Dziękuję, że nawet jeśli cicho, to cały czas ze mną jesteście!! Dziękuję za komentarze <3
- Viosio! Topaz! - krzyknąłem, a ptak od razu zrozumiał o co mi
chodzi.
Nie bardzo wiedziałem co mam robić, więc działałem
instynktownie. Chwyciłem za topaz, znów czując jak wybucha we mnie
woda. Moc wody zaczynała wypierać ogień. Zachłysnąłem się
powietrzem i upadłem na kolana. Czerwony kamień wypadł mi z ręki,
odwijając się z chroniącego go materiału. Ostatkiem sił, kiedy
w moim wnętrzu ledwie żarzyła się iskierka, dotknąłem kamienia.
Ogień rozpalił się na nowo, buchając nową mocą. Żywioły
walczyły ze sobą, chcąc wygrać, lecz po chwili splotły się i
zamarły. Ból ustąpił, a mnie wypełniły nowe siły. Podniosłem
się i zwróciłem w stronę Lureia, który dalej pozostał poza
moim polem widzenia. Mimo, że miałem topaz, to wrogi Aquer także
go posiadał. Miecz na gardle Lureia tylko utrudniał sprawę.
Nie mogłem użyć wody, bo była ona bezużyteczna w ich pobliżu.
Ogień natomiast był całkowicie poza moją kontrolą.
- Filen, nie walcz z nim! - krzyknął Lurei, a przeciwnik uciszył
go i przyłożył ostrze bliżej skóry.
Jak miałem z nie walczyć z ogniem? Gdybym go uwolnił, to pewnie
spłonęłoby całe miasto. Poza tym nie potrafiłem nad nim panować.
Więc co mi z niego? Nic, kompletnie nic. Musiałem wymyślić jakiś
inny sposób.
- To twoja jedyna szansa. Musisz przestać zwalczać siebie. To
twój ogień i tobie ma służyć. Przypomnij sobie jak kiedyś był
twoim przyjacielem. Jak pomagał ci patrzeć na świat – Visio
była pewna swoich słów. Ale co ona mogła wiedzieć? Przecież
była ze mną dopiero od niedawna. Mimo to ufałem jej. I coś
podpowiedziało mi, że powinienem zrobić to, co każe.
Z przyzwyczajenia przymknąłem powieki i skupiłem się na swoich
mocach. Wyciszyłem wodę i zatopiłem się w mojej mocy ognia.
Czułem jak płomienie wypełniają mnie od środka i usiłują
wydostać się na zewnątrz. Stłumiłem je i z wysiłkiem usiłowałem
przejąć kontrolę.
- Nie walcz. Poddaj się temu.
Odetchnąłem głęboko i spróbowałem ponownie. Wypuściłem
płomienie i poczułem jak wydostają się na zewnątrz. Zalała mnie
ogromna ulga. Jakby część mnie, przez wiele lat więziona, nagle
odzyskała wolność.
Czułem każdy płomyczek w okolicy. Potrafiłem powiedzieć w którym
domu płonie świeca. Słyszałem wszystko, co mówiono w
towarzystwie choćby najmniejszego ognia. Odciąłem się od tego, by
nie zwariować.
Skupiłem się na ważniejszych rzeczach. Pożar, który spowodowała
moja wcześniejsza walka, rozprzestrzeniał się z zawrotną
prędkością. Płonęła już stodołą, a lada chwila dom stojący
obok także zajmie się ogniem.
Chodź do mnie, pomyślałem,
a fala płomieni oderwała się od płonących budynków i ruszyła w
moją stronę. Ciepło otoczyło mnie ze wszystkich stron, dając
poczucie bezpieczeństwa. Oczyma umysłu widziałem wszystko, co
płonęło, bądź po prostu stykało się z ogniem. Co prawda
możliwości były bardzo ograniczone, w przeciwieństwie do patrzenia
wodą.
Zrobiłem krok do przodu, posyłając ogień przed siebie. Płomienie
zagrodziły drogę ucieczki wrogiemu Aquerowi.
- Wypuść go, a puszczę cię wolno – powiedziałem i nawet mnie
zdziwiła groźba w moim głosie.
Usłyszałem jak mężczyzna przełyka nerwowo ślinę. Płomienie
trzaskały wokół nas, pozwalając mi usłyszeć nawet bicie jego
serca.
Zrobiłem kolejny krok, a Aquer cofnął się, ciągnąc za sobą
Lureia.
- Powiedziałem, żebyś go puścił! - warknąłem, a ogień
wybuchnął w okół, jakby ktoś dołożył drewna do ogniska.
- Wtedy mnie zabijesz! Nie mam zamiaru zginąć! - odkrzyknął
tamten ze strachem w głosie.
- Jestem przyszłym Igne! Nie
porównuj mnie do sobie podobnych. Ja nie złamie danego słowa.
- Nie wierzę ci! Tylko Najeźdźcy spełnili obietnicę, którą mi
złożyli! Jeśli ja mam zginąć, to pociągnę jego za sobą!
W ułamku sekundy płomień dosięgnął jego dłoni. Aquer krzyknął,
a ja biegiem ruszyłem w ich stronę. Lurei jednak nie stał
bezczynnie i szybkim ruchem odtrącił miecz, uwalniając się.
Przeciwnik jednak nie dawał za wygraną. Zamachnął się bronią,
lecz Lurei zdążył złapać rękojeść. Nie miałem pojęcia jak
to wyglądało, bo wszystko opisywała mi Visio. Do czasu.
- Uważaj! - krzyknęła
Visio, ale nie do mnie. Poczułem jak Lurei z wrogiem wpadają w moje
płomienie. Takie, które zamieniają w popiół wszystko, czego
dotkną.
- Nie! - W sekundę wszystkie płomienie zniknęły. Wypuściłem
mgłę i pobiegłem w stronę dwóch ciał. Dopadłem do pierwszego,
bardziej przypominającego węgiel. Do oczu napłynęły mi łzy.
Lurei nie mógł tego przeżyć.
- Ała – usłyszałem jęk i z niedowierzaniem wyciągnąłem rękę
w stronę drugiego ciała. Było... zimne. I jak najbardziej żywe.
Nie panując nad sobą, rzuciłem się na Lureia, ręce oplatając
wokół jego szyi.
- Ty żyjesz!
- Nawet ja jestem zdziwiony – westchnął. - Przysiągłbym, że
wpadłem w twój ogień.
- Bo wpadłeś. Tak jak on. Czułem jak płomienie cię dotykają. To
nie szczęście. Ty po prostu jesteś na nie odporny.
- Ja może tak, że moje ubranie nie bardzo. - Lurei zaśmiał się
cicho, a ja dopiero teraz zauważyłem, że wtulam się w jego nagie
ciało. Speszony chciałem się odsunąć, ale przytrzymał mnie przy
sobie.
- Jakby ci to powiedzieć – słychać było, że się uśmiecha. -
Zebrało się tu sporo gapiów, którzy patrzą się na nas jak na
obrazek. Zważywszy na to, że nie mam na sobie ubrań, to walałbym,
żebyś się nie odsuwał. Poza tym, jakoś mi wygodnie.
Kiedy wypowiadał ostatnie zdanie, wyczułem w jego głosie dziwną
nutę, która z niewiadomych powodów sprawiła, że spaliłem
buraka.
- Nie możemy tak leżeć przez wieczność – odpowiedziałem i
zdjąłem płaszcz, co było o tyle trudne, że Lurei trzymał rękę
w na moich plecach.
W końcu udało nam się jakoś go okryć i wrócić do domu, gdzie
czekało na nas małżeństwo z widłami.
- Coś czuję, że nie jesteśmy już tutaj mile widziani.
- Dziwisz się? - mruknął Lurei i obiecał małżeństwu, że
wyniesiemy się jak tylko weźmiemy swoje rzeczy.
Jakąś godzinę później wyjeżdżaliśmy z miasta, gonieni przez
tłum. Wyglądało to jak jakieś polowanie na czarownice. Konie szły
normalnym tempem, nie poganiane przez nas, a mieszkańcy wioski szli
tuż za nimi z pochodniami i widłami. Kiedy jeden z nich chciał
wbić je w mojego konia, szybko wyjąłem miecz i odbiłem je,
posyłając go wodą kilka metrów w bok. Zadbałem, by miał miękkie
lądowanie, ale tłum chyba tego nie docenił. Pochodnie zbliżyły
się do nas, a ja warknąłem wściekły, gasząc je jednym
spojrzeniem.
- Przecież już wyjeżdżamy! Zastawcie nas w spokoju! - krzyknąłem,
a tuż za mną wyrosła wielka ściana wody. Ludzie wpadli na nią,
ale nikt jej nie przebił.
- Ty to zrobiłeś? - zapytałem Lureia, ale zaprzeczył.
- Dziwne. Nie do końca panuję nad mocą. Tę ścianę zrobiłem
zupełnie przypadkiem.
- Przynajmniej wiesz co się z tobą dzieje. Ja nie mam pojęcia,
dlaczego nie spłonąłem w ogniu.
- Też mnie to zastanawia – mruknąłem i odchyliłem szyję w bok,
mając przeczucie, że Visio będzie chciała wylądować. Nie
pomyliłem się. Orzeł delikatnie zacisnął szpony na moim
ramieniu.
- Chyba wiem jak to się
stało – odezwała się po
chwili, a ja zdziwiony zwróciłem się w jej stronę.
- Jak to? - Lurei spojrzał na mnie, myśląc, że mówię do niego.
Uświadomiłem sobie, że automatycznie otoczyłem si,ę mgłą. Tak
jakby woda spełniała moje zachcianki
- Sam zobacz –
odrzekła, a po chwili w mojej głowie pojawił się obraz. Poczułem
znajomy ból, jednak już nie tak silny jak poprzednim razem.
Obraz, który zobaczyłem, był bardziej wyrazisty, niż ten
przedstawiający mnie na koniu. Miał bardziej rażące barwy i
większe pole widzenia. Wydawał się przez to trochę mało
rzeczywisty. A był na nim Lurei, jak podejrzewałem. Tym, co
przykuwało uwagę, było świecące się na jego czole
Błogosławieństwo.
- Visio, jesteś genialna! - krzyknąłem, a Lurei omal nie spadł z
konia.
- Nie strasz mnie tak.
- Błogosławieństwo!
- Błogosławieństwo?
- Twoja blizna na czole. Nie wiesz czym tak naprawdę jest?
- Mam coś mi mówiła, że ma mnie chronić czy coś, ale zbytnio
jej nie słuchałem.
- Nie tylko chronić. Posłuchaj. Każdy Aliquid z wystarczającą
mocą może dać komuś Błogosławieństwo. Twoja moc musi być
naprawdę wielka, żeby ci się to udało. Ojciec opowiadał mi, że
raz przez przypadek pobłogosławił małego chłopca. Wcześniej nie
skojarzyłem faktów, ale to musiałeś być ty. Dlatego wydawało
się, że cie zna. Kiedy Arael cię Błogosławił, był Aquerem i nie
wiedział, że jest synem Fenixa. Jego moc musiała być uśpiona,
jednak już wtedy był odporny na ogień. Część jego mocy musiała
przejść na ciebie. To wyjaśnia dlaczego masz nieprzeciętną
władze nad wodą, a nawet mój ogień cię nie parzył. Co prawda
nie powinieneś być na niego odporny, bo nikt nie jest, ale w jakiś
sposób Błogosławieństwo cię chroni. Tak jak moje daje mi
nieograniczoną władzę nad ogniem.
- Więc to dzięki twojemu ojcu panuję nad wodą?
- Niekoniecznie. Aquerem mógł być twój przodek, ale on z
pewnością tą moc powielił. Jako potomek najsilniejszego Aquarina,
przekazał ci część jego spadku. Jednak nie widzę innej możliwość
jeśli chodzi o odporność na ogień.
- Więc tak, czy tak uratował mi życie. Chyba będę musiał mu
podziękować. Nie miałem pojęcia, że ta blizna mnie chroni.
Zawsze tylko mi dokuczała, kiedy nagle zaczynała świecić i piec.
- Mnie piecze, kiedy usiłuje mi pomóc. Jak byłem mały i dopiero
raczkowałem, ponoć wyszedłem na balkon i spadłem.
Błogosławieństwo zabłysło, wyciągnęło ze mnie moc ognia i
zamieniło mnie w Fenixa, dzięki czemu bezpiecznie wylądowałem na
ziemi. Może twoje też tak działa. Świeci się wtedy, kiedy jesteś
w niebezpieczeństwie. Wyjątkiem może być ten moment, w którym
spotkałeś mojego ojca. Kiedy ja znajduję się w pobliżu dziadka i
jego braci, też czuję mrowienie.
- W gruncie rzeczy masz rację, zazwyczaj świeciło się, kiedy
byłem w niebezpieczeństwie.
Rozmawialiśmy jeszcze przez długą chwilę, poruszając temat
naszej walki i mocy. Kiedy jednak nadeszła czarna noc,
postanowiliśmy się zatrzymać. Konie nie widziały drogi, co było
dosyć niebezpieczne, ponieważ wzdłuż drogi biegły rowy. Poza
tym ciężko było dostrzec wrogów. Szczególnie Lureiowi, bo ja używając wody, widziałem nawet w ciemnościach.
Tym razem poszło nam szybciej niż zwykle. Pewny swojej mocy,
zawiesiłem ognisko tuż nad ziemią, dzięki czemu nie traciliśmy
czasu na zbieranie drewna. Lurei świetnie sobie radził z
rozkładaniem namiotów, więc ja zająłem się późną kolacją.
Obu nam burczało w brzuchach niemiłosiernie. Niedługo potem
siedzieliśmy przy ogniu, usiłując się ogrzać. Było mi cieplej
niż wcześniej, kiedy nie panowałem nad mocą ognia, ale dalej
chętnie tą zimną nos spędziłbym w łóżku.
- Połóżmy się już. Jutro nie musimy wcześnie wyjeżdżać, ale
lepiej nie spać na polanie w ciągu dnia. Często kręcą się tu
Najeźdźcy.
- Łatwo ci mówić. Jeśli odejdę od ognia, to zamarznę –
mruknąłem, a on spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy pojawił
się dziwny uśmiech.
- Zawsze możesz się przytulić – powiedział, a mnie serce
zaczęło bić szybciej. Poczułem jak policzki zaczynają mnie piec.
Wstałem i odpowiedziałem coś niewyraźnie. Lurei zaśmiał się
cicho i ruszył za mną. Ognisko zgasło jak tylko weszliśmy do
namiotu, zastąpione przez mały płomyczek w mojej dłoni.
Rozebrałem się z niewygodnych ciuchów i w lekkiej koszulce oraz cienkich spodniach, sycząc
z zimna, wszedłem pod koc. Lurei zrobił podobnie i po powiedzeniu
sobie "Dobranoc" umilkliśmy. Przynajmniej Lurei, bo moje
zęby pomimo starań, stukały niemiłosiernie. Myślałem, że ten
koc był grubszy.
Lurei, który w ciasnej przestrzeni zapewne wyczuwał moje drgania, w
końcu podniósł się do siadu. Pozbawiony mgły, nie bardzo
wiedziałem co robi. Już myślałem, że się na mnie kładzie, na
co omal nie dostałem palpitacji serca, ale uświadomiłem sobie, że
po prostu przykrył mnie kocem. Poczułem jak coś ciągnie tkaninę,
którą ściskałem w rękach, więc poluźniłem uchwyt.
- Co ty robisz? - szepnąłem,nie chcąc gwałtownie przerywać
cichy.
- Trzepiesz się jak barani ogon. Tak będzie cieplej – powiedział,
a ja poczułem gorące ciało, które wzięło mnie w ramiona.
Wstrzymałem oddech, ale posłusznie dałem się przesunąć. Niemal
się nie zakrztusiłem, kiedy moje ręce natknęły się na ciepłą
skórę. Wtuliłem dłonie w znajome mi już mięśnie, po raz
kolejny rozkoszując się ich kształtem. Dopiero po chwili
uświadomiłem sobie, że znów macam Lureia po brzuchu, ale tym
razem on nie śpi i jest tego w pełni świadomy. Dyskretnie
wycofałem dłonie, starając się go nie dotykać. Co było trudne,
zważywszy na to, że nie miał na sobie koszulki, a w dodatku niemal
na nim leżałem. Głowę miałem ułożoną na jego piersi, a jedną
nogę pomiędzy tymi, należącymi do niego.
Lurei znalazł moje dłonie, po czym ułożył z powrotem je na
swojej klatce piersiowej. Bez słowa umieścił dłonie w dole moich
pleców, pod koszulką. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że
temperatura gwałtownie wzrosła. Teraz było mi niemal gorąco.
Przez moment się nie ruszałem, lecz moje dłonie same zaczęły się
poruszać.
Najpierw przejechałem dłonią po jego skórze i poczułem jak jego
palce naśladują mój ruch. Przyjemne ciarki przebiegły mi wzdłuż
kręgosłupa. Ponowiłem swój ruch, a Lurei zrobił to samo.
Nie miałem pojęcia, czemu to rabie. Moje ręce same zaczęły
jeździć po jego skórze, a ciało reagowało na jego dotyk. Rozum
zszedł na drugi plan, ale nawet on nie protestował. Czyżbym robił
to świadomie? Z pewnością. Ale nawet wiedząc to, nie mogłem się
powstrzymać.
Westchnąłem, kiedy Lurei delikatnie podrapał mnie po plecach, a on
powtórzył swój ruch, podciągając moją koszulkę wyżej. Po
chwili jednak jego dłonie zjechały na moje biodra. Krzyknąłem
cicho, kiedy Lurei przewrócił nas tak, że teraz on leżał na
mnie, podpierając się jedną ręką.
Przed oczami mignął mi obraz mojej twarzy, oświetlonej delikatnym
światłem płomyka. Cząstką świadomości zarejestrowałem lekki
ból. Obraz był trochę nierzeczywisty. Zbyt naświetlony, a ja
byłem pewny, że nie mogę się tak prezentować z włosami
sterczącymi we wszystkie strony, zarumienionymi policzkami i
uchylonymi ustami. Mimo to, wiedziałem, że Lurei tak mnie widzi. Ja
zapragnąłem zobaczyć jego. Wyciągnąłem dłoń i zamknąłem
oczy, kładąc ją na jego policzku. Po chwili dołączyłem drugą
dłoń, trzymając jego twarz.
Lurei pochylił się, wisząc tuż nade mną. Kiwnąłem głową,
mając wrażenie, że pyta mnie o zgodę. Poczułem jak chwyta
palcami moją brodę i w końcu dotyka moich ust. Poczułem w brzuchu
stado Fenixów, które muskały mnie od środka piórami.
Odpowiedziałem na delikatne muśnięcie tym samym, w duchu błagając
by na tym nie poprzestał. Jedną z dłoni wplątałem w jego włosy
na karku, a drugą wciąż obejmowałem jego policzek.
Aquer lekko westchnął i znów zetknął ze sobą nasze wargi. Tym
razem trwało to nieco dłużej, a ja z westchnięciem rozchyliłem
usta. Lurei od razu skorzystał z zaproszenia, wsuwając język
między moje wargi. Jego smak rozlał się na moim języku,a ja
zapragnąłem więcej. Pociągnąłem lekko za jego włosy, znów
wyrywając mu ciche westchnienie. Przejechałem palcami po jego szyi,
znów kładąc dłoń na jego piersi. Niechcący zahaczyłem o
sutek, a ledwie słyszalny jęk sprawił, że chciałem słuchać ich
więcej. Lurei jednak pocałował mnie mocniej, splatając nasze
języki i sprawiając, że o tym zapomniałem. Pchnąłem go lekko, a
on się tego nie spodziewał, dzięki czemu udało mi się znów nas
odwrócić. Tym razem usiadłem u na biodrach, nawet na moment nie
przerywając pocałunku. Poczułem jego dłonie, które zaczęły
badać moje ciało. Odwdzięczyłem mu się tym samym, uciskając jego
wszystkie wrażliwe miejsca, które zdążyłem poznać, kiedy on
smacznie spał. Moja koszulka zniknęła gdzieś, pomiędzy
pocałunkiem, a drugim. Jęknąłem głośno, kiedy jedna z jego
dłoni wylądowała na moim pośladku. Zaskoczony swoją
bezwstydnością, zatrzymałem się na chwilę, co po chwili zrobił
także Lurei.
- Wszystko w porządku? – zapytał zachrypniętym głosem, od
którego przeszły mnie ciarki. Brzmiał na lekko zmartwionego.
Uśmiechnąłem się, drapiąc go i pochyliłem się, by sięgnąć
jego ust. Zatrzymałem się tuż przed nimi i cicho wyszeptałem:
- Nigdy nie było w lepszym.
Pragnąc więcej jego dotyku i smaku jego ust, pocałowałem go, od
razu wpuszczając do środka. Znajomy ucisk w podbrzuszu nasilał się
z każdą chwilą, nigdy jeszcze nie dając mi tyle przyjemności.
Nawet nie wiedziałem, kiedy zrobiłem się twardy, a instynkt
prowadził mnie ku jednemu.
- Kochaj się ze mną. - Zadziwiony swoimi słowami rozchyliłem
usta. Lurei nie odzywał się przez chwilę, po czym zaśmiał się
cicho.
- Wybacz, ale wyglądasz, jakbyś nie ty to powiedział. - Aquer
uniósł, się lekko, także siadając. Nasze klatki piersiowe
stykały się, a jego palce nie przeniosły się na mój brzuch.
- Powiedzmy, że się tego nie spodziewałem. – Kolejny jęk
wydostał się z moich ust, kiedy Lurei pocałował mój obojczyk, po
chwili go liżąc. Ustami wytyczył ścieżkę ku mojemu uchu, nie
omijając nawet milimetra skóry. W końcu przygryzł mój płatek,
ręką masując mój kark.
- Właśnie dlatego poczekamy. Nie mamy potrzebnych rzeczy –
zamruczał, a ja ledwo zarejestrowałem jego słowa.
- Ale...
- Ciii. – Zatkał mi usta swoimi, znów odprowadzając mnie do
szaleństwa. Bez walki pozwoliłem mu ułożyć się na kocach. Jego
dłonie masowały mój brzuch, kierując się w dół. Uniosłem lekko
biodra, ocierając się o krocze Lureia. Zalała mnie gwałtowna
przyjemność, która wyrwała mi z ust jeszcze głośniejszy dźwięk.
Lu także jęknął, samemu przywierając do mnie mocniej.
Mój umysł powoli się wyłączał, zostawiając miejsce dla uczuć
i pragnień. Niemal nie warknąłem, kiedy ręce Lureia zatrzymały
się w dole brzucha i nie chciały podążać dalej. Aquer jednak
starannie odciągał moją uwagę, całując moją klatkę piersiową
i w zasysając się w różnych miejscach. Kiedy jego język zatopił
się w moim pępku, a dłoń ścisnęła przez spodnie moje krocze,
omal nie doszedłem. Myślałem, że nie może być już lepiej,
jednak Lurei postanowił przekonać mnie, że się mylę. Szybkim
ruchem ściągnął mi spodnie i przejechał językiem w dół, zatrzymując się tuż nad moim penisem. Nie miałem zamiaru go do
niczego zmuszać, mimo, że wzbudził we mnie te nadzieję. Czułem
jak mój członek niemal pulsuje, dostarczając mi okrutnej
rozkoszy. Wplotłem palce we włosy Lureia, ciągnąc go do pocałunku. On jednak oni drgnął.
Chwilę później krzyk rozniósł się po namiocie. Zatopiłem się
w wilgotne gorąco, prawie tracąc przytomność z przyjemności.
Język Lureia drażnił główkę, jego palce masowały jądra, a ja
tylko wiłem się, chcąc wypchnąć biodra. Jego ręka jednak mi to
uniemożliwiała. Ponownie krzyknąłem, kiedy poczułem jak Lurei
bierze mnie głęboko do ust.
- A zaraz.. - ostrzegłem, jednak on nie przestawał, dalej czyniąc
cuda i doprowadzając mnie na przepaść, z której po chwili
spadłem. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, zalała mnie fala
przyjemności, o jakiej nigdy nawet nie marzyłem.
Opadłem bezwładnie na koce, resztką sił przyciągając Lureia do
pocałunku. Zawahał się, ale po chwili z czułością złączył
nasze usta. Poczułem słony smak nasienia, ale wbrew oczekiwaniom,
nie obrzydziło mnie to. Po jednym z dłuższych pocałunków Aquer
chciał się odsunąć, ale zahaczył kroczem o moje kolano. Z jego
ust wydobył się kolejny tej nocy jęk.
Poczułem się trochę głupio, że on doprowadził mnie do końca, w
ogóle ne zważając na siebie. Chciałem mu się odwdzięczyć, choć
może nie koniecznie tym samym. Nie miałem na tyle odwagi.
Zbliżyłem się do niego, gestami dając mu znać, żeby położył
się na plecach. On jednak tylko podparł się rękami.
- Filen, naprawdę nie musisz – powiedział, całując mnie
delikatnie.
- Ale chcę – powiedziałem tylko i rozpiąłem mu spodnie, zsuwając
je lekko. Dłonią przejechałem po jego penisie, skupiając się na
jego reakcjach. Zacisnąłem dłoń mocniej, przejeżdżając wzdłuż
długiego trzonu i potarłem kciukiem główkę. Lurei przyciągnął
mnie do siebie, wtulając swój nos w moją szyję.
W pewnym momencie nacisnąłem mocniej na małą dziurkę, a Lurei
spiął się, jęcząc mi wprost do ucha.
Opadliśmy na koce, a ja stworzyłem niewielką bańkę, którą
oczyściłem siebie i Lureia. On, kiedy tylko odzyskał nieco sił,
przyciągnął mnie do siebie i znów czule pocałował. Tak
delikatnie, jakby bał się, że mógłby mi coś zrobić. Jakby coś
się za tym pocałunkiem kryło.
- Rób tak dalej, a się w tobie zakocham – mruknąłem cicho, na
co on zaśmiał się i przykrył nas kocami.
- Odpocznij. Jutro czeka nas ciężka droga. Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałem cicho i wtuliłem się w niego
bardziej.
Ugh, mam ochotę Cię zabić :/ kto kończy w takim momencie?
OdpowiedzUsuńZnaczy jestem szczęśliwa, że działo się to, co się działo, ale no ughhh!!
Lurei jest jednak (jednak, taaa, od początku był i nadal jest) totalnie miły, aczkolwiek...MAJĄ ZAMAIAR ZROBIC TO U NIEGO W POKOJU? Tak by wyglądało ze względu na fakt, że nie mają potrzebnych rzeczy ^^
Mam tylko nadzieję, że nikt ich nie nakryje, bo to już byłoby duże zdziwienue.
No i oczywiście nie wyobrażam sobie, żeby Filen nie odzyskał wzroku - tylko spróbuj a znajde Świętego Mikołaja i nie dostaniesz prezentów :) (dobra groźba nie jest zła)
W każdym razie ja już konczę, życzę udanych ostatnich chwil wakacji, i trzymam kciuki z przypływ weny
#OJezuMamInternety SayaVelRin
.////////. To było tak zajebiste, że aż nie umiem tego skomentować. Rzadko to się zdarza, więc wiedz, że jesteś moim bogiem. *^*
OdpowiedzUsuńKurza twarz, jeśli tutaj było im tak dobrze, to co się będzie działo jak pójdą na całego? :D Lepiej, żeby byli sami w domu, bo coś czuję, że cicho nie będą. x3 I przyłapanie w godzinach szczytu murowane... ;3;
...
A tak z innej beczki, w pokoleniu Filena ludzie mają te amulety? Tak teraz sobie przypomniałam, bo nie było wspomniane o nich ani jedno słowo. :/
Już się doczekać następnego rozdziału nie mogę... .3. Zaskocz nas czymś ~.
Pozdrawiam, Uma.
super no to przyjemne odrabiać zaległości kilka odcinków na jeden raz:-)
OdpowiedzUsuńOo tak, ale szczerze, nie spodziewałam się tak szybko takiej sceny, ale została opisana rewelacyjnie :) Już nie mogę się doczekać dnia po, ciekawe czy będzie wstyd? I już wspominali o miłości :)
OdpowiedzUsuńWalczyli wspaniale, po prostu są jednością :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, przepięknie, jak się okazuje jest odporny teżna płomienie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak wspaniale, okazuje się, że jest odporny na płomienie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie okazuje się, że jest całkowicie odporny na płomienie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza