poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział XVI

Niespodzianka :) Jest godzinkę wcześniej zważywszy na to, że pewnie niektórzy z was, mimo tego, że nikt inny nie idzie, muszą zapieprzać do szkoły, bądź pracy. Jako, że jestem jedną z takich osób, daję wam coś na umilenie tego beznadziejnego dnia :D
Dziękuję za wszelkie komentarze i zapraszam do czytania :)

*                 *                 *


- Zaatakowali - szepnąłem, nie wierząc, że właśnie znalazłem się w centrum bitwy.
- Tak - odwróciłem się słysząc głos Elestery. Wyglądała jak staruszka, która właśnie wybrała się na spacer. Pozory potrafią zmylić.
- Musimy ogłosić alarm, zawiadomić wszystkich Ignisów i żołnierzy - Igne wyglądał na zmartwionego całą sytuacją.
- Ja się tym zajmę. Chodź, ogłosisz alarm osobiście - Elestera ruszyła do pałacu, a Igne wraz z żoną za nią podążyli.
- Co teraz? - zapytała Ariel, stając w pozycji obronnej. Część Najeźdźców chyba miała w planach ucieczkę do pałacu, a oni stali im na drodze.
- Hmm. Ja zamierzam pomóc ojcu, jeśli chcecie, możecie się przyłączyć - uśmiechnąłem się i ruszyłem na zbliżających się wrogów. Na świeżym powietrzu zawsze lepiej mi się walczyło. Władza nad dwoma żywiołami szła mi coraz lepiej. Nie pozwolę, żeby ktoś zniszczył mój nowy dom.
Po mojej prawej stanął Elina, każąc siostrze iść ochraniać rodziców. Wiedziałem, że tak naprawdę nie chce wciągać jej w walkę i całkowicie go popierałem. Zdążyłem polubić Ariel i nie chciałem, żeby coś jej się stało. Dodatkowo Elin będzie mógł się skupić, nie martwiąc się o nią.
Ariel posłuchała, a ja spojrzałem na Elina. Szybko do mnie podszedł, mocno całując, co trochę zbiło z tropu nadchodzących Najeźdźców.  Połączyliśmy nasze umysły i ruszyliśmy.
Biegliśmy obok siebie, dzięki czemu chroniliśmy siebie nawzajem. Źle walczyło mi się nożem, więc wziąłem jakiś miecz należący do poległego żołnierza. Elin także dobył miecza. Walczyliśmy ramię w ramię, posyłając w stronę wrogów coraz to inne bronie stworzone z ognia lub, w moim przypadku, czasami z wody. W pewnym momencie usłyszeliśmy ryk. Równocześnie spojrzeliśmy w stronę z której dochodził. Z brzucha Smoka wystawała włócznia. Nie była to bardzo poważna rana, ale najwyraźniej bardzo rozwścieczyła wujka. Jego ryk rozproszył Fenix'a, znajdowaliśmy się niedaleko, więc mogłem zobaczyć, jak kilku z Najeźdźców rzuca w niego swoimi mieczami. Dwa z nich ugodziły go w skrzydło. Kiwnąłem na Elina, a on doskonale zrozumiał. Rozdzielamy się.
Pobiegłem do Ojca, nie martwiąc się, że teren wokół niego zaczął płonąć. Było mi co prawda nieco ciepło, ale nie zapaliłem się. Oczami Elina dostrzegłem, że właśnie dotarł do Smoka. Nie zważając na atakujących, uklęknął przed nim, osłaniając się ogniem. Ogarnęło mnie ogromne przerażenie, kiedy smok otworzył paszczę, zamierzając ziać ogniem w Ignisa. Krzyknąłem, jednak mój krzyk zginął odgłosach bitwy. Chciałem biec w jego stronę, ale ojciec powstrzymał mnie, zarzucając sobie na grzbiet. Kiwnął głową w stronę brata, a ja skierowałem tam swoje spojrzenie.
Elin dalej klęczał przed smokiem, jednak ten nie ział na niego ogniem. Z jego pyska wydobywało się gorące powietrze. Poczułem jak rana na ręce Elina zaczyna się goić, a jego zmęczenie znika. Smok zionął ogniem w stronę Elina, zabijając atakujących go Najeźdźców. Jemu jednak nic się nie stało.
Odetchnąłem z ulgą. Dałem znać tacie, że już wszystko w porządku i kontynuowałem walkę. Stojąc na grzbiecie ojca, czułem, że jego ogień mnie wzmacnia. W końcu zeskoczyłem, jednak jego ogień nie zniknął. Cały czas płonąłem i było to całkiem przyjemne. Potrząsnąłem głową. Jestem na polu bitwy, nie mogę myśleć o takich rzeczach. Wyciągnąłem ze skrzydła Fenix'a miecze i stanąłem przed nim. Za każdym razem, gdy Fenix coś robił wiedziałem, że tak będzie. Nie tak, jak w przypadku Elina. Po prostu miałem przeczucie i zaczynałem mu ufać. Uskakiwałem tuż przed tym, jak pazury ojca powalały Najeźdźców, z którymi walczyłem. Wszystko czego dotknęliśmy stawało w ogniu. Na ziemi nie było już trawy, tylko czarna ziemia, na którą co chwilę opadał proch spalonych ciał.
Po około pół godziny ciągłej walki byłem wykończony. Ostatnich kilku wrogów usiłowało uciec, ale Elin nie miał zamiaru im na to pozwolić. Ściana ognia wyrosła przed nimi, a ostre pazury płonącego ptaka pozbawiły ich życia.
Usiadłem na ziemi, starając się nabrać jak najwięcej sił. Elin usiadł za mną, dzięki czemu mogliśmy wygodnie się o siebie oprzeć.
Fenix i Smok porozglądali się jeszcze przez chwilę, po czym zmienili postacie.
- Możesz mi do cholery powiedzieć kto to jest? - Deryt wyglądał na wkurzonego, ale też zainteresowanego moją osoba. Wstałem i kiwnąłem mu głową uśmiechając się. Nie wiedziałem czy mam się kłaniać tak jak to zrobił Elin, ale skoro był moim wujem, to miałem nadzieję, że mi wybaczy, jeśli ograniczę się do zwykłej uprzejmości.
- Mam na imię Arael i jestem Aquerem - jego mina niemal przekonała mnie, że zwariowałem. Widocznie musiał widzieć jak posługiwałem się ogniem.
Deryt był podobny do brata, choć nie w tak dużym stopniu jak ja. Mieli podobne rysy twarz i krwistoczerwone oczy. Jego włosy były czarne, nie odbijało się od nich żadne światło. Wyglądał na młodszego od Fenix'a, choć wiedziałem, że raczej nie powinienem określać jego wieku po wyglądzie. Jego włosy wyglądały jakby długo ich nie obcinał. Ułożone były tak, żeby wyglądały, że ich nie układał, jakkolwiek to brzmi.
- Śmiesz kłamać? - mruknął groźnie, mrużąc oczy. Był w ludzkiej postaci, a i tak przeszły mnie dreszcze. Na swoją obronę uniosłem dłoń i uformowałem nad nią malutkiego wodnego smoka.
Mój ojciec westchnął i podszedł, kładąc mi rękę na ramieniu. Spojrzał na brata i niechętnie zaczął mówić.
- Pamiętasz Alice?
- Tą, którą próbowałem zjeść, a ty mi nie pozwoliłeś? Tak pamiętam.
- Tą samą. Widzisz ona dalej żyje.
- Nie pożarłeś jej? Myślałem, że ją sobie zaklepałeś - spojrzał zdziwiony na brata.
- Owszem zaklepałem, ale nie w ten sposób. Kochałem ją i dalej kocham.
- Ty? Z resztą nie wiem co to ma wspólnego z tym dzieckiem - oburzyłem się, ale ograniczyłem się tylko do zezłoszczonego spojrzenia. Lepiej nie wkurzać wujka.
- Otóż dużo. Braciszku, przedstawiam ci twojego bratanka - Deryt zamrugał, jakby zastanawiał się, czy w walce nie uszkodzili mu słuchu. Spodziewałem się złości, zdziwienia, ciekawości, ale nie tego, żę zacznie się śmiać. I to w głos. Niemal leżał na ziemi, trzymając się za brzuch.
- Nie mogę, mój braciszek jest tatą! - znów wybuchnął śmiechem, podchodząc do mnie. Przerzucił mi rękę przez ramię i uspokajając się nieco, posłał mi uśmiech. - Mój kochany bratanku, nie mam pojęcia jakim cudem ukryłeś się przede mną. Straciliśmy tyle lat. Mógłbym nauczyć cię władzy nad ogniem, leczenia, oddawania komuś swojej mocy, czy nawet zmiany postaci.
- To ja mogę zmienić postać? - zapytałem, czując sympatię do nowego wujka.
- Pewnie, że możesz! Przynajmniej mój syn mógł - mruknął cicho, ale Fenix i tak go usłyszał.
- Przepraszam bardzo, to ty masz syna?! - warknął tata.
- Wyobraź sobie, że nie tylko ty lubisz ludzkie kobiety. I miałem syna. Nasza nieśmiertelność nie przechodzi na dzieci.
- Czemu mi nie powiedziałeś?
- Z tego samego powodu, co ty nie powiedziałeś mi o Araelu. Nie chciałem, żebyś go zabił. Poza tym, znałeś go.
- Jak to?
- Tak to. Pamiętasz Ureda?
- Ureda, Igne? Mojego pradziadka? - Elin, wtrącił się do rozmowy.
- Dokładnie tego, praprawnuku.
- Więc dlatego... - Fenix wyglądał jakby coś zrozumiał.
- Tak, właśnie dlatego przyjąłem Elina. I tak miał w sobie dużo mocy odziedziczonej po moim synu. Powiedzmy, że trochę je odświerzyłem.
- Więc to jednak było Błogosławieństwo? - Elin wyglądał na coraz bardziej zaskoczonego.
- Tak, uwolniłem resztę twojej mocy. Włącznie z większą odpornością na ogień.
- Więc.. - spojrzałem na Elina. - Jesteśmy spokrewnieni?
- Gdyby tak o tym myśleć - powiedział rozbawiony Smok- to jesteś kuzynem jego pradziadka, czyli wujkiem zarówno jego, jak i Edwarda. Ale nie martw się, to dalekie spokrewnienie i w dodatku nie ma znaczenia. Fenixy i Smoki to zupełnie inne stworzenia - odetchnąłęm z ulgą, a wujek mnie puścił.
 - Chętnie bym pogadał, ale muszę spadać. Przy tej bramie nieźle się bawią. Pomogę im troszkę. Braciszku, idziesz?
- Idę, idę. - ojciec podszedł do mnie i pocałował w czoło. Poczułem zastrzyk energii  i uśmiechnąłem się wdzięczny. Potem stanął w pewnej odległości od brata i zmienili postać. Smok podleciał go od tyłu i wyrwał mu pióro z ogona. Fenix wydał cichy pisk i udziobał go w nogę. Nim się obejrzeliśmy zniknęli pędząc w stronę kolejnej bitwy.

Razem z Elinem udaliśmy się do Pałacu. Udało nam się znaleźć Igne, który wraz z Arią i Ariel pochylali się nad mapą. Podeszliśmy i włączyliśmy się w prowadzoną dyskusję.
- Najeźdźcy mają swoje obozowisko na wschodzie, przynajmniej tak mówi Irada.
- Jesteście pewni, że możemy jej ufać? W końcu to nie jej miasto.
- Ostrzegła nas przed atakiem, bez niej moglibyśmy zginąć - Elin stanął w obronie Wyroczni. -Poza tym to siostra Elestery. Jeśli nie jej, to zaufaj Wyroczni Ignem.
- Masz rację - mruknął Igne, pocierając oczy. Wyglądał na zdołowanego. Nie dziwiłem mu się, w końcu jego miasto właśnie było atakowane. - Przepraszam.
- Myślę, że możemy liczyć na pomoc mojego ojca i wuja. Może mogliby też przekonać trzeciego brata.
- Spróbuję go przekonać - powiedziała Aria. Wszyscy zwróciliśmy się ku niej. - Jestem z jego rodu. Może jeśli poproszę...
- Nie możesz wejść an jego terytorium - odpowiedziałem kręcąc głową.- Nie będzie patrzył kim jesteś. Mój ojciec mnie przed tym ostrzegał.
- W takim razie my pójdźmy. Nie spali nas, bo nie będzie mógł - Elin spojrzał mi w oczy.
- Ciebie? Przecież nawet tata potrafi cię oparzyć - Ariel spojrzała na brata pytająco.
- Już nie. Powiedzmy, że miałem spotkanie z naszym prapradziadkiem. Dał mi swoje Błogosławieństwo.
- Na mózg ci padło? Nikt tak długo nie ży.. - spojrzała na mnie i się zacięła. - Nie gadaj, że..?
- Otóż dowiedziałem się właśnie, że twój pradziadek, tato, był synem Deryta.
- Więc, Jesteś moim wujkiem? - Ariel olśniło i zaczęła się śmiać.
- Jesteście pewni, że uda wam się go przekonać? Nawet bez ognia może was zabić.
- Nie jestem pewny, ale musimy spróbować. Nasi ludzie nie są przygotowani do natychmiastowej wojny. Pomoc Salamandry może zaważyć na naszym zwycięstwie.
- W takim razie ruszajcie - Igne skinął nam głową i znów zagłębił się w mapie.
Od razu ruszyliśmy. Stwierdziłem, że zbyt długo będzie trwać dotarcie do jaskini pieszo, a konie będą widocznie z daleka, przez co Najeźdźcy będą atakować. Postanowiliśmy więc udać się do Fenix'a i Smoka, co oznaczało, że biegniemy na kolejną bitwę.
- Myślisz, że się zgodzą? - zapytał Elin, kiedy dobiegaliśmy już do bramy.
- Nie mam pojęcia. Mogą chcieć zostać i walczyć. Zobaczymy.
Dotarliśmy do granicy miasta i ujrzeliśmy ogromną bitwę. Wszędzie płonął ogień. Wielu Ignisów korzystało ze swojej mocy, pokonując coraz to nowych wrogów. Mimo, że mieliśmy po swojej stronie dwa mityczne stwory, Najeźdźców było dwa razy więcej.
- Nie mogę użyć ognia, zbyt wielu naszych żołnierz. Mógłbym ich też spalić - powiedziałem Elinowi w myślach, by nie musieć przekrzykiwać odgłosów bitwy.
- Walcz wodą, ja cię będę osłaniał. Biegniemy jak najszybciej, po drodze się broniąc. Nie mamy czasu - odpowiedział i na znak zaczęliśmy biec.
Atakowałem każdego Najeźdźce, jaki znalazł się w zasięgu mojego miecza. Elin robił podobnie, z tym, że używał jeszcze ognia. W pewnym momencie rzucił się na mnie chłopak. Prawie go zabiłem, kiedy zauważyłęm, że ma na sobie mundur z herbem Fenix'a.
- Nie radzę - wykręciłem mu rękę. - Jesteśmy po tej samej stronie.
- Żołnierzu! - krzyknął Elin, a chłopak się na niego obejrzał i chyba go zamurowało. - Jest ze mną.
- Szanowny - ukłonił się omal nie przypłacając tego życiem. W ostatniej chwili otoczyłem go wodą, chroniąc przed mieczem Najeźdźcy.
- Jesteśmy na polu bitwy! Daruj sobie ukłony - krzyknąłem i pociągnąłem Elina za sobą, słysząc jeszcze głośne podziękowanie.
Biegliśmy kilka minut, co chwilę zatrzymywani przez wrogów. Najeźdźcy ginęli pod naszymi mieczami, ogniem i wodą. W miejscach, przez które przechodziliśmy wznosiły się okrzyki wzywające do dalszej walki i wiwaty na naszą cześć. Pewnie by to mnie ucieszyło, gdyby nie to, że właśnie trwała wojna.
W końcu udało nam się dotrzeć do Deryta, choć zwrócenie na siebie jego uwagi nie było proste, gdyż musieliśmy unikać zmiażdżenia przez wielki ogon, bądź łapę. Kiedy w końcu rozprawił się z najbliższymi wrogami zmienił postać. Nie przestając walczyć. Walka wokół na chwilę stanęła, a zdziwieni najeźdźcy i mieszkańcy miast wpatrywali się w naszą trójkę. Trwało to tylko kilka sekund.
- Musimy się dostać do Salamandry i przekonać go, żeby walczył z nami! - krzyknąłem, a Deryt spochmurniał.
- Nie wiem, czy wam pomoże! Jest nieco dziwny! I nietowarzyski!
- Poradzimy sobie, tylko potrzebujemy transportu!
- Nie mogę się stąd ruszyć. Mają zbyt dużą przewagę. Dewos też musi zostać - cudem go słyszeliśmy wśród wojowniczych okrzyków.
- To powiedz mi jak się zmienić!  -krzyknąłem wpadając na ten pomysł zaledwie sekundę wcześniej.
- Ured uczył się tego przez lata! Nie zrobisz tego za pierwszym razem! - warknął już lekko zdenerwowany.
- Muszę spróbować! - odpowiedziałem tym samym tonem.
- W takim razie wpóść mnie! - krzyknął i zmienił się z powrotem.
Zrozumiałem o co mu chodzi. Mimo protestów Elina zerwałem nasze połączenie i wpuściłem Smoka do środka. Umysł zaczął mnie palić, ale wytrzymałem. Uklęknąłem i zamknąłem oczy. Ufałem, że Elin mnie ochroni.
- Wyczuj w sobie cały ogień, jaki masz. Musisz pozbyć się wody. W twoich żyłach ma płynąć tylko ogień. Wyczuj swoją prawdziwą naturę i oddaj się jej. Więcej nie potrafię ci powiedzieć. Musisz sam do tego dojść.
Umysł smoka zniknął, a ja odetchnąłem z ulgą. Zdawał się składać z samego ognia. Postępowałem według wskazówek wuja, ale nic się nie działo. Byłem zdeterminowany i nie zamierzałem się poddać. Wyobraziłem sobie jak się przemieniam, ale nie podziałało. Byłem coraz bardziej zdenerwowany. I wtedy przypomniałem sobie to uczucie, kiedy z mojej piersi wydobywał się krzyk Fenix'a. Nie myślałem wtedy o tym, że chce krzyczeć jak Fenix, ale o tym, że nim jestem, więc mogę krzyczeć jak on. Uspokoiłem się i znalazłem w sobie tę cząstkę, która krzyczała. Zebrałem się w sobie i myślałem tylko o niej, tylko o tym, że jestem teraz czymś więcej niż człowiekiem. Ogień w żyłach palił i piekł, ale mimo, że nie powinno, było to przyjemne. Byłem stworzeniem ognia i to on utrzymywał mnie przy życiu.
Otworzyłem usta i krzyknąłem. Najpierw był to ludzki krzyk, który po chwili przemienił się w wysoki pisk. Usłyszałem odpowiedź. Mój ojciec również krzyczał, przesyłając mi swoją wiarę we mnie i ogień. Ogień, który wybuchnął we mnie, sprawiając, że część mnie zniknęła. Usłyszałem bicie serca i wiedziałem, że należy ono do stojącego obok Elina. Nagle przyspieszyło.
Całe ciało zaczęło mnie piec, tym razem sprawiając ból. Zniosłem go jednak i krzyczałem dalej, Fenix we mnie chciał wyjść, a ja zamierzałem go wypuścić. W końcu przeciął mój umysł ostrymi jak brzytwa pazurami i wyszedł, ciągnąc mnie za sobą.
Kiedy otworzyłem oczy, wszystko było inne, bardziej wyraźnie. Kolory raziły mnie w oczy.  Spojrzałem w dół. Elin stał, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Dobra robota - powiedział a ja miałem wrażenie, że krzyczy mi do ucha. Syknąłem, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy pisk.
- Wszystko jest wyraźniejsze prawda? - powiedział tata, ale nie w umyśle. Po prostu zapiszczał, a ja mimo to go zrozumiałem.
- Bolą mnie uszy i oczy i strasznie tu śmierdzi - pisnąłem jak dziecko i poruszyłem skrzydłami. Szarpnęło mnie lekko, przez co omal nie zgniotłem Elina. Ogień wokół mnie buchał, przy najmniejszym ruchu.
- Spokojnie. Mamy bardzo czułe skrzydła. Ustaw je w poziomie i mocno machnij, lepiej zabierz Elina. - kiwnąłem głową, co musiało wyglądać zabawnie i usiadłem, znacząco patrząc na Elina. Zrozumiał i zaczął wdrapywać mi się na grzbiet. Kiedy już siedział, trzymając się piór, wyprostowałem skrzydła i marznąłem nimi mocno. Za mocno.
Polecieliśmy w górę z wielką szybkością i zaczęliśmy spadać. Kręciłem się wokół własnej osi, nie mogąc złapać równowagi. Kątem oka zobaczyłem jak ojciec startuje. Uderzył w nas z dużą siłą, co sprawiło, że wyprostowałem skrzydła. Dzięki temu, tuż przed upadkiem zdołałem machnąć skrzydłami, znów nas unosząc. Pisnąłem, dziękując za pomoc i zacząłem próbować kierować lotem. Po kilku próbach ustawiłem się w dobrym kierunku i poleciałem do przodu.
Ogień głaskał mi pióra, podsycany wiatrem. Otworzyłem dziób i rozkoszowałem się pędem powietrza. To było coś cudownego, słońce właśnie zaczynało wschodzić, oświetlając moje pióra, które zaczęły się mienić żółtym blaskiem. Były o wiele jaśniejsze niż pióra taty. Ogólnie byłem dużo mniejszy. Coś załaskotało mnie w umyśle i uświadomiłem sobie, że to Elin. Usiłował mi coś powiedzieć.
- Zwolnij, zaraz spadnę - mruknął, ale także cieszył się z lotu.
- Nie umiem - odpowiedziałem rozbawiony. Naprawdę nie wiedziałem jak.
- To nie machaj skrzydłami.
- Wtedy spadniemy.
- Szybuj, i tak już dolatujemy.
- Spróbuję.
Rozłożyłem szeroko skrzydła, unosząc nas jeszcze troszkę w górę. W końcu zaczęliśmy zwalniać. Kiedy znaleźliśmy się nad miejscem, do którego kierował nas Elin, gdyż ja nie znałem drogi, coś sobie uświadomiłem
- Elin, jest taki mały problem.
- Jaki, przecież już dotarliśmy?
- Tak, tylko ja nie mam bladego pojęcia jak się ląduje - mruknąłem trochę rozbawiony.
- Nie śmiej się, zaraz się rozbijemy!
- Nie panikuj, widziałem jak to robią gołębie.
- Też mi pocieszenie - wiedziałem, że zamknął oczy, kiedy opadałem w stronę ziemi.
 Udało mi się jakoś wylądować, choć nie obyło się bez turbulencji.
- Więcej na tobie nie polecę - warknął Elin, machając nogami, zesztywniałymi od siedzenia w niewygodnej pozycji.
- Powodzenia we wracaniu pieszo przez las - uśmiechnąłem się, choć nawet nie ruszyłem dziobem. I tak wiedział o co mi chodzi.
- Dewos! Ile razy ci mówiłem, że masz nie naruszać granicy?! - zza drzewa wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna z długimi do pasa blond włosami. Wyglądał zadziwiająco młodo, jakby miał dwadzieścia , może dwadzieścia pięć lat. Rysy jego twarzy zdradzały jednak, że jest spokrewniony z Dewosem i Derytem.
- Nie jesteś moim bratem - warknął i przyjrzał mi się dokładnie. Stanął na ugiętych kolanach, gotowy do zmiany postaci.
- Nie, nie jest - odezwał się Elin, zwracając na siebie uwagę.
- Więc obaj zginiecie - warknął groźnie i zaczął się zmieniać. Nie miałem pojęcia, że Ave przyleciała z nami, dopóki nie wyszła z kieszeni Elina i nie wskoczyła mu na ramię.
- Ave? - szepnął Diulow, cofając przemianę.

12 komentarzy:

  1. Co????????? Znowu??????? Nie możesz skończyć trochę dalej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :P Nie moja wina, że tak wypada :) No dobra może trochę, w końcu to ja wybieram te najbardziej dramatyczne momenty <3

      Usuń
  2. Co? Co Ave ma wspólnego z Salamandrą? Co się w ogóle dzieje?
    Jak mogłaś w takim momencie przerwać, chyba nie wytrzymam tego tygodnia.
    Fajnie by było jakbyś wstawiła jakiś rysunek młodego Feniksa xD
    Dużo weny:)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś dla Ciebie już mam :) Powinno Ci się spodobać <3 Czeka w następnym rozdziale, podobnie jak odpowiedzi na twoje pytania :) Pozdrowienia ode mnie <3

      Usuń
  3. Hej tak się nie robi to jest po prostu ZŁEEEEEEE, i może jeszcze każesz nam czekać cały tydzień co? a może się zlitujesz i wstawisz rozdziałek w trakcie tygodnia? Proszę ;D
    Rozdział fantastyczny, dużo akcji, dużo nieoczekiwanych zdarzeń po prostu bosko :) tylko mam nadzieję że te wszystkie przemiany nie zaszkodzą dzidzusiowi :D Coś mi się widzi że z Ave nas nieżle zaskoczysz. Już nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów.
    Dużo weny i wolnego czasu
    Pozdrawiam
    M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się o ich synka :) Jest jeszcze zbyt mały, żeby mu zmiany zaszkodziły :P Nie mam dla Was litości!! Hahaha :D Rozdzialik dopiero w poniedziałek :) Buziaki :*

      Usuń
  4. Brak litości źle wróży na Nowy Rok.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :) Dobrze o tym wiem, ale raczej bardziej okropna już być nie mogę :P No chyba, że potrzymam was z rozdziałem do końca poniedziałku :) Hmmm... <3

      Usuń
  5. Cześć :) Niedawno zaczełam czytać twoje opowiadanie i mogę Ci napisać JEST ŚWIETNE!
    Ogólnie to, aby wejść na twój blog (nie zgadniesz co mnie zainteresowało) to nie zainteresował mnie tytuł opowiadania, bo dopiero później dowiedziałam się jaki on jest, ale twoje "imię". I wiesz co jestem bardzo zadowolona, że skusiłam się tu zajrzeć, a wirz mi jestem strasznie wybredna co do treści historii, które czytam.
    Mam wielką nadzieje, iż bedziesz wmiarę regularnie zamieszczać posty, gdyż jestem spragniona dalszej części.
    Życzę Ci nieskończonej weny i natchnięcia aby pisać tę, a także inne opowiadania. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    reakcja wujka na wieść o bratanku boska, może też się przemieniać, szkoda, ze ich nieśmiertelność, nie przechodzi na dzieci, są spokrewnieni, przemienił się, kim zatem jest Ave?
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    wspaniały rozdział, ta reakcja wujka na wieść o bratanku jest boska, jak się okazuje, może też się przemieniać, szkoda, że ta ich nieśmiertelność, nie przechodzi jednak na dzieci, są spokrewnieni, udało mu się przemienić, więc kim zatem jest Ave?
    Dużo wen
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniale, ach ta reakcja wujka na wieść o bratanku wyszła bosko, jak się okazuje, może też się przemieniać, wielka szkoda, że ta ich nieśmiertelność, nie przechodzi jednak na dzieci, są spokrewnieni, udało mu się przemienić, więc kim zatem jest Ave?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń