Witam, Kochani!
Przed Wami ostatni rozdział Syna przepowiedni. Lekko opóźniony, za co bardzo przepraszam :) Nie wiem, czy takiego końca oczekiwaliście, ale mam nadzieję, ze dla niektórych to opowiadanie było czymś więcej niż literami. Mi będzie brakowało Araela, Elina, Lureia i Filena, nie wspominając już o reszcie naszych bohaterów. To opowiadanie, łącznie z pierwszą częścią jest moim pierwszym dziełem. Zaliczyłam mnóstwo upadków i braków weny, dlatego cieszę się, że udało mi się dotąd dotrzeć. Dziękuję wszystkim, którzy tutaj ze mną byli i wspierali mnie nie tylko komentarzami, ale samymi wyświetleniami :)
PS: Następne opowiadanie rozpoczniemy za dwa tygodnie. W przyszłym wstawię jednostronny prolog ^^
POSZUKUJĘ BETY! PISZCIE :
genuine22000@gmail.com
Filen
Miecz wbił się w ziemię tuż przy nogach Najeźdźcy, który go
odbił. Wyciągnąłem broń i przygotowałem żywioły do obrony.
Lurei postąpił nierozważnie wyrzucając swój miecz. Nie miałem
zamiaru się poddawać, ale sam ich wszystkich nie pokonam. A tym bardziej nie zrobię tego tak szybko, żeby uratować trzech
zakładników. Nie dałbym rady poświecić życia chłopca, by
uratować Elina i Ariel.
- Filen. Jego szyja – szepnął Lurei, a ja oczami bestii zobaczyłem
cztery kamienie zawieszone na szyi dowodzącego Najeźdźcy.
- Mam pomysł – odszepnąłem. W myślach przekazałem mu i Viso,
co chcę zrobić i oboje zaaprobowali ten pomysł.
- Na twój znak, Visio – powiedziałem cicho, a Lu kiwnął głową.
- Więc jak, Synu przepowiedni? Wolisz sam zginąć, czy być winnym
śmierci swego ojca, ciotki i niewinnego dziecka?
- Teraz! - krzyknęła Visio, nurkując w powietrzu i zrywając z
szyi Najeźdźcy łańcuszek. Dzięki temu moc Lureia mogła
dosięgnąć miecza, który złapany przez wodę, wrócił do jego
ręki. Rzuciłem się w stronę cioci Ariel i cisnąłem mieczem w
jej napastnika. Tak jak myślałem, ciocia doskonale wyczuła moje
intencje i uchyliła się, podcinając Najeźdźcę. Miecz przeciął
sznury ją wiążące i wbił się w pierś mężczyzny.
W tym samym momencie, Visio upuściła naszyjnik na mojego ojca,
dzięki czemu jego moc została odblokowana i mógł sam się
uwolnić. Lurei natomiast zablokował drogę żołnierzy wodą i
wciągnął do walki ich wodza. Dzięki temu najmłodszy zakładnik
mógł czmychnąć na bok.
Nasze siły może i były mniej liczne, ale kiedy tata i ciocia
włączyli się do walki, bariera z wody wyparowała. Zamiast niej
pojawił się ogień, który w zastraszającym tempie
rozprzestrzeniał się miedzy Najeźdźcami. Ci, którzy nie mieli
topazów, bądź gdzieś je stracili, ginęli na miejscu. Reszta
stanęła do walki.
- Filen, zmień się! - krzyknął ojciec i sam zmienił się w
czarnego wilka. Z ogromną szybkością lawirował między wrogami,
zostawiając za sobą ścieżkę z popiołu.Często widywałem go
trenującego walkę w ciele wilka i teraz wiedziałem już co miało
to na celu. Wrogowie nigdy nie spodziewali się ataku z dołu.
Lurei dalej walczył z wodzem przeciwnych sił, ale dawał sobie
radę. Woda dawała mu znaczną przewagę. Ryk, który rozległ się
obok uświadomił mi, że ciocia Ariel zamieniła się w Smoka.
Nadeszła moja kolej by zamienić się ze smokiem.
- Tym razem rób co chcesz. Tylko uważaj na chłopca. Nie chcę,
żeby coś mu się stało.
- Liczyłem, że w końcu to zrobisz, Panie. Będę ostrożny
– zawarczał Smok, a ja osunąłem się w głąb jego świadomości.
Czułem się, jakbym stał gdzieś z boku i obserwował całą tę
walkę. Wolny Smok był najstraszniejszą bestią, jaką kiedykolwiek
widziałem. Co prawda wiele takich rzeczy nie było, ale nie
wyobrażałem sobie innej istoty, która tak bardzo cieszy się
walką. W ruchach Smoka nie było widać nawet odrobiny wahania. Ciocia
Ariel w swojej postaci wydawała się być przy Smoku niczym oswojony
pies do wilka.
W pewnym momencie w kącie obrazu dostrzegłem chłopczyka otoczonego
ze wszystkich stron płomieniami.
- Smoku!
- Zajmę się tym – mruknął niechętnie i ruszył w stronę
dziecka. Kiedy stanął przed nim, w oczach chłopca dostrzegłem
przerażenie.
- Błogosławię cię – mruknął Smok i zionął w chłopca
ogniem. Usłyszałem krzyk, który wyrwał sie z mojego umysłu. Już
chciałem przejmować kontrolę, kiedy chłopczyk wyłonił się z
płomieni cały i zdrowy. Zdezorientowany spojrzał na Smoka. Na jego
czole dostrzegłem bliznę podobną do tej, znajdującej się na
moim.
- Pobłogosławiłeś go?
- Nie dam rady cały czas chronić go przed ogniem. Przecież sam
płonę.
- Masz rację, Dziękuję.
- Nie dziękuj mi. W końcu jestem częścią ciebie.
Kiedy upewniłem się, że chłopczyk jest bezpieczny pozwoliłem
Smokowi wrócić do walki. Dopiero obserwując go, kiedy to robił,
zdałem sobie sprawę, że mimo iż potrafiłem zmieniać się w
Smoka, nigdy nie umiałem korzystać z tej formy tak, jak należało.
Podczas walki każda część ciała, każdy fragment skóry był
zabójczy dla wrogów.
Po kilku nastu minutach, polana była pusta. Ziemia pokryta grubą
warstwą popiołu była całkowicie wypalona. Jedynym Najeźdźcą,
który przeżył był wódz, teraz stojący z mieczem przyciśniętym
go gardła.
- Nie zabijajcie go – powiedziałem, kiedy zmieniłem postać.
Lurei spojrzał na mnie zdziwiony, ale nie poruszył mieczem. - Może
nam wyjawić plany. Wyrocznie na pewno coś z niego wyciągną.
- Mądrze – kiwnął głową ojciec i złapał wroga za nadgarstki.
Oderwałem pas tkaniny z mojego stroju i wręczyłem mu go, by
związał jeńca.
- Mały – zawołałem chłopczyka, który kulił się pod jednym z
drzew. - Już po wszystkim, podejdź.
Chłopak niepewnie się zbliżył, a Błogosławieństwo na jego
czole zajaśniało. Przykucnąłem i łagodnym głosem zapytałem go
o imię.
- Janel- szepnął i przetarł czerwone oczy.
- Janel, byłeś bardzo dzielny. Mieszkasz w Ignem.
- Tak. Jestem z rodu Smoka.
- Więc wiesz kim jestem. Nie musisz się bać. Ochronię cię, więc
chodź ze mną.
Janel chwycił moją dłoń i pozwolił poprowadzić się w stronę
miejsca, gdzie rozgrywała się główna bitwa. Niestety nie mogłem
odprowadzić go do domu. Jednak miałem zamiar znaleźć któregoś
z zaufanych ludzi i poprosić go o jego odeskortowanie.
Szedłem jako pierwszy, wypalając nam drogę między krzewami. Elin
prowadzący Najeźdźce szedł w środku, a po jego bokach z
wyciągniętą bronią szli Lurei i ciocia Ariel.
Kiedy wyszliśmy zza drzew, zamarłem. Widok, jaki się przed nami
rozpościerał był przerażający. Janel schował twarz w mojej
szacie, a ja objąłem go rękami. Sam ledwo pojmowałem, co się tu
stało. Ciała żołnierzy leżały jedno na drugim, gdzieniegdzie
tworząc wysokie stosy. Mundury czterech miast żywiołów
przeplatały się z różnorakimi ubraniami Najeźdźców. Zapach
krwi i potu unosił się nad całym pobojowiskiem, kalecząc mój
wyostrzony węch.
W oddali dostrzegłem wujów, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Pożyczyłem sobie pisk Fenix'a i ich zawołał. Wystarczyło kilka
sekund, żeby wszyscy znaleźli się obok.
- Nic wam nie jest? Elinie, Ariel, ktoś doniósł nam, że was
porwano.
- Daliśmy radę. Chłopaki i Visio przyszli z pomocą.
Jak na zawołanie orlica wylądowała na moim ramieniu.
- Dobrze się spisałaś. - Pogłaskałem ją pod dziobem.
- Wy także. Jesteśmy nadzwyczaj zgrani.
- A ten maluch, to kto? - Dewos przykucnął, by zrównać się
z chłopakiem.
- Janel został wmieszany w wir walki. Na szczęście nic mu sie nie
stało.
Janel poluzował uchwyt na mojej szacie i odwrócił się do reszty,
na co wujowie westchnęli głośno.
- Dewos, ty i twoi potomkowie mocie jakąś słabość do rozdawania
błogosławieństw.
Dewos zaśmiał się cicho, mrucząc coś pod nosem. Nagle uderzyło
we mnie złe przeczucie. Moje wewnętrzne bestie warknęły
niespokojnie.
Rozejrzałem się, uważnie wypatrując zagrożenia. W pobliżu jednak
nie było nikogo, kto mógłby zaszkodzić naszej grupie. Jedynym
wrogiem w promieniu kilkuset metrów był wódź Najeźdźców.
Spojrzałem na niego, ale było już za późno. Mężczyzna
odepchnął Elina i ukrytym gdzieś wcześniej nożem cisnął w moją
stronę. Po walce moje moce były mocno nadwyrężone. Usiłowałem
je przywołać, ale nie zdążyłem na czas. Poczułem jak Janel
odwraca się i nieświadomie wkracza w trajektorie lotu broni.
Sekundę później złapałem chłopaka, który spojrzał na nie w
szoku. Kącika jego oka popłynęła łza, a usta uchyliły się
lekko. Chłopczyk znieruchomiał, kiedy jego serce przestało bić.
Przykucnąłem, układając ciało chłopaka na ziemi. Jego oczy,
teraz już bez wyrazu, spoglądały na mnie z pod przymrożonych
powiek. Oczy bestii pozwoliły mi zobaczyć to drobne ciałko, które
tak nie pasowało do ziemi nasiąkniętej krwią. Do tych wszystkich
wojowników, którzy walczyli za swoje racje. To bezbronne dziecko,
które nikomu niczym nie zawiniło.
Otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na miejsce bitwy. Ciała
leżące na ziemi naznaczone były wieloma ranami. Jednak tym razem
nie patrzyłem na nie jak na przedmioty. Zobaczyłem w nich ludzi,
którymi kiedyś byli. Każdy z nich miał rodzinę, przyjaciół,
którzy mają nadzieję, że ich bliski wróci do domu. Ile matek
właśnie straciło synów i córki. Ile dzieci zostało
osieroconych. Każdy z tych ludzi miał swoją historię która w tak
gwałtowny i drastyczny sposób się zakończyła. Twarze chłopaków
i dziewczyn w moim wieku, a niektóre nawet młodszych, przestały
wyrażać smutek i szczęście, jakie kiedyś odczuwali ich właściciele. Tyle osób, które mogły wieść szczęśliwe życie.
Tyle smutku, bólu i śmierci. Tyle łez, które zostaną wylane na
cześć tych żołnierzy. Nie ważne czy tych pochodzących z Ignem,
Aquem, Aer, Terram czy Najeźdźców. Wszyscy oni mieli kogoś, kto
będzie za nimi tęsknił, kto ich potrzebował.
Ci wszyscy ludzie mogli być kimś, kogo kochał. Kimś, kto zginął
w imię jakiejś błahostki. Bo żadna ziemia nie jest warta życia
tylu ludzi. W szczególności zaś ziemia, na której ci ludzie
zginęli. Mój wzrok znów spoczął na ciele dziecka. Niewinne życie,
które zostało wplątane między walczących. Wyciągnąłem
dłoń i zamknąłem mu powieki. Ta walka nie miała sensu.
Od lat Najeźdźcy walczą z ludźmi z miast żywiołów, by móc
przejąć swoje ziemie. By powrócić do domu. Czy walka o to, do
kogo ma należeć kawałek ziemi jest warta tysięcy żyć? Czy nie
dałoby się żyć ze sobą, albo chociaż obok siebie? Dlaczego ten
świat jest taki niesprawiedliwy? Czemu jedni mają moc mogącą dać
im władze, podczas gdy inni bardziej na nią zasługują? Czy jest
już zbyt późno, żeby to wszystko naprawić? Bym mógł żyć w
spokoju z tymi, obok których jest moje miejsce?
Możesz synu, odłóż miecz.
Obraz przed moimi oczami zawirował. Sekundę później znalazłem
się w zupełnie innym miejscu. Wszystko wokół zbudowane było z
czarnego jak noc kamienia. Płaska podłoga i niewidoczne ściany,
których wcale nie musiało tam być. Miałem wrażenie, ze to
pomieszczenie ciągnie się we wszystkie strony. Jedynym, co
odznaczało się na tle wszechobecnej czerni było ognisko mieniące
się wszystkimi znanymi mi barwami i postać przy nim siedząca.
Kobieta w nieokreślonym wieku, spojrzała na niego i uśmiechnęła
się smutno. Wyglądała, jakby była w moim wieku, ale smutek w jej
oczach był zbyt głęboki, by mogła go odczuwać śmiertelna osoba.
Te oczy wyrażały smutek z dziesięcioleci. Włosy kobiety spływały
do ziemi i ciągnęły się kilka metrów po podłodze. Niektóre
się z nią stapiały ze swoim idealnie czarnym odcieniem, a inne
wręcz przeciwnie – były białe.
Oczy siedzącej postaci miały nieokreślony kolor. Wydawało mi
sie, że się mienią, zupełnie jak to dziwaczne ognisko. Kiedy
podszedłem bliżej, okazało się to prawdą. Kiedy płomienie
zmieniały barwę, z jej oczami działo się to samo.
- Witaj. Usiądź przy mnie. Mam ci wiele do powiedzenia.
Miałem przeczucie, że ten moment jest szczególnie ważny. Ta
postać wydawała się taka krucha. Jeden fałszywy ruch, a wizja się
rozpłynie.
Bez słowa usiadłem obok kobiety, spoglądając na nią z
zaciekawieniem.
- Kim jesteś? - spytałem po chwili ciszy. W odpowiedzi
otrzymałem słaby uśmiech.
- Jestem tą, od której to wszystko się zaczęło. To mój błąd
doprowadził do tego, przez co ty musisz przechodzić. Śmierć tych
wszystkich ludzi spowodowana była moją złą decyzją.
- Czy ty jesteś Matką? - zapytałem, a cała przepowiednia
rozwiązała się w moim umyśle.
- Tak. Jestem tą, o której myślisz, lecz dla ciebie jestem
także prababcią – uśmiechnęła się delikatnie. - Powiedz mi,
jak radzą sobie moje dzieci?
- Deryt, Diulow i Dewos często nas odwiedzają, podobnie jak
Elestera i Irada. Dopiero ostatnio poznałem resztę, ale wydają się
być szczęśliwi. Nie znam osób silniejszych od nich.
- Przynajmniej to jedno mi się udało. Moje dzieci zaznały
chociaż trochę szczęścia.
- Dlaczego tu jesteśmy? Co to za miejsce? - rozejrzałem się
jeszcze raz, ale ponownie nie napotkałem nic, na czym można by
zawiesić wzrok.
- To miejsce jest poza czasem i przestrzenią. Nie ma nazwy, bo
tak naprawdę nie istnieje. Jestem tu tylko ja i moje połączenie z
waszym światem.
- Masz na myśli ognisko?
- Tak. To ostatnia z mocy, jaka mi pozostała. Dzięki niemu wiem,
co dzieje się w waszym świecie i mogę mówić do moich córek. Staram się pomagać jak mogę, ale moje przekleństwo jest zbyt
silne.
- O jakim przekleństwie mówisz?
- O tym, które kiedyś rzuciłam na mojego męża i przez które
teraz giną ludzie. Posłuchaj mnie uważnie, bo niewielu zna tę
historię.
Kiedyś istniało tylko to miejsce . To tutaj powstałam i
dorastałam. Byłam zupełnie sama, lecz pewnego dnia przez przypadek
stworzyłam to ognisko. Jego płomienie przeniosły mnie do świata,
który od zawsze kształtował się w moim umyśle. Nie mam pojęcia,
czy wasz świat istniał już wcześniej i jego wizje do mnie
docierały, czy to ja to wszystko stworzyłam.
W każdym razie znalazłam się tam, pośród zwykłych ludzi,
którzy nie posiadali żadnych nadzwyczajnych mocy. Teraz niewielu
takich zostało, ale kiedyś Aliquid nie istnieli.Żyłam na Ziemi,
wśród innych i cieszyłam się, że już niw jestem sama. Jednak
wkrótce uświadomiłam sobie, że ten świat jest mi całkowicie
posłuszny. Nic w nim nie było dla mnie tajemnicą, prócz ludzi.
Oni zawsze stanowili zagadkę. Szczególnie jeden z nich – Pomelli.
Był mężczyzną, który zawsze mnie zaskakiwał. Zakochałam się w
nim, a przynajmniej tak mi sie wydawało. To właśnie z tego związku
później zrodziły się wszystkie moje dzieci. Jednak jeszcze przed
tym, kiedy twój dziadek i jego rodzeństwo było w moim łonie,
zostałam zdradzona. Przez tego, którego kochałam.
Pewnej nocy Pomelli zniknął. Znalazłam list, w którym mówił,
że tak naprawdę mnie nie kocha. Były tam jeszcze inne słowa, ale
w tym momencie to nieistotne. Moje serce pękło, a moc zaczęła
szaleć. Rzeczywistość naginała sie do mojej woli, a wściekłość,
która mnie ogarnęła, sprawiła, że zapragnęłam zemsty. Chciałam
by Pomelli stracił wszystko to, co ja straciłam. Żeby nie miał
gdzie wrócić.
Kiedy później uświadomiłam sobie, co się stało, było już
za późno. Pomelli i wszyscy jego bliscy zniknęli, odgrodzeni przez
ocean, który do tamtej pory nie istniał. Moja moc, którą
uwolniłam, trafiła do ludzi, ujawniając w nich moc panowania nad
żywiołami. Zaczęły się walki o władzę. Tak też powstały
miasta żywiołów, a Najeźdźcy zostali odgrodzeni od reszty świata.
Teraz jednak, kiedy minęło wiele czasu, pożałowałam swoich
czynów. Zapragnęłam naprawić błędy lecz to jeszcze pogorszyło
sprawę. Najeźdźcy żywią nienawiść do tych, których dotknęła
moja moc, bo to przez nią stracili swój dom.
- Więc to ty jesteś autorką wszystkich przepowiedni. Jesteś
stwórcą świata, jaki teraz znamy, ale także tego, z którego
przybyli Najeźdźcy.
Kobieta potwierdziła kiwnięciem głowy i zapadła głucha cisza.
- Dziękuję. Teraz już wiem, co powinienem zrobić. Powiedz mi
jak mam naprawić twój błąd, a to uczynię. Jako krew z twojej
krwi odpokutuję za krzywdy Pomelli. Tylko użycz mi swej wiedzy.
- Nawet nie wiesz jak długo na ciebie czekałam. Na kogoś, kto
narodzi się bez złej części mojego serca. Tylko jedną rzecz
możesz zrobić. Wystarczy tylko, że oddasz mi część swojej
duszy. Ona pozwoli mi naprawić swój błąd. Jednak wiedz, że dla
ciebie będzie to jak strata kawałka siebie.
- Chodzi ci o moje bestie, prawda?
- Więc wiesz już, co oznacza reszta przepowiedni.
- Wiem. Wiem też, jaką moc mają i chciałbym cię o coś
poprosić.
- Masz dobre serce. Wierzę, że twoja prośba służyć będzie
nie tylko tobie, ale też innym, więc obiecuję ci, że cokolwiek to
jest, spełnię ją.
- Dziękuję.
Otworzyłem oczy i zachłysnąłem się powietrzem. Podniosłem się
do siadu i spojrzałem w bok. Lurei także dyszał, patrząc na mnie
nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- Filen, gdzie my jesteśmy?
Rozejrzałem się po własnym pokoju. Wszystko wyglądało tak,
jakby zupełnie nic się nie stało. Za oknem właśnie wstawał nowy
dzień.
- W Pałacu. Wróciliśmy do domu – uśmiechnąłem się sam do
siebie.
- A wojna? Gdzie jest reszta?
- Tam, gdzie ich miejsce. Visio! - krzyknąłem, chcąc zlokalizować
ptaka. Po chwili w pokoju rozległo się stukanie w szybę. Otworzyłem okno i wpuściłem orlicę do środka.
- Czuję się jakoś dziwnie – powiedział Lurei. Po chwili zbladł.
- Filen, nie mogę przywołać wody. Ja nie mam mocy.
Podszedłem do niego i klękając na łóżku, pocałowałem go w
usta. Poczułem jak po moich policzkach płyną łzy. Serce bolało
mnie ze smutku po stracie części własnej osoby.
- Wiem, kochanie – szepnąłem, patrząc mu w oczy. - Nikt już jej
nie ma. Przepowiednia się spełniła. Straciłem kogoś bardzo bliskiego, część mojej duszy. Moje bestie przepadły, ale pozostałe dwie dusze dzięki temu będą żyć.
Wtuliłem się w Lureia, obejmując także Visio, której słów niestety już nigdy nie zrozumiem.
KONIEC
Przykro że sie skończyło a moce przepadły było fajnie:-) Dzieki
OdpowiedzUsuń... Wiesz, co? Totalnie czegoś takiego się nie spodziewałam. ;; Nie wiem w ogóle, jak mam na to zareagować. Rozdział sam w sobie jest świetny. Szkoda tylko, że to już koniec... .v. Będzie mi ich wszystkich brakować.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że następna powieść będzie równie wspaniała. :) Będę niecierpliwie czekać na ten prolog. *^*
Niech cię wena nie opuszcza i oby dalej rodziła takie perełki. ;*
(To wyszło jakbym się z tobą żegnała, ale ja nie znikam :'>)
~Uma
Uuu, nie byłam w stanie od razu skomentować tego rozdziału, jestem zaszokowana i smutna ze to koniec. Jednocześnie ogarnia mnie podziw dla twojej pracy, i pomysłu na zakończenie, nigdy nie spodziewałam się takiego końca, ale przerasta on tez moje oczekiwania, a były bardzo wysokie, gratuluję ci talentu do wplecenia w charakter bohatera takiej wrażliwości w obliczu wojny
OdpowiedzUsuńCo? Jak? Dlaczego?
OdpowiedzUsuńTwoje zakończenie jest poruszające, ale odczuwam ogromny niedosyt, może jeszcze jeden rozdział, co? Bardzo proszę :)
Odczuwam smutek, że to tak się skończyło, chciałabym poznać reakcje innych bohaterów, może stworzysz, jakieś nowe opowiadanie nawiązujące do tego?
Jestem w ogromnej rozterce, niby dobrze się skończyło, ale....
Podziwiam Twój talent, gdyż sprawił on, że teraz ciągle zastanawiam się, co by było gdyby? Nie każde opowiadanie ma w sobie to coś, co sprawia, że nie mogę o nim zapomnieć.
Proszę stwórz chociaż jakiś epilog, jeśli nie opowiadanie o tym bohaterach :)Please
Ciągle jestem w ogromny szoku, ciągle myślę o tym zakończeniu.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Wczoraj zapomniałam się spytać, o co Filen poprosił swoją prababkę?
UsuńDużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńszkoda, że to koniec tej histori, bardzo lubiłam tych bohaterów, stracili swoje moce, więc to o to chodziło ze stratą duszy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńszkoda, że to już koniec tej historii, bardzo polubiłam tych bohaterów, stracili swoje moce, więc to o to chodziło ze stratą duszy...
weny życzę...
idę czytać następne opowiadanie...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, wielka szkoda, że to już koniec, bardzo polubiłam bohaterów... ale są jeszcze inne opowiadania do przeczytania, a może jakiś shot z nimi? utracili swoje moce, więc to o to chodziło...
weny życzę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza