poniedziałek, 22 czerwca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział II

- O jakim Araelu mówisz? - zmrużyłem oczy, omijając deskę leżącą mi na drodze i ruszyłem w stronę głównej ulicy. Lurei dogonił mnie i szedł tuż obok. Przed wyjściem z uliczki naciągnąłem na głowę kaptur.
- Nie wiem o nim zbyt dużo. Pochodzi z Aquem, osiemnaście lat temu podróżował z synem Igne, Elinem.
- Po co chcesz się z nim spotkać? - woda podpowiedziała mi, że mężczyzna mi się przygląda.
- A coś ty taki zainteresowany?
- Zastanawiałem się tylko czy ten Arael miał niebieskie oczy i długie, brązowe włosy.
- Znasz go? - Lurei przystanął, ale ja nie miałem zamiaru na niego czekać, toteż szybko mnie dogonił.
- Nie - skłamałem i przyspieszyłem kroku, dzięki mgle sprawnie omijając tłum ludzi.
- Kłamiesz. Zaprowadź mnie do niego - woda wokół mężczyzny znów stała się dla mnie nieprzenikniona, więc byłem lekko zaskoczony, kiedy ten złapał mnie za ramię.
- Puszczaj - wycedziłem przez zęby. Mgła wokół zgęstniała, co chyba nie uszło uwadze Aquera, bo od razu cofnął rękę.
- Jakim cudem kontrolujesz taką ilość mgły?
- Nie twój interes. Zostaw mnie - biegiem skręciłem w boczną ulice i wbiegłem między krzewy. Nie miałem daleko do muru, ale Lurei najwyraźniej postanowił pobiec za mną. W biegu zmieniłem postać i wskoczyłem pod ziemię, tracąc kontrolę nad wodą. Mgła opadła w ciągu kilku sekund, ale mi to nie przeszkadzało.
Salamandra miała pewną umiejętność. Nie potrzebowała oczu, by widzieć i dlatego była moją ulubioną postacią. Każde drgnienie ziemi docierało do mnie, dzięki czemu wiedziałem co znajduje się wokół mnie. Czułem jak Lurei zatrzymuje się bezpośrednio nade mną, zapewne rozglądając się wokół.
 W końcu wyglądało na to, że odpuścił. Usiadł na trawie, tam, gdzie stał i przestał się ruszać. Miałem szansę po prostu odejść, albo raczej przekopać się i pójść do domu, ale i tak nie miałbym co tam robić. Ciekawiło mnie też czego Lurei chciał od taty.
Pozostałem więc na miejscu, oczyma wyobraźni obserwując mężczyznę. Ten siedział przez chwilę bez ruchu, co zawało mi się trochę dziwne. Przynajmniej dopóki nie wyczułem delikatnego drgania dochodzącego ze wszystkich stron. Znałem to uczucie, lecz tym razem nieco mnie zaskoczyło. Zawsze, kiedy miało padać, wiedziałem o tym wcześniej, nawet kiedy byłem w formie salamandry.
Zakopałem się nieco głębiej, nie powodując tym żadnego drgania ziemi. Sam nie wiedziałem jakim cudem rozbiłem to bezszelestnie. A Diulow? Był dwa razy większy, a nie wiedziałeś że jest pod tobą, dopóki on tego nie chciał.
Czułem jak Lurei wstaje i zaczyna chodzić po małej polance. W końcu po kilku okrążeniach wrócił na poprzednie miejsce i znów przysiadł. Deszcz przestał padać tak gwałtownie jak zaczął.
Mężczyzna położył się na ziemi i leżał przez kilkanaście minut. Zaczynało mi się nudzić, więc przekopałem się tuż pod niego i nasłuchiwałem. Przez cienką warstwę ziemi usłyszałem spokojny oddech i ciche warczenie. Nie, nie warczenie, chrapanie! Lurei najwyraźniej musiał zasnąć.
Lekko rozbawiony, poczekałem jeszcze chwilę i miałem zamiar odjeść, gdy moją uwagę przyciągnęły równomierne kroki. Trzy osoby zbliżały się w kierunku polany, na której spał nieświadomy niczego mężczyzna.
Odbiłem kawałek w prawo i wyszedłem z ziemi, od razu zmieniając postać. Tradycyjnie  peleryna zniknęła, a zamiast niej pojawiła się szata z wyszywanym smokiem, feniksem i salamandrą. Od innych wiedziałem, że szata była biała z fioletowymi postaciami. Na szczęście miała kaptur, więc dalej mogłem mieć zasłoniętą twarz.
Schowałem się za krzewami i wzniosłem lekką mgłę, omijając nią Lureia, bo pewnie by to wyczuł. Siedziałem tak kilka minut, aż w końcu trzej mężczyźni weszli w zasięg mojego "wzroku".
Skupiłem się i zapaliłem za nimi mały płomyk, od razu otaczając go nieprzejrzystą mgłą. Gdyby któryś z nich się odwrócił, zapewne ujrzałby tylko lekkie jej zagęszczenie. Co prawda mogłoby go zastanawiać to, że podąża ono w ślad za nimi, ale liczyłem, że nie oczekują szpiegów.
Zamknąłem oczy i wytworzyłem drugi płomień tuż obok siebie.
- Słyszałem, że to w tej okolicy - głos dochodzący z płomienia należał do starszego mężczyzny.
- To dziwne, że musimy trzymać warty przy całym murze.
- Nie narzekaj. Przecież nigdy się tu na nikogo nie natknęliśmy. Lepiej żeby wysyłali nas tutaj, niż do miasta. Przynajmniej nie musimy chodzić jak na szpilkach - odetchnąłem głęboko. Przynajmniej wiedziałem już,  że ta trójka należy do straży. Nie mogłem tego "zobaczyć", gdyż mieli na sobie płaszcze przeciwdeszczowe.
- Zastanawia mnie, dlaczego mamy tu patrolować? Igne chyba się czegoś spodziewa.
- Cisza - jedno słowo starszego mężczyzny, a dwaj, widocznie mniej doświadczeni żołnierze, umilkli.
-Cholera - warknąłem cicho, kiedy Lurei odwrócił się we śnie, głośno przy tym szeleszcząc ubraniami. Trzech strażników również musiało to usłyszeć, bo umilkli i cicho się rozdzielili. Jeden z nich znalazł się kilka kroków ode mnie.
Zgasiłem płomyk, by nikt go nie zauważył i zagęściłem mgłę tak, by strażnicy nie widzieli niczego poza własnym nosem.
Znajdowaliśmy się tuż przy murze, co nie wróżyło dobrze dla Lureia. Przejezdni nie mieli prawa wychodzić z dzielnic handlowych, chyba, że zmierzali do pałacu, by spotkać się z Igne.
Naruszyłem mgłą miejsce, w którym jak wiedziałem znajdował się mężczyzna. Nie wyczuwając reakcji, jak najszybciej otoczyłem go mgłą, znów mając możliwość wyczucia jego wyglądu. Tak jak się spodziewałem Lurei się obudził i zaczął walczyć. Zamknął oczy i odwrócił się w moją stronę z uśmiechem.
- Mam cię - powiedział, niszcząc moje starania by pozostał nie zauważony. Strażnicy biegiem ruszyli w jego kierunku, szykując ogień do walki.
Jedna z ognistych kul poleciała w stronę niczego nieświadomego Lureia i byłaby go uderzyła, gdyby nie to, że utworzyłem ogromną rękę z wody i złapałem nią mężczyznę, błyskawicznie przeciągając go do siebie. Nie musiałem się martwić, że się utopi, bo jak każdy Aquer potrafił oddychać pod wodą.
Kiedy bańka z Lu, jak nieświadomie zacząłem o nim myśleć, znalazła się tuż obok mnie, gestem nakazałem Aquerowi milczeć i wypuściłem go z wody.Czułem jak chwilę mi się przygląda, by potem wbić wzrok w miejsce, gdzie wcześniej leżał. Przerzedziłem mgłę, ukazując mu trzech strażników, rozglądających się z czujnością.
- Jak cię złapią, to masz przechlapane - szepnąłem i cicho zacząłem się wycofywać. Lurei podążył za mną. Ku mojemu niezadowoleniu wzniósł też swoją osłonę.
- A ty nie? - zapytał tym samym tonem.
- Ja jeszcze bardziej - skrzywiłem się na myśl co powiedzą ojcowie, jeśli ktoś mnie przyłapie.
- Niby dlaczego? - prawie upadłem potykając się o nogę Lureia, który chciał się ze mną zrównać. - Nie widzisz mnie? - zapytał ze zdumieniem.
- Nie. Przecież sam zauważyłeś, że jestem ślepy.
- Więc jak ty... ?
Zatkałem mu usta ręką, kierując się dźwiękiem. Lurei był wyższy ode mnie prawie o głowę. Stanąłem na palcach i szepnąłem gdzieś w kierunku jego ucha.
- Po prawej. Trzy metry od nas stoi dwóch strażników. Używają ognia, by słyszeć wszystko dookoła, więc nic nie mów.
Dłonią poczułem jak kiwnął głową. Zagęściłem mgłę, by nikt nas nie zobaczył i ruszyłem do przodu.
Byliśmy już niedaleko muru, ledwie w zasięgu strażników, gdy usłyszałem głośny dźwięk. Westchnąłem, kiedy strażnicy zaczęli się zbliżać. Udało się im nas otoczyć.
- Miałeś uważać - warknąłem, nie siląc się już na szept. I tak nie udałoby nam się umknąć, gdyż strażnicy otoczyli nas swoim ogniem.
- Przepraszam, przez tą mgłę nie zauważyłem gałęzi.
- Twoje przeprosiny nic mi nie dadzą. Mam przechlapane i to przez ciebie - wysyczałem i odsunąłem ogień strażników zarówno od siebie, jak i od Lureia. Strażnicy zaczęli coś do siebie mówić, próbując jednocześnie zbliżyć do nas pierścień z ognia. Na nic im to było. Mój ogień był połączeniem mocy Smoka, Salamandry i Fenixa, a co za tym idzie, nawet nie odczuwałem ich prób przejęcia władzy nad ogniem.
- Trzeba było pozwolić mi widzieć cokolwiek - miałem ochotę komuś walnąć i o dziwo nie żadnemu ze strażników.
- Do cholery, przecież to ja tu jestem niewidomy! Trzeba było powiedzieć. Nie czytam ci w myślach.
Wkurzało mnie to, że kompletnie nie wiedziałem co robi Lurei. Cały czas utrzymywał barierę, więc nawet go nie wyczuwałem.
- Jakoś nie wyglądasz mi na niewidomego idąc po lesie i omijając nawet najmniejszą gałązkę! - w głosie Lureia wyczuć można było irytację, co omal nie doprowadziło mnie od gorączki. Miałem ochotę zamienić się w smoka i odgryźć mu głowę. Powstrzymywały mnie tylko wyrzuty sumienia, jakie później na pewno by mnie nawiedziły.
- Wal się! Nic nie widzisz? Proszę bardzo - mgła zniknęła w przeciągu sekundy, ukazując nam pięciu strażników stojących w odległości kilku metrów od nas. Zaskoczeni nagłą zmianą widoczności, przyszykowali bronie do ataku. Otaczający nas pierścień ognia dalej wisiał w powietrzu. Dopiero teraz Aquer go zauważył.
- Co do..?
- Poddajcie się, a może Igne was oszczędzi! - krzyknął jeden ze strażników, ale całkowicie go zignorowałem.
- Jak widzisz właśnie nas pojmali, więc racz się zamknąć i pozwól mi mówić.
- Czemu niby ty masz mówić, ja załatwię to lepiej.
- Śmiem w to wątpić. Nawet cicho chodzić nie umiesz!
- Znalazł się! Po co w ogóle mi pomogłeś, co?!
- Właśnie się nad tym zastanawiam!
- Na ziemię! Oszczędzimy was jeśli się poddacie!
- W takim razie, panie zarozumiały, wyciągnij nas stąd! - Lurei brzmiał na nieźle wkurzonego, ale nie tak jak ja. Ogień we mnie zaczął buzować, podobnie jak woda. Skutkiem tego było nagłe buchnięcie otaczającego nas ognia.
- Nie ruszajcie się! - krzyknął znów ten sam strażnik, a ja odwróciłem się w jego stronę.
- Zamknij się do cholery! Słyszeliśmy za pierwszym razem! - odwróciłem się z powrotem do Aquera i jedną myślą sforsowałem jego barierę, znów wyczuwając każdy jego ruch. -  A żebyś wiedział, że nas stąd wyciągnę i nie będzie to ani trochę twoja zasługa.
Delikatna mgła była moimi oczami, więc swobodnie mogłem ominąć leżący na ziemi konar i skierować się do mówiącego wcześniej strażnika.
- Kto tu dowodzi?
- Ja. Jeśli dotkniesz ognia, spłoniesz - ostrzegł jeden z Ignisów, widząc jak zbliżam się do ognistego okręgu.
- Zapewniam, że nie spłonę - śmiało przekroczyłem ogień, nie napotykając żadnego oporu. Strażnicy stali jak wryci, by w końcu opamiętać się i unieść bronie w moim kierunku. - Spokojnie, nie zamierzam walczyć.
Sięgnąłem do kaptura i jednym ruchem odrzuciłem go na plecy. O ile zwykli mieszkańcy nie znali mojego wyglądu, tak straż musiała wiedzieć jak wyglądają wszyscy z rodziny Igne, by mogli otwierać nam bramy bez zbędnego opóźnienia.
Westchnąłem, kiedy pięciu mężczyzn schowało broń i uklękło u moich stóp. Lu przyglądał się temu z szeroko otwartymi oczami.
- Wstańcie - powiedziałem, czując jak złość ze mnie wyparowuje. Strażnicy wstali i ustawili się przede mną w rzędzie.
- Szanowny, przepraszamy, nie mieliśmy pojęcia, że jesteś za murem.
- Nie szkodzi. Dobrze wypełniliście swój obowiązek. A teraz możecie odejść.
- Tak jest! - krzyknęli i odwrócili się, by zniknąć za drzewami.
Odwróciłem się do Lureia i jednym mrugnięciem pozbyłem się ognia. Jego twarz wyrażała absolutne niedowierzanie. Uśmiechnąłem się kpiąco i ruszyłem w stronę muru, a co za tym idzie Lureia.
- Widzisz? Jakoś sobie poradziłem - powiedziałem słodko, mijając go.
- Czekaj! - dobre kilkanaście sekund później mężczyzna dogonił mnie i stanął tak, że nie mogłem iść dalej.
- Czego jeszcze chcesz?
- Jesteś Szanownym, synem Igne, którym jest Elin.
- Brawo, a teraz się odsuń.
- Zaprowadź mnie do swojego ojca.
- Niby czemu miałbym to zrobić? - zmrużyłem oczy patrząc na niego z irytacją.
- Bo muszę znaleźć Araela, a to Elin z nim podróżował. Na pewno wie, gdzie go znajdę.
- Nawet ja to wiem - warknąłem i ponownie go ominąłem. Zatrzymałem się kilka metrów dalej, na polance, z którą sąsiadował mur. Wystarczyło tylko przedostać się na drugą stronę.
- Więc mnie do niego zaprowadź! Jeśli nie, to chcę się widzieć z twoim ojcem! - Lurei ponownie mnie dogonił.
- Nie mogę do niego zabierać każdego, kto chce się z nim zobaczyć!
- Ale mnie możesz.
- Niby czym różnisz się od innych? - zmarszczyłem gniewnie brwi, obserwując Lureia.
- Ja mam to - wyciągnął coś z kieszeni i rzucił w moją stronę. Przedmiot zatrzymał się jednak tuż przed moją twarzą, w bańce wody.
Zbadałem znajomy kształt, ze zdumieniem rozpoznając starą monetę Igne. Pochodziła jeszcze z okresu panowania dziadka Edwarda. Widniały na niej Smok i Salamandra, symbole klanów dziadka i babci. Teraz  monety Igne przedstawiały z jednej strony te dwa stworzenia, a z drugiej Fenixa, symbol mojego drugiego ojca.
- Skąd to masz? - wziąłem monetę do ręki i zbadałem ją palcami.
- Od twojego ojca. Moja matka ją dostała, ale nie mogła przyjechać.
- Dobrze. Zabiorę cię do taty. Ale nie odpowiadam za warunki transportu - uśmiechnąłem się, czując satysfakcję, że chociaż tym mogę się odegrać.
- Nie rozumiem - Lurei spojrzał na mnie zdziwiony, ale ja już zamknąłem oczy. Poczułem jak moje ciało deformuje się i powiększa. Woda wokół mnie zafalowała, ale zdołałem utrzymać kontrolę. Lurei cofnął się o krok, kiedy nabrałem powietrza i ryknąłem na cały głos, dając znać ojcu, że przybędę z gościem. I tak od strażników dowiedziałby się, że byłem za murami.
- O cholera - szepnął Lurei, kiedy spojrzałem w jego stronę. Śmiejąc się w myślach, odbiłem się i złapałem mężczyznę w szpon, od razu wzbijając się w powietrze.
Widząc jego panikę, kiedy leciał głową w dół, zlitowałem się i podrzuciłem go, by chwilę później złapać go na smoczy grzbiet, upadek amortyzując gwałtownym opadnięciem w dół. Często latałem z Rachel, moją ciocią i siostrą Araela, więc lot miałem opanowany do perfekcji.
Chwilę później znaleźliśmy się nad pałacem, gdzie na ogródku czekał na nas komitet powitalny w postaci dwóch niezadowolonych ojców i pozostałej części rodzinki.
Spojrzałem przez ramię na Lureia, który już najwyraźniej oswoił się z lotem na smoku i kiwnąłem mu głową, że lądujemy.
- Jak?! - krzyknął, żeby zagłuszyć wiatr.
Posłałem mu smoczy uśmiech, na co lekko zblał. Nie czekając dłużej, obróciłem się gwałtownie wokół własnej osi, sprawiając, że siła odśrodkowa wyrzuciła Aquera z mojego grzbietu do góry. Obróciłem się plecami do dołu i pochwyciłem Lureia w łapę.
Opadliśmy tuż nad ogród, gdzie przeleciałem tuż nad ziemią i wypuściłem mężczyznę, samemu zmieniając się i lądując już na dwóch nogach. Lurei także się nie przewrócił, chociaż dyszał ciężko i był lekko szarawy na twarzy.
- Co to było?! - spojrzał w moim kierunku, a ja walnąłem go łokciem w brzuch.
- Cicho bądź - szepnąłem - Stoisz przed Igne, a darcie się na jego syna nie stawia cię w najlepszym świetle.
Aquer chyba dopiero dostrzegł zebranych w ogrodzie, bo wyprostował się i chrząknął przepraszająco.
- Filenie? Masz nam coś do powiedzenia? - odwróciłem się w stronę ojca, który stał teraz z założonymi rękami.
- Zanim cokolwiek powiesz, tato, poznajcie proszę Aquera, który bardzo chciał się z tobą spotkać. Miał ze sobą to - pokazałem im monetę, a Arael porozumiewawczo spojrzał na Elina. Jego mina wyrażała niedowierzanie. Podszedł do Lureia i przyjrzał mu się badawczo, na co ten mu pozwolił.
- To naprawdę ty, Lurei - szepnął jakby do siebie, a zarówno mnie, jak i samego Aquera zatkało.

10 komentarzy:

  1. Hej,
    Rozdział cudowny. Genialna akcja kiedy Filen zdejmuje płaszcz i wszystkim szczęki opadają. Musiałam powstrzymać śmiech, żeby rodziców nie obudzić.
    Mam pytanie. Lurei to nie jest przypadkiem ten młody, który dostał od Araela błogosławeństwo, czy coś takiego? To z tą matką, co dostała monetę od Elina mnie naprowadziło.
    No nic rozdział naprawdę genialny, nie mam pojęcia jak dotrwam do następnego.
    Pozdrawiam i weny,
    NINJA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadłaś :) To jest dokładnie ten sam Lurei :*
      Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Świetny rozdzial, wlasnie takiej akcji sie spodziewałam. Juz tydzien temu sie domyslilam ze to ten Lurei, az musialam sprawdzic w poprzednim opowiadaniu imie chłopca xd tylko zastanawia mnie jedno, w ostatnim rozdziale Ognia i wody Filen mial oczy niebieskie, a teraz ma dwukolorowe, to mi sie pomyliło czy po prostu pisząc nowa czesc zapomniałaś o tym? Cos jeszcze mi sie nie zgadzało, ale nipamietam juz co

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pomyliło Ci się :) Filen miał niebieskie oczy, jak zresztą każdy ;) Przecież dzieci rodzą się z błękitnymi oczami, prawda?? :D
      Mam nadzieję, że nie szczeliłam jakiegoś głupiego błędu :) Starałam sie przypomnieć wszystko z pierwszej części ;)
      Pozdrawiam :D

      Usuń
    2. Przepraszam, nie wiedzialam o tym :D nie chcialam sie czepiać, po prostu bylam ciekawa, a co do innych błędów to sama nie pamietam a jesli by jakies byly to i tak to nie przeszkadza ;) jak juz pisalam, rozdzial swietny i nie moge sie doczekac kolejnego

      Usuń
  3. Świetnie uwielbiam tą historię mam nadzieje na jeszcze dłuższy odcinek za tydzięń:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zwykle rewelacyjnie i wciągająco :)
    Uwielbiam to opowiadanie :)
    Bardzo ciekawa akcja :)
    Już widzę na twarzy przerażenie Lu, gdy został "porwany" przez smoka, aż moja buzia sama się śmieje :)
    Filien również musiał się zdziwić, gdy jego ojciec rozpoznał Lu :)
    Tak myślałam, że Lu będzie tym chłopcem, w którym bohaterowie poprzedniej części pomogli jego przybranej matce.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S. Długo się nie odzywałam, za co przepraszam, ale bardzo się cieszę, że dalej tworzysz :)
    Idę czytać dalej,i z góry przepraszam, jeśli nie skomentuję każdego rozdziału, ale chyba jestem zbyt ciekawa co będzie dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    pięknie, naprawdę wyobrażałam sobie minę strażników jak ci się kłócą...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    och to było przepięknie... wyobrażałam sobie minę tych strażników jak ci się kłócą... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    fantastycznie, przepięknie... och wyobrażałam sobie minę strażników jak ci się kłócą... ;) musiała być bezcenna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń