.
-
Nie do końca. W sumie wiem tylko to, czego domyśliliśmy się
wcześniej. Zagadką dalej pozostają trzy dusze i nowa część. Mam
złe przeczucia. To nawiązanie do śmierci wcale mi się nie podoba.
Poza tym ostatni wers mówi jasno, że rozstanę się z najbliższymi.
-
Może chodzi o jakiś wyjazd albo coś innego.
Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową. Czułem, że sam w to nie wierzy. Chciał
tylko dodać mi otuchy i dzięki temu naprawdę poczułem się
lepiej. Oparłem głowę o jego ramię i zamknąłem oczy. Co jakiś
czas obrazy migały mi przed oczami. Miałem wrażenie, że trwało
to coraz dłużej.
-
Lu? Mogę ci coś powiedzieć?
-
Co tylko zechcesz. - Poczułem, jak zaplótł rękę na mojej talii, a
brodę oparł o czubek mojej głowy.
-
Boje się - szepnąłem. - Mam dość tej przepowiedni. Rodzice nigdy
nawet nie pozwalali mi wychodzić z Pałacu, a teraz mam sam
poprowadzić wojnę. Co jeśli wszystkich stracę? Przepowiednia
mówi, że ja sam przeżyję, ale co z tego, jeżeli nikt inny nie?
-
Filen, wiem, co czujesz, ale nie możesz się poddać. Nie mam
pojęcia, czy ta przepowiednia jest prawdziwa, czy to jakaś
kompletna bujda. Wiem tylko, że jeśli rzeczywiście ma się
spełnić, to dowiemy się, co oznacza dopiero po tym, jak już się
to stanie. Poza tym pamiętaj, że nie jesteś sam. Nie mam zamiaru
pozwolić ci poprowadzić ludzi na wojnę samemu. Będę tuż obok
ciebie, niezależnie od wszystkiego.
Poczułem
jak w oczach zbierają mi się łzy. Zamrugałem kilkakrotnie, ale
nie udało mi się ich przegonić. Przetarłem dłonią policzki,
czując jak Lurei wstaje i ciągnie mnie za sobą. Usiedliśmy na
łóżku, a Aquer od razu przyciągnął mnie do siebie i mocno
przytulił. Wtuliłem twarz w jego szyję, zaciskając dłonie na
jego koszulce.
Nie
chciałem być tym cholernym dzieckiem przepowiedni. Nie chciałem
władać dwoma żywiołami. Nie chciałem iść na pieprzoną wojnę,
a co dopiero przesądzić o jej wyniku. A przede wszystkim nie
chciałem płakać jak dziecko w ramionach Lureia. Świat chyba
uwielbia mi dokuczać.
-
Ciii - Lurei kołysał mną w przód i w tył, głaszcząc po
włosach. Łzy bezsilności płynęły po moich policzkach, by po
chwili znaleźć się na koszulce Lu. Myślałem, że jestem już
dorosły, że poradzę sobie ze wszystkim, co łączy się z
rządzeniem Ignem. Teraz jednak wiedziałem, że wcale nie byłem
taki silny, jak mi się zdawało. Tylko dzięki temu ciepłu, które
biło od Lureia, jakoś udawało mi się nie załamać całkowicie.
Pociągnąłem
nosem, powoli się uspokajając. W umyśle czułem myśli Lureia,
które odganiały moje obawy. Miałem wrażenie, że jesteśmy jakoś
bliżej. Przestałem odgradzać się od niego, chcąc, żeby wyplenił
wszystkie złe myśli, które teraz kłębiły się w mojej głowie.
-
Kocham
cię - pomyślałem
i przytuliłem się jeszcze mocniej.
- Ja ciebie też
- szepnął Lurei wciąż delikatnie głaskał moje włosy.
Powolny oddech i
miarowe bicie serca Lureia sprawiło, że przestałem myśleć.
Cieszyłem się, że jest teraz obok. Czułem jak jego myśli błąkają
się po mojej głowie, jednak wcale mi one nie przeszkadzały.
Oderwałem twrz od szyi Lu, mając świadomość, że została na
niej mokra plama. Wiedziałem jednak, że nie ma mi jej za złe, więc
nie zwróciłem na to uwagi.
- Położymy się?
- zapytałem, a on przytaknął, ściągając koszulkę. Zrobiłem to
samo i obaj weszliśmy po kołdrę. Była pora obiadu, ale żaden z
nas nic by nie przełknął. Wtuliłem się w jego klatkę piersiową,
dziękując światu, że go spotkałem. Oczywiście skrzętnie
ukryłem przed nim tę myśl, co też od razu wyczuł. Poruszył się
lekko, spoglądając na mnie. Widziałem jego twarz przez kilka
sekund. Posłałem mu ten obraz, a on się uśmiechnął, czego
niestety już nie widziałem.
- Lu, dziękuję,
że tu jesteś.
- Nie musisz, w
końcu gdzie indziej mógłbym być? To ty pasujesz do mojego
amuletu.
- Chciałbym
połączyć je jak już będzie po wszystkim. Kiedy wojna się
skończy.
- Jesteś pewny,
że nie chcesz tego zrobić przed nią?
- Tak. Obiecaj,
że zrobimy to po wojnie.
Lurei zastanowił
się chwilę i przytaknął, a ja uśmiechnąłem się szeroko.
- Więc musisz
przeżyć. Żebyśmy mogli je połączyć, obaj musimy wyjść z niej
cało.
Leżeliśmy w
ciszy, obaj pogrążeni w myślach o przyszłości. W pewnym momencie
zobaczyłem balkon z lotu ptaka.
- Visio? Wleć
tutaj - powiedziałem, wyczuwając wahanie ptaka. Po chwili orlica
znalazła się na ramie łóżka.
- Długo cię nie
było, gdzie się podziewałaś?
-
Latałam
po okolicy i trochę dalej. Dzieje się coś niepokojącego. Ptaki
mówią coś o oddziałach Najeźdźców.
-
Szykuje się wojna. Ptaki się nie mylą, Najeźdźcy chcą uderzyć
pojutrze.
-
Uderzą
jutro wieczorem -
ptak zaczął kiwać się na ramie. Usiadłem i wyciągnąłem ręce,
łapiąc Visio, zanim runęła do tyłu. Dopiero teraz zauważyłem
jak szybko oddychała. Musiała naprawdę szybko lecieć, żeby nas o
wszystkim powiadomić.
- Zmienili plany
- Lurei użyczał mi oczu, więc pośrednio słyszał to, co ja.
-
Widziałam
oddziały o dzień drogi stąd. -
Visio pozwoliła mi ułożyć się na poduszce.
- Będą musieli
rozbić obóz i pozwolić żołnierzom odpocząć. Visio, skąd
wiesz, że uderzą jutro?
-
Dzisiaj przyleciał dziwny ptak. Pierwszy raz widziałam takiego.
Wychował się za morzem. Najeźdźcy używają go i innych z jego
gatunków jako posłańców. Zdradził mi plany, które ludzie
wyjawiali w jego obecności. Podobno rozsiano plotkę o późniejszym
ataku, by oszukać ewentualnych zdrajców.
- Dziękuję ci.
Odpocznij do jutra. Będę cię potrzebował w walce.
- Ja tylko na
chwilkę - powiedziała, wkładając dziób pod skrzydło. Doskonale
rozumiałem jak całodzienny lot męczy i jaki ból powoduje.
- Śpij.
Uratowałaś nas wszystkich. Zasługujesz na odpoczynek.
Wstałem, razem z
Lureiem wychodząc z pokoju. Musieliśmy poinformować wszystkich o
tym, co powiedziała nam Visio. Gdyby nie ona, jutro pewnie
zostalibyśmy pozabijani we własnych pokojach.
Wieści rozniosły
się dosyć szybko, zważywszy na to, że prawie cała moja rodzina z
mamą i siostrą Lureia, siedziała jeszcze w jadalni, gdzie niedawno
podano posiłek.
Kiedy wszyscy
wiedzieli o ataku, rozpoczęły się przyspieszone przygotowania.
Ludzie z Ignem rozpoczeli składowanie broni i pożywienia, żołnierze
wyszli z miasta, rozstawiając pułapki i wzmacniając mury ochronne.
Wzmożono patrole, mężczyźni rozpoczęli treningi, mające
przygotować ich do walki. Nie były to ich pierwsze tego typu
przygotowania. W Ignem co roku po Uroczystości Wyboru, organizowano
szkolenia wojskowe, właśnie na wypadek takich okoliczności. Całe
miasto ucichło, kiedy mieszkańcy w ciszy pracowali, by zabezpieczyć
miasto. Kobiety i dzieci gromadziły jedzenie i wodę, organizowały
leki i inne rzeczy potrzebne do leczenia rannych. Każdy miał swój
wkład w przygotowania. Mieszkańcy Ignem doskonale wiedzieli, w
jakiej sytuacji się znajdują.
Dopiero późnym
wieczorem wróciliśmy do pokoju. Visio już nie było, zapewne znów
wybrała się na zwiady. Zmęćzony udałem się do łazienki,
napełniając wannę wodą. Włożyłem do niej rękę i wypuściłem
strumień ognia. Po chwili woda zabulgotała, a w powietrzu pojawiło
się mnóstwo pary. Wróciłem do pokoju i zwróciłem się w stronę
Lureia. On patrzył na mnie, marszcząc brwi.
- Nie wziąłeś
czegoś? - zapytał.
- Tak, ciebie.
Idziesz się ze mną wykąpać.
W ułamku sekundy
wstał i ściągnął koszulkę, ciągnąc mnie do łazienki.
Zaśmiałem się, czując jak cały stres ze mnie ulatuje. Nie było
sensu myśleć o tym co będzie. Liczyło się tylko tu i teraz.
Lurei usiadł w
wannie, gestem prosząc, żebym szybko do niego dołączył. Kiedy w
końcu zanurzyłem się w ciepłej wodzie i oparłem plecami o jego
klatkę piersiową, poczułem się, jakbym nie miał żadnych
zmartwień. Lurei objął mnie, całując lekko po szyi.
- Tego mi było
trzeba – szepnąłem, odchylając głowę na bok.
- Mnie również.
Myślałem o tym od bardzo dawna.
- Serio? -
spojrzałem na niego, a moje oczy zmieniły kolor, pozwalając mi
zobaczyć jego uśmiech.
- Odkąd
zobaczyłem się stojącego nago w łazience pełnej pary. Czyli od
trzeciego dnia naszej znajomości.
- Co? Jakoś nie
pamiętam żebym wpuszczał cię do łazienki – zmrużyłem
groźnie oczy, ukrywając rozbawianie, kiedy Lurei zaczął panikować.
- Ja wcale nie...
Tak tylko.. Jakoś tak wyszło, że nie zamknąłeś drzwi –
wydusił, błądząc wzrokiem po ścianach. Wybuchnąłem śmiechem,
na co o n także się uśmiechnął.
- Chyba nie mogę
cię obwiniać, skoro to ja zapomniałem ich zamknąć.
Odwróciłem
głowę i złączyłem nasze wargi, rozpoczynając delikatny
pocałunek. Lurei oddał go, popychając nas trochę do przodu, by
móc obrócić mnie w swoją stronę.
Badałem jego
usta, chcąc w ponownie je poznać. Jego ręce zaczęły wędrować
po moich plecach, co jakiś czas je drapiąc.
Leniwy pocałunek
zaczynał przeradzać się w pełen podniecenia i słów, które
chcieliśmy sobie przekazać.
- Proponuję
wyjść z wanny póki woda jest ciepła. Nie możemy być chorzy na
wojnie.
- Popieram.
Podniosłem się
i wyszedłem z wanny, ruszając w stronę łóżka. Zatrzymałem się
przed nim, powoli się odwracając. Lurei złapał mnie za biodra,
całując mocno, ale powoli. Moje oczy znów zmieniły kolor, dzięki
czemu ujrzałem wyraz jego twarzy. Wyglądał na tak... zadręczonego.
Złapałem go za policzki i odsunąłem się nieco.
- Lu, co się
stało?
- Nic.
- Przecież
widzę, nie ruszymy się stąd dopóki nie odpowiesz.
- Szantażysta –
uśmiechnął się, ale zaraz potem spoważniał. - Nie mogę
przestać myśleć, że to może być nasz ostatni raz – szepnął
i pocałował mnie lekko. - To głupie, ale mimo że nie chce, to ta
myśl cały czas pojawia się w mojej głowie.
- Lurei,
obiecałeś mi, że obaj wrócimy z tej wojny, więc teraz już nie
masz wyjścia. Musisz przeżyć. A jak już to wszystko się skończy,
mam zamiar za ciebie wyjść, zorganizować piękne wesele i bawić
się na nim z naszą rodziną. Nie masz nic do gadania, a teraz ja
zadbam o to, żebyś mógł myśleć tylko o mnie.
Pociągnąłem go
na łóżko, kładąc się na plecach. Lurei zawisnął nade mną.
Jego usta przyssały się do mojej szyi. Przygryzał lekko skórę,
żeby po chwili pogładzić ją językiem. Wytyczył mokrą ścieżkę
do moich ust, by złożyć na nich głęboki pocałunek. Wszystko to
działo się jakby w zwolnionym tempie i było kompletnym
przeciwieństwem naszej poprzedniej nocy. Tym razem to uczucia grały
główną rolę, a nie pożądanie. I pomimo tego, że moje oczy już
przybrały czerwoną barwę, chciałem, żeby wszystko było dzisiaj
inne.
- Lu, chcę,
żebyś ty był na górze.
Lurei
- Dlaczego
on nigdy nie pyta nas o zdanie?
- znów ten dziwny głos. Zignorowałem go, skupiając się na
sutkach Filena. Ciche jęki sprawiały, że miałem ochotę
doprowadzić go na sam szczyt.
-
Zamknij się i chociaż raz nie przeszkadzaj.
-
Niby czemu? Nie będę słuchał gadów.
-
Sam też jesteś gadem. Salamandra ma rację. Nasz Pan tego
potrzebuje.
-
Czemu musi być nas trzech? Tak to miałbym przynajmniej połowę
głosów.
-
Smoku...
-
Dobra, dobra, ten jeden raz.
Uśmiechnąłem się. Ta trójka
była nawet znośna, kiedy nie zwracało się na nich uwagi.
- Dziękuję
wam – pomyślałem, po
raz pierwszy próbując się z nimi porozumieć.
- Czemu
nasz Pan nas nie słyszy, a jego partner może? Nie przyzwyczajaj
się. Jak nam się nie spodoba, to więcej ci na to nie pozwolimy –
odwarknął smok, a jego ton trochę się zmienił, kiedy przygryzłem
sutek Filena. Głośny pomruk w mojej głowie zmieszał się z
jękiem. Nie miałem zamiaru teraz tego roztrząsać. W tym momencie
tylko jedno chodziło mi po głowie. Filen.
Złączyłem nasze usta, wolno
poruszając językiem. Jedną ręką odkręciłem tubkę, która
leżała pod poduszką, a drugą zacząłem pieścić Filena. Kciukiem pomasowałem jego główkę, w tym samym momencie wsuwając
palec wskazujący w ściśniętą dziurkę. Cichy krzyk rozniósł
się po pokoju. Zastawiłem usta Filena, językiem jadąc w dół
jego klatki piersiowej i zatrzymując się u nasady członka.
Przejechałem językiem wzdłuż całej jego długości, za co
zostałem nagrodzony kolejnym jękiem.
Poruszyłem palcem w Filenie,
równocześnie biorąc go do ust. Drugi palec doszedł po chwili, a
Filen nawet się nie spiął. Skrzyżowałem w nim palce, sięgając
nimi głębiej, kiedy krzyknął głośno, wypychając
biodra.Wsunąłęm w niego trzeci palec i ponownie uderzyłem w tamto
miejsce. Kolejny krzyk upewnił mnie, że znalałem ten magiczny
punkt. Filen spojrzał na mnie czerwonymi oczami i przyciągnął do
pocałunku.
- Nie cackaj się ze mną.
-
Nie cackaj sie z nami - powiedzieli
równocześnie.
Wysunąłem z Filena palce i
owinąłem jego nogi wokół mojego pasa. Przystawiłem główkę do
jego wejścia i lekko naparłem, wiedząc jak może to boleć. Filen
jednak nie zamierzał czekać, bo jego pięty wbiły się w moje
pośladki, popychając mnie do przodu. Krzyk rozkoszy wypełnił
pomieszczenie, kiedy trafiłem idealnie w prostatę. Filen pchnął
biodrami, więc zacząłem się powoli poruszać. Znalazłem jego
usta i obdarzyłem je leniwym pocałunkiem. Nie przyspieszyłem,
chcąc powiedzieć Filenowi co do niego czuję.
Za każdym razem trafiałem w
punkt, doprowadzając Filena na skraj.
- Albo zaczniesz na serio, albo cię rozszarpię – te słowa wyszły z ust Filena, jednak to nie on je
wypowiedział. Czyżby Smokowi było mało?
Uśmiechnąłem się i pchnąłem
mocniej, powodując nie tylko kolejny krzyk, ale też jęk, który
wydobył się z moich ust. Zacząłem poruszać się szybciej.
Podciągnąłem nogi Filena wyżej, aby znaleźć się w nim głębiej.
Raz po raz uderzałem biodrami o jego pośladki, aż w końcu
poczułem, że jestem blisko końca.
Przyspieszyłem ruchy jeszcze
bardziej. Wysunąłem się niemal do końca i jednym pchnięciem
uderzyłem w prostatę Filena. Krzyknął, a gładkie mięśnie
zacisnęły się na moim penisie. Pchnąłem jeszcze raz i doszedłem
z głośnym jękiem. Opadłem na Filena, całując go mocno. Obaj
dyszeliśmy, wciąż odczuwając przyjemność. Położyłem się na
boku i objąłem go ramionami.
- Nieźle, nasz Smok mruczy! Lu,
ja głosuję za powtórką –
usłyszałem głos Fenixa.
-
Zamknij się Gołębiu! Spalę cię jeśli jeszcze coś powiesz!
Zaśmiałem się cicho, a Filen
popatrzył na mnie zdziwiony.
- Co się śmiejesz?
- Nic takiego. Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham.
Filen pocałował mnie i popchnął
lekko, bym położył się na plecach. Wtulił się w moją klatkę
piersiową, przekładając przeze mnie rękę i nogę i zamykając mnie
uścisku.
- Umieram. Idziemy spać –
ziewnął i pocałował mnie w brodę.
- Widzę, że zbytniego wyboru nie
mam – zachichotałem i objąłem go, zamykając oczy.
- Dobranoc, Lu.
- Dobranoc, Filen. Dobranoc,
zwierzaki.
- Naprawdę cię kiedyś spalę
– usłyszałem jeszcze
rozbawiony głos Smoka.
-
I tak już wiemy, że go lubisz.