poniedziałek, 12 października 2015

Syn przepowiedni - Rozdział XVIII

Oto przedostatni rozdział "Syna przepowiedni".  W przyszłym tygodniu to opowiadanie dobiegnie końca :) Myślę, że potrzebny mi będzie tydzień przerwy, żeby sprawdzić tamte rozdziały i co nieco pozmieniać. Także w przyszłym tygodniu kończymy to, a dopiero za 3 tygodnie zaczynamy następne opowiadanie :) Dziękuję za wszystkie komentarze i życzę miłego czytania :*


Filen
- Co? Masz minę, jakbyś ducha zobaczył – dotknąłem palcem policzka Lureia, ale on nie zwrócił na to uwagi. Odsunął na chwilę myśli, co trochę mnie zaniepokoiło. - Lu, odezwij się w końcu.
- Wiem co znaczy przepowiednia. Ta część o trzech duszach.
- To mów – usiadłem prosto, wpatrując się w niego uważnie. Byłem podekscytowany i stało się coś dziwnego. Moja ręka zupełnie bez udziału woli zakryła usta Lureia. Zobaczyłem jak jego oczy się rozszerzają, a z moich ust wydobyło się groźne "nie waż się".
Lurei odciągnął moją rękę od ust i spojrzał na mnie przepraszająco.
- Nie mogę ci powiedzieć. Musisz sam zrozumieć – Lu pokręcił głową.
- To znowu one? Moje Bestie?
- Tak, Panie, nie możemy dopuścić, żeby ktoś ci powiedział – usłyszałem głos Salamandry. Dziwnie było słyszeć coś poprzez Lureia.
- Powiem ci, kiedy tylko mi pozwolą. Poza tym nawet jeśli byś wiedział, to niewiele by ci to dało. Wiem tylko o co chodzi z oczami.
- Nie rozumiem czemu nie mogę wiedzieć. Chodźmy na dół, robi się już ciemno – powiedziałem, lekko wkurzony. Czemu moje bestie rozmawiały z Lureiem, a nie ze mną? I czemu nie pozwalały mu powiedzieć mi o przepowiedni?!
Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, Lurei jednak złapał mnie za rękę i odwrócił. Poczułem jak jego usta lądują na moich, a myśli odpływają. Pocałunek nie trwał długo, a Lurei objął mnie i mocno przytulił.
- Cokolwiek by się nie działo pamiętaj, że cię kocham – szepnął i pocałował mnie w policzek.
- Ja ciebie też.
Na zewnątrz zabrzmiał gong, który nie wróżył nic dobrego. Szybko zbiegliśmy na dół, gdzie spotkaliśmy nadprzyrodzonych członków mojej rodziny. Podziemni, Mityczni, Skrzydlaci i Władcy Mórz stali w szatach podobnych do tych, które pojawiały sie na moim ciele po przemianie.
- Najeźdźcy dotarli na polanę. Zaczynają formować oddziały, więc musimy już iść. Tak jak ustaliliśmy, walczymy na pierwszym froncie. Filen masz kryształy?
Wyciągnąłem z kieszeni dwa kamienie, które były bardziej poręczne od tych, które nosiliśmy z Lureiem wcześniej. Zawiesiłem je na szyi tuż obok medalionu, a moc wybuchnęła wewnątrz mnie.
- Idę z wami – powiedział Lurei i nikt nie oponował. Ja również tego nie zrobiłem, choć miałem na to ochotę. Ruszyliśmy więc na pole bitwy, która jeszcze się nie rozpoczęła.
- Filen! - odwróciłem się, kiedy dotarł do mnie głos taty. Arael biegł w naszą stronę, z mieczem przypiętym do pasa i z dwoma w rękach. Zatrzymał się przed nami, wyciągając broń w naszą stronę. Wziąłem jeden z miech, a drugi powędrował do Lureia. - Wykuł je najlepszy kowal w Aquem. Lureiu, twój bez problemu połączy się z wodą, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Uważaj tylko, żeby barować cięcia bokiem. Możesz też pokryć go warstwą wody, a będzie ostrzejszy.
- Dziękuję, postaram się żeby przysłużył się naszym wojskom – Lurei przypiął miecz do pasa i wyciągając go z pochwy, zadziałał na niego wodą. Miecz wydłużył się nieco i zdawał się wyostrzyć.
- Filen, twój jest przystosowany i do wody i do ognia. Jeśli się zmienisz, zniknie i pojawi się ponownie, kiedy wrócisz do postaci.
- Dziękuję, tato – przytuliłem go, nie przejmując się ludźmi wokół. To co, że byłem już dorosły? Przecież do taty zawsze mogę się przytulić.
- Proszę, uważaj na siebie – tata pocałował mnie w czoło, po czym zwrócił się do Lureia. - Ochroń go, jeżeli mnie nie będzie w pobliżu.
- Taki mam zamiar. - Tata uściskał także Lureia i odłączył sie od nas, by porozmawiać z Paulem. Miał iść na czele mniejszego oddziału Aquerów, by w razie czegoś wspomóc ich ogniem.
- Filen, wołają nas – Lurei pociągnął mnie za resztą bestii.
Pobiegliśmy jak najszybciej, zatrzymując się tylko kiedy spotkaliśmy mamę Lureia i mojego ojca. Po szybkim życzeniu powodzenia, znaleźliśmy się na pierwszym froncie. Lu użyczył mi oczu i dzięki temu mogłem zobaczyć wojska wroga. Nawet gołym okiem było widać, że jest ich więcej. Dokładnie jakieś dwa razy. Po plecach przebiegły mi dreszcze i poczułem, jak moje ciało stara się przemienić.
- Lurei – szepnąłem, łapiąc go za ramię. Z całych sił starałem się powstrzymać nadchodzącą przemianę.
- Smoku, jeszcze nie teraz! - warknął Lurei, otworzył przede mną umysł, abym mógł słyszeć swoje bestie.
- Ja chce walczyć. Wytępię tych parszywe mrówki - wydyszał Smok. Widocznie on też musiał się starać, by przejąć kontrolę.
- Smoku, poczekaj jeszcze chwilę! -krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę innych. Żaden z moich wujów nie wyglądał jakby rozumiał o co chodzi. Czyżby oni nie musieli walczyć ze swoimi bestiami?
- Nie. Chcę już teraz – warknął Smok, a dreszcze się wzmogły. Powoli brakowało mi sił.
Wtem z oddali dobiegł nas przeciągły dźwięk, wzywający wojska Najeźdźców do ataku. Uderzenia butów o ziemie sprawiały, że czułem lekkie wibracje.
- Filen, wydaje mi się, że już możesz mu pozwolić – Lurei wyciągnął miecz, a wszyscy w okół zrobili to samo.
- Smoku, weź go ze sobą – nakazałem jeszcze i przestałem walczyć. W sekundę moja postać zmieniła kształt, a przed oczami pojawił się obraz. Ta zmiana znacząco różniła się od innych. Tym razem ledwie udało mi się powstrzymać przed natychmiastowym wzlotem.
- Smoku! - warknął Lurei, a moja łapa wylądowała tuż obok niego. Odsłoniłem zęby.
- Wkurzasz mnie Ośmiornico. - Dźwięk pochodził z mojego umysłu. Nie słyszałem go już przez Lureia. - Zostajesz tutaj. Będziesz mi tylko przeszkadzał.
Moje "właściwe ja" zbuntowało się przeciw jego słowom. Ustaliliśmy, że Lurei idzie ze mną i wbrew temu, co mówiłem wcześniej, chciałem, żeby przy mnie był.
- Nie! On idzie z nami! - krzyknąłem najgłośniej jak tylko mogłem.
- To ja mam teraz władzę nad ciałem, więc to ja decyduję – prychnął Smok lekceważąco. Przykucnął, gotując się do skoku w powietrze.
- Ojć, teraz to mu się dostanie – zaśmiała się Salamandra, najwyraźniej wyczuwając moje chęci.
- Panuj nad tonem zwierzaku! - wściekły na Smoka, a co za tym idzie na samego siebie dołożyłem wszelkich starań, by Smok nie mógł nawet poruszyć skrzydłem.
- Co ty..!?
- Zamknij się! To ja tu jestem Panem. To moje ciało, nie ważne, w której formie. Żaden gad nie będzie mną rządził, a w szczególności nie ty! Jesteś mną, a ja mam zamiar doskonale nad sobą panować. Powiedziałem, że Lurei idzie z nami!
Nie do końca wiedząc co robię, wczułem w umyśle smoczą część i cisnąłem w nią wodą. Doskonale zdawałem sobie sprawę jakie to nieprzyjemne.
Smok się wściekł, ale ja byłem wściekły jeszcze bardziej. W pewnym momencie Smok ucichł, by po chwili się roześmiać.
- Panie, pokazałeś, że umiesz walczyć o swoje. Od tej chwili poddajemy się twojej woli. Korzystaj z naszych oczu, kiedy tylko pragniesz.
W jednej sekundzie trzy głosy zniknęły, nie pozostawiając po sobie nawet śladu obecności.
- Filen?! - usłyszałem, więc moje spojrzenie powędrowało w dół. Lurei otworzył szeroko usta i uśmiechnął się do mnie. - Twoje oczy. Są brązowo-niebieskie.
Przekrzywiłem głowę i spojrzałem na siebie oczami Lu. Rzeczywiście moje oczy przypominały te ludzkie z tym, że były dużo większe i miały bardziej okrągły kształt.
  Trąciłem Lureia nosem, a on podrapał mnie po łuskach. Spojrzałem mu w oczy przekazując nieme 'kocham cię', a on pocałował mnie w szczękę.
Zabrzmiał nasz gong i szykując się do boju, ruszyliśmy na przód. Najpierw szedłem łapa za łapą, by Lu mógł w biegu wskoczyć na mój grzbiet. Kiedy juch bezpiecznie się usadowił, rozejrzałem się i kiwnąłem dziadkowi głową w mgnieniu oka zmienił formę i krzyknął w głos. Wszyscy, którzy potrafili, zmienili postać. Kątem oka dostrzegłem olbrzymią falę, a na niej dwie duże postacie. Jeden z nich przypominał jeżowca z głową i wielkimi łapami, a drugi kolczastą ośmiornice. Władcy Mórz.
Z góry dobiegł mnie strasznie wysoki dźwięk. Lurei złapał się za uszy, chowając w moim umyśle. Dźwięk jednak szybko ustał, a nad naszymi głowami z olbrzymią prędkością przeleciały dwa wielkie ptaki. Wyglądały jak jastrzębie i leciały kilka razy szybciej niż ja byłem w stanie. A myślałem, że szybciej się nie da.
Przykucnąłem i jednym skokiem znalazłem się w powietrzu. Skrzydła zabolały mnie od potężnego uderzenia powietrza, ale nie zwracałem na to uwagi. Po chwili pikowałem w dół, lądując w samym środku oddziału wrogów. Obróciłem się szybko na jednej łapie, wypuszczając z pyska ogień. Co prawda nie zrobił on krzywdy żadnemu z Najeźdźców, co znaczyło, że wszyscy mają przy sobie topazy, jednak uniemożliwił on zobaczenie mojego ogona, który z dużą prędkością uderzał w kolejnych mężczyzn.
Kiedy udało mi się odrzucić większość wrogów, Lurei zeskoczył na ziemię i stanął przy mojej łapie. W kilka chwil zostaliśmy otoczeni. Nad nami przeleciała Visio i pikując wezwała nas do ataku. Miecz Lureia rozcinał kolejnych wrogów, podobnie jak moje zęby i pazury. Skoro ogień nie działał, trzeba było postawić na coś innego.
- Lurei! - dałem mu znak, a on skoczył, dzięki czemu ominął mój ogon, który ponownie pozbył się kilkunastu wrogów. Zamknąłem oczy i zmieniłem się w Salamandrę. Lu domyślił się co chcę zrobić i szybko wbiegł między moje przednie łapy. Skuliłem się, chroniąc go szyją i wypuściłem z wulkanów na moich plecach gorącą lawę. Mimo, że nie parzyła ona Najeźdźców, to skutecznie ich unieruchomiła.
- Pokryj podeszwy butów wodą i możesz iść.
Lu, zrobił, co powiedziałem i stanął za mną, zajmują się grupą, która chciała podejść mnie od tyłu. Kolejni Najeźdźcy ginęli od moich szponów i miecza Lu. Pokryte wodą ostrze miało o wiele lepszą skuteczność.
  Zmęczenie zatrzymaliśmy się na chwilę, kiedy cały oddział poległ. Zmieniłem postać, tracąc wzrok. Lurei jednak skutecznie mi go zstępował.
- Siły się wyrównały. Dzięki wszystkim bestiom mamy duże szanse na wygraną – powiedział Lu, trzymając się za krwawiące ramię. Podszedłem do niego i zamknąłem oczy. Mimo jego niechęci, podleczyłem trochę ranę, by przestała lecieć krew.
- Mam złe przeczucia. Wyrocznie mówiły o dużo większej liczbie Najeźdźców. Mam wrażenie, że jeszcze nas zaskoczą.
- Na razie nie ma czasu o tym myśleć. Musimy iść do Aeli. Skrzydlaci odeszli od nich i wydaje mi się, że gorzej im idzie.
- Będzie ciężej. Teraz trzeba będzie uważać na naszych.
- Damy radę. Gotowy?
- Bardziej już nie będę – odparłem i zmieniłem się w Fenix'a.
- Weź mnie w szpony i zrzuć w środek tamtej grupy. Zaraz stracimy sporą grupę ludzi.
Wzbiłem się w powietrze i robiąc małą pętle, złapałem go tak jak chciał. Wiedziałem, że zamortyzuje upadek wodą, więc nawet się nie zatrzymując, wypuściłem go, samemu nurkując w stronę otoczonych Aeli. Aby nikogo z naszych nie skrzywdzić, zmieniłem się w Salamandrę i wylądowałem na kawałku pustej ziemi, od razu wkopując sie pod nią. Wyczułem wrogów i po kolei ich podcinałem, zabijając, jeśli miałem taką okazję. W pewnym momencie wyczułem większą grupę biegnących Najeźdźców, jednak sekundę później czułem tylko jak usiłują wydostać się z ziemi. Ogromny kształt minął mnie z niewiarygodną szybkością, ocierając sie przyjaźnie o mój bok. Już miałem pewność, że to jeden z moich nowych wujów.
Wibracje pozwoliły mi odczytać słowa, które mi przekazał. Zgodnie z nimi udałem się dalej, do grupki Aquerów i Ignisów, którzy znaleźli się w niezbyt dogodnej pozycji. Niechętnie zostawiłem Lu, ale on da sobie radę, a ci żołnierze też są ważni.
Wyskoczyłem z ziemi między naszymi siłami, a Najeźdźcami i szybko zmieniłem się w człowieka. Fala wody nie miała nikogo utopić, leż przewrócić, albo przynajmniej ograniczyć widoczność. Dzięki temu żołnierze ponownie chwycili za broń i wyrównali siły. Będąc już Feniksem złapałem kilku wrogów i cisnąłem nimi w innych, kierując się ku Lureiowi, który właśnie został otoczony. Dzięki kuli wody, nikt nie mógł go zranić, ale utrzymanie jej wymagało sporo sił. Smok miał kolce na skrzydłach, więc zmieniłem się w niego i zanurkowałem, rozpościerając je i pozbywając się kolejnych wrogów. Złapałem kulę wody w zęby i z otwartą paszczą przeleciałem dalej. Woda wylała sie naokoło,a Lu, oparł się o moje zęby.
- Dzięki za ratunek. Tylko mnie nie połknij.
Z czystej złośliwości trąciłem go językiem, na co mimo sytuacji zaśmiał się cicho. Nie było czasu ani na rozmowę, ani na nic innego, bo w moją stronę zaczęły lecieć włócznie. Otoczyłem nas ogniem, ale niektóre z nich miały przymocowane topazy, przez co jedna przedziurawiła mi skrzydło, a inna wbiła się w nogę. Otrząsnąłem się i ostrzegając Lureia, zmieniłem w locie w człowieka. Złapał mnie i razem lecieliśmy w dół. Obok przemknęła Visio, zmieniając trajektorie lotu włóczni, która by nas trafiła. Kiedy byliśmy blisko ziemi, ze wszystkich stron otoczyła nas woda. Odetchnąłem głęboko, bo pęd powietrza uniemożliwiał mi oddychanie. Ze zdumieniem dostrzegłem, że rana na mojej nodze znika, podobnie jak wszystkie zadrapania. Lurei także wyglądał jak nowy.
Przed nami pojawiła się ogromna ośmiornica, która mrugnęła do nas okiem i odpłynęła, zabierając ze sobą całą wodę. Pełni nowej energii, wylądowaliśmy na ziemi.
- To było.. - zaczął Lurei.
- Dziwne?
- Niesamowite. Myślałem, ze umrzemy już na górze – uśmiechnął się i oparł plecami o moje. Na nasze nieszczęście wylądowaliśmy pośrodku jakiegoś czającego się wrogiego oddziału. Byli oni ukryci za kępą drzew w pobliżu polany.
Zaczęła się ostra walka. Ten oddział by dużo silniejszy od poprzednich, co trochę mnie martwiło. Jeżeli na pierwszy front poszli najsłabsi, by ci lepsi mogli zaatakować później, to mieliśmy poważne kłopoty
Na szczęście dzięki naszemu zgraniu i Visio, która rozpraszała przeciwników i udostępniała nam swoje oczy, udało nam sie zlikwidować większą część oddziału. Reszta uciekła, zapewne ostrzec innych i ściągnąć posiłki.
W pewnym momencie zza krzaka wyszedł jeden Najeźdźca. Chciałem go zabić, ale dostrzegłem, że nie ma broni. W ostatniej chwili zatrzymałem miecz.
- Niosę wiadomość do bestii. Mój wódz prosi was na słowo. Ma coś, co zapewne bardzo będziecie chcieli odzyskać.
Przełknąłem ślinę, czując jak strach ściska moje serce. Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy pójść za nim. Co jeśli udało mu się pojmać kogoś z naszych. Jeśli któryś z ojców, albo wujów?
- Spokojnie, poradzimy sobie. Pilnuj prawej. To może być pułapka – Lurei ścisnął moją dłoń, jednak po chwili położył ją na mieczu. Otrząsnąłem się i zrobiłem to samo.
Po chwili otoczyli nas Najeźdźcy, mający odeskortować nas do przywódcy. Szliśmy chwilę, wchodząc między drzew, aż w końcu dotarliśmy do większej grupy Najeźdźców. Rozstąpili się, robiąc nam miejsce i trzymając w dłoniach bronie.
Moje serce zamarło, kiedy dotarliśmy na środek grupy. Wysoki mężczyzna z okrutnym uśmiechem trzymał za włosy małego chłopczyka. Zaraz obok inny przykładał nóż do szyi cioci Ariel. Kolejny trzymał miecz tuż przy klatce piersiowej Elina.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? Nasz mały syn przepowiedni. Poddaj się, a ich oszczędzimy. Wystarczy, ze dasz się zabić.
- Nigdy – warknął Lurei i szybkim ruchem cisnął mieczem w mężczyznę.

6 komentarzy:

  1. Zaklepuję pierwszy komentarz. ;P
    Popołudniu go napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc jestem załamana :( dlaczego ma być tylko jeszcze jeden rozdział, kocham to opo i nie chce żeby się skończyło :D ale życzę dalszej weny i będę czekać na następne :) rozdział genialny jak każdy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No pieknie i juz nie będzie pierwszy, ale na wszelki wypadek nic nie napiszę:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    rozdział jest po prostu wspaniały, no i już mi smutno że to przedostatni rozdział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniale, końcówka och... jak mi już smutno że to przedostatni rozdział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń