poniedziałek, 15 czerwca 2015

Syn przepowiedni - Rozdział I

 Gotowi? Zaczynamy :D Druga część "Ognia i Wody" będzie nosić tytuł "Syn przepowiedni". Nie do końca jeszcze wiem jak się wszystko potoczy, ale zarys historii już gotowy. Wróciłam do narracji pierwszoosobowej :) Może się jednak zdarzyć, że napisze coś w trzeciej osobie, więc nie hamujcie się i piszcie w komentarzach ;) Ciężko się było przestawić.
Nie mam pojęcia ile "Syn przepowiedni" będzie mieć rozdziałów. Na razie mam napisane tylko dwa, ale oceny już prawie wystawione, więc niedługo pewnie będę mieć sporo czasu na pisanie :)
Nie przedłużam i życzę miłego czytania! :D Mam nadzieję, że wam się spodoba :)


Pięcioletni chłopczyk biegał po ogrodzie, co chwilę uśmiechając się do swojego taty. W pewnym momencie nie miał już dokąd uciec. Przed nim znajdował się mur, odgradzający jego dom od pozostałej części miasta.
Chłopiec odwrócił się i uśmiechnął do swojego taty. Zobaczył go oczami wyobraźni. Płonący wokół niego ogień pozwalał mu widzieć wszystko na swój sposób. Miniaturowe kropelki wody przeplatały się z płomieniami, dzięki czemu wyczuwał ruch wokół siebie.
- Filen, nie rób tego.
Uśmiechnął się ponownie i wyskoczył w górę, by sekundę później zamienić się w fioletowego ptaka i przelecieć nad rodzicem. Usłyszał za sobą pisk i poczuł jak powietrze wibruje od uderzeń ogromnych skrzydeł. Ogień i woda wokół niego podpowiedziała mu, że jego ojciec zmienił swoją postać.
Pisnął radośnie i zawrócił, by po chwili okrążać swojego ojca.
- Niech ci będzie, ale tylko krótki obchód - dużo większy fenix machnął lekko skrzydłami, by jego syn mógł za nim nadążyć.
- Taaak! - fioletowy ptak z radością zapiszczał i udał się za swoim rodzicielem w stronę swojego drugiego domu. Nie wiedział co było pod nimi. Nie wyczuwał tego, bo było zbyt nisko. Jedynym co pozwalało mu nie zabłądzić, był niebieski ptak lecący tuż przed nim.
Jemu to nie przeszkadzało. Nie musiał nic widzieć.Wystarczało mu to, że czuł wszystko dookoła. Słyszał, wyczuwał zapachy, wibracje, czuł smak pędzącego powietrza i nie zastanawiał się nad tym, dlaczego nie widzi. Dlaczego jego oczy, mimo, że się poruszają, nie pokazują mu świata. Był dzieckiem i nie dostrzegał tego, jak wiele tracił.

Ziewnąłem, podnosząc się z łóżka. Przez otwarte okno wyczuwałem kwiaty kwitnące w ogrodzie i delikatny zapach owoców. Ten sam, który witał mnie co dzień rano, odkąd tylko pamiętam. 
Prócz zapachów zza okna dobiegało mnie mnóstwo głosów. Zarówno dziecięcych, jak i tych należących do starszych. Uśmiechnąłem się delikatnie, rozpoznając większość z nich. Przetarłem oczy, by po chwili je otworzyć. Mimo to, nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało tak samo, czyli w sumie było czarne.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy, choć nie tego chciałem. Nie było sensu znów tego powtarzać. Przecież nie było tak źle. Mógł chodzić, poruszać się jak inni. Rozpoznawać ludzi, zwierzęta. Tylko nie oczami. I ta myśl mimowolnie popsuła mi humor.
Westchnąłem i poklepałem się po policzkach. Nie miałem zamiaru smucić się cały ranek, więc szybko otaczając się wodą i nieszkodliwym dla niczego ogniem, wybiegłem na balkon.
- Dzień dobry - odpowiedział mi chór śpiewów i pisków ptaków, które z radością podfrunęły, by usadowić się na mnie lub na barierce przede mną. Jak co dzień zaczęły swą opowieść.
Dzięki ptakom wiedziałem co się działo w całym mieście. Mimo, że nigdy nie widziałem go na własne oczy, potrafiłem narysować jego mapę, między innymi dzięki ich opowieściom. 
Nie dowiedziałem się niczego zbyt istotnego, ale mimo to rozmawiałem z ptakami, widząc ich radość z rozmowy. Nie wszyscy wiedzieli jakie z ptaków gaduły. W jednym śpiewie potrafiły streścić cały dzień, a w kilka minut przekazać wszystko o czym myślały przez rok. 
Kiedy nie potrafiłem jeszcze rozmawiać z ptakami, często siadałem na balkonie i po prostu do nich mówiłem. Z czasem zaczęły odpowiadać. Dzięki temu miałem aż nadto przyjaciół, z którymi mogłem porozmawiać.
Posadziłem ptaki, które na mnie usiadły, na barierce i pożegnałem się z nimi. Już miałem wychodzić, kiedy kilka z nich mnie powstrzymało. Zaczęły się przekrzykiwać, tworząc piękną pieśń. Przynajmniej piękną dla innych, bo ja po ich słowach rozumiałem, że nie jest radosna.
- Co się stało? - mój głos zamienił się w cichy świergot. Ptaki umilkły, a jeden z nich zaczął nawoływać. Przez chwilę nic się nie działo, ale później usłyszałem ruch w zaroślach. Ptaki poprosiły bym zszedł na dół, więc bez chwili zastanowienia przeskoczyłem barierkę i po wodnych platformach zbiegłem na dół. 
Woda rozproszyła się po całym podwórku, dając mi jego pełny obraz. Niedaleko mnie wylądował orzeł, który wcześniej skrył się na gałęzi drzewa. Ułożył coś u moich stóp i ze słowami wyższości, odfrunął. Orły były najdumniejszymi ptakami jakie znałem. Choć nie raz niezmiernie mnie to irytowało.
 Przykucnąłem, by zbadać palcami ową rzecz, położoną u moich nóg. Ze zdziwieniem pogłaskałem pisklaka, który przestraszony, odsunął się w jak najdalszy kąt kawałka swojego gniazda.
- Nie bój się malutka, nic ci nie zrobię - delikatnie wziąłem go na ręce. Orlica zapiszczała cichutko i  skryła się w moich dłoniach. - Co ci się stało? Gdzie twoi rodzice, co?
Nie uzyskałem odpowiedzi, choć wcale się tego nie spodziewałem. Ptak był zbyt mały, by cokolwiek powiedzieć, choć jego pióra przypominały już te u dorosłych osobników. Zamiast tego inne ptaki opowiedziały mu o osieroconym pisklęciu. Orzeł, który je tu przyniósł zajął terytorium jego ojca i znalazł tam pisklę.
Z westchnieniem wstałem i wróciłem do pokoju, znów wykorzystując do tego wodę. Kazałem jej także wziąć gniazdo i usadowiłem je na szafce obok łóżka.
- Ave?! Mogłabyś tu przyjść? - krzyknąłem, wiedząc, że wiewiórka zazwyczaj kręci się w pobliżu.
Ave była przyjaciółką mojego ojca. Znałem ją odkąd tylko pamiętam i mimo, że była wiewiórką, stała się dla mnie swego rodzaju ciotką. Taką, która zawsze pomoże i dotrzyma tajemnicy.
Nie myliłem się i po chwili usłyszałem uderzanie pazurków o posadzkę. Uchyliłem drzwi i zaczekałem, aż wiewiórka wejdzie do pokoju, po czym zamknąłem pokój.
- Wołałeś? - zwierzątko pociągnęło noskiem i wskoczyło do gniazda.
- Tak, właśnie dostałem małą przesyłkę od orła z pobliskich terenów.
- Pisklak - Ave spojrzała na mnie, poruszając pyszczkiem.
- Zdążyłem zauważyć. Co ja mam z nim zrobić?
- Teraz się pytasz? Oczywiście, że musisz go zatrzymać. Cały tobą pachnie - wiewiórka nie zważając na strach ptaka, znów je powąchała.
- A co miałem zrobić, zostawić je na podwórku?
- Jeśli go nie chciałeś to tak. Może ktoś by go przygarnął.
- Kto? Jaskółka? Przecież to jest orzeł - usiadłem na łóżku i skrzyżowałem nogi.
- Wiem. Dlatego myślę, że dobrze zrobiłeś. Pewnie by zginął bez opieki.
- I czym mam go karmić? Jest za mały, żeby jeść mięso.
- To prostsze niż myślisz. Co jadłeś, kiedy Arael i Elin nie mieli cię czym karmić?
- Owoce! Masz rację. Dziękuję. Chyba sobie poradzę. A teraz wyjdź z gniazda, bo małą straszysz.
- Małą? Skąd wiesz, że to samica?
- Eee, nie wiem. Tak mi się zdaje. Przeczucie - uśmiechnąłem się do czerwonej wiewiórki a ona pokręciła łebkiem.
- Ty i te twoje przeczucia - Ave pomiziała mnie ogonem i wybiegła przez balkon.
Zbliżyłem się do gniazda i pogłaskałem maleństwo po głowie. Cicho śpiewając, zacząłem je uspokajać, co sprawiło, że po chwili miałem na dłoni maleńkiego ptaszka.
- Głodna? - uśmiechnąłem się na entuzjastyczną odpowiedź i machnąłem ręką, przywołując jeden z owoców Smoka. Poczułem lekką wibrację, gdy mityczne stworzenie wyraziło niechęć do wody dotykającej jego owocu.
- Przepraszam - szepnąłem do owocu ze śmiechem i odgryzłem kawałek. W moich ustach rozlał się smak wszystkich owoców świata, pomieszanych ze sobą w taki sposób, że tworzyły idealny smak.
Podsunąłem zwierzątku nadgryziony owoc i czekałem aż spróbuje. Ave się nie myliła i orlica z zapałem zaczęła jeść.

Po nakarmieniu orła postanowiłem wyjść do miasta. Nie robiłem tego zbyt często, gdyż rodzice nie popierali tego w najmniejszym stopniu. Albo inaczej. Bali się o mnie. Po mieście krążyli szpiedzy Najeźdźców, a ja nie potrafiłem rozpoznać ich po wyglądzie z wiadomych względów. Musiałbym oblewać wodą, bądź podpalać ludzi, by dowiedzieć się, czy któryś nie ma urody niepasującej do mieszkańców Ignem.
Zjadłem śniadanie sam, gdyż większość mojej rodziny jeszcze spała. Jedynie ciocia Rachel kręciła się po kuchni, a ja nie chciałem jej przeszkadzać. Gotowała właśnie jakąś nową potrawę, a lepiej nie przerywać jej gdy to robi. Można przypadkiem zostać oblanym wrzącą zupą. I choć nic by mi się nie stało, nie miałem ochoty iść się przebierać.

Wykradłem się z pałacu przez ogródek, wcześniej zabierając ze skrytki pelerynę. Tuż przed murem, przyklęknąłem i zamknąłem oczy. Utworzyłem wodną bańkę wokół siebie i przeniosłem się razem z nią na drugą stronę. To, że wyszedłem z niej suchy bardzo ułatwiło sprawę.
Zgodnie z moim przeczuciem i radami ptaków, znalazłem się w dystrykcie Fenix'a. Nałożyłem kaptur na głowę i bocznymi uliczkami udałem się w stronę drugiego muru. Musiałem przejść kawałek, by być pewnym, że po jego drugiej stronie znajduje się dzielnica hodowlana.
Kiedy dotarłem pod mur, a głos słowika upewnił mnie, że jestem we właściwym miejscu, ponownie przyklęknąłem. Przywołałem wewnętrzny ogień i czekałem, aż moje ciało przyjmie odpowiednią formę. Nie mogłem przelecieć nad murami niezauważony. Byłoby to nierealne ze względu na rozmiary w postaci fenix'a. Jednak mogłem się pod murami przekopać, a postać salamandry była do tego idealna.
Od dziecka potrafiłem zmieniać się w fenixa, smoka i salamandrę. Wyrocznia Ignem zawsze tłumaczyła mi to Błogosławieństwem jakie dostałem od dziadka i jego braci zaraz po urodzeniu. Byłem świadom, ze nie mówią mi wszystkiego. Nie raz słyszałem o przepowiedni, jednak nikt nie chciał mi zdradzić czego ona dotyczy. Miałem się tego dowiedzieć, gdy skończę osiemnaście lat. Pozostał rok, a mnie coraz bardziej wkurzało to, jak wszyscy szepta za moimi plecami. Przecież byłem już wystarczająco dorosły!
Przekopałem się pod murem, nie zostawiając w ziemi nawet śladu. Pelerynę zwinąłem w kulkę i wziąłem do pyska, by nie zginęła w trakcie przemiany. Szedłem jakiś czas wzdłuż murów, by w końcu skręcić, tuż przy przejściu do dzielnicy handlowej. Nie było ono strzeżone, więc mogłem swobodnie przejść przez bramę.
Szedłem przez główną ulicę, omijając napotkanych ludzi. Nie rozpoznawali mnie, ze względu na to, że nie wychodziłem z pałacu często. Przynajmniej oficjalnie, bo potajemnie wymykałem się co kilka dni. Nawet jeżeli ktoś wiedział jak wyglądam, spięte włosy i kaptur załatwiały sprawę.
Poprosiłem wodę, by rozdzieliła się na maleńkie kropelki i utworzyła ledwie widoczną mgłę. Po chwili mogłem zobaczyć wszystko wokół siebie, wyraźnie i ze wszystkimi szczegółami. Wygląd ludzi dalej mi umykał, może prócz ogólnego zarysu.
Pociągnąłem nosem i nie wyczułem żadnych znajomych osób. Dzięki węchowi po dziadku i jego braciach, mogłem wyczuć więcej niż zwierzęta.
Na ulicy handlowej było dosyć sporo ludzi, nawet pomimo wczesnej pory. Większość z nich nie pochodziła z Ignem. Byli to kupcy, podróżnicy, bajarze, lub zwykli przejezdni. Część stanowili strażnicy, którzy w mundurach pilnowali porządku. Było ich jednak tylko kilku, co nie uszło mojej uwadze. Zazwyczaj stanowili oni przynajmniej jedną szóstą ogóły, jednak tym razem zdołałem naliczyć tylko kilkunastu. Rozglądali się oni jakoś zbyt czujnie, jakby wiedzieli, że coś może się stać.
Nadstawiłem uszu, jednak nic niepokojącego nie usłyszałem. Zagwizdałem cicho do ptaków, ale one także nie wydawały się być przestraszone.
Lekceważąc ukłucie niepokoju, ruszyłem dalej. W końcu udawałem normalnego wędrowca. Nikt nie wiedział kim jestem. Coś potoczyło się po ziemi w moim kierunku, więc to podniosłem.
- Przepraszam - młoda kobieta uśmiechnęła się do mnie, miała na sobie stare ciuchy, dość już zużyte. Za nią o ścianę opierał się mały chłopczyk z brudną buzią i wesołym uśmiechem. Widać było, ze nie żyją na najwyższym poziomie, ale są szczęśliwi.
- To należy do pani? - uśmiechnąłem się i wskazałem na jabłko.
- Wypadło z mojego stoiska, panie. Skoro je pan znalazł, może pan je wziąć - kobieta spuściła wzrok, dalej się uśmiechając. Widać było, że jest niepewna.
- Dziękuję. Chciałbym jednak za nie zapłacić - uśmiechnąłem się, a ona spojrzała w moją stronę. Dzięki mgiełce wyczułem zainteresowanie, kiedy spojrzała w moje oczy. No cóż, przecież przyciągały uwagę.
Wcisnąłem kobiecie złotą monetę w dłoń i czym prędzej odszedłem. Było to trochę zbyt dużo jak na jabłko. Po prawdzie mógłbym za tą sumę dostać ich dwadzieścia kilo, ale ja od tego nie zbiednieje, a kobieta może wyżywić syna.
Westchnąłem, przecierając powieki. Nie dość, że jego oczy były bezużyteczne, to jeszcze przyciągały niechcianą uwagę. Jedno błękitne, drugie bursztynowe. Jedno po Araelu, a drugie po Elinie, parze Igne, oraz moich rodzicach. Nienawidziłem swoich oczu, mimo, że nigdy ich nie widziałem. Bo jaki niby z nich pożytek?
Przystanąłem na sekundę, zdając sobie sprawę, że od jakiegoś podąża za nim czterech mężczyzn. Skręciłem w boczną uliczkę, by się upewnić, że na pewno go śledzą i jęknąłem cierpiętniczo, kiedy okazało się, że wszedłem w ślepy zaułek. Dodatkowo mężczyźni rzeczywiście skręcili tuż za mną.
Zatrzymałem się i odwróciłem, sprawiając, że mgła niezauważalnie zgęstniała. Dzięki temu mogłem opisać swoich prześladowców.
- Potrzebują czegoś panowie? - nie ściągnąłem kaptura, dzięki czemu tamci nie widzieli mojej twarzy. Ja jednak doskonale wyczuwałem jak z zadowolonymi uśmieszkami po sobie popatrzyli.
- Nie, skądże. Myśleliśmy tylko, czy szanowny panicz użyczyłby na kilku swoich złotych monet - słowa te wypowiedział łysy mężczyzna z krótką brodą. Był najniższy z całej bandy, a i tak kilka centymetrów wyższy ode mnie.
- I pewnie pomyśleliście także, że ot tak wan je dam? Żebyście mogli je wydać na picie w gospodzie?
- Cóż, mieliśmy taką nadzieję. Dla twojego dobra.
- Nic wam nie dam - warknąłem i skrzyżowałem ręce na piersi. Nie bałem się. W każdej chwili mogłem przywołać ogień lub nawet udusić ich otaczającą ich mgłą. W końcu cała była pod moją kontrolą.
Zdezorientowany skupiłem się na mgle. Ze zdziwieniem odkryłem, że jej cześć już mnie nie słucha. Niewielki, ale kawałek przestrzeni, zbliżający się prostopadłą do zaułka ulicą, słuchał kogoś innego. Dotknąłem umysłem wody tak, by pozostać niezauważonym. Wyraźnie ktoś kontrolował część mgły wokół siebie.
- Czy ty nas w ogóle słuchasz paniczyku?! - krzyknął jeden ze zbirów.
- Zamknij się z łaski swojej! - warknąłem i skupiłem się na ulicy za mężczyznami. Tajemniczy ktoś właśnie znajdował się dokładnie naprzeciw mnie, a ja nie miałem pojęcia kim jest. Z racji tego, że nie kontrolowałem wody wokół niego, nie potrafiłem ocenić nawet jego płci.
- Jak śmiesz!? - jeden ze zbirów właśnie unosił dłoń, którą swoją drogą miałem zamiar oblać wrzątkiem, kiedy rozległ się krzyk.
- Hej! - nikt, kogo wyczuwałem tego nie powiedział, więc musiał to być owy Aquer, kontrolujący mgłę.
- Ładnie proszę byście odpuścili i zostawili tego miłego panicza - usłyszałem męski głos. Był dosyć melodyjny, a więc jego właściciel był tylko trochę ode nie starszy. Może o rok?
- A ty to niby kto? Nie twoja sprawa z kim prowadzimy pogawędkę.
- Moja, jeśli ten ktoś nie chce jej prowadzić - mężczyzna stanął obok mnie, przynajmniej tak wnioskowałem z dźwięków.
- Dziękuję, ale poradzę sobie sam - zwróciłem się do nieznajomego z uśmiechem.
- Co? - sądząc po barwie jego głosu, właśnie spojrzał na mnie jak na totalnego idiotę, co sprawiło, że się uśmiechnąłem.
- Nic złego się nie dzieję. Jeśli będę chciał, sam się z nimi rozprawię. Nie ma potrzeby, żebyś używał na nich swojej mocy.
- Skąd ty...? - skarciłem się w duchu. No właśnie, skąd mógłbym wiedzieć, że on ma moc, skoro jej nie wykorzystał? Przynajmniej tak by inni to zauważyli? Tylko stąd, że sam też ją posiadam. Westchnąłem czekając aż się domyśli. - A więc to ty!
Nieznajomy ściągnął mi niespodziewanie kaptur i odsłonił twarz. Chyba mi się przyglądał, bo po chwili mnie puścił.
- Nie jesteś nawet starszy ode mnie. Nie możesz nim być.
- Kim?
- Skoro się prosicie, to obaj oddacie nam pieniądze - jeden z oprychów kiwnął reszcie, a oni rzucili się w naszą stronę.
- Jeśli możesz - chwyciłem nieznajomego za ramię i stanąłem przed nim. - Nie przeszkadzaj, bo nie mam czasu.
Nie wykonałem nawet jednego ruchu. Wystarczyła myśl, a czterej mężczyźni zamarli, pochwyceni przez mgłę. Machnąłem ręką, a zderzyli się ze ścianą, po kolei tracąc przytomność.
- Nieźle - mężczyzna stojący za mną zagwizdał cicho. Odwróciłem się do niego i wkurzony zmarszczyłem brwi.
- Co tutaj robisz? Aliquid innych żywiołów raczej nie pojawiają się w Ignem.
- Więc co ty tu robisz? Nie jest to najlepsze miejsce dla początkującego Aquera - wkurzało mnie to, że kompletnie nie miałem pojęcia z kim rozmawiam. On przynajmniej wiedział jak ja wyglądam.
- Rodzice cię nie nauczyli, że odpowiada się na pytania, zanim zada się swoje? - spojrzałem w, jak mi się wydawało, twarz nieznajomego i usłyszał jak tamten wciąga gwałtownie powietrze.
- Twoje oczy... - zaczął, a ja zrezygnowany odwróciłem głowę w bok.
- Tak wiem, są różnego koloru.
- Jesteś niewidomy? - zaskoczony skierowałem twarz w stronę głosu. Jeszcze nikt nigdy nie rozpoznał tego po kilku minutach znajomości.
- Nie twoja sprawa - odwróciłem się i ruszyłem przed siebie, omijając leżących na ziemi mężczyzn. Przez złość nie wyczułem jednak deski, która wcześniej oparta o ścianę, przewróciła się, gdy uderzyłem o nią jednego ze zbirów. Prawie upadłem, ale w ostatniej chwili wyrosła przede mną wielka bańka wody, która złapała mnie nim zdążyłem wylądować w błocie.
Kiedy tylko dotknąłem cieczy, mgła otaczająca Aquera natychmiast mi się podporządkowała. Mimowolnie zbadałem twarz nieznajomego. Miał gładką skórę i delikatny zrost, zapewne ciemnego koloru, a przynajmniej tak to sobie wyobrażałem. Jego szczęka była wyraźnie zarysowana, nos lekko przygarbiony, co tylko dodawało mu uroku. Miał pełne usta, teraz wygięte w lekkim uśmiechu.
- Przepraszam - powiedział i podszedł do mnie - Mam na imię Lurei i szukam Araela.

13 komentarzy:

  1. No i po prostu super. Bardzo się cieszę, że jest powrót do starej historii bo bardzo tęskniłam za dalszym ciągiem. Zapowiada się naprawdę fajnie. Trzymam kciuki. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* Ja też tęskniłam za za fantasy :D Szczególnie tym jednym :)

      Usuń
  2. Zbieram się w sobie już od dłuższego czasu (sylwester) żeby skomentować. Otóż, nadal bym to robiła, ale klawiatura w moim telefonie ma swoje własne humorki, i pokazuje się i chowa kiedy ma na to ochotę :/

    Ale się zebrałam więc komentuję :)

    Poprzednie opowiadanie wyszło ci MEGA i to bardzo, chyba jeszcze nigdy nie czytałam czegoś o takiej tematyce. Łatwo było się połapać w wontkach, świetne dialogi oraz dobre poczucie humoru - dawno się tak nie śmiałam jak przy niektórych sytuacjach (patelnia najlepszą bronią na świecie). Bardzo, ale to bardzo mi się podobało i chciałabym więcej i częściej, bo piszesz bardzo (powtórzenie, przepraszam) dobrze i takie opowiadania czyta się z wielką chęcią i powraca się do nich wiele razy.


    Co do Syna Przepowiedni... szkoda że nasz maluszek (tak, 17 to nadal maluszek xD) jest niewidomy i nie może zobaczyć tak wielu twarzy...czy termin "miłość od pierwszego wejrzenia" obejmuje też patrzenie przez wodę? Chyba niestety nie, ale zawsze można spróbować :3
    Bardzo podoba mi się, że Lurei jest Aquerem (dawno nie pisałam tego słowa i 4 razy sprawdzałam pisownię xD) to wprowadza swego rodzaju tajemniczość.
    Czy Filen odzyska wzrok w dniu 18 urodzin? I czemu wszyscy chcą go napastować, rozumiem wygląd, pozycja społeczna, heterochromia *Q* ale bez przesady! Szczerze mówiąc ja również nie mogłam się doczekać kontynuacji i wiele po tej części oczekuję :v
    Życzę Ci powodzenia, a sobie chęci na przysiadanie raz na tydzień i komentowanie
    Pozdrawiem (po raz pierwszy od dawna)


    SayaVelRin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :D
      Szczęka mi opadła jak zobaczyłam długość komentarza :D
      Cieszę się, że podobało Ci się poprzednie opowiadanie :*
      Nie mam pojęcia, czy niewidomy może się zakochać od pierwszego wejrzenia, ale na szczęście u naszych bohaterów nie będzie tak łatwo, więc problem z głowy ;)
      Co do Filena, to zdradzę tylko, że pogodził się z tym, że nie widzi, przynajmniej na tyle, na ile można się z czymś takim pogodzić ;)
      Mam nadzieję, ze opowiadanie sprosta oczekiwaniom :D
      Ja również pozdrawiam :*
      ~Genuine

      Usuń
  3. Kochana, kochanienka, kochaniuniuniuniu... Jestem chyba najszczęśliwszą osobą na świecie. *w* Pierwszy rozdział kontynuacji mojego ulubionego opowiadania w dotychczasowym życiu wyszedł ci genialny, jak za każdym razem, gdy coś napiszesz. Naprawdę, tak bardzo się cieszę, że w końcu wstawiłaś początek historii Filena. ~(>3<)~
    Czy dobrze myślę, że ten Lurei będzie truu loffem naszego "księciunia"? =3= Fajnie by było! *Q*Przeznaczeni dla siebie już od dnia ich narodzin. Oja Oja. *sparkles eyes*
    Trochę to smutne, że Filen jest niewidomy. :c Mam nadzieję, że uda się im jakoś znaleźć sposób na jego uleczenie. Tak razem z Lureiem. *Q* Nyaaaa~...
    Jestem też ciekawa, czego dotyczy przepowiednia. *^* Mam nadzieję, że długo tej tajemnicy skrywać nie będziesz. ;A;
    A tak w ogóle, to pomyślałam sobie, że byłoby ciekawie, gdybyś wprowadziła postać, która jako jedyna potrafi panować nad energią, coś jak ta Willma z W.I.T.C.H.Tylko, że ta postać zbytnio nad tym żywiołem (można to tak nazwać?) nie będzie umiała zbytnio zapanować.. I wgl... *Q*
    Wiesz.... Nie narzucam się i takie tam... To taki mój mały pomysł, którego wcale nie musisz wykorzystać. ^////////^

    ...
    Myślę, że już wszystko napisałam, co chciałam powiedzieć. :)

    Także, pozdrawiam, cześć i czołem. ^^
    ~ Satako

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :*
      Ulubiona historia? :* Wiedz, że teraz się uśmiecham :D I uwielbiam tak entuzjastyczne komentarze jak Twój :)
      Jak pewnie wszyscy się domyślają, coś będzie się działo między Filenem i Lureiem ;)
      Filen ma 17 lat, przepowiednie otrzymuje się w wieku 18, więc kto wie? ;)
      Co do nowej postaci, to nie wiem, czy o to Ci chodziło, ale podsunęłaś mi pewien pomysł :) Jeszcze nie wiem kiedy i czy w ogóle go wykorzystam, ale zarys jest ;)
      Buziaki :)
      ~Genuine

      Usuń
  4. Wchodzę z wahaniem, bo pisałaś, że pojawisz się za dwa tygodnie, a tu taka niespodzianka :)
    Super początek :) Filen ma niezwykłą osobowość, widać, że odziedziczył coś po obu rodzicach ;) A ile posiada mocy, jest niesamowity, nie widzi, a dzięki swoim mocom doskonale sobie radzi :)
    Jest z deka buntownikiem, który potrafi postawić na swoim :)
    Czy żywi się tylko smoczym owocem?
    Dlaczego Lureiem szuka Arela?
    Myślę, że nowi bohaterowie stworzą wspaniałą parę, choć przeczuwam, że przygotowałaś dla nich wiele przygód :)
    Super grafika strony, od razu mówi o czym będzie opowiadanie :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S. Znalazłam parę literówek, ale ogólnie rewelacyjnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :*
      Przygód to możesz oczekiwać, bo zapewne będzie ich sporo :)
      Filen żywi się wszystkimi owocami, nie tylko Smoka ;)
      Dziękuję, nad grafiką trochę siedziałam, więc ciesze się, że doceniłaś ;)
      Literówki chyba na zawsze pozostaną moją zmorą :D
      Pozdrawiam :*
      ~Genuine

      Usuń
  5. No i co? xD Nie dało się dopisać czegoś więcej? xD WENY CZEKAM NA WIĘCEJ :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dało się dało :) Ale co byś czytała za tydzień ;) ???

      Usuń
  6. Witam,
    czyżby to właśnie był ten maluszek, który otrzymał błogosławieństwo od Araela, szkoda, że nie widzi ale może odzyska wzrok w osiemnaste urodziny, i radzi sobie świetnie mimo wszystko....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    cudownie, czyżby właśnie to był ten maluszek, który otrzymał błogosławieństwo od Araelel? szkoda, że nie widzi, ale może odzyska wzrok, może to jakaś próba, jak widać radzi sobie bardzo dobrze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniale, czyżby to był ten maluszek, który otrzymał błogosławieństwo od Araelel? ech szkoda, że jest niewidomy, może jakimś cudem odzyska wzrok? bardzo dobrze sobie radzi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń