Oto przedostatni rozdział "Syna przepowiedni". W przyszłym tygodniu to opowiadanie dobiegnie końca :) Myślę, że potrzebny mi będzie tydzień przerwy, żeby sprawdzić tamte rozdziały i co nieco pozmieniać. Także w przyszłym tygodniu kończymy to, a dopiero za 3 tygodnie zaczynamy następne opowiadanie :) Dziękuję za wszystkie komentarze i życzę miłego czytania :*
Filen
- Co? Masz minę, jakbyś ducha zobaczył – dotknąłem palcem
policzka Lureia, ale on nie zwrócił na to uwagi. Odsunął na
chwilę myśli, co trochę mnie zaniepokoiło. - Lu, odezwij się w
końcu.
- Wiem co znaczy przepowiednia. Ta część o trzech duszach.
- To mów – usiadłem prosto, wpatrując się w niego uważnie.
Byłem podekscytowany i stało się coś dziwnego. Moja ręka
zupełnie bez udziału woli zakryła usta Lureia. Zobaczyłem jak
jego oczy się rozszerzają, a z moich ust wydobyło się groźne
"nie waż się".
Lurei odciągnął moją rękę od ust i spojrzał na mnie
przepraszająco.
- Nie mogę ci powiedzieć. Musisz sam zrozumieć – Lu pokręcił
głową.
- To znowu one? Moje Bestie?
- Tak, Panie, nie możemy dopuścić, żeby ktoś ci powiedział –
usłyszałem głos Salamandry. Dziwnie było słyszeć coś poprzez
Lureia.
- Powiem ci, kiedy tylko mi pozwolą. Poza tym nawet jeśli byś
wiedział, to niewiele by ci to dało. Wiem tylko o co chodzi z
oczami.
- Nie rozumiem czemu nie mogę wiedzieć. Chodźmy na dół, robi się
już ciemno – powiedziałem, lekko wkurzony. Czemu moje bestie
rozmawiały z Lureiem, a nie ze mną? I czemu nie pozwalały mu
powiedzieć mi o przepowiedni?!
Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, Lurei jednak złapał mnie za
rękę i odwrócił. Poczułem jak jego usta lądują na moich, a
myśli odpływają. Pocałunek nie trwał długo, a Lurei objął
mnie i mocno przytulił.
- Cokolwiek by się nie działo pamiętaj, że cię kocham –
szepnął i pocałował mnie w policzek.
- Ja ciebie też.
Na zewnątrz zabrzmiał gong, który nie wróżył nic dobrego.
Szybko zbiegliśmy na dół, gdzie spotkaliśmy nadprzyrodzonych
członków mojej rodziny. Podziemni, Mityczni, Skrzydlaci i Władcy
Mórz stali w szatach podobnych do tych, które pojawiały sie na
moim ciele po przemianie.
- Najeźdźcy dotarli na polanę. Zaczynają formować oddziały,
więc musimy już iść. Tak jak ustaliliśmy, walczymy na pierwszym
froncie. Filen masz kryształy?
Wyciągnąłem z kieszeni dwa kamienie, które były bardziej
poręczne od tych, które nosiliśmy z Lureiem wcześniej. Zawiesiłem
je na szyi tuż obok medalionu, a moc wybuchnęła wewnątrz mnie.
- Idę z wami – powiedział Lurei i nikt nie oponował. Ja również
tego nie zrobiłem, choć miałem na to ochotę. Ruszyliśmy więc na
pole bitwy, która jeszcze się nie rozpoczęła.
- Filen! - odwróciłem się, kiedy dotarł do mnie głos taty. Arael
biegł w naszą stronę, z mieczem przypiętym do pasa i z dwoma w
rękach. Zatrzymał się przed nami, wyciągając broń w naszą
stronę. Wziąłem jeden z miech, a drugi powędrował do Lureia. -
Wykuł je najlepszy kowal w Aquem. Lureiu, twój bez problemu połączy
się z wodą, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Uważaj tylko, żeby
barować cięcia bokiem. Możesz też pokryć go warstwą wody, a
będzie ostrzejszy.
- Dziękuję, postaram się żeby przysłużył się naszym wojskom –
Lurei przypiął miecz do pasa i wyciągając go z pochwy, zadziałał
na niego wodą. Miecz wydłużył się nieco i zdawał się
wyostrzyć.
- Filen, twój jest przystosowany i do wody i do ognia. Jeśli się
zmienisz, zniknie i pojawi się ponownie, kiedy wrócisz do postaci.
- Dziękuję, tato – przytuliłem go, nie przejmując się ludźmi
wokół. To co, że byłem już dorosły? Przecież do taty zawsze
mogę się przytulić.
- Proszę, uważaj na siebie – tata pocałował mnie w czoło, po
czym zwrócił się do Lureia. - Ochroń go, jeżeli mnie nie będzie
w pobliżu.
- Taki mam zamiar. - Tata uściskał także Lureia i odłączył sie
od nas, by porozmawiać z Paulem. Miał iść na czele mniejszego
oddziału Aquerów, by w razie czegoś wspomóc ich ogniem.
- Filen, wołają nas – Lurei pociągnął mnie za resztą bestii.
Pobiegliśmy jak najszybciej, zatrzymując się tylko kiedy
spotkaliśmy mamę Lureia i mojego ojca. Po szybkim życzeniu
powodzenia, znaleźliśmy się na pierwszym froncie. Lu użyczył mi
oczu i dzięki temu mogłem zobaczyć wojska wroga. Nawet gołym
okiem było widać, że jest ich więcej. Dokładnie jakieś dwa
razy. Po plecach przebiegły mi dreszcze i poczułem, jak moje ciało
stara się przemienić.
- Lurei – szepnąłem, łapiąc go za ramię. Z całych sił
starałem się powstrzymać nadchodzącą przemianę.
- Smoku, jeszcze nie teraz! - warknął Lurei, otworzył przede mną umysł, abym mógł słyszeć swoje bestie.
- Ja chce walczyć. Wytępię tych parszywe mrówki - wydyszał
Smok. Widocznie on też musiał się starać, by przejąć kontrolę.
- Smoku, poczekaj jeszcze chwilę! -krzyknąłem, zwracając na
siebie uwagę innych. Żaden z moich wujów nie wyglądał jakby
rozumiał o co chodzi. Czyżby oni nie musieli walczyć ze swoimi
bestiami?
- Nie. Chcę już teraz – warknął Smok, a dreszcze się
wzmogły. Powoli brakowało mi sił.
Wtem z oddali dobiegł nas przeciągły dźwięk, wzywający wojska
Najeźdźców do ataku. Uderzenia butów o ziemie sprawiały, że
czułem lekkie wibracje.
- Filen, wydaje mi się, że już możesz mu pozwolić – Lurei
wyciągnął miecz, a wszyscy w okół zrobili to samo.
- Smoku, weź go ze sobą – nakazałem jeszcze i przestałem
walczyć. W sekundę moja postać zmieniła kształt, a przed oczami
pojawił się obraz. Ta zmiana znacząco różniła się od innych.
Tym razem ledwie udało mi się powstrzymać przed natychmiastowym
wzlotem.
- Smoku! - warknął Lurei, a moja łapa wylądowała tuż obok
niego. Odsłoniłem zęby.
- Wkurzasz mnie Ośmiornico. - Dźwięk pochodził z mojego
umysłu. Nie słyszałem go już przez Lureia. - Zostajesz tutaj.
Będziesz mi tylko przeszkadzał.
Moje "właściwe ja" zbuntowało się przeciw jego słowom.
Ustaliliśmy, że Lurei idzie ze mną i wbrew temu, co mówiłem
wcześniej, chciałem, żeby przy mnie był.
- Nie! On idzie z nami! - krzyknąłem najgłośniej jak tylko
mogłem.
- To ja mam teraz władzę nad ciałem, więc to ja decyduję –
prychnął Smok lekceważąco. Przykucnął, gotując się do skoku w
powietrze.
- Ojć, teraz to mu się dostanie – zaśmiała się Salamandra,
najwyraźniej wyczuwając moje chęci.
- Panuj nad tonem zwierzaku! - wściekły na Smoka, a co za tym idzie
na samego siebie dołożyłem wszelkich starań, by Smok nie mógł
nawet poruszyć skrzydłem.
- Co ty..!?
- Zamknij się! To ja tu jestem Panem. To moje ciało, nie ważne, w
której formie. Żaden gad nie będzie mną rządził, a w
szczególności nie ty! Jesteś mną, a ja mam zamiar doskonale nad
sobą panować. Powiedziałem, że Lurei idzie z nami!
Nie do końca wiedząc co robię, wczułem w umyśle smoczą część
i cisnąłem w nią wodą. Doskonale zdawałem sobie sprawę jakie to
nieprzyjemne.
Smok się wściekł, ale ja byłem wściekły jeszcze bardziej. W
pewnym momencie Smok ucichł, by po chwili się roześmiać.
- Panie, pokazałeś, że umiesz walczyć o swoje. Od tej chwili
poddajemy się twojej woli. Korzystaj z naszych oczu, kiedy tylko
pragniesz.
W jednej sekundzie trzy głosy zniknęły, nie pozostawiając po
sobie nawet śladu obecności.
- Filen?! - usłyszałem, więc moje spojrzenie powędrowało w dół.
Lurei otworzył szeroko usta i uśmiechnął się do mnie. - Twoje
oczy. Są brązowo-niebieskie.
Przekrzywiłem głowę i spojrzałem na siebie oczami Lu.
Rzeczywiście moje oczy przypominały te ludzkie z tym, że były
dużo większe i miały bardziej okrągły kształt.
Trąciłem Lureia nosem, a on podrapał mnie po łuskach. Spojrzałem mu w oczy przekazując nieme 'kocham cię', a on
pocałował mnie w szczękę.
Zabrzmiał nasz gong i szykując się do boju, ruszyliśmy na przód.
Najpierw szedłem łapa za łapą, by Lu mógł w biegu wskoczyć na
mój grzbiet. Kiedy juch bezpiecznie się usadowił, rozejrzałem się
i kiwnąłem dziadkowi głową w mgnieniu oka zmienił formę i
krzyknął w głos. Wszyscy, którzy potrafili, zmienili postać.
Kątem oka dostrzegłem olbrzymią falę, a na niej dwie duże
postacie. Jeden z nich przypominał jeżowca z głową i wielkimi
łapami, a drugi kolczastą ośmiornice. Władcy Mórz.
Z góry dobiegł mnie strasznie wysoki dźwięk. Lurei złapał się
za uszy, chowając w moim umyśle. Dźwięk jednak szybko ustał, a
nad naszymi głowami z olbrzymią prędkością przeleciały dwa
wielkie ptaki. Wyglądały jak jastrzębie i leciały kilka razy szybciej niż ja byłem w stanie. A myślałem, że szybciej się nie
da.
Przykucnąłem i jednym skokiem znalazłem się w powietrzu. Skrzydła
zabolały mnie od potężnego uderzenia powietrza, ale nie zwracałem
na to uwagi. Po chwili pikowałem w dół, lądując w samym środku
oddziału wrogów. Obróciłem się szybko na jednej łapie,
wypuszczając z pyska ogień. Co prawda nie zrobił on krzywdy
żadnemu z Najeźdźców, co znaczyło, że wszyscy mają przy sobie
topazy, jednak uniemożliwił on zobaczenie mojego ogona, który z
dużą prędkością uderzał w kolejnych mężczyzn.
Kiedy udało mi się odrzucić większość wrogów, Lurei zeskoczył
na ziemię i stanął przy mojej łapie. W kilka chwil zostaliśmy
otoczeni. Nad nami przeleciała Visio i pikując wezwała nas do
ataku. Miecz Lureia rozcinał kolejnych wrogów, podobnie jak moje
zęby i pazury. Skoro ogień nie działał, trzeba było postawić na
coś innego.
- Lurei! - dałem mu znak, a on skoczył, dzięki czemu ominął
mój ogon, który ponownie pozbył się kilkunastu wrogów. Zamknąłem
oczy i zmieniłem się w Salamandrę. Lu domyślił się co chcę
zrobić i szybko wbiegł między moje przednie łapy. Skuliłem się,
chroniąc go szyją i wypuściłem z wulkanów na moich plecach
gorącą lawę. Mimo, że nie parzyła ona Najeźdźców, to
skutecznie ich unieruchomiła.
- Pokryj podeszwy butów wodą i możesz iść.
Lu, zrobił, co powiedziałem i stanął za mną, zajmują się
grupą, która chciała podejść mnie od tyłu. Kolejni Najeźdźcy
ginęli od moich szponów i miecza Lu. Pokryte wodą ostrze miało o
wiele lepszą skuteczność.
Zmęczenie zatrzymaliśmy się na chwilę, kiedy cały oddział
poległ. Zmieniłem postać, tracąc wzrok. Lurei jednak skutecznie
mi go zstępował.
- Siły się wyrównały. Dzięki wszystkim bestiom mamy duże szanse
na wygraną – powiedział Lu, trzymając się za krwawiące ramię. Podszedłem do niego i zamknąłem oczy. Mimo jego niechęci,
podleczyłem trochę ranę, by przestała lecieć krew.
- Mam złe przeczucia. Wyrocznie mówiły o dużo większej liczbie
Najeźdźców. Mam wrażenie, że jeszcze nas zaskoczą.
- Na razie nie ma czasu o tym myśleć. Musimy iść do Aeli.
Skrzydlaci odeszli od nich i wydaje mi się, że gorzej im idzie.
- Będzie ciężej. Teraz trzeba będzie uważać na naszych.
- Damy radę. Gotowy?
- Bardziej już nie będę – odparłem i zmieniłem się w Fenix'a.
- Weź mnie w szpony i zrzuć w środek tamtej grupy. Zaraz stracimy
sporą grupę ludzi.
Wzbiłem się w powietrze i robiąc małą pętle, złapałem go tak
jak chciał. Wiedziałem, że zamortyzuje upadek wodą, więc nawet
się nie zatrzymując, wypuściłem go, samemu nurkując w stronę
otoczonych Aeli. Aby nikogo z naszych nie skrzywdzić, zmieniłem się
w Salamandrę i wylądowałem na kawałku pustej ziemi, od razu
wkopując sie pod nią. Wyczułem wrogów i po kolei ich podcinałem,
zabijając, jeśli miałem taką okazję. W pewnym momencie wyczułem
większą grupę biegnących Najeźdźców, jednak sekundę później
czułem tylko jak usiłują wydostać się z ziemi. Ogromny kształt
minął mnie z niewiarygodną szybkością, ocierając sie przyjaźnie
o mój bok. Już miałem pewność, że to jeden z moich nowych
wujów.
Wibracje pozwoliły mi odczytać słowa, które mi przekazał.
Zgodnie z nimi udałem się dalej, do grupki Aquerów i Ignisów,
którzy znaleźli się w niezbyt dogodnej pozycji. Niechętnie
zostawiłem Lu, ale on da sobie radę, a ci żołnierze też są
ważni.
Wyskoczyłem z ziemi między naszymi siłami, a Najeźdźcami i
szybko zmieniłem się w człowieka. Fala wody nie miała nikogo
utopić, leż przewrócić, albo przynajmniej ograniczyć
widoczność. Dzięki temu żołnierze ponownie chwycili za broń i
wyrównali siły. Będąc już Feniksem złapałem kilku wrogów i
cisnąłem nimi w innych, kierując się ku Lureiowi, który właśnie
został otoczony. Dzięki kuli wody, nikt nie mógł go zranić, ale
utrzymanie jej wymagało sporo sił. Smok miał kolce na skrzydłach,
więc zmieniłem się w niego i zanurkowałem, rozpościerając je i
pozbywając się kolejnych wrogów. Złapałem kulę wody w zęby i z
otwartą paszczą przeleciałem dalej. Woda wylała sie naokoło,a
Lu, oparł się o moje zęby.
- Dzięki za ratunek. Tylko mnie nie połknij.
Z czystej złośliwości trąciłem go językiem, na co mimo sytuacji
zaśmiał się cicho. Nie było czasu ani na rozmowę, ani na nic
innego, bo w moją stronę zaczęły lecieć włócznie. Otoczyłem
nas ogniem, ale niektóre z nich miały przymocowane topazy, przez co
jedna przedziurawiła mi skrzydło, a inna wbiła się w nogę.
Otrząsnąłem się i ostrzegając Lureia, zmieniłem w locie w
człowieka. Złapał mnie i razem lecieliśmy w dół. Obok
przemknęła Visio, zmieniając trajektorie lotu włóczni, która by
nas trafiła. Kiedy byliśmy blisko ziemi, ze wszystkich stron
otoczyła nas woda. Odetchnąłem głęboko, bo pęd powietrza
uniemożliwiał mi oddychanie. Ze zdumieniem dostrzegłem, że rana
na mojej nodze znika, podobnie jak wszystkie zadrapania. Lurei także
wyglądał jak nowy.
Przed nami pojawiła się ogromna ośmiornica, która mrugnęła do
nas okiem i odpłynęła, zabierając ze sobą całą wodę. Pełni
nowej energii, wylądowaliśmy na ziemi.
- To było.. - zaczął Lurei.
- Dziwne?
- Niesamowite. Myślałem, ze umrzemy już na górze – uśmiechnął
się i oparł plecami o moje. Na nasze nieszczęście wylądowaliśmy
pośrodku jakiegoś czającego się wrogiego oddziału. Byli oni
ukryci za kępą drzew w pobliżu polany.
Zaczęła się ostra walka. Ten oddział by dużo silniejszy od
poprzednich, co trochę mnie martwiło. Jeżeli na pierwszy front
poszli najsłabsi, by ci lepsi mogli zaatakować później, to
mieliśmy poważne kłopoty
Na szczęście dzięki naszemu zgraniu i Visio, która rozpraszała
przeciwników i udostępniała nam swoje oczy, udało nam sie
zlikwidować większą część oddziału. Reszta uciekła, zapewne
ostrzec innych i ściągnąć posiłki.
W pewnym momencie zza krzaka wyszedł jeden Najeźdźca. Chciałem go
zabić, ale dostrzegłem, że nie ma broni. W ostatniej chwili
zatrzymałem miecz.
- Niosę wiadomość do bestii. Mój wódz prosi was na słowo. Ma
coś, co zapewne bardzo będziecie chcieli odzyskać.
Przełknąłem ślinę, czując jak strach ściska moje serce. Nie
mieliśmy wyjścia i musieliśmy pójść za nim. Co jeśli udało mu
się pojmać kogoś z naszych. Jeśli któryś z ojców, albo wujów?
- Spokojnie, poradzimy sobie. Pilnuj prawej. To może być pułapka –
Lurei ścisnął moją dłoń, jednak po chwili położył ją na
mieczu. Otrząsnąłem się i zrobiłem to samo.
Po chwili otoczyli nas Najeźdźcy, mający odeskortować nas do
przywódcy. Szliśmy chwilę, wchodząc między drzew, aż w końcu
dotarliśmy do większej grupy Najeźdźców. Rozstąpili się, robiąc
nam miejsce i trzymając w dłoniach bronie.
Moje serce zamarło, kiedy dotarliśmy na środek grupy. Wysoki
mężczyzna z okrutnym uśmiechem trzymał za włosy małego
chłopczyka. Zaraz obok inny przykładał nóż do szyi cioci Ariel.
Kolejny trzymał miecz tuż przy klatce piersiowej Elina.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? Nasz mały syn przepowiedni.
Poddaj się, a ich oszczędzimy. Wystarczy, ze dasz się zabić.
- Nigdy – warknął Lurei i szybkim ruchem cisnął mieczem w
mężczyznę.
Zaklepuję pierwszy komentarz. ;P
OdpowiedzUsuńPopołudniu go napiszę.
No więc jestem załamana :( dlaczego ma być tylko jeszcze jeden rozdział, kocham to opo i nie chce żeby się skończyło :D ale życzę dalszej weny i będę czekać na następne :) rozdział genialny jak każdy :)
OdpowiedzUsuńNo pieknie i juz nie będzie pierwszy, ale na wszelki wypadek nic nie napiszę:-)
OdpowiedzUsuńJa chcę nowy rozdział 😃
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńrozdział jest po prostu wspaniały, no i już mi smutno że to przedostatni rozdział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, końcówka och... jak mi już smutno że to przedostatni rozdział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza