Hej :D
Przepraszam, że nie odpisuję nikomu na komentarze. Naprawdę nie mam czasu na takie rzeczy. Wiedzcie, że z każdego się cieszę :) Dziękuję za ciepłe słowa, rady i krytykę ;) Dajecie mi siłę, żeby pisać dalej <3 Uwielbiam Was :*
Miłego czytania!
Lurei
- Filen, wstawaj. Słyszysz? Filen, obudź się – Potrząsnąłem
brunetem, starając się delikatnie go obudzić.
- Jeszcze chwilka – zamruczał, a ja zaśmiałem się cicho.
- Śpisz już pół dnia. Ja chętnie bym ci pozwolił, ale później
mnie zabijesz, bo nie zdążysz na tą swoją naradę.
- Coo? Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?! – Filen otworzył
oczy i odwrócił się w moją stronę. Wciągnąłem głośno
powietrze, a on znieruchomiał. Po chwili usłyszałem jego szept. -
Lurei, co się stało?
- Nic, nic. Tylko twoje oczy.
- Co z nimi?
- Są czerwone – Filen odetchnął z ulgą, uśmiechając się
lekko.
- Nie strasz mnie tak. Zawsze zmieniają kolor jak używam zbyt dużo
mocy ognia. Tak, jakbym częściowo się zmieniał. Pozostaję
człowiekiem, ale mam zmysły mitycznych. Szybciej mi się rany goją.
- Jakoś wolę cię w normalnym kolorze.
- One nigdy nie są normalne. Za to wszyscy określają je
dziwacznymi. Jakby moje ciało nie mogło się zdecydować na jeden
kolor.
- Przecież są ładne, wyjątkowe – powiedziałem, a Filen
uśmiechnął się do mnie.
- Będę się już zbierał. Muszę dolecieć do domu jak
najszybciej.
- Chciałeś powiedzieć musimy. Lecę z tobą.
- Dzięki, ale naprawdę nie musisz. Jak chcesz to przekażę
wiadomość od ciebie rodzicom.
- Nie o to chodzi. Chciałbym się ich o coś zapytać.
- O co konkretnie. – Filen zmarszczył brwi i wstał z łóżka. Po
chwili ponownie znieruchomiał. Chciałem odpowiedzieć, ale uciszył
mnie ruchem dłoni. - Gdzie jest Eirin i Loren?
- Zaniosłem Eirin do Aulisa, bo tu jest mało miejsca. Mama pewnie z
nią siedzi.
- Więc na pewno nie ma ich w domu? - szepnął, spinając się
lekko. Pokręciłem głową. - Gdzie są kamienie? Lu, szybko weź
kamienie do rąk. Zaraz ktoś nas zaatakuje.
Zerwałem się z miejsca i chwyciłem torbę w której znajdowały się
dwa topazy i jeden czerwony kamień. Miałem wrażenie, że jest to
ten sam kamień, tylko w innym kolorze. Kiedy podałem kamienie
Filenowi, otoczyła go ognista mgiełka. Sam dostrzegłem kropelki
wokół mojej osoby.
- Lurei, idź do siostry i matki, ja ich tu zatrzymam. Wyprowadź je
na polankę. Eirin już się obudziła?
- Kiedy tylko zemdlałeś, ale dalej jest słaba.
- Mam nadzieję, że może chodzić. Idź!
- Uważaj na siebie – powiedziałem i przełożyłem nogi przez
ramę okna. Kiedy tylko zeskoczyłem, usłyszałem krzyk wroga. Co
sił w nogach popędziłem do chaty Aulisa. Przeraziło mnie to, że
nie tylko my zostaliśmy zaatakowani. Mężczyźni wyciągali kobiety
z domów, ciągnąc je za włosy. Słyszałem krzyki dzieci
oderwanych od matek. Chłopi z miasteczka stawiali opór, jednak było
ich zbyt mało. Dostrzegłem Najeźdźców wyróżniających się
ciemniejszą karnacją. Nie zatrzymałem się jednak. Jeśli dotarli
tutaj, to domek Aulisa stał na ich drodze.
Wbiegłem do środka, z przerażeniem patrząc na leżące przy
schodach zwłoki starszego mężczyzny. Znałem go od dziecka, a
teraz Aulis leżał bez życia na podłodze. Strach o siostrę i
matkę dodał mi sił. Wbiegłem na górę, szykując się do zbicia
wrogów, ale oczom ukazała się Eirin stojąca na środku pokoju.
Z
jej oczu i ust wydobywało się białe światło, które padało na
barczystego mężczyznę, dwa razy od niej większego. Mimo to, to
dziewczyna trzymała go za szyję. Ich twarze dzieliło kilka
milimetrów, a Eirin szeptała coś do ucha Najeźdźcy. Mężczyzna
zaświecił się tak jak ona. Światła zlały się w jedno, po czym
zgasły, a mężczyzna upadł na ziemię bez życia.
Eirin zakryła dłonią usta i odsunęła się pod ścianę,
szlochając głośno. Podbiegłem do niej, rozglądając się za
mamą. Odetchnąłem, gdy zobaczyłem ją w rogu pomieszczenia. Oczy
miała szeroko otwarte, a usta rozchylone w szoku. Jednak była cała
i to się liczyło.
- Eirin, cicho, spokojnie, już po wszystkim. Cii – siostra płakała
w moich ramionach, wskazując palcem na zwłoki leżące na środku
pokoju.
- Ja wcale nie... Luri ja nie chciałam.. To samo się wydostało. Ja
naprawdę nie chciałam.
- Nie płacz. Wiem o tym. Wszystko będzie dobrze. Zrobiłaś to, co
musiałaś.
- Ale..
- Nie możemy teraz rozmawiać. Wioska jest atakowana. Idziemy –
pocałowałem ją w czoło i chwytając obie za ręce, pociągnąłem
je na dół. Kiedy Eirin zobaczyła Aulisa, ponownie wybuchła
płaczem. Mama wydała zduszony jęk i zakryła usta dłonią.
Dobiegł mnie huk, sygnalizujący wybuch. Filen miał kłopoty, a
przynajmniej tak mi mówiło przeczucie.
- Mamo, zabierz ją na polanę, tam, gdzie wcześniej ją leczyliśmy.
Biegnijcie jak najszybciej, a potem ukryjcie się w krzakach. Gdyby
coś się działo, to krzyczcie jak najgłośniej.
- Chodź z nami! - krzyknęła Eirin i złapała mnie za rękę.
- Nie mogę. Filen tam jest. Nie zostawię go. Kocham was. Uciekajcie,
zanim ktoś was zobaczy.
Wyrwałem się i pobiegłem w stronę płonących budynków.
Przymknąłem oczy i wyrzuciłem z siebie wodę. Sięgnąłem po
topaz spoczywający w mojej kieszeni, a strumień od razu się
zwiększył.
Każdy wróg w zasięgu mojego wzroku został trafiony kulą z wody,
która trafiając w głowę albo ich zabija z miejsca, albo później
topiła. Wrogowie jednak poznikali z tej części wioski i miałem
wrażenie, że znajdę ich przy Filenie.
Kiedy dobiegłem do miejsca, gdzie Najeźdźcy usiłowali przeskoczyć
prze ogień, wepchnąłem wodę w ziemię i kazałem znaleźć się
pod płomieniami. Tak jak podejrzewałem ogień nie zgasł nawet, kiedy
się z nią zetknął.
Uśmiechnąłem się z satysfakcją i uniosłem płomienie, które
szybko pozbywały się mojej wody. Mimo, że kosztowało to trochę
wysiłku, po chwili wszyscy Najeźdźcy albo płonęli, albo zamienili
się już w popiół. Ogień Filena nie był normalny. Wystarczyły
dwie sekundy i wszystko czego dotknął, zamieniał się w proch. Na
szczęście nie licząc mojego ciała.
Otoczyłem się wodą, by nie stracić ubrań i wbiegłem w
płomienie. Nogawki i tak zaczęły mi płonąć, ale w porę
znalazłem się po drugiej stronie ognistej bariery. Filen stał na
czworaka i wyglądał jakby coś naprawdę go bolało. Podbiegłem do
niego, zauważając stojącego niedaleko Najeźdźcę. Wyglądał
jakby już wygrał.
- Topaz – szepnął Filen pomiędzy jednym jękiem, a drugim. W
jego dłoni dostrzegłem niebieski kamień. Wyrwałem mu go,
rozumiejąc, że pewnie zgubił gdzieś drugi. Brunet wyraźnie
odczuł ulgę. Kontem oka dostrzegłem strzałę pędzącą w naszą
stronę. Nie zdążyłem zareagować, a ta spłonęła.
- Filen, jak to zrobiłeś? - zapytałem, wiedząc, że nie otacza
nas jego woda
- Zobaczyłem ją – szepnął i wstał. Kolejne strzały leciały w
naszą stronę, ale na którąkolwiek spojrzałem, zaczynała od razu
płoną.
- Ale jak?
- Chyba zaczynam rozumieć kolejną przepowiednie. Rozejrzyj się
dookoła. Uważał po prawej zaraz pojawi się wróg.
- Skąd możesz to wiedzieć.
- Visio. Lata nad nami i widzi wszystko. Jakimś cudem ja też mogę
to zobaczyć. Patrzę i przez jej oczy i przez twoje.
- Moje? Więc ty..?
- Tak. Nie potrzebuję wody, jeśli jesteście wokół. Widzisz
gdzieś czerwony topaz?
Rozejrzałem się, wzrokiem poszukując kamienia. Dostrzegłem go
pomiędzy deskami leżącymi kilka metrów od nas. Ogień chyba
omijał je dzięki topazowi. Filen podbiegł tam i sięgnął po
niego przez rękaw. Podałem mu wodny kamień, a on chwycił oba w
dłonie.
- Załatwmy to szybko. Najpierw ci bez topazów. Co powiesz na to,
żeby użyć wody? Mama i Eirin są na polance. Powiedziałem, że
zaraz wrócimy. – Stanąłem koło niego, uważając też na tyły.
Tam jednak płonął wysoki ogień, więc nic nie miało prawa się
tamtędy przedostać.
- Mi pasuje. Najpierw woda, ci z niebieskimi topazami zginą od
ognia. Jak dużą kule z wody dasz radę stworzyć?
- Z kamieniem? Nie mam pojęcia, ale czas się przekonać.
- Zacznij od zebrania ody z okolicy, to się tak nie zmęczysz.
- Nie ma sprawy. Gotowy?
- Zawsze. – Filen uśmiechnął się i cofnął o krok, wyciągając
ręce do góry i kierując je lekko w moją stronę. Zrobiłem to
samo, obserwując wrogów. Filen za to przymknął oczy. Poczułem
moc wody wypływającą z nas obu. Woda ze studni przyleciała jako
pierwsza, później różnorakie dzbanki i beczki zostały opróżnione.
Poczułem ogromną ilość wody z odległego jeziora. Filen usiłował
ją do nas przywołać, ale odległość i ilość tej wody sprawiły,
że ledwie nią poruszał.
- Nie dasz rady. Jest za daleko – szepnąłem, odgradzając nas
przybywających wrogów grubą ścianą z wody.
- Nie gadaj tylko mi pomóż.
- Ale..
- Zamknij się i po prostu pożycz mi mocy! - warknął, aja wątpiąc
w skutki naszych działań, skupiłem się na odległej wodzie.
Czułem intencje Filena i zamiast tworzyć własne polecenia, po
prostu kazałem robić wodzie to, czego on chciał. Nasze moce
zmieszały się, a ja poczułem jak brunet łapie mnie za rękę. Nagłe
podniesienie się mocy wody sprawiło, że połowa jeziora uniosła
się i w zawrotnym tempie zmierzała w naszą stronę. Im bliżej
była, tym łatwiej było ją kontrolować. Po kilku sekundach mogłem
spokojnie oddać ją pod opiekę Filena, samemu zajmując się
wrogami. O dziwo nikt nie chciał nas zaatakować. Może dlatego, że
kula wody nad naszymi głowami i tak była już wielka, a może przez
tarcze z żywiołów, które nie miały prawa ustąpić pod wpływem
żadnego ciosu. Widocznie nie byli przygotowani na walkę z dwoma
Aliquid.
Chwilę później Najeźdźcy zaczęli uciekać, widząc zbliżające
się w naszą stronę podniebne jezioro.
- Musimy jakoś odseparować mieszkańców – powiedział Filen,
marszcząc brwi.
- Najpierw ich złapmy. Resztą zajmiemy się pojedynczo. Nie będą
mieli gdzie uciec.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy i po chwili biegaliśmy po wiosce,
biorąc po mniejszych bańkach wody i myślami utrzymując wodę w
powietrzu. Kiedy słońce zaczynało zachodzić, w wiosce nie było
ani jednego wroga.
Pobiegliśmy na polanę, ścigani wiwatami tych, którym udało się
przetrwać. Smutek jednak był bardzo wyczuwalny. Zginęło wiele
osób, które znałem od dziecka. Zbyt wiele. Nienawiść do
Najeźdźców rosła w każdym z mojej wioski. Ludzie palili ich
ciała na wielkich stosach. Filen wyraźnie nie mógł an to patrzeć,
więc szybko pobiegliśmy do mamy i Eirin. W międzyczasie obaj
skupialiśmy się na napełnieniu studni i odłożeniu wody do
jeziora.
Zatrzymaliśmy się przy palącym się budynku. Znałem go aż za
dobrze, a wściekłość we mnie jeszcze urosła. Jak oni śmiali
spalić wszystko co posiadaliśmy? Tak ciężko było nam przeżyć
nawet z dachem nad głową, a co dopiero bez niego. Filen szybko
przejął płomienie i zgasił płonące drewno, ale było już za
późno. Nic nie dało się ratować.
- Lu, przykro mi – powiedział, kładąc mi rękę na ramieniu.
Może i był to prosty gest, ale poczułem się dzięki niemu lepiej.
- Filen, ja nie mogę z tobą lecieć. Teraz nie mam jak zostawić
siostry i matki w domu – powiedziałem cicho, a on uniósł brwi.
- A gdyby dom nie spłonął, to byś je zostawił? Dopiero co
pokonaliśmy Najeźdźców, ale już wiem, że tu wrócą. Nie
pozwoliłbym, żeby któraś z nich tu została. Polecimy wszyscy.
- Masz zamiar lecieć z trzema osobami? Robiłeś to kiedy w ogóle?
- Ćwiczyłem dużo rzeczy. Zdarzało się, że wiozłem dwie osoby.
Co prawda nigdy trzech, ale jakoś nam się uda. Może to potrwać
trochę dłużej, ale jakoś dolecimy.
- Filen, ale wtedy nie zdążysz na spotkanie.
- Nie jest takie ważne. Nie pozwolę umrzeć osobom, które są dla
ciebie ważne. Cicho bądź i lepiej skombinuj skądś koce i pasy
skóry, żebyście mogli jakoś się przywiązać. Jako Smok jestem
większy, ale mam twardsze łuski, więc lepiej, żebyście mieli
siodło.
- Chcesz, żebym zrobił siodło dla Smoka?
- Chcę, nie tylko, żebyś je zrobił, ale żebyś uczynił to w
trybie natychmiastowym, bo musimy jak najszybciej wylecieć. Może
jeszcze zdążę na to spotkanie.
Udałem się po skóry, podczas gdy Filen poszedł znaleźć jakieś
jedzenie. Z pełnym ekwipunkiem ruszyłem na polanę, gdzie zostałem
wyściskany i wycałowany, przez martwiące się kobiety. Filen
przybył chwilę później i oczywiście został powitany w ten sam
sposób, przynajmniej przez matkę. Eirin po prostu go przytuliła. I
tak było to dziwne, zważywszy, że znają się pół dnia.
Po szybkim posiłku i kilkuminutowym odpoczynku, Filen oznajmił, że
czas ruszać. Ostrzegając kobiety, zmienił postać. Nie obyło się
bez szoku, który jednak nie miał szans się rozwinąć.
Skonstruowane przeze mnie trzyosobowe siodło nie pasowało może
idealnie, ale zapewniało miękkie siedzenie i przypięcia na nogi,
które uniemożliwiały spadnięcie.
Usadowiłem siostrę po środku, a mamę na końcu, gdyż sam
musiałem kierować lotem. Może Filen widział moimi oczami, ale nie
był w stanie rozpoznać drogi, której wcześniej nie widział.
Wystartowaliśmy, kiedy tylko słońce schowało się za górami.
Dolinę przeciął głośny ryk, ostrzegający wrogów przed
zbliżeniem się do wielkiego Smoka.
Filen
Wylądowałem na polanie, ledwo utrzymując równowagę. Moje
skrzydła opadły na ziemię, a głowa podążyła zaraz za nimi.
Dobrze wiedziałem, że przesadziłem, ale nic nie mogłem na to
poradzić. Głowa pękała mi od obrazów, do których nie byłem
przyzwyczajony, a klatka piersiowa poruszała się szybciej niż
kiedykolwiek. Byliśmy już niedaleko Ignem. Zostało zaledwie kilka
godzin jazdy konnej, ale nie dałem rady. Lecieliśmy bez przerwy
przez większą część nocy. Teraz pozostało kilka godzin do
świtu.
- Filen, wszytko w porządku? - Lurei stanął koło mojego pyska,
kładąc na nim dłoń. Zaryzykowałem i otworzyłem umysł, tak jak
wtedy, kiedy kontaktowałem się z Eirin.
- Mam dość. Nie dam rady nawet się poruszyć. Ale poza tym jest
dobrze. Już niedaleko. - Lurei powstrzymał szok i nie zadawał
pytań. Wyraźnie jednak czułem, że zastanawia się jakim cudem
mnie rozumie.
- I tak dużo przelecieliśmy. Niedaleko jest miasteczko.
Pójdę tam i załatwię konie. Dojedziemy do Ignem na nich.
- Nie ma czasu. Polecimy, tylko daj mi kilka godzin. W tej formie
regeneruję się szybciej. Potrzebuję snu, obudź mnie godzinę po
wschodzie słońca. - Zamknąłem oczy i razem z nimi umysł. Nie
miałem siły nic zrobić. Było dosyć ciepło, ale jednak w środku
nocy i tak temperatura spada. Loren i Eirin ułożyły się na kocu,
także chcąc przespać się choć trochę. Słyszałem jak Lurei z
nimi rozmawia, po czym nastała cisza. Ktoś położył się przy
moim brzuchu, a ja ostatkiem sił nakryłem go skrzydłem. Tylko
jedna osoba mogła podejść do mnie bez strachu, który niewątpliwie
bym poczuł.
Zerwałem się z ziemi, gwałtownie otwierając oczy. Z mojego pyska
wydobył się głośny ryk. Mimo bólu w całym ciele, przygotowałem
się do ataku. Dawno nie przebywałem w skórze Smoka przez dłuższy
czas. Zwierzęce instynkty brały górę i miałem zamiar się
bronić.
- Filen! - znajomy głos sprawił, że położyłem łapy na ziemi.
Zamknąłem pysk, wciągając do nozdrzy powietrze. Poczułem jak
moje ciało się rozluźnia, kiedy rozpoznałem specyficzną
mieszankę. Las i ktoś, kto nim pachniał. Trawa i woda, mokra
ziemia. Lurei.
Zniżyłem pysk, wyczuwając, gdzie mężczyzna stoi. Pyskiem otarłem
się o jego bok, a przynajmniej miałem taki zamiar, bo moja głowa
była prawie takiej samej wysokości jak on, więc skończyło się na
tym, że prawie upadł. Zdążył się jednak złapać... mojego
zęba.
- Braciszku nie mam pojęcia jakim cudem nie boisz się wkładać rąk
do pyska tego stworzenia. Mógłby cię zdeptać i tego nie poczuć!
- Eirin, nie martw się. Przecież to Filen. Nic nie zrobi ani mi,
ani wam.
Przechyliłem pysk na bok, wąchając powietrze. Ktoś jeszcze tu
był. Dwie samice. Całkowicie niegroźne. Chociaż jednak dziwnie
pachniała. Niebezpieczna, ale nie dla mnie.
W oddali rozległ się ryk. Pełen niepokojenia i strachu. Po chwili
dołączył do niego drugi, a zaraz potem kilka wysokich pisków i
charakterystyczne dźwięk wydawany przez Salamandrę. Stado. Stado
się o mnie martwi.
Uniosłem pysk i ponownie wydałem z siebie, tym razem uspokajający
ryk. Po chwili usłyszałem odpowiedzi. Wołali mnie. Rozłożyłem
skrzydła, chcąc odlecieć.
- Filen! Filen, stój, co ty robisz?!
Zatrzymałem się. Jeszcze raz zaciągnąłem się powietrzem.
Lurei. Czemu nie pozwala mi lecieć. Zamruczałem pytająco, ale on
nie zrozumiał. Czemu nie rozumie? Należy do stada.
- Filen, czy mógłbyś się zmienić? Albo chociaż porozmawiać ze
mną, tak jak wczoraj.
Wczoraj? Zmienić? Chodzi mu o Pana? On chce porozmawiać z panem.
Członek stada. Panie? Ktoś chce z tobą rozmawiać.
Zachwiałem się stając na dwóch nogach. Ból ogarnął całe moje
ciało, jednak nie był już tak obezwładniający jak przed snem.
- Filen – poczułem owijające się wokół mnie ramiona. Gdyby
nie one, o pewnie bym upadł.
- Lurei? Co się stało?
- Dziwnie się zachowywałeś. Jakbyś nie był sobą.
- Ja? - Kiedy doszło do mnie, co powiedział, otrząsnąłem się
ze snu. - Lurei wszystko dobrze, nic wam nie zrobiłem?!
- Spokojnie, nic się nie stało, tylko to było trochę inne.
- Bo to nie byłem ja! Cholera, czemu o tym nie pomyślałem. Mogłem
was zabić! Nigdy więcej nie pozwól mi zasnąć w innej formie niż
ludzka. Jak mnie
obudziłeś?
- Filen, kompletnie nie rozumiem o co ci chodzi. Przecież nic nam nie
zrobiłeś.
- Jak to nic? Czyli ja nie chciałem was zabić?
- Zabić? O czym ty mówisz.
- Poczekaj. Obudziłeś mnie jako smoka i co było dalej? Dokładnie
mi powiedz.
- Ale nie ma czego. Powąchałeś mnie i prawie przewróciłeś
pyskiem. Wyglądałeś jakbyś chciał, żebym cię pogłaskał. Potem
ryczałeś do nieba, tak jak ktoś inny, bo słyszałem odpowiedzi. A
na końcu chciałem z tobą porozmawiać i poprosiłęm, żebyś się
zmienił.
- I tak po prostu cię posłuchałem? Żadnego atakowania?
- Nie, zamknąłeś oczy i się zmieniłeś.
Odetchnąłem z ulgą i nieco się rozluźniłem. Smok musiał poznać
Lureia. Inaczej pewnie już by nie żyli.
- Nawet nie wiesz jakie masz szczęście. Tylko członkowie stada
mogą przebywać z moimi mitycznymi. Gdyby cię nie rozpoznał,
byłoby źle. Wyjaśnię ci to później.
- Dalej nie rozumiem – Lurei zamyślił się, a do mojej głowy
znów zaczęły napływać obrazy. Trzeba dodać, że z lotu ptaka.
- Visio – szepnąłem i skarciłem się w duchu. Jak mogłem
pozwolić by tyle za nami leciała? Przecież ona umrze z
wycieńczenia! - Visio!
Zobaczyłem grupkę ludzi na polanie i uniosłem rękę. To było
dziwne, jakbym przebywał w dwóch miejscach na raz. Orlica wylądowała
na moim przedramieniu, delikatnie ściskając szponami materiał.
Kolejny obraz nie pochodził już od Visio, ale od Lureia, który
widocznie się nam przyglądał. Teraz widziałem siebie z dwóch
perspektyw i było to bardziej niż dziwne.
Słońce było już dosyć wysoko, a to oznaczało, że przepałem
więcej niż zamierzałem. Podsunąłem rękę do ramienia Lureia, a
Visio przeszła na niego. Była wykończona i widocznie jej nie
zależało.
- Musimy lecieć. Narada już się pewnie zaczyna.
- Dasz radę? Nie wyglądasz na wypoczętego – powiedział Lurei,a
ja uśmiechnąłem się, słysząc troskę w jego głosie.
- Wytrzymam. Teraz już nie chodzi o mnie. Najeźdźcy zaatakowali
wioskę i wszyscy muszą się o tym dowiedzieć. Nie mamy chwili do
stracenia. Tym razem lecicie na Fenixie, więc siodło wam nie
potrzebne.
- Ale..
Nie czekałem na jego odpowiedź i po prostu zmieniłem formę.
Rozciągane mięśnie bolały niemiłosiernie, ale kiedy tylko byłem
już ogromnym ptakiem, ból zelżał. Szturchnąłem Lureia dziobem i skierowałem go w stronę, z której dochodziło mnie przyśpieszone
bicie serca obu kobiet.
Po krótkich wyjaśnieniach, Lureiowi udało się przekonać Eirin,
żeby na mnie wsiadła. Lecieliśmy niżej niż wcześniej. Nie tylko
dlatego, że oszczędzałem siły, ale też nie było po co unikać
zauważenia przez ludzi. Byliśmy już niedaleko od Ignem i widok
Smoka, czy Fenixa nie był dla nikogo zaskoczeniem.
Przyśpieszyłem, kiedy Lurei zobaczył miasto. Niedługo później
zataczałem kółka nad pałacem, starając się zminimalizować
szarpnięcia, gdyż jeźdźcy nie byli niczym do mnie przymocowani.
Lądując, krzyknąłem cicho, obwieszczając wszystkim swoje
przybycie. Poczekałem, aż Lurei ściągnie ze mnie matkę i siostrę,
po czym zmieniłem formę. W tym momencie drzwi do ogrodu otworzyły
się, wypuszczając ze środka dziadka i jego dwóch braci, oraz
babcię i ciotkę Ariel.
Zostałem wyściskany, podobnie Lurei, a Eirin i Loren, kulturalnie
przywitane. Dopiero wtedy zwróciłem się do dziadka.
- Gdzie się odbywa spotkanie?
- W jadalni. Nie możesz tam iść. Tylko władcy tam są.
- A co z drugim ojcem?
- No cóż, on też tam jest. - Dziadek podrapał się po głowie.
Zastanawiałem się, czy moje oczy też są czerwone.
- Więc i ja tam idę.
- Nie możesz. Igne zakazał otwierać drzwi.
- Ja też mam być Igne i nie zamierzam pozwolić, żeby mnie
ignorowano! Jestem ślepy, ale nie głupi! Czemu nie powiedzieliście
mi o Najeźdźcach? O wojnie, która zapewne zaraz się zacznie? Nie
wspomnieliście nawet o przepowiedni!
- Wiesz o przepowiedni? - Diulow zmarszczył brwi, co dostrzegłem
dzięki stojącemu obok Lureiowi. Visio poleciała już do mojego
pokoju.
- Tak wiem, ale niestety nie od was! Idę tam i jeżeli ojciec zakazał
otwierać drzwi, to niech mnie powstrzyma, bo zamierzam trzasnąć
nimi o ścianę.
Ruszyłem do przodu, po chwili jednak tracąc orientację. Moje oczy,
czyli Aquer, nie ruszyły się z miejsca. Odwróciłem się,
podszedłem do niego i chwyciłem za rękę, znów zatrzymując się
przed rodziną. - A Lurei idzie ze mną!
Słyszałem, że nikt inny za nami nie podąża i dziękowałem za to
w duchu, bo gdyby próbowali mnie zatrzymać, mógłbym coś im
niechcący zrobić. Teraz nie miałem wątpliwości, że moje oczy są
czerwone. Nie czułem już nawet bólu nadużytych mięśni. Teraz
zastanawiałem się jak tam wejść i przekonać wszystkich, że
powinienem tam zostać.
Byłem zły i ta złość odbiła się na drzwiach, które pchnąłem
stanowczo zbyt mocno. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie i
Lureia.
- Filen! Co ty tu robisz? - Elin nie był zadowolony. Nikt nie miał
tu wchodzić, wliczając w to mnie. Moja wściekłość jednak
stanowczo była widoczna, co też szybko zauważył.
- Co tu się dzieję? Elinie, kto to jest? - powiedział jeden z
siedzących przy stole mężczyzn. Wysoki i chudy, a jednak biła od
niego pewna aura władcy. Pociągnąłem nosem. Wiatr. Czyli panuje
nad Aer.
- To jest...
- Filen. Jestem synem Araela i Elina. I nie mam zamiaru być
dłużej pomijany. - Ostatnie zdanie wypowiedziałem w myślach,
posyłając je do ojców, którzy wpatrywali się we mnie wyraźnie
zaskoczeni. Tak jak i reszta zgromadzenia